Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2018
Dystans całkowity: | 1819.84 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 71:17 |
Średnia prędkość: | 25.53 km/h |
Liczba aktywności: | 37 |
Średnio na aktywność: | 49.18 km i 1h 55m |
Więcej statystyk |
Sobota, 14 kwietnia 2018
Kategoria > 50 km, szypko, trening, ze zdjęciem
Witki i wiater
Gdy szykowałem się na rower, akurat rozpoczynała się transmisja konwencji miłościwie nam panujących. Z należytym szacunkiem wysłuchałem tego, co do powiedzenia miał Prezes, a gdy zaczęła się pogadanka pana premiera, uznałem, że niczego ciekawego nie będzie, więc się zebrałem. No, ale wiedząc, że już jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej, nie mogłem w lepszym humorze ruszyć na rower.
Początek był standardowy, ale dojechawszy do Pilaszkowa skręciłem w lewo na Witki. Jechałem tamtędy tylko raz i tym razem postanowiłem odwiedzić i ten fragment, i kilka innych dróg, którymi wcześniej nie jechałem. W Witkach minąłem przyjemny zestaw zakrętów i dojechałem do Białut. Tu wstrzymał mnie ciągnik, który, za skrzyżowaniem, zepchnął mnie na chodnik. A potem, przed kolejnym skrzyżowaniem nagle wyprzedził i znowu zablokował. Akurat miałem przerwę w pracy, więc powiozłem się za nim chwilę i - na szczęście - nie skręcał tam, gdzie pojechałem ja.
Dojechałem do Cholew. Do tej pory droga była bardzo przyjemna i, poza pojedynczymi fragmentami, nie cierpiałem za bardzo, ale po zmianie kierunku na północny, musiałem się skupić na drodze. Kulminacją meandrowania między nierównościami było wjechanie z wiatrem w plecy, z prędkością około 40 km/h, w księżycowy krajobraz, gdzie każda dziura oznaczała murowaną glebę, albo, w najlepszym wypadku, snejka i wgiętą obręcz. Co ja tam zrobiłem przy tej prędkości, skacząc po całej szerokości jezdni, wiem tylko ja. Ale udało się. A potem miałem do dyspozycji drugi, podobny odcinek specjalny, który skończył się oblatywaniem kałuży piaszczysto-szutrowym poboczem.
Na całe szczęście chwilę później wyjechałem w Gawratowej Woli i mogłem oddać się na pastwę... kolejnych dziur. Ale przynajmniej te dziury już znałem... W tej samej miejscowości przestałem walczyć z wiatrem. Droga prowadziła na zachód, wiatr wiał w plecy. Wiał dobrze. Z jakichś 40 km mam średnią ponad 34 km/h!
Zdjęcia poniżej zrobiłem przy Lesznie, gdzie zatrzymałem się na chwileczkę, zmienić album. Tuż za Lesznem minąłem Hipcię, która właśnie leciała pod wiatr w ramach swoich zadań, a potem już tylko z wiatrem i do domu!
Początek był standardowy, ale dojechawszy do Pilaszkowa skręciłem w lewo na Witki. Jechałem tamtędy tylko raz i tym razem postanowiłem odwiedzić i ten fragment, i kilka innych dróg, którymi wcześniej nie jechałem. W Witkach minąłem przyjemny zestaw zakrętów i dojechałem do Białut. Tu wstrzymał mnie ciągnik, który, za skrzyżowaniem, zepchnął mnie na chodnik. A potem, przed kolejnym skrzyżowaniem nagle wyprzedził i znowu zablokował. Akurat miałem przerwę w pracy, więc powiozłem się za nim chwilę i - na szczęście - nie skręcał tam, gdzie pojechałem ja.
Dojechałem do Cholew. Do tej pory droga była bardzo przyjemna i, poza pojedynczymi fragmentami, nie cierpiałem za bardzo, ale po zmianie kierunku na północny, musiałem się skupić na drodze. Kulminacją meandrowania między nierównościami było wjechanie z wiatrem w plecy, z prędkością około 40 km/h, w księżycowy krajobraz, gdzie każda dziura oznaczała murowaną glebę, albo, w najlepszym wypadku, snejka i wgiętą obręcz. Co ja tam zrobiłem przy tej prędkości, skacząc po całej szerokości jezdni, wiem tylko ja. Ale udało się. A potem miałem do dyspozycji drugi, podobny odcinek specjalny, który skończył się oblatywaniem kałuży piaszczysto-szutrowym poboczem.
Na całe szczęście chwilę później wyjechałem w Gawratowej Woli i mogłem oddać się na pastwę... kolejnych dziur. Ale przynajmniej te dziury już znałem... W tej samej miejscowości przestałem walczyć z wiatrem. Droga prowadziła na zachód, wiatr wiał w plecy. Wiał dobrze. Z jakichś 40 km mam średnią ponad 34 km/h!
Zdjęcia poniżej zrobiłem przy Lesznie, gdzie zatrzymałem się na chwileczkę, zmienić album. Tuż za Lesznem minąłem Hipcię, która właśnie leciała pod wiatr w ramach swoich zadań, a potem już tylko z wiatrem i do domu!
- DST 80.71km
- Czas 02:37
- VAVG 30.84km/h
- Sprzęt Stefan
Piątek, 13 kwietnia 2018
Kategoria do czytania, transport
Zyskałem nowy objazd
Ulica Kasprzaka w Warszawie jest popołudniami oblężona przez rowerzystów. Zawsze jest sporo ludzi, po drodze bardzo mało przyjemne zwężenie na wysokości Skierniewickiej (gdzie ze względu na remonty DDR przechodzi w DDPiR) i jedne światła. Trochę na tym wszystkim tracę czasu, bo zawsze a to trzeba poczekać, aż ktoś wystartuje, a to robi się jakiś mały koreczek...
Dziś uznałem więc, że, a co mi tam, skręcę w lewo, w Karolkową. I... chyba mam nową trasę. Ciąg Kolejowa-Prądzyńskiego, poza jednym, jedynym dyskomfortem jakim jest... skrzyżowanie równorzędne, jest wygodna, równa (równiejsza, niż kasprzakowa kostka bauma) i, przede wszystkim, kompletnie wolna od rowerów. Nadkładam nieco ponad sześćset metrów, zyskuję olbrzymią dawkę komfortu, a i zapewne czasowo tracę niewiele.
Będę na pewno testował w kolejnych dniach.
W międzyczasie uwieczniłem fragment budowanej kładki nad torami. Podobieństwo do istniejących pomników - przypadkowe.
Dziś uznałem więc, że, a co mi tam, skręcę w lewo, w Karolkową. I... chyba mam nową trasę. Ciąg Kolejowa-Prądzyńskiego, poza jednym, jedynym dyskomfortem jakim jest... skrzyżowanie równorzędne, jest wygodna, równa (równiejsza, niż kasprzakowa kostka bauma) i, przede wszystkim, kompletnie wolna od rowerów. Nadkładam nieco ponad sześćset metrów, zyskuję olbrzymią dawkę komfortu, a i zapewne czasowo tracę niewiele.
Będę na pewno testował w kolejnych dniach.
W międzyczasie uwieczniłem fragment budowanej kładki nad torami. Podobieństwo do istniejących pomników - przypadkowe.
- DST 15.07km
- Czas 00:55
- VAVG 16.44km/h
- Sprzęt Jaszczur
Czwartek, 12 kwietnia 2018
Kategoria trening, do czytania, > 50 km
Wieczorem i spokój, i cisza
Nie wiedziałem, co zarzucić sobie na ucho, ale wybór padł na "Music for the jilted generation" The Prodigy. Album, do którego - mimo że nie jestem, generalnie, wielkim fanem tego typu muzyki - podchodzę z sentymentem, bo miałem go jeszcze w wieku szczenięcym, w formie kasety. A poza tym, Prodigy to Prodigy, klasa sama w sobie.
No i do tego zawsze podobał mi się obrazek na "książeczce" w tejże kasecie:
Z bitem na uszach pojechałem wytupywać swój rytm w korby. Wiatr wiał w plecy, więc na zachód jechało się przepięknie. Co jeszcze piękniejsze, po drodze nie minąłem praktycznie żadnego rowerzysty (poza jedną wycieczką prostokierownicowców nie kojarzę nikogo!). Do tego od wjazdu do Lipkowa prawie przestały jeździć samochody.
Korzystałem z tego jak tylko mogłem: na fragmentach, na których zwykle jadę przy prawej krawędzi, teraz mogłem zasuwać środkiem jezdni, omijając wszystkie dziury i nierówności. W Zaborówku po raz pierwszy miałem przyjemność spotkać się z wiatrem twarzą w twarz. Z wiatrem jechało się cudownie, ale pod wiatr zrobiło się bardzo wolno i bardzo upierdliwie. Cieszyłem się, że nie wpadłem na pomysł jazdy do Leszna i zawróciłem już w Zaborówku, bo cała jazda, i tak późno rozpoczęta, na pewno skończyłaby się za późno.
W Umiastowie robię przerwę na zmianę... albumu (kiedyś odwracało się kasety, teraz trzeba przepiąć album w telefonie) i dopiero w Wieruchowie mam okazję odpocząć od wiatru: zmieniam kierunek na północny i, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przyspieszam. Ruch też zwiększa się dopiero w okolicy Babic - do tej pory, pomijając drogę wojewódzką, minęły mnie może cztery samochody.
Skoro miałem trochę zapasu względem planowanego czasu przejazdu, postanowiłem sztachnąć się wonią kwitnącej wiosennie Górki Śmieciowej i pojechałem przez Mościska, sympatycznym, zygzakowatym ciągiem. Można by było nawet na tych zakrętach poszaleć na szosie, gdyby nie ilość piachu, która skutecznie spowalnia na wszystkich zakrętach.
Pod koniec podwiozłem kogoś wracającego z pracy na kole a już niemalże pod blokiem przegrałem wyścig z klasycznym, czyli długowłosym i pryszczatym nastolatkiem jadącym na BMX-ie. To znaczy: ścigał się tylko on, ale nic mnie nie usprawiedliwia - wygrał zasłużenie.
No i do tego zawsze podobał mi się obrazek na "książeczce" w tejże kasecie:
Z bitem na uszach pojechałem wytupywać swój rytm w korby. Wiatr wiał w plecy, więc na zachód jechało się przepięknie. Co jeszcze piękniejsze, po drodze nie minąłem praktycznie żadnego rowerzysty (poza jedną wycieczką prostokierownicowców nie kojarzę nikogo!). Do tego od wjazdu do Lipkowa prawie przestały jeździć samochody.
Korzystałem z tego jak tylko mogłem: na fragmentach, na których zwykle jadę przy prawej krawędzi, teraz mogłem zasuwać środkiem jezdni, omijając wszystkie dziury i nierówności. W Zaborówku po raz pierwszy miałem przyjemność spotkać się z wiatrem twarzą w twarz. Z wiatrem jechało się cudownie, ale pod wiatr zrobiło się bardzo wolno i bardzo upierdliwie. Cieszyłem się, że nie wpadłem na pomysł jazdy do Leszna i zawróciłem już w Zaborówku, bo cała jazda, i tak późno rozpoczęta, na pewno skończyłaby się za późno.
W Umiastowie robię przerwę na zmianę... albumu (kiedyś odwracało się kasety, teraz trzeba przepiąć album w telefonie) i dopiero w Wieruchowie mam okazję odpocząć od wiatru: zmieniam kierunek na północny i, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przyspieszam. Ruch też zwiększa się dopiero w okolicy Babic - do tej pory, pomijając drogę wojewódzką, minęły mnie może cztery samochody.
Skoro miałem trochę zapasu względem planowanego czasu przejazdu, postanowiłem sztachnąć się wonią kwitnącej wiosennie Górki Śmieciowej i pojechałem przez Mościska, sympatycznym, zygzakowatym ciągiem. Można by było nawet na tych zakrętach poszaleć na szosie, gdyby nie ilość piachu, która skutecznie spowalnia na wszystkich zakrętach.
Pod koniec podwiozłem kogoś wracającego z pracy na kole a już niemalże pod blokiem przegrałem wyścig z klasycznym, czyli długowłosym i pryszczatym nastolatkiem jadącym na BMX-ie. To znaczy: ścigał się tylko on, ale nic mnie nie usprawiedliwia - wygrał zasłużenie.
- DST 60.01km
- Czas 02:02
- VAVG 29.51km/h
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 12 kwietnia 2018
Kategoria transport, do czytania
Drugi dzień z rzędu przegrywam z miastem
Od dłuższej chwili mam zabawę: po drodze do pracy mam 9 świateł. Jeśli mnie zatrzymają - punkt dla miasta. Jeśli nie - punkt dla mnie.
Dziś tak ciepło, a przegrałem drugi dzień z rzędu. Ale za to przyjemnie się jeździ. Ludzi coraz więcej na ddr, ale mi się zwykle nie śpieszy.
Dziś tak ciepło, a przegrałem drugi dzień z rzędu. Ale za to przyjemnie się jeździ. Ludzi coraz więcej na ddr, ale mi się zwykle nie śpieszy.
- DST 19.00km
- Czas 01:11
- VAVG 16.06km/h
- Sprzęt Jaszczur
Środa, 11 kwietnia 2018
Kategoria ze zdjęciem, transport, do czytania
Popołudniowa kurierka
Okazało się, że po pracy mogę, nadkładając zaledwie kilometr, zrobić dobry uczynek i podrzucić coś koledze do domu. Wskoczyłem więc na rower i, zupełnie przypadkowo, trasa poprowadziła mnie przez Park Powstańców. Jakoś wielokrotnie przebywając w pobliżu, nigdy tam nie byłem.
Ciekawe wrażenie robi pomnik (widziany z dala, nie miałem czasu), który chyba sobie kiedyś przyjadę obejrzeć z bliska.
Fot. Kancelaria Senatu Rzeczypospolitej Polskiej, CC BY-SA 3.0 pl, Link
Zastanawiając się nad tym, dlaczego tak hucznie akurat obchodzi się i obnosi akurat ten, nieudany zresztą, zryw, a o innych powstaniach jakoś zwykle jest cicho, ruszyłem urokliwą uliczką Sowińskiego, prowadzącą początkowo między podzielonym na pół Cmentarzem Wolskim, w kierunku mojego celu.
Po zdaniu ładunku musiałem tylko pokonać ziemne okopy i mogłem już jechać do domu. Historia tychże okopów też jest ciekawa: działkę posiada ktoś, kto nie życzy sobie, żeby przez nią jeżdżono. Ponieważ pierwsze zasieki, które zorganizował z gałęzi, zostały po prostu odgarnięte, usypał na swojej ziemi hałdy i teraz nikt samochodem nie przejedzie.
Ciekawe wrażenie robi pomnik (widziany z dala, nie miałem czasu), który chyba sobie kiedyś przyjadę obejrzeć z bliska.
Fot. Kancelaria Senatu Rzeczypospolitej Polskiej, CC BY-SA 3.0 pl, Link
Zastanawiając się nad tym, dlaczego tak hucznie akurat obchodzi się i obnosi akurat ten, nieudany zresztą, zryw, a o innych powstaniach jakoś zwykle jest cicho, ruszyłem urokliwą uliczką Sowińskiego, prowadzącą początkowo między podzielonym na pół Cmentarzem Wolskim, w kierunku mojego celu.
Po zdaniu ładunku musiałem tylko pokonać ziemne okopy i mogłem już jechać do domu. Historia tychże okopów też jest ciekawa: działkę posiada ktoś, kto nie życzy sobie, żeby przez nią jeżdżono. Ponieważ pierwsze zasieki, które zorganizował z gałęzi, zostały po prostu odgarnięte, usypał na swojej ziemi hałdy i teraz nikt samochodem nie przejedzie.
- DST 15.60km
- Czas 01:01
- VAVG 15.34km/h
- Sprzęt Jaszczur
Wtorek, 10 kwietnia 2018
Kategoria trening, do czytania, szypko, > 50 km
Start przy zachodzie
Dzień coraz dłuższy, ale jeszcze złapałem odrobinę słońca. Co prawda na babickim rynku postanowiłem jednak włączyć światła, ale mocniejsze przydały się dopiero za Lesznem. Tamże Garmin przypomniał sobie, że jest Garminem i że dawno nie miałem problemów (nie wiem, prowadzą centralną bazę wywałek i liczą statystyki, czy co?), więc przy przełączaniu okien po prostu postanowił się wyłączyć. Bogowie, co za szajs!
Końcówka zakończona przyjemnym sprintem na "Pohulanka highway". Dziwne, wydawało mi się, że tam akurat to ja mam KOM-a. Czyli ktoś w międzyczasie mi go wziął i rąbnął...
Końcówka zakończona przyjemnym sprintem na "Pohulanka highway". Dziwne, wydawało mi się, że tam akurat to ja mam KOM-a. Czyli ktoś w międzyczasie mi go wziął i rąbnął...
- DST 65.32km
- Czas 02:05
- VAVG 31.35km/h
- Sprzęt Stefan
Wtorek, 10 kwietnia 2018
Kategoria transport, do czytania
Wtorkowo - korki rowerowe coraz większe
Po piętnaście osób potrafi stać na jednych światłach. Może to już czas, żeby niektóre trzypasmówki zamienić na zestaw 2+1+1 (2 pasy rowerowe, buspas i pas dla osobówek)?
W lipcu ma zakończyć się budowa DDR wzdłuż Połczyńskiej. Czekam i czekam; w końcu będę miał może nie szybszy, ale wygodniejszy dojazd. I, co największe, będzie jakaś alternatywa dla standardowej trasy.
Tak, oczywiście, można tam jechać jezdnią, ale nie widzę powodu, żeby na siłę pchać się na buspas - denerwując kierowców autobusów, albo na środkowy pas - przeszkadzając kierowcom osobówek (do tego jaka byłaby w tym logika, jeśli buspas jest zwykle wolny, a ja na siłę drę "legalnie", czyli środkowym?).
W lipcu ma zakończyć się budowa DDR wzdłuż Połczyńskiej. Czekam i czekam; w końcu będę miał może nie szybszy, ale wygodniejszy dojazd. I, co największe, będzie jakaś alternatywa dla standardowej trasy.
Tak, oczywiście, można tam jechać jezdnią, ale nie widzę powodu, żeby na siłę pchać się na buspas - denerwując kierowców autobusów, albo na środkowy pas - przeszkadzając kierowcom osobówek (do tego jaka byłaby w tym logika, jeśli buspas jest zwykle wolny, a ja na siłę drę "legalnie", czyli środkowym?).
- DST 14.31km
- Czas 00:53
- VAVG 16.20km/h
- Sprzęt Jaszczur
Poniedziałek, 9 kwietnia 2018
Kategoria transport, do czytania
Miasto w kolorze roweru
Wystarczy kilka dni i już całe miasto jedzie na dwóch kółkach. Na przejazdach rowerowych stoi po kilkanaście osób, widać, że część rowerów wyciągnięta dopiero co z piwnicy, bo głośnym piskiem protestuje przeciwko katowaniu suchego jak pieprz łańcucha.
Temperatura sprzyja jeździe na krótko, ale ze względu na różnicę temperatur między porankiem i popołudnie, widać pełne spektrum ubioru: od długich spodni, kurtek i zimowych czapek, przez jesienno-wiosenne lekkie ubrania, do krótkich ciuchów.
Park Szymańskiego zapchany ludźmi: rolkarze, spacerowicze, psiaki i dzieci jeżdżą, biegają, wypoczywają, robią zdjęcia. Aż się chce przez miasto zasuwać z luźną łydką.
Temperatura sprzyja jeździe na krótko, ale ze względu na różnicę temperatur między porankiem i popołudnie, widać pełne spektrum ubioru: od długich spodni, kurtek i zimowych czapek, przez jesienno-wiosenne lekkie ubrania, do krótkich ciuchów.
Park Szymańskiego zapchany ludźmi: rolkarze, spacerowicze, psiaki i dzieci jeżdżą, biegają, wypoczywają, robią zdjęcia. Aż się chce przez miasto zasuwać z luźną łydką.
- DST 14.29km
- Czas 00:54
- VAVG 15.88km/h
- Sprzęt Jaszczur
Niedziela, 8 kwietnia 2018
Kategoria ze zdjęciem, zaliczając gminy, trening, do czytania, > 100km
Podsiedleckie gminożerstwo
Albo się kolarstwo ogląda, albo się uprawia. No, ewentualnie można próbować jedno z drugim jakoś posortować i wstać rano albo iść na rower wieczorem. Postanowiłem, że w weekend nie chce mi się wstawać wcześniej, ani włóczyć się po nocach i tym samym odpuściłem transmisję z Paris-Roubaix na rzecz pojeżdżenia po Polsce.
Duch wyścigu nie odpuszczał, bo już za Mrozami, gdzie wysiedliśmy z pociągu, ślad powiódł nas na drogę... gruntową. A potem na wyjeżdżoną trawę. Kawałek później zaatakował piach i to był moment, gdy postanowiłem jednak pozbyć się zbędnych części garderoby i w końcu, po raz pierwszy w tym roku, mogłem pojechać całkowicie na krótko.
Nie było łatwo. Jak nie piachy, to nierówne asfalty, a jak było w końcu równo... to atakował wiatr. Wiatr, który męczył nas przez większość drogi i naprawdę dał w kość. Jak mocny był, zorientowaliśmy się w okolicy... Tworek (nie, nie tych), gdzie ruszyliśmy na północny zachód i prawie momentalnie prędkość przelotowa wzrosła do... 40 km/h. Żeby jechać 46 km/h wystarczyło przestać jechać pod górkę. Na płaskim nie wymagało prawie żadnego wysiłku.
Gnało się przepięknie, ale przeszkodził nam zaplanowany przystanek na Orlenie. Duży kubeł kawy, zapasy jedzenia, picia i chwila odpoczynku na słońcu...
Siedlce były największym miastem na naszej trasie. Wjechaliśmy doń wzdłuż jakiejś DDR-ki i również DDR-ką opuściliśmy. Droga wylotowa była nie byle jaką: była to zachodnia obwodnica, czyli ul. Lecha Kaczyńskiego. Widać, że jest to popularna trasa, bo przy niej sunęły rowerami tłumy wycieczkowiczów.
Gdy wiatr ciągle pomagał, a my uznaliśmy, że warto lecieć z nim choćby do Zambrowa (czyli dalsze 80 km), ślad bezlitośnie nakazał nam skręt w lewo. Wjechaliśmy między domy, w małej wiosce. Gdy na drodze pojawiało się coraz więcej piachu, rzuciłem, że szkoda by było, gdyby zaraz skończył się asfalt... I wtedy się skończył. Piaskownica kosztowała nas bardzo dużo czasu. Hipcia nawet nie próbowała walczyć. Wzięła się za sól kolarstwa i cały odcinek pokonała z buta.
W końcu piach przeszedł w grunt, grunt w bruk, a ów - w asfalt. Walcząc z wiatrem wyjechaliśmy na krajówkę w stronę Warszawy i sprawdziwszy czas uznaliśmy, że mamy jeszcze zapas. Do przejechania ze 12 km, a zapasu półtorej godziny, więc zalegliśmy na Orlenie, na długi i solidny popas.
Do Kałuszyna dojechaliśmy z wiatrem, do Mrozów, już luźną nogą - lekko pod wiatr. Jeszcze tylko biletomat i... wycieczka z głowy.
Duch wyścigu nie odpuszczał, bo już za Mrozami, gdzie wysiedliśmy z pociągu, ślad powiódł nas na drogę... gruntową. A potem na wyjeżdżoną trawę. Kawałek później zaatakował piach i to był moment, gdy postanowiłem jednak pozbyć się zbędnych części garderoby i w końcu, po raz pierwszy w tym roku, mogłem pojechać całkowicie na krótko.
Nie było łatwo. Jak nie piachy, to nierówne asfalty, a jak było w końcu równo... to atakował wiatr. Wiatr, który męczył nas przez większość drogi i naprawdę dał w kość. Jak mocny był, zorientowaliśmy się w okolicy... Tworek (nie, nie tych), gdzie ruszyliśmy na północny zachód i prawie momentalnie prędkość przelotowa wzrosła do... 40 km/h. Żeby jechać 46 km/h wystarczyło przestać jechać pod górkę. Na płaskim nie wymagało prawie żadnego wysiłku.
Gnało się przepięknie, ale przeszkodził nam zaplanowany przystanek na Orlenie. Duży kubeł kawy, zapasy jedzenia, picia i chwila odpoczynku na słońcu...
Siedlce były największym miastem na naszej trasie. Wjechaliśmy doń wzdłuż jakiejś DDR-ki i również DDR-ką opuściliśmy. Droga wylotowa była nie byle jaką: była to zachodnia obwodnica, czyli ul. Lecha Kaczyńskiego. Widać, że jest to popularna trasa, bo przy niej sunęły rowerami tłumy wycieczkowiczów.
Gdy wiatr ciągle pomagał, a my uznaliśmy, że warto lecieć z nim choćby do Zambrowa (czyli dalsze 80 km), ślad bezlitośnie nakazał nam skręt w lewo. Wjechaliśmy między domy, w małej wiosce. Gdy na drodze pojawiało się coraz więcej piachu, rzuciłem, że szkoda by było, gdyby zaraz skończył się asfalt... I wtedy się skończył. Piaskownica kosztowała nas bardzo dużo czasu. Hipcia nawet nie próbowała walczyć. Wzięła się za sól kolarstwa i cały odcinek pokonała z buta.
W końcu piach przeszedł w grunt, grunt w bruk, a ów - w asfalt. Walcząc z wiatrem wyjechaliśmy na krajówkę w stronę Warszawy i sprawdziwszy czas uznaliśmy, że mamy jeszcze zapas. Do przejechania ze 12 km, a zapasu półtorej godziny, więc zalegliśmy na Orlenie, na długi i solidny popas.
Do Kałuszyna dojechaliśmy z wiatrem, do Mrozów, już luźną nogą - lekko pod wiatr. Jeszcze tylko biletomat i... wycieczka z głowy.
- DST 170.96km
- Czas 06:16
- VAVG 27.28km/h
- Sprzęt Stefan
Na i z dworca
- DST 13.11km
- Czas 00:38
- VAVG 20.70km/h
- Sprzęt Stefan