Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2018
Dystans całkowity: | 1660.44 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 66:42 |
Średnia prędkość: | 24.89 km/h |
Liczba aktywności: | 38 |
Średnio na aktywność: | 43.70 km i 1h 45m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 15 lipca 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Tuż po deszczu
Gdy wychodziłem, jeszcze kropiło, po chwili przestało, ale jako że i tak miałem na sobie przeciwdeszczówkę, to jej nie zdejmowałem (kosztowało mnie to, niestety, hektolitry wypoconej wody).
Dojechałem do Kampinosu i zawróciłem, żałując, że nie posiadam umiejętności, które pozwoliłyby uwiecznić piękny zachód słońca.
Im dalej od Warszawy, tym bardziej sucho. A przy samym mieście - mokro po świeżym opadzie.
Dojechałem do Kampinosu i zawróciłem, żałując, że nie posiadam umiejętności, które pozwoliłyby uwiecznić piękny zachód słońca.
Im dalej od Warszawy, tym bardziej sucho. A przy samym mieście - mokro po świeżym opadzie.
- DST 78.21km
- Czas 02:35
- VAVG 30.27km/h
- Sprzęt Stefan
Niedziela, 15 lipca 2018
Kategoria do czytania, transport
Transport
Czasem i w niedzielę trzeba się przewieźć do pracy...
- DST 15.51km
- Czas 00:51
- VAVG 18.25km/h
- Sprzęt Zenon
Sobota, 14 lipca 2018
Kategoria < 50km, szypko, do czytania, trening
Deszczowe kółko
Kółko w okolicy Leszna. Tym razem z konieczności podwiozłem się pod lesznieński cmentarz autem. Potem w lekkim deszczu na północ, w końcu zrobiło się nawet za ciepło, a deszcz przestał padać. Powrót do Leszna, kółeczko przez Zaborówek na odprężenie i powrót do samochodu.
Po raz kolejny rozpadało się chwilę po tym, jak wszedłem do domu.
Piękna, rowerowa pogoda...
Po raz kolejny rozpadało się chwilę po tym, jak wszedłem do domu.
Piękna, rowerowa pogoda...
- DST 38.43km
- Czas 01:16
- VAVG 30.34km/h
- Sprzęt Stefan
Piątek, 13 lipca 2018
Kategoria transport
Transport
- DST 17.53km
- Czas 00:57
- VAVG 18.45km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 12 lipca 2018
Kategoria transport
Transport
- DST 15.25km
- Czas 00:51
- VAVG 17.94km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 12 lipca 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Zabawa w peletonie
Skoro powiedziało się "A", to trzeba powiedzieć "Psik!", prawda? Skoro więc przypadkiem wpadłem na KGS przedwczoraj i okazało się, że jednak kawałek da się z nimi przejechać, to trzeba było sprawdzić, jak długo się uda utrzymać w grupie.
Nie byłem do końca przekonany co do moich planów na czwartkowe popołudnie, zwłaszcza, że miało bardzo mocno padać, a ja nadal nie mam zmienionych opon i jeżdżę na bontragerowych "łyżwach". W końcu uznałem, że jeśli będzie padało lub będzie mokro, to jadę sam, jeśli nie - to jadę na ustawkę.
Im bliżej 17:40, tym bardziej żałowałem. Od dziecka nie znosiłem podchodzić do nieznanych grup i mówić "Hej, jestem Hipek, zagramy razem w piłkę?" i, okazało się, że jako dorosły człowiek nadal za tym nie przepadam. Jak na złość, pogoda uparcie wskazywała, że jednak nie, nie pojadę solo. Obejrzałem sobie tylko piękny finisz etapu TdF, spakowałem wszystko i pojechałem.
Nad miastem, za moimi plecami, wisiała olbrzymia, czarna chmura. Droga w stronę Babic była jednak nadal sucha, ale tuż przed cmentarzem wjechałem w pierwsze mokre plamy, potem na już solidnie mokry asfalt, aż na krajobraz tuż po ulewie. W tym momencie, tuż przed miejscem spotkania, miałem zawrócić i pojechać swoje, bo przy takim poziomie wilgoci na asfalcie i tej śliskości moich opon, zostanę na pierwszym zakręcie, a koledzy pojadą dalej - i co mi z takiej jazdy?
Już, już, prawie zawracałem, gdy zauważyłem, że grupa stoi i czeka. A co mi tam, spróbujmy. Plan na dziś: nie wyrąbać się, bo tylko to się liczy.
Czeka czterech chłopaków, tak na oko w wieku od dwudziestu kilku do czterdziestu kilku. Jeden mówi, że kawałek dalej już jest sucho. Ha! Czyli zapowiada się interesująco. Po chwili oczekiwania dojeżdża jeszcze jeden i ruszamy. Trasa "standardowa", czyli do ronda w Zaborowie, pętla przez Witki, Leszno i powrót po swoich śladach.
Zaczyna się spokojnie, dwójkami, przelotowa w okolicach 35 km/h. Pierwszy zakręt w Lipkowie upewnia mnie, że jednak nie będzie źle - jest ślisko, więc robię go najbardziej ostrożnie, ale jednak nie tracę dystansu do pozostałych kolegów, którzy też niespecjalnie się spieszą do kontaktu z glebą.
Za Koczargami, w związku z przeszkadzającymi progami, szyk zmienia się na pojedynczą kolumnę i tak będzie już do końca. Jest trochę kałuż, gdy się kończą, tempo systematycznie wzrasta, by ustabilizować się w okolicach 38-40 km/h (ze zmianami co około kilometr). W Witkach tempa nie utrzymuje jeden z kolegów (uff, nie byłem pierwszy), przeskakujemy Leszno i lecimy z wiatrem w kierunku Babic.
Powrót psuje mi strzelający i irytujący tym dźwiękiem suport, do którego gdzieś na pierwszych kałużach dostało się jakieś ziarnko piasku, pstrykające nieznośnie przy każdym mocniejszym pchnięciu w korbę. Pod koniec, po swojej zmianie, prawie nie łapię koła i chwilę muszę dochodzić do peletonu, tracąc jakieś 5 metrów, ale koniec końców chwytam je. Było blisko...
Sprint finałowy (taka, zdaje się, tradycja babickich treningów), który odbywa się przy ostatniej "góreczce" przy kościele, zaskakuje mnie, trochę gonię (ku swojemu zaskoczeniu osiągnę tu maksymalną prędkość - prawie 50 km/h), ale odpuszczam i obserwuję tylko zmagania trójki prowadzących.
Grupa rozjeżdża się, tak zupełnie w losowych kierunkach: jeden jedzie prosto, drugi zajeżdża pod kościół, dwóch jedzie w kierunku Wieruchowa, więc... też jadę do siebie.
Po drodze wyprzedza mnie jakiś kolega, który wiózł się za nami przez ostatnie kilkanaście kilometrów, rzuca "Dobre tempo" i jedzie dalej, wskakuję więc na koło i wiozę się aż Bolimowskiej.
No i co mogę powiedzieć? Świetna zabawa, średnia z samej jazdy w grupie 38,5 km/h (co jest dla mnie zupełną nowością), można się upracować po uszy, poprzyspieszać (bo grupa i trochę rwie, i trochę trzeba gonić, szczególnie przy zakrętach), ale satysfakcja jest bardzo duża. Na pewno w niedalekiej przyszłości znów się pojawię.
Nie byłem do końca przekonany co do moich planów na czwartkowe popołudnie, zwłaszcza, że miało bardzo mocno padać, a ja nadal nie mam zmienionych opon i jeżdżę na bontragerowych "łyżwach". W końcu uznałem, że jeśli będzie padało lub będzie mokro, to jadę sam, jeśli nie - to jadę na ustawkę.
Im bliżej 17:40, tym bardziej żałowałem. Od dziecka nie znosiłem podchodzić do nieznanych grup i mówić "Hej, jestem Hipek, zagramy razem w piłkę?" i, okazało się, że jako dorosły człowiek nadal za tym nie przepadam. Jak na złość, pogoda uparcie wskazywała, że jednak nie, nie pojadę solo. Obejrzałem sobie tylko piękny finisz etapu TdF, spakowałem wszystko i pojechałem.
Nad miastem, za moimi plecami, wisiała olbrzymia, czarna chmura. Droga w stronę Babic była jednak nadal sucha, ale tuż przed cmentarzem wjechałem w pierwsze mokre plamy, potem na już solidnie mokry asfalt, aż na krajobraz tuż po ulewie. W tym momencie, tuż przed miejscem spotkania, miałem zawrócić i pojechać swoje, bo przy takim poziomie wilgoci na asfalcie i tej śliskości moich opon, zostanę na pierwszym zakręcie, a koledzy pojadą dalej - i co mi z takiej jazdy?
Już, już, prawie zawracałem, gdy zauważyłem, że grupa stoi i czeka. A co mi tam, spróbujmy. Plan na dziś: nie wyrąbać się, bo tylko to się liczy.
Czeka czterech chłopaków, tak na oko w wieku od dwudziestu kilku do czterdziestu kilku. Jeden mówi, że kawałek dalej już jest sucho. Ha! Czyli zapowiada się interesująco. Po chwili oczekiwania dojeżdża jeszcze jeden i ruszamy. Trasa "standardowa", czyli do ronda w Zaborowie, pętla przez Witki, Leszno i powrót po swoich śladach.
Zaczyna się spokojnie, dwójkami, przelotowa w okolicach 35 km/h. Pierwszy zakręt w Lipkowie upewnia mnie, że jednak nie będzie źle - jest ślisko, więc robię go najbardziej ostrożnie, ale jednak nie tracę dystansu do pozostałych kolegów, którzy też niespecjalnie się spieszą do kontaktu z glebą.
Za Koczargami, w związku z przeszkadzającymi progami, szyk zmienia się na pojedynczą kolumnę i tak będzie już do końca. Jest trochę kałuż, gdy się kończą, tempo systematycznie wzrasta, by ustabilizować się w okolicach 38-40 km/h (ze zmianami co około kilometr). W Witkach tempa nie utrzymuje jeden z kolegów (uff, nie byłem pierwszy), przeskakujemy Leszno i lecimy z wiatrem w kierunku Babic.
Powrót psuje mi strzelający i irytujący tym dźwiękiem suport, do którego gdzieś na pierwszych kałużach dostało się jakieś ziarnko piasku, pstrykające nieznośnie przy każdym mocniejszym pchnięciu w korbę. Pod koniec, po swojej zmianie, prawie nie łapię koła i chwilę muszę dochodzić do peletonu, tracąc jakieś 5 metrów, ale koniec końców chwytam je. Było blisko...
Sprint finałowy (taka, zdaje się, tradycja babickich treningów), który odbywa się przy ostatniej "góreczce" przy kościele, zaskakuje mnie, trochę gonię (ku swojemu zaskoczeniu osiągnę tu maksymalną prędkość - prawie 50 km/h), ale odpuszczam i obserwuję tylko zmagania trójki prowadzących.
Grupa rozjeżdża się, tak zupełnie w losowych kierunkach: jeden jedzie prosto, drugi zajeżdża pod kościół, dwóch jedzie w kierunku Wieruchowa, więc... też jadę do siebie.
Po drodze wyprzedza mnie jakiś kolega, który wiózł się za nami przez ostatnie kilkanaście kilometrów, rzuca "Dobre tempo" i jedzie dalej, wskakuję więc na koło i wiozę się aż Bolimowskiej.
No i co mogę powiedzieć? Świetna zabawa, średnia z samej jazdy w grupie 38,5 km/h (co jest dla mnie zupełną nowością), można się upracować po uszy, poprzyspieszać (bo grupa i trochę rwie, i trochę trzeba gonić, szczególnie przy zakrętach), ale satysfakcja jest bardzo duża. Na pewno w niedalekiej przyszłości znów się pojawię.
- DST 69.07km
- Czas 01:56
- VAVG 35.73km/h
- Sprzęt Stefan
Środa, 11 lipca 2018
Kategoria transport
Transport
- DST 15.85km
- Czas 00:54
- VAVG 17.61km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 10 lipca 2018
Kategoria < 50km, szypko, do czytania, trening, ze zdjęciem
Przypadkowo spotkany peleton
Na rower wybrałem się z misją. Od dawna widzimy na horyzoncie miasta coś, czego nie potrafimy zidentyfikować: znaleźliśmy kominy Huty, znaleźliśmy pylon Mostu Północnego, ale jedna rzecz - wyglądająca jak postawiony daleko duży "grzyb" - nie dawała nam, w pracy, spokoju.
Ruszyłem więc, okrążając Cmentarz Północny i przecinając Młociny, w poszukiwaniu tajemniczej budowli. Nie znalazłem. Jedynym, co może być podobne, był umieszczony na wysokim słupie trójstronny banner reklamowy Makro, ale on wydaje się za niski. No nic, musimy zdobyć lornetkę.
Doturlałem się do Arkuszowej, a potem ze smutkiem dowiedziałem się, że w Laskach trwa remont, w związku z czym najpierw czekałem kilka minut na wahadle, a potem żarłem pył wzbijany przez jadące przede mną samochody.
Już wracałem, gdy, w Lipkowie, zauważyłem wyskakujący na asfalt przede mną peleton. Niewielka grupka, około dziesięciu kolarzy. Nie miałem w planie gonienia ich, ale zanim się spostrzegłem, już za nimi zasuwałem. Początek był obiecujący, bo dopiero rozpędzali się po skręcie, ale później zauważyłem, że dystans między mną a grupą jakby przestał maleć... a brakło jeszcze stu metrów. Rzut oka na licznik wskazał, że jadę właśnie 42 km/h...
W zasadzie nie mogłem nic już zrobić. Odpuścić teraz to tak trochę głupio, bo po co się niby męczyłem? Przyspieszyłem i usiadłem grupie na kole. Dociągnąłem się do Babic z całkiem przyzwoitą prędkością, pod 40 km/h, tam pojechałem dalej, podczas gdy KGS (Kolarska Grupa Starobabicka) zawinęła się na standardowe miejsce postoju, na rynku w Starych Babicach.
Powrót przez Wieruchów (tu zrobiłem fotki).
Ruszyłem więc, okrążając Cmentarz Północny i przecinając Młociny, w poszukiwaniu tajemniczej budowli. Nie znalazłem. Jedynym, co może być podobne, był umieszczony na wysokim słupie trójstronny banner reklamowy Makro, ale on wydaje się za niski. No nic, musimy zdobyć lornetkę.
Doturlałem się do Arkuszowej, a potem ze smutkiem dowiedziałem się, że w Laskach trwa remont, w związku z czym najpierw czekałem kilka minut na wahadle, a potem żarłem pył wzbijany przez jadące przede mną samochody.
Już wracałem, gdy, w Lipkowie, zauważyłem wyskakujący na asfalt przede mną peleton. Niewielka grupka, około dziesięciu kolarzy. Nie miałem w planie gonienia ich, ale zanim się spostrzegłem, już za nimi zasuwałem. Początek był obiecujący, bo dopiero rozpędzali się po skręcie, ale później zauważyłem, że dystans między mną a grupą jakby przestał maleć... a brakło jeszcze stu metrów. Rzut oka na licznik wskazał, że jadę właśnie 42 km/h...
W zasadzie nie mogłem nic już zrobić. Odpuścić teraz to tak trochę głupio, bo po co się niby męczyłem? Przyspieszyłem i usiadłem grupie na kole. Dociągnąłem się do Babic z całkiem przyzwoitą prędkością, pod 40 km/h, tam pojechałem dalej, podczas gdy KGS (Kolarska Grupa Starobabicka) zawinęła się na standardowe miejsce postoju, na rynku w Starych Babicach.
Powrót przez Wieruchów (tu zrobiłem fotki).
- DST 44.20km
- Czas 01:26
- VAVG 30.84km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 10 lipca 2018
Kategoria do czytania, transport
Święto średniej
Wydaje mi się, że po raz drugi w tym roku, na dojazdach do pracy (nie licząc dojazdów szosą), przekroczyłem średnią 20 km/h!
- DST 16.46km
- Czas 00:49
- VAVG 20.16km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 9 lipca 2018
Kategoria do czytania, transport
Karetka na ddr
W drodze do pracy widziałem krajobraz po incydencie na DDR. Stojący samochód, z solidnym wgnieceniem w błotniku, przypięty do znaku rower i stojąca na sygnale karetka. A, i policja.
Wnioskuję, że zjeżdżający z wiaduktu, rozpędzony dżentelmen nie wziął poprawki na to, że kierowca może go nie zauważyć (wiadomo, gdyby tam były tory tramwajowe, to na pewno by zauważył) lub mieć po prostu wyłożone na jakieś "przejazdy rowerowe". Wskutek tego prawdopodobnie obaj kierowcy w jednym momencie osiągnęli stan niewiarygodnego zdziwienia.
Pomijając kwestię winy i odpowiedzialności za wypadek, nie wiem, dlaczego tak wielu rowerzystów pozwala sobie na takie radosne wjeżdżanie na przejazdy rowerowe, szczególnie w kraju, w którym część kierowców nawet nie wie, że istnieje coś takiego jak "przejazd rowerowy", nie mówiąc o tym, że dla jadącego samochodem jest to skrzyżowanie z drogą główną... A nawet gdyby wszyscy wiedzieli, to zawsze ktoś może się zagapić i klops.
A specjalna alejka na cmentarzu czeka...
Wnioskuję, że zjeżdżający z wiaduktu, rozpędzony dżentelmen nie wziął poprawki na to, że kierowca może go nie zauważyć (wiadomo, gdyby tam były tory tramwajowe, to na pewno by zauważył) lub mieć po prostu wyłożone na jakieś "przejazdy rowerowe". Wskutek tego prawdopodobnie obaj kierowcy w jednym momencie osiągnęli stan niewiarygodnego zdziwienia.
Pomijając kwestię winy i odpowiedzialności za wypadek, nie wiem, dlaczego tak wielu rowerzystów pozwala sobie na takie radosne wjeżdżanie na przejazdy rowerowe, szczególnie w kraju, w którym część kierowców nawet nie wie, że istnieje coś takiego jak "przejazd rowerowy", nie mówiąc o tym, że dla jadącego samochodem jest to skrzyżowanie z drogą główną... A nawet gdyby wszyscy wiedzieli, to zawsze ktoś może się zagapić i klops.
A specjalna alejka na cmentarzu czeka...
- DST 16.45km
- Czas 00:51
- VAVG 19.35km/h
- Sprzęt Zenon