Wpisy archiwalne w miesiącu
Listopad, 2015
Dystans całkowity: | 1009.26 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 44:59 |
Średnia prędkość: | 22.44 km/h |
Liczba aktywności: | 23 |
Średnio na aktywność: | 43.88 km i 1h 57m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 17 listopada 2015
Kategoria do czytania, transport
Ciepło
Przygotowałem się, że będzie chłodno... i do roboty dojeżdżałem cały spocony. Pech.
- DST 41.69km
- Czas 01:50
- VAVG 22.74km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 16 listopada 2015
Kategoria transport
Praca
- DST 15.54km
- Czas 00:43
- VAVG 21.68km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 15 listopada 2015
Kategoria < 50km, do czytania
Szosowo, mokro
Paskudnie było. Nie dość, że mokro, to jeszcze chłodno. A jazda na kole kończyła się tym, że nikomu nie chciało się pić.
- DST 31.58km
- Czas 01:15
- VAVG 25.26km/h
- Sprzęt Stefan
Piątek, 13 listopada 2015
Kategoria transport
Praca
- DST 20.70km
- Czas 01:02
- VAVG 20.03km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 12 listopada 2015
Kategoria do czytania, transport
Praca
- DST 19.70km
- Czas 01:06
- VAVG 17.91km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 11 listopada 2015
Kategoria > 300km, do czytania, zaliczając gminy
Przeharatało (się) z wiatrem
Trasa wisiała gotowa od pół roku i czekała na swoją kolej. Pojawił się wolny dzień. Mieliśmy jechać na sakwy, ale uznaliśmy, że pogoda jest mocno niepewna, do tego tam, gdzie zamierzaliśmy jechać jest żółte zagrożenie wiatrami. Więc byłoby to umordowanie się dla samego umordowania.
4:30. Dzwoni budzik. O dziwo udaje mi się wstać bardzo szybko, ewidentnie trafiłem w przerwę między fazami snu, czy jak się toto tam nazywa. Przygotowana wczoraj kawa powoli robi się coraz cieplejsza. Rowery wychodzą przed blok. Jest pochmurno, ale ciepło, mimo wczesnej godziny jest 14 stopni.
6:00. BWE. Wsiadamy, wieszamy rowery, zasiadamy na fotelach. Po chwili już zasypiam, przerywając tylko na kontrolę biletów. Herbata, którą dostałem w prezencie od obsługi stygnie bardzo długo, wypijam ją jednym haustem gdy wiem, że za 10 minut pociąg stanie na naszej stacji.
Konin, wysiadamy. Nadal pochmurno, nadal ciepło, drogi mokre. Startujemy.
Pierwsze 30 km idzie bardzo ładnie. Mocny wiatr boczny bardzo przeszkadza, ale bez większego wysiłku trzymamy średnią sporo powyżej 26 km/h. Miejscami też kropi sobie deszcz, ale niezbyt przeszkadza. Zaczynam powoli zastanawiać się - tak jak myśleliśmy wieczorem - czy będziemy czekać na dworcu w Kutnie, czy też przedłużymy trasę do Łowicza.
O ludzka naiwności!
Pierwsza odbitka po gminę, w okolicy Skulska (inna sprawa, że pomyliłem skręty i wskutek tego pałowaliśmy około kilometra po gruntówce) uświadomiła nam, że może być wesoło. Mocny wiatr w twarz ogranicza możliwości szarpania się i wymusza jazdę z prędkością poniżej 20 km/h. Jazda na kole też niewiele daje, bo musimy trzymać odstępy ze względu na chlapiące koła. Długi fragment aż do Pakości, która była w okolicy 90 km, to na przemian mżawka, deszcz, chwile słońca i nieustający wiatr. Po drodze zdążyliśmy się ucieszyć, że jednak nie pojechaliśy na sakwy: taka wietrzna wyprawka nie dałaby zbyt wiele satysfakcji.
Na osłodę dnia dostajemy krótki fragment do Gniewkowa, który prowadził idealnie na wschód. Tu dopiero można było zobaczyć siłę wiatru - lekko muskając korbę dostawało się 35 km/h... na podjazdach.
Zaraz za Gniewkowem pierwszy postój na Orlenie. Dwie potężne parówy, energetyk, trochę zapasów żarcia. Hipcia się skarży, że wrócił ból pleców.
Odpoczynek potrwał przez całe, nieprzyzwoite pół godziny. Trzeba było się jednak zebrać i popchnąć w stronę Inowrocławia. Cały fragment był i pod wiatr, i w kolejnych irytujących mżawkach.
Sytuacja nie zmieniła się aż do zmroku. Dopiero późnym popołudniem deszcz zaczął dawać nam spokój (z wyjątkiem jednej zlewy po zmroku). Wiatr ani myślał. Na bocznych drogach korzystałem z niewielkiego ruchu i świeciłem Hipci na całą moc latarki, dzięki temu moglismy jechać... szybciej. O ile to, co Hipcia mogła wykrzesać z pleców można było nazwać "szybciej". Zapas czasowy mieliśmy, ale niezbyt wielki. Od pewnego momentu jechaliśmy w większości na wschód i wszystko wskazywało na to, że zdążymy na wcześniejszy pociąg.
Drugi postój był 30 km przed dworcem. Uzupełniliśmy jedzenie, dokupiliśmy trochę picia i pokonaliśmy ostatnie kilometry.
Mieliśmy całe 40 minut zapasu. Poszliśmy więc na zapiekanki, chociaż widząc z daleka postury ludzi stojących przed nim, analizowaliśmy długo, czy warto podchodzić.
Smutny obrazek polskiego patriotyzmu: przed nami zapiekanki zamówiło tez dwóch chłopaków, którzy chyba wrócili z manifestacji w Warszawie. Młode chłopaki, z flagą na kiju. Dostali zapiekanki, siadają na ławce, jedzą. Wszystko niby zwyczajnie. Ale flaga tarza się w kurzu na ścieżce, mimo że oparta o ławkę.
Zjedliśmy. Popchnęliśmy się na pociąg. Na miejscu masakra - wszystko zapchane. Powiesiliśmy rowery, usiedliśmy na podłodze i tak drzemiąc dotarliśmy do Warszawy.
Jesienne gminożerstwo zakończyło się zdobyciem trzydziestu nowych gmin. A do tego: totalnym usyfieniem roweru, butów, spodni i wszystkiego oraz dużym zadowoleniem.
4:30. Dzwoni budzik. O dziwo udaje mi się wstać bardzo szybko, ewidentnie trafiłem w przerwę między fazami snu, czy jak się toto tam nazywa. Przygotowana wczoraj kawa powoli robi się coraz cieplejsza. Rowery wychodzą przed blok. Jest pochmurno, ale ciepło, mimo wczesnej godziny jest 14 stopni.
6:00. BWE. Wsiadamy, wieszamy rowery, zasiadamy na fotelach. Po chwili już zasypiam, przerywając tylko na kontrolę biletów. Herbata, którą dostałem w prezencie od obsługi stygnie bardzo długo, wypijam ją jednym haustem gdy wiem, że za 10 minut pociąg stanie na naszej stacji.
Konin, wysiadamy. Nadal pochmurno, nadal ciepło, drogi mokre. Startujemy.
Pierwsze 30 km idzie bardzo ładnie. Mocny wiatr boczny bardzo przeszkadza, ale bez większego wysiłku trzymamy średnią sporo powyżej 26 km/h. Miejscami też kropi sobie deszcz, ale niezbyt przeszkadza. Zaczynam powoli zastanawiać się - tak jak myśleliśmy wieczorem - czy będziemy czekać na dworcu w Kutnie, czy też przedłużymy trasę do Łowicza.
O ludzka naiwności!
Pierwsza odbitka po gminę, w okolicy Skulska (inna sprawa, że pomyliłem skręty i wskutek tego pałowaliśmy około kilometra po gruntówce) uświadomiła nam, że może być wesoło. Mocny wiatr w twarz ogranicza możliwości szarpania się i wymusza jazdę z prędkością poniżej 20 km/h. Jazda na kole też niewiele daje, bo musimy trzymać odstępy ze względu na chlapiące koła. Długi fragment aż do Pakości, która była w okolicy 90 km, to na przemian mżawka, deszcz, chwile słońca i nieustający wiatr. Po drodze zdążyliśmy się ucieszyć, że jednak nie pojechaliśy na sakwy: taka wietrzna wyprawka nie dałaby zbyt wiele satysfakcji.
Na osłodę dnia dostajemy krótki fragment do Gniewkowa, który prowadził idealnie na wschód. Tu dopiero można było zobaczyć siłę wiatru - lekko muskając korbę dostawało się 35 km/h... na podjazdach.
Zaraz za Gniewkowem pierwszy postój na Orlenie. Dwie potężne parówy, energetyk, trochę zapasów żarcia. Hipcia się skarży, że wrócił ból pleców.
Odpoczynek potrwał przez całe, nieprzyzwoite pół godziny. Trzeba było się jednak zebrać i popchnąć w stronę Inowrocławia. Cały fragment był i pod wiatr, i w kolejnych irytujących mżawkach.
Sytuacja nie zmieniła się aż do zmroku. Dopiero późnym popołudniem deszcz zaczął dawać nam spokój (z wyjątkiem jednej zlewy po zmroku). Wiatr ani myślał. Na bocznych drogach korzystałem z niewielkiego ruchu i świeciłem Hipci na całą moc latarki, dzięki temu moglismy jechać... szybciej. O ile to, co Hipcia mogła wykrzesać z pleców można było nazwać "szybciej". Zapas czasowy mieliśmy, ale niezbyt wielki. Od pewnego momentu jechaliśmy w większości na wschód i wszystko wskazywało na to, że zdążymy na wcześniejszy pociąg.
Drugi postój był 30 km przed dworcem. Uzupełniliśmy jedzenie, dokupiliśmy trochę picia i pokonaliśmy ostatnie kilometry.
Mieliśmy całe 40 minut zapasu. Poszliśmy więc na zapiekanki, chociaż widząc z daleka postury ludzi stojących przed nim, analizowaliśmy długo, czy warto podchodzić.
Smutny obrazek polskiego patriotyzmu: przed nami zapiekanki zamówiło tez dwóch chłopaków, którzy chyba wrócili z manifestacji w Warszawie. Młode chłopaki, z flagą na kiju. Dostali zapiekanki, siadają na ławce, jedzą. Wszystko niby zwyczajnie. Ale flaga tarza się w kurzu na ścieżce, mimo że oparta o ławkę.
Zjedliśmy. Popchnęliśmy się na pociąg. Na miejscu masakra - wszystko zapchane. Powiesiliśmy rowery, usiedliśmy na podłodze i tak drzemiąc dotarliśmy do Warszawy.
Jesienne gminożerstwo zakończyło się zdobyciem trzydziestu nowych gmin. A do tego: totalnym usyfieniem roweru, butów, spodni i wszystkiego oraz dużym zadowoleniem.
- DST 310.53km
- Czas 12:53
- VAVG 24.10km/h
- Sprzęt Stefan
Wtorek, 10 listopada 2015
Kategoria do czytania, transport
Praca
Plusy zmniejszonego obciążenia w pracy: jestem w domu wcześniej.
Minusy zmniejszonego obciążenia w pracy: miasto po drodze nie jest jeszcze puste.
Minusy zmniejszonego obciążenia w pracy: miasto po drodze nie jest jeszcze puste.
- DST 9.96km
- Czas 00:28
- VAVG 21.34km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 9 listopada 2015
Kategoria do czytania, transport
Praca
- DST 29.88km
- Czas 01:24
- VAVG 21.34km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 8 listopada 2015
Kategoria < 50km
Kółko po okolicy
- DST 41.33km
- Czas 01:44
- VAVG 23.84km/h
- Sprzęt Zenon
Piątek, 6 listopada 2015
Kategoria do czytania, transport
Standardowo
Trochę do pracy, trochę powrotnie na standardową pętlę.
- DST 49.99km
- Czas 02:07
- VAVG 23.62km/h
- Sprzęt Zenon