Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2018
Dystans całkowity: | 1660.44 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 66:42 |
Średnia prędkość: | 24.89 km/h |
Liczba aktywności: | 38 |
Średnio na aktywność: | 43.70 km i 1h 45m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 8 lipca 2018
Kategoria < 50km, do czytania, trening, ze zdjęciem
Naprzeciw strudzonemu wędrowcowi
Rano nawet rozważałem rower, ale gdy tylko zobaczyłem na horyzoncie solidną zlewę, to od razu zachciało mi się trochę mniej. Gdy przeszła nad blokiem i zobaczyłem, że po dwudziestu minutach nadal pada, a płaską, jakby się wydawało, jezdnią, płynie rzeka, stwierdziłem, że taka niedziela, jak dzisiaj, to w sumie i dobry dzień na regenerację.
Później pogoda poprawiła się, kałuże wyschły, ale mój wolny czas się skończył. Spakowałem bagaże i czekałem na Michała, który był w trakcie drogi do Rzeszowa, robiąc sobie od wczoraj pięćsetkę po górach ze startem w Krakowie.
Jakiś czas później okazało się, że jednak z czasem jest trochę lepiej i mogłem wyskoczyć na chwilę - tylko po to, by zebrać go z trasy i odprowadzić do mnie.
Dojechałem niedaleko, bo tylko do Tyczyna, i tuż za miastem, na górce, spotkaliśmy się.
Powrót pod wiatr, trochę upierdliwy, głównie po drogach rowerowych (szczególnie przyjemną okazała się być ta prowadząca w stronę Tyczyna (na zdjęciu).
Później pogoda poprawiła się, kałuże wyschły, ale mój wolny czas się skończył. Spakowałem bagaże i czekałem na Michała, który był w trakcie drogi do Rzeszowa, robiąc sobie od wczoraj pięćsetkę po górach ze startem w Krakowie.
Jakiś czas później okazało się, że jednak z czasem jest trochę lepiej i mogłem wyskoczyć na chwilę - tylko po to, by zebrać go z trasy i odprowadzić do mnie.
Dojechałem niedaleko, bo tylko do Tyczyna, i tuż za miastem, na górce, spotkaliśmy się.
Powrót pod wiatr, trochę upierdliwy, głównie po drogach rowerowych (szczególnie przyjemną okazała się być ta prowadząca w stronę Tyczyna (na zdjęciu).
- DST 22.24km
- Czas 00:52
- VAVG 25.66km/h
- Sprzęt Stefan
Sobota, 7 lipca 2018
Kategoria > 50 km, do czytania, trening, ze zdjęciem
Odrobina przewyższeń
Zacząłem tak, jak w ostatnich dniach, ale dość szybko odbiłem w ulicę... Karkonoską. To była swego czasu alternatywna, trudniejsza droga na drugi koniec Racławówki - faktycznie: całkiem przyjemny podjazd i solidny zjazd pod 60 km/h.
Płaskawym, lekko wznoszącym fragmentem dotarłem do Woli Zgłobieńskiej...
A chwilę później rozpocząłem wspinaczkę na najmocniejszy podjazd dzisiejszej wycieczki, klasyfikowany (na Stravie) jako podjazd trzeciej kategorii. Nie ma ich zbyt wielu w okolicy, więc tę wycieczkę ułożyłem specjalnie pod tę jedną górkę.
Cztery i pół kilometra, średnio cztery procent, chociaż nie brakło fragmentów powyżej dziesięciu. Wyskrobałem się na górę i puściłem w dół.
Zwinąłem się w pozycję "top tube safe" i po chwili już istniał tylko pęd powietrza...
(Źródło)
Po fakcie, oczywiście, dowiedziałem się, że brakło mi jedynie 2 km/h, by przekroczyć 80 km/h. 78,2 km/h to mój nowy rekord na terenie Polski, szybciej - 85 km/h - jechałem tylko w Alpach.
Zjazd nieco się wypłaszczył i umożliwił dokręcanie (ach, dokręcanie przy 60 km/h...), a później przez długi czas jechałem stabilnie powyżej pięćdziesiątki...
To, co dobre, szybko się kończy, musiałem przewalcować się przez jakiś sztywny pagórek, na zjeździe z którego - bardziej stromym nawet - nie było się jak porządnie rozpędzić ze względu na nierówności.
Pozostał jeszcze jeden - znany z MP 2016 - podjazd, a potem... szuter. Chwila przerwy na szukanie właściwej drogi i uznaję, że nie ma co, wracam tak, jak prowadzi asfalt (kosztowało mnie to dziesięć dodatkowych kilometrów).
Końcówka to powrót do Rzeszowa z nawet pomagającym wiatrem i kilka podjazdów od strony Przybyszówki, bo uznałem, że muszę skrócić trasę i zjechać możliwie szybko.
Płaskawym, lekko wznoszącym fragmentem dotarłem do Woli Zgłobieńskiej...
A chwilę później rozpocząłem wspinaczkę na najmocniejszy podjazd dzisiejszej wycieczki, klasyfikowany (na Stravie) jako podjazd trzeciej kategorii. Nie ma ich zbyt wielu w okolicy, więc tę wycieczkę ułożyłem specjalnie pod tę jedną górkę.
Cztery i pół kilometra, średnio cztery procent, chociaż nie brakło fragmentów powyżej dziesięciu. Wyskrobałem się na górę i puściłem w dół.
Zwinąłem się w pozycję "top tube safe" i po chwili już istniał tylko pęd powietrza...
(Źródło)
Po fakcie, oczywiście, dowiedziałem się, że brakło mi jedynie 2 km/h, by przekroczyć 80 km/h. 78,2 km/h to mój nowy rekord na terenie Polski, szybciej - 85 km/h - jechałem tylko w Alpach.
Zjazd nieco się wypłaszczył i umożliwił dokręcanie (ach, dokręcanie przy 60 km/h...), a później przez długi czas jechałem stabilnie powyżej pięćdziesiątki...
To, co dobre, szybko się kończy, musiałem przewalcować się przez jakiś sztywny pagórek, na zjeździe z którego - bardziej stromym nawet - nie było się jak porządnie rozpędzić ze względu na nierówności.
Pozostał jeszcze jeden - znany z MP 2016 - podjazd, a potem... szuter. Chwila przerwy na szukanie właściwej drogi i uznaję, że nie ma co, wracam tak, jak prowadzi asfalt (kosztowało mnie to dziesięć dodatkowych kilometrów).
Końcówka to powrót do Rzeszowa z nawet pomagającym wiatrem i kilka podjazdów od strony Przybyszówki, bo uznałem, że muszę skrócić trasę i zjechać możliwie szybko.
- DST 80.47km
- Czas 02:42
- VAVG 29.80km/h
- Sprzęt Stefan
Piątek, 6 lipca 2018
Kategoria < 50km, do czytania, trening, ze zdjęciem
Luźne pagórki
Na dziś w planie była jazda luźną nogą, bez niepotrzebnego spinania łydki. Zacząłem od zaatakowania kładki, którą jakimś cudem znalazłem na mapie. Oczywiście, tradycji musiało stać się zadość: Hipci nie ma, ale i tak musi być fragment po szutrze...
W okolicy płynął Wisłok, ale jakiś taki dziwnie mały i wąski...
Kiedyś robiliśmy nawet spływ pontonami: z Babicy aż do Rzeszowa...
Tym razem jednak celem było minięcie Lubenii, wspinaczka na srogi pagórek i równie ambitny zjazd w stronę Tyczyna.
Końcówka to przetoczenie się w stronę Boguchwały...
...i powrót do domu przez Lisią Górę, mijając miejsce, gdzie Hipcia, lat temu prawie dwadzieścia, skręciła kolano. Wtedy, w myśl zasady "ból jest iluzją", zamiast przyjechać do mnie, by moja mama ją odwiozła - a było po drodze - dojechała jeszcze 10 km do siebie do domu.
W okolicy płynął Wisłok, ale jakiś taki dziwnie mały i wąski...
Kiedyś robiliśmy nawet spływ pontonami: z Babicy aż do Rzeszowa...
Tym razem jednak celem było minięcie Lubenii, wspinaczka na srogi pagórek i równie ambitny zjazd w stronę Tyczyna.
Końcówka to przetoczenie się w stronę Boguchwały...
...i powrót do domu przez Lisią Górę, mijając miejsce, gdzie Hipcia, lat temu prawie dwadzieścia, skręciła kolano. Wtedy, w myśl zasady "ból jest iluzją", zamiast przyjechać do mnie, by moja mama ją odwiozła - a było po drodze - dojechała jeszcze 10 km do siebie do domu.
- DST 43.70km
- Czas 01:54
- VAVG 23.00km/h
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 5 lipca 2018
Kategoria < 25km, do czytania
Miasto
Kiedyś to i miasto było większe. A teraz jestem na Nowym Mieście po zaledwie dwóch kilometrach - u siebie to po takim dystansie nawet Górczewskiej nie przejadę.
Powrót nad Wisłokiem, tuż obok Żwirowni. Teraz, przez dzikie niegdyś tereny, prowadzi elegancka droga rowerowa aż pod samą zaporę.
Powrót nad Wisłokiem, tuż obok Żwirowni. Teraz, przez dzikie niegdyś tereny, prowadzi elegancka droga rowerowa aż pod samą zaporę.
- DST 12.62km
- Czas 00:39
- VAVG 19.42km/h
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 5 lipca 2018
Kategoria > 50 km, do czytania, trening, ze zdjęciem
Podrzeszowskie pagórki
Jako że spędzam kilka dni poza Warszawą, postanowiłem wybrać się na poranne rozgrzanie mięśni na trasy, którymi jeździłem jako dzieciak i nastolatek. O tak, żeby sprawdzić, czy dystans nie jest krótszy niż kiedyś i czy górki są tak samo strome.
Z Rzeszowa wyjechałem nad... jakąś dziwną ekspresówką, której, przysiągłbym, jeszcze dwadzieścia lat temu nie było.
Potem do Niechobrza wszystkie górki i solidne podjazdy stały się jakoś... zmarszczkami. Trasa, która zwykle była ponad godzinną wyprawą, teraz zajęła niecałe pół godziny. Skrócił się ten dystans, czy co?
Przeleciałem Niechobrze Dolny i Górny i w końcu napotkałem coś ambitnego: srogi podjazd w kierunku Czudca. Pod sam jego koniec pojawił się znak kierujący turystów na punkt widokowy, no to podjechałem i tam.
Do Czudca zjechałem w okolicy 50 km/h, aż szkoda, że zjazd był kręty i trzeba było hamować, bo spokojnie można było przekroczyć z siedem dyszek.
Prosta w kierunku Boguchwały była z wiatrem (pomijając jakieś paskudne, przeszkadzające wahadełko). Po drodze, lecąc przez te wszystkie pagórki, człowiek wreszcie czuł się jak kolarz, a nie specjalista od płaskich tras po mazowszu...
Ponownie przeciąłem Niechobrz i postanowiłem sprawdzić, czy sztajfa przy kościele w Zaborowie nadal trzyma. O dziwo - trzyma. Solidne dwanaście, może trzynaście procent.
Powrót do miasta porządnym zjazdem.
Wyjazd przyjemny, no pomijając ten smutny szczegół, że Hipcia nie mogła ze mną przyjechać i siedzi w pracy...
Z Rzeszowa wyjechałem nad... jakąś dziwną ekspresówką, której, przysiągłbym, jeszcze dwadzieścia lat temu nie było.
Potem do Niechobrza wszystkie górki i solidne podjazdy stały się jakoś... zmarszczkami. Trasa, która zwykle była ponad godzinną wyprawą, teraz zajęła niecałe pół godziny. Skrócił się ten dystans, czy co?
Przeleciałem Niechobrze Dolny i Górny i w końcu napotkałem coś ambitnego: srogi podjazd w kierunku Czudca. Pod sam jego koniec pojawił się znak kierujący turystów na punkt widokowy, no to podjechałem i tam.
Do Czudca zjechałem w okolicy 50 km/h, aż szkoda, że zjazd był kręty i trzeba było hamować, bo spokojnie można było przekroczyć z siedem dyszek.
Prosta w kierunku Boguchwały była z wiatrem (pomijając jakieś paskudne, przeszkadzające wahadełko). Po drodze, lecąc przez te wszystkie pagórki, człowiek wreszcie czuł się jak kolarz, a nie specjalista od płaskich tras po mazowszu...
Ponownie przeciąłem Niechobrz i postanowiłem sprawdzić, czy sztajfa przy kościele w Zaborowie nadal trzyma. O dziwo - trzyma. Solidne dwanaście, może trzynaście procent.
Powrót do miasta porządnym zjazdem.
Wyjazd przyjemny, no pomijając ten smutny szczegół, że Hipcia nie mogła ze mną przyjechać i siedzi w pracy...
- DST 52.96km
- Czas 01:46
- VAVG 29.98km/h
- Sprzęt Stefan
Środa, 4 lipca 2018
Kategoria transport
Transport
- DST 16.78km
- Czas 01:01
- VAVG 16.50km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 3 lipca 2018
Kategoria do czytania, transport
I znów spokojnie
Wiatr, tradycyjnie, na linii wschód-zachód. Do pracy za darmo, po pracy - trzeba jeszcze pomachać.
Wyjeżdżając z pracy startowałem razem z jakimś nieznanym mi gościem. Wymienialiśmy uwagi na temat podziemnego parkingu, gdy walnąłem, jako jeden z plusów "...i w zimie będzie można rower w cieple zaparkować".
Trochę głupio, bo facet wygląda na takiego, co jeździ tylko w lecie i - jak się po chwili okazało - tylko po chodniku. Ale może zacznie i zimą?
Wyjeżdżając z pracy startowałem razem z jakimś nieznanym mi gościem. Wymienialiśmy uwagi na temat podziemnego parkingu, gdy walnąłem, jako jeden z plusów "...i w zimie będzie można rower w cieple zaparkować".
Trochę głupio, bo facet wygląda na takiego, co jeździ tylko w lecie i - jak się po chwili okazało - tylko po chodniku. Ale może zacznie i zimą?
- DST 15.54km
- Czas 00:55
- VAVG 16.95km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 2 lipca 2018
Kategoria do czytania, transport
Nikomu się nie spieszy
Jadę na rowerze - nie boli. Zsiadam - boli. Jadę - nie boli. Dziwne te nogi.
Chodzę sobie spokojnym, niespiesznym tempem, takimż jadę. Nigdzie mi się nie spieszy.
Chodzę sobie spokojnym, niespiesznym tempem, takimż jadę. Nigdzie mi się nie spieszy.
- DST 15.30km
- Czas 00:58
- VAVG 15.83km/h
- Sprzęt Zenon