Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2016
Dystans całkowity: | 1861.22 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 75:36 |
Średnia prędkość: | 24.62 km/h |
Liczba aktywności: | 35 |
Średnio na aktywność: | 53.18 km i 2h 09m |
Więcej statystyk |
Piątek, 24 czerwca 2016
Kategoria do czytania, transport
Prawie Masa Krytyczna
W związku z tym, że zupełnie nie zgadzam się z ideą blokowania całego miasta w myśl popularyzacji rowerów, po raz kolejny spróbowałem się z nimi choćby kawałeczek przejechać.
Od razu uderzył we mnie paskudny upał. Dojechałem na Krakowskie, przejechałem na Plac Bankowy, ale nigdzie już nie było wesołej, popularyzującej rowery, utrudniającej ruch gromadki.
Uznałem, że nie chce mi się ich gonić. Zjechałem sobie w dół Karową, przebiłem się do Wisły i tam ruszyłem opustoszałą DDR wzdłuż Czerniakowskiej, badając część trasy pod lipcową, pracową, rowerową integrację. Bulwary, gdy są puste, są nawet ładne.
Przegapiłem Szwoleżerów, kręciłem się tam i z powrotem po zachodniej stronie Czerniakowskiej, w końcu, zmuszony, przeniosłem rower po kładce. Potem pomyliłem drogę, wróciłem i skierowałem się w stronę Agrykoli.
O jejku, jakież to maleństwo! Chyba nigdy nie robiłem tego podjazdu na rowerze, spacerowałem tędy wielokrotnie, ale dawno temu i zaskoczyłem się, że ten podjazd jest taki króciutki.
A stąd pozostała już prosta przez Pole Mokotowskie.
Od razu uderzył we mnie paskudny upał. Dojechałem na Krakowskie, przejechałem na Plac Bankowy, ale nigdzie już nie było wesołej, popularyzującej rowery, utrudniającej ruch gromadki.
Uznałem, że nie chce mi się ich gonić. Zjechałem sobie w dół Karową, przebiłem się do Wisły i tam ruszyłem opustoszałą DDR wzdłuż Czerniakowskiej, badając część trasy pod lipcową, pracową, rowerową integrację. Bulwary, gdy są puste, są nawet ładne.
Przegapiłem Szwoleżerów, kręciłem się tam i z powrotem po zachodniej stronie Czerniakowskiej, w końcu, zmuszony, przeniosłem rower po kładce. Potem pomyliłem drogę, wróciłem i skierowałem się w stronę Agrykoli.
O jejku, jakież to maleństwo! Chyba nigdy nie robiłem tego podjazdu na rowerze, spacerowałem tędy wielokrotnie, ale dawno temu i zaskoczyłem się, że ten podjazd jest taki króciutki.
A stąd pozostała już prosta przez Pole Mokotowskie.
- DST 34.01km
- Czas 01:41
- VAVG 20.20km/h
- Sprzęt Zenon
Okolica
- DST 46.78km
- Czas 01:54
- VAVG 24.62km/h
- Sprzęt Zenon
Niedaleko
- DST 64.72km
- Czas 02:26
- VAVG 26.60km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 22 czerwca 2016
Kategoria < 50km, do czytania, transport
Miasto i okolica
- DST 45.14km
- Czas 01:44
- VAVG 26.04km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 21 czerwca 2016
Kategoria < 50km, do czytania, transport
Szlajando w błocie i po kałużach
Wyleciałem tak jak zwykle. Potem zgubiłem się na Gołąbkach, na małym, domkowym osiedlu wpadając na jakieś płyty betonowe i zupełnie przypadkowo. Po raz drugi zgubiłem się (tym razem celowo) w Ożarowie i znajdując się w Kaputach.
Potem wbiłem się prawie po osie w jakąś błotnistą drogę (bo wyglądała przejezdnie) i musiałem zawracać po piętnastu metrach.
A na sam koniec wbiłem się w Koczargach w jakąś piaskową drogę, która skończyła się szutrówką.
Potem wbiłem się prawie po osie w jakąś błotnistą drogę (bo wyglądała przejezdnie) i musiałem zawracać po piętnastu metrach.
A na sam koniec wbiłem się w Koczargach w jakąś piaskową drogę, która skończyła się szutrówką.
- DST 44.38km
- Czas 02:00
- VAVG 22.19km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 20 czerwca 2016
Kategoria do czytania, transport
Deszczowo
Na szczęście największa zlewa mnie ominęła.
- DST 6.68km
- Czas 00:22
- VAVG 18.22km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 19 czerwca 2016
Kategoria > 100km, do czytania, zaliczając gminy
Nadrobić zaległości
Na Maratonie Podróżnika skończyłem jazdę tak pechowo, że pozostała jedna, biedna, niezaliczona gmina. A raczej zaliczona w połowie: chapsnęła ją Hipcia, a ja nie. Trzeba było więc wyrównać ten stan i uporządkować, żeby znowu było po równo. Tym razem postanowiliśmy ruszyć dawno nie ruszane sprzęty i zamiast szosami, które (nadal) czekają na oporządzenie po MP, wybraliśmy się na zestawie wyprawowym.
Nie było żadnego porannego, wczesnego wstawania. O siódmej niespiesznie zdaliśmy się z barłogu i o ósmej minut dwadzieścia wsiedliśmy do pociągu. Gdy tylko wysiedliśmy w Kielcach, od razu poczułem, że błędem było niezabranie bukłaka. Jeden, litrowy bidon wyglądał tak, jakby od razu chciał mnie odwodnić przez swoją małą objętość.
Przez Kielce przejechaliśmy po DDR. Potem wsiedliśmy na szeroką, wygodną krajówkę i tam, już w pełnym słońcu i z przyjemnymi widokami majaczących na horyzoncie pasm, ruszyliśmy w ich stronę. Był tylko jeden minus: wiatr wiał w twarz.
Trasa miała wieść w kierunku Nowej Słupii, pierwotnie dołem, ale gdy zobaczyłem, że tuż obok mamy Święty Krzyż, to uznałem, że - skoro nas tam nigdy nie było - moglibyśmy (a raczej powinniśmy) dodać sobie ten podjazd.
Dość szybko dojechaliśmy na miejsce i zaczęliśmy się powoli wspinać. Patelnia, gdy tylko zwolniliśmy, ukrop polał się na nas. Do tego ciągle, nieprzerwanie, wiatr w twarz (którzy trochę odpuścił gdy już wjechaliśmy między drzewa. Hipcia po drodze odkryła, że nie może zrzucać z blatu, ja z góry wiedziałem, że zostanie mi środkowa tarcza. Toczyliśmy się więc na tych naszych czołgach, powoli, cierpliwie, pod górę. Minęliśmy jakieś stojące na szczycie zabudowania, którymi pewnie mógłby zachwycać się Elizium i tłocząc się przez kupki ludzi, powoli zjechaliśmy po kamieniach na polankę, na której trwała jakaś uroczystość. Zsiedliśmy z rowerów, po części, by nie przeszkadzać i nie hałasować, a po części, by czasem się nie wyłożyć przy tych wszystkich ludziach i powoli sprowadziliśmy rowery.
Impreza była spora i szykowna. Dookoła stały grupy mundurowych, a pod baldachimem siedział starszy facet w gustownie i bogato zdobionym, złoto wyszywanym szlafroku, do tego jakiś służący trzymał obok niego pastorał, żeby każdy wiedział, gdzie siedzi najskromniejszy ze skromnych i najpokorniejszy z pokornych.
Sprowadziliśmy rowery kawałek w dół i zaczęliśmy zjeżdżać. Po chwili z wygodnej ścieżki zjechaliśmy między kamienie. Przypuszczałem, że jeśli coś się nazywa "RIDE" With GPS, to puszcza drogi... drogami. Tymczasem, owszem, to mogło być zjeżdżalne... ale nie dla nas. Trochę zjeżdżając, trochę sprowadzając, dotarliśmy na dół, do asfaltu. Zejście było czysto piesze, więc bardzo cieszyliśmy się, że nie zabraliśmy szos, bo na nich nie byłoby ani zjechania, ani zejścia (w butach szosowych)
Dalej poturlaliśmy się gminnymi zygzakami. Na niebo wyszły chmury i zrobiło się trochę chłodniej, chociaż nadal było nieprzyjemnie. Wyczerpałem swój bidon i Hipcia dorzuciła mi swój. Górki trochę się wypłaszczyły i powoli traciliśmy wysokość. Do Wąchocka zjechaliśmy olbrzymim zjazdem, ale nie udało się nam już dojechać i zrobić fotki z pomnikiem sołtysa, bo nie byliśmy pewni, czy zdążymy na pociąg powrotny.
Droga prowadziła głównie bocznymi, mniej uczęszczanymi drogami. W Starachowicach chciałem zrobić postój, ale minęliśmy sklep i nie chciało się nam już wracać. W końcu udało się znaleźć otwartego Lewiatana. Od razu pochłonęliśmy po litrze picia, uzupełniliśmy kieszenie i ruszyliśmy dalej.
W kierunku Szydłowca dostaliśmy ze trzy przyjemne, spore ścianki. Potem już się prawie wypłaszczyło, raz tylko wylądowaliśmy na kilometr wewnątrz jakiejś piaskownicy. Wiatr w większości nadal dawał się we znaki.
Późnym popołudniem po raz kolejny dostałem od Hipci bidon i z zapasem czasu dotarliśmy na Orlen w Radomiu. Hipcia poszła na zwiad i wróciła, mrucząc coś o stanie umysłu. Faktycznie: przed stacją stało auto, przy którym w rytmie disco polo bawiła się radośnie cała rodzina. Pochłonęliśmy ze dwie zapiekanki. Potem dojechaliśmy na dworzec, gdzie Hipcia zapragnęła jeszcze czegoś się napić. Ponieważ na jakieś picie musieliśmy czekać kilka minut, zabrałem rowery i ruszyłem na peron, na którym już podstawiono nasz pociąg. Zszedłem do tunelu: perony 2 i 3. Z poziomu gruntu nie ma wejści na drugą stronę dworca. W końcu weszliśmy do środka i zauważyliśmy: na peron trzeba wyjść w górę, na piętro. Ech...
Podstawiona KM-ka też nie była zbyt nowa. Powiesiliśmy rowery i po ponad dwóch godzinach obserwowania wszystkich stacyjek, dotarliśmy do Warszawy.
Nie było żadnego porannego, wczesnego wstawania. O siódmej niespiesznie zdaliśmy się z barłogu i o ósmej minut dwadzieścia wsiedliśmy do pociągu. Gdy tylko wysiedliśmy w Kielcach, od razu poczułem, że błędem było niezabranie bukłaka. Jeden, litrowy bidon wyglądał tak, jakby od razu chciał mnie odwodnić przez swoją małą objętość.
Przez Kielce przejechaliśmy po DDR. Potem wsiedliśmy na szeroką, wygodną krajówkę i tam, już w pełnym słońcu i z przyjemnymi widokami majaczących na horyzoncie pasm, ruszyliśmy w ich stronę. Był tylko jeden minus: wiatr wiał w twarz.
Trasa miała wieść w kierunku Nowej Słupii, pierwotnie dołem, ale gdy zobaczyłem, że tuż obok mamy Święty Krzyż, to uznałem, że - skoro nas tam nigdy nie było - moglibyśmy (a raczej powinniśmy) dodać sobie ten podjazd.
Dość szybko dojechaliśmy na miejsce i zaczęliśmy się powoli wspinać. Patelnia, gdy tylko zwolniliśmy, ukrop polał się na nas. Do tego ciągle, nieprzerwanie, wiatr w twarz (którzy trochę odpuścił gdy już wjechaliśmy między drzewa. Hipcia po drodze odkryła, że nie może zrzucać z blatu, ja z góry wiedziałem, że zostanie mi środkowa tarcza. Toczyliśmy się więc na tych naszych czołgach, powoli, cierpliwie, pod górę. Minęliśmy jakieś stojące na szczycie zabudowania, którymi pewnie mógłby zachwycać się Elizium i tłocząc się przez kupki ludzi, powoli zjechaliśmy po kamieniach na polankę, na której trwała jakaś uroczystość. Zsiedliśmy z rowerów, po części, by nie przeszkadzać i nie hałasować, a po części, by czasem się nie wyłożyć przy tych wszystkich ludziach i powoli sprowadziliśmy rowery.
Impreza była spora i szykowna. Dookoła stały grupy mundurowych, a pod baldachimem siedział starszy facet w gustownie i bogato zdobionym, złoto wyszywanym szlafroku, do tego jakiś służący trzymał obok niego pastorał, żeby każdy wiedział, gdzie siedzi najskromniejszy ze skromnych i najpokorniejszy z pokornych.
Sprowadziliśmy rowery kawałek w dół i zaczęliśmy zjeżdżać. Po chwili z wygodnej ścieżki zjechaliśmy między kamienie. Przypuszczałem, że jeśli coś się nazywa "RIDE" With GPS, to puszcza drogi... drogami. Tymczasem, owszem, to mogło być zjeżdżalne... ale nie dla nas. Trochę zjeżdżając, trochę sprowadzając, dotarliśmy na dół, do asfaltu. Zejście było czysto piesze, więc bardzo cieszyliśmy się, że nie zabraliśmy szos, bo na nich nie byłoby ani zjechania, ani zejścia (w butach szosowych)
Dalej poturlaliśmy się gminnymi zygzakami. Na niebo wyszły chmury i zrobiło się trochę chłodniej, chociaż nadal było nieprzyjemnie. Wyczerpałem swój bidon i Hipcia dorzuciła mi swój. Górki trochę się wypłaszczyły i powoli traciliśmy wysokość. Do Wąchocka zjechaliśmy olbrzymim zjazdem, ale nie udało się nam już dojechać i zrobić fotki z pomnikiem sołtysa, bo nie byliśmy pewni, czy zdążymy na pociąg powrotny.
Droga prowadziła głównie bocznymi, mniej uczęszczanymi drogami. W Starachowicach chciałem zrobić postój, ale minęliśmy sklep i nie chciało się nam już wracać. W końcu udało się znaleźć otwartego Lewiatana. Od razu pochłonęliśmy po litrze picia, uzupełniliśmy kieszenie i ruszyliśmy dalej.
W kierunku Szydłowca dostaliśmy ze trzy przyjemne, spore ścianki. Potem już się prawie wypłaszczyło, raz tylko wylądowaliśmy na kilometr wewnątrz jakiejś piaskownicy. Wiatr w większości nadal dawał się we znaki.
Późnym popołudniem po raz kolejny dostałem od Hipci bidon i z zapasem czasu dotarliśmy na Orlen w Radomiu. Hipcia poszła na zwiad i wróciła, mrucząc coś o stanie umysłu. Faktycznie: przed stacją stało auto, przy którym w rytmie disco polo bawiła się radośnie cała rodzina. Pochłonęliśmy ze dwie zapiekanki. Potem dojechaliśmy na dworzec, gdzie Hipcia zapragnęła jeszcze czegoś się napić. Ponieważ na jakieś picie musieliśmy czekać kilka minut, zabrałem rowery i ruszyłem na peron, na którym już podstawiono nasz pociąg. Zszedłem do tunelu: perony 2 i 3. Z poziomu gruntu nie ma wejści na drugą stronę dworca. W końcu weszliśmy do środka i zauważyliśmy: na peron trzeba wyjść w górę, na piętro. Ech...
Podstawiona KM-ka też nie była zbyt nowa. Powiesiliśmy rowery i po ponad dwóch godzinach obserwowania wszystkich stacyjek, dotarliśmy do Warszawy.
- DST 194.65km
- Czas 07:55
- VAVG 24.59km/h
- Sprzęt Zenon
Sobota, 18 czerwca 2016
Kategoria > 50 km, do czytania
Wschodni Kampinos
Prawie standard, z tym, że przypadkiem udało się odkryć zupełnie nową prostą przez Brzozówkę. Wąsko, ale przyjemnie, sporo przyjemniej niż na Trakcie Partyzanckim.
Pewnie chętnie moje przypuszczenia potwierdziłby Yurek55, więc (jeśli tam nie byłeś), podaję namiary: w tym miejscu w lewo.
Pewnie chętnie moje przypuszczenia potwierdziłby Yurek55, więc (jeśli tam nie byłeś), podaję namiary: w tym miejscu w lewo.
- DST 89.64km
- Czas 03:07
- VAVG 28.76km/h
- Sprzęt Zenon
Piątek, 17 czerwca 2016
Kategoria < 50km, do czytania
Kotlet schabowy!
Wiaje wiater wieczorem. Wskutek wspomnianego wiania wróciłem wymęczon.
- DST 32.61km
- Czas 01:11
- VAVG 27.56km/h
- Sprzęt Zenon
Piątek, 17 czerwca 2016
Kategoria do czytania, transport
Wietrznie dzisiaj
Całe miasto w gałęziach i gałązkach. Miejscami nawet dmucha. Nieprzyjemnie.
- DST 8.75km
- Czas 00:26
- VAVG 20.19km/h
- Sprzęt Zenon