Wpisy archiwalne w kategorii
< 25km
Dystans całkowity: | 2968.95 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 146:53 |
Średnia prędkość: | 20.11 km/h |
Maksymalna prędkość: | 53.86 km/h |
Suma podjazdów: | 1059 m |
Maks. tętno maksymalne: | 186 (96 %) |
Maks. tętno średnie: | 159 (82 %) |
Suma kalorii: | 6939 kcal |
Liczba aktywności: | 233 |
Średnio na aktywność: | 12.74 km i 0h 39m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 16 czerwca 2013
Kategoria < 25km, do czytania, sakwy
Norwegia 2013: z lotniska
Z lotniska, czyli podsumowanie
Droga do domu była krótka: trzynaście kilometrów po płaskim poleciało dość szybko. Było pusto, w końcu była już prawie północ. W domu okazało się, że zostawiliśmy przezornie kilka puszek w lodówce, więc walnęliśmy bagaże pod ścianą w pokoju i wypiwszy tradycyjnego Wściekłego Psa, zaczęliśmy przygotowywać się do normalnego życia. Wszystko było dograne około drugiej, wtedy zasnęliśmy. A następnego dnia... niestety do pracy!
Teraz czas na dwa słowa podsumowania, wniosków i inszych rzeczy związanych z widzeniem sprawy już z perspektywy ukończonego wyjazdu.
1. Cele rowerowe
Cele rowerowe były zasadniczo dwa: dojechać na Nordkapp i przekroczyć 2000 km podczas wyprawy. Oba udało się spokojnie spełnić, cała wyprawa objęła ponad 2260 km, mamy świadomość tego, że mogliśmy spokojnie zwiedzić więcej, bo każdy z noclegów był wynikiem rozsądku ("o, tu jest sympatycznie", "może teraz, bo potem może nie być miejsca") a nie wynikiem braku sił.
Z celów nierowerowych mieliśmy na liście piesze odwiedzenie Knivskjellodden, ale zgodnie uznajemy, że wycieczka do Havøysund i droga 889 były warte tego, żeby darować sobie sześć godzin kiepskiego i nudnego trekkingu.
2. Sprzęt noclegowy
Dla ciekawych:
- namiot: Eureka Wabakimi II
- śpiwory: Mammut Nordic III-season
- karimaty: Therm-a-Rest Ridge Rest Solar
- bielizna: Brubeck, z wełny merynosów
Wszystko sprawdziło się, podobnie jak na poprzedniej wyprawie. Namiot, mimo swojego płaskiego dachu, po raz kolejny udowodnił, że nie pozwala kałużom odkładać się na sobie, a szerokie przedsionki umożliwiają schowanie całego bagażu pod spodem (szczególnie w Polsce gwarantowało to spokojny sen, ale i w Norwegii ułatwia to grzebanie po sakwach w deszczu). Długość sypialni pozwala na upchnięcie sporej ilości rzeczy w nogach, bez wpływu na ilość miejsca na sen. Śpiwory w zestawie z bielizną, cieple, mieliśmy w zapasie wkładki do śpiworów, ale nie musieliśmy ani razu z nich korzystać.
3. Rzeczy przeciwdeszczowe
Tu popełniliśmy błąd: zaufaliśmy komuś bez własnych testów. Płaszczom ogrodniczym z Leroy Merlin wystarczył rok, by guma sparciała i woda mogła się raczej swobodnie przelewać do środka. To tylko moje zdanie, bo Hipcia jest nawet zadowolona. O tym, że będą nieoddychające, wiedzieliśmy, wzięliśmy je na wszelki wypadek, jako uzupełnienie... Innymi słowy: niepotrzebnie ciągnęliśmy to ze sobą.
Kurtki - dają radę na godzinnym deszczu, który nie jest konsekwentną, niszczącą ulewą; wiedzieliśmy o tym i akceptowaliśmy sytuację. Można rozejrzeć się za czymś lepszym, ale nie ma ciśnienia na pilne zmiany.
Spodnie z Decathlonu dają radę do pewnego czasu, Hipci, nowe, działały nieco lepiej, moje, chyba już dwuletnie, dość szybko przewodziły wodę na uda. Z nogami jednak problemu nie ma, w końcu pracują i wilgoć nie wpływa strasznie na ich temperaturę, zresztą wystarczyło kilkanaście minut jazdy na sucho, by wszystko doszło do siebie.
Pokrowce na buty z firmy BBB. Porażka. Przewodziły wodę do buta niepokojąco szybko, wskutek czego od jednego z pierwszych dni aż do samej Warszawy miałem nieustannie mokre buty (ze dwa-trzy razy przeszły w stan "wilgotne"). Mokre stopy nie przeszkadzały, nie było aż tak zimno, ale, jeśli już bierzemy ochraniacze, to w jakimś celu, buty zmoczyć potrafię i bez nich. Zdecydowanie trzeba rozejrzeć się za alternatywą.
4. Bagaż
Już wyjeżdżając byliśmy świadomi, że niektóre rzeczy bierzemy niepotrzebnie, ale woleliśmy je zabrać na wszelki wypadek, w sumie nie ważą tyle, żeby nas hamowały, a będzie z czego wyciągać wnioski, w końcu to nasza druga taka wyprawa. Analizując wszystko po wyprawie doszliśmy do wniosku, że poza pojedynczymi pierdołami wszystko, co wzięliśmy, było używane. Nie oznacza to, że nie udałoby się jeszcze tego zminimalizować; na pewno można się pozbyć zupełnie spokojnie jeszcze 1-2 kg.
Osakwienie Crosso spisało się dobrze, wór transportowy Colemana - również. Pozostaje sprawdzenie, czy wór transportowy Crosso zamókł przez nasze złe zwinięcie, czy też trzeba go będzie reklamowac.
5. Sprzęt rowerowy
Przed wyprawą mieliśmy nowe, zaplecione koła. Piasty SLX-LX-XT (jeśli komuś zależy, mogę podać, która była gdzie), obręcze na tył: Hipcia - Mavic 319a, ja - AlexRims DH19. Z przodu Hipcia miała Mach1 Neuro Disc, ja - oryginalną obręcz, którą dostałem w rowerze, też jakiegoś Macha. Szprychy - DT Swiss 2 mm. Problemów nie stwierdzono żadnych.
Dobrym pomysłem okazała się zmiana kaset na oferujące lżejsze przełożenia; poza pękniętym łańcuchem (związanym zapewne z miejscem osłabionym skuciem go), nie było żadnych awarii.
Zdecydowanym błędem było niezabranie lemondek. Przed wyjazdem Hipcia nie zgodziła się, bo jej zdaniem byłoby zbyt mało prostych kawałków, po wyprawie - przyznała mi rację.
6. Pozostałe
Aparat, z tego, co widzimy przynajmniej teraz, czadu nie dał. Zdjęcia w większości są zbyt niebieskie, ale to było ryzyko, które braliśmy na klatę, mając świadomość, że zdjęcia będziemy robić w większości w ruchu i bez zsiadania z siodełka, a tym samym bez zabaw w strojenie, konfigurowanie i kombinowanie. Wielki plus zaliczają za to baterie litowe, których jeden komplet wystarczył nam na 11 dni pracy.
7. Ogólnie
Była to nasza druga tak długa wyprawa. Widoki odstawały od tych widzianych w zeszłym roku, ale już startując wiedzieliśmy, że Nordkapp jest raczej podróżą do celu, a nie do oglądania widoków. Najważniejsze, czyli pogodę na Lofotach, otrzymaliśmy w prezencie. Żadnych problemów nie mieliśmy, wynik zarówno dobrego przygotowania sprzętu, jak i naszego podejścia, polegającego na nieprzejmowaniu się pierdołami. Poza tym, co tu dłużej pisać: było świetnie! Osiemnaście dni w drodze, poranne wstawanie, całodzienna jazda, widoki, zmienna pogoda, noclegi tam, gdzie człowiek zechce... nie było po co wracać do Warszawy. Ale wróciliśmy, niestety.
Mityczna cierpliwość Hipci nie była tym razem wystawiona na ciężką próbę, po pierwszych dniach, które potrzebowałem na wdrożenie się w nowy tryb życia (niestety, potrzebuję takiego czasu na dojście do siebie), wstawałem dzielnie rano po kilku tylko okrzykach. Nie wiedzieć czemu, Hipcia nadal mruczy pod nosem, że nie nadaję się na wyprawy. Może dlatego, że nie wstaję na baczność o szóstej rano?
Niemniej jednak właśnie Hipci składam wielkie podziękowania za wyprawę: za pracę nad przygotowaniem drogi i pakowanie rzeczy, za przemiłe towarzystwo (mimo ponad 12 lat razem nadal się świetnie bawimy tylko we dwójkę) i za to, że cierpliwie znosiła to, że potrzebuję kwadransa na podniesienie łba od poduszki.
Pozostaje jedno otwarte pytanie: dokąd za rok?
Droga do domu była krótka: trzynaście kilometrów po płaskim poleciało dość szybko. Było pusto, w końcu była już prawie północ. W domu okazało się, że zostawiliśmy przezornie kilka puszek w lodówce, więc walnęliśmy bagaże pod ścianą w pokoju i wypiwszy tradycyjnego Wściekłego Psa, zaczęliśmy przygotowywać się do normalnego życia. Wszystko było dograne około drugiej, wtedy zasnęliśmy. A następnego dnia... niestety do pracy!
Teraz czas na dwa słowa podsumowania, wniosków i inszych rzeczy związanych z widzeniem sprawy już z perspektywy ukończonego wyjazdu.
1. Cele rowerowe
Cele rowerowe były zasadniczo dwa: dojechać na Nordkapp i przekroczyć 2000 km podczas wyprawy. Oba udało się spokojnie spełnić, cała wyprawa objęła ponad 2260 km, mamy świadomość tego, że mogliśmy spokojnie zwiedzić więcej, bo każdy z noclegów był wynikiem rozsądku ("o, tu jest sympatycznie", "może teraz, bo potem może nie być miejsca") a nie wynikiem braku sił.
Z celów nierowerowych mieliśmy na liście piesze odwiedzenie Knivskjellodden, ale zgodnie uznajemy, że wycieczka do Havøysund i droga 889 były warte tego, żeby darować sobie sześć godzin kiepskiego i nudnego trekkingu.
2. Sprzęt noclegowy
Dla ciekawych:
- namiot: Eureka Wabakimi II
- śpiwory: Mammut Nordic III-season
- karimaty: Therm-a-Rest Ridge Rest Solar
- bielizna: Brubeck, z wełny merynosów
Wszystko sprawdziło się, podobnie jak na poprzedniej wyprawie. Namiot, mimo swojego płaskiego dachu, po raz kolejny udowodnił, że nie pozwala kałużom odkładać się na sobie, a szerokie przedsionki umożliwiają schowanie całego bagażu pod spodem (szczególnie w Polsce gwarantowało to spokojny sen, ale i w Norwegii ułatwia to grzebanie po sakwach w deszczu). Długość sypialni pozwala na upchnięcie sporej ilości rzeczy w nogach, bez wpływu na ilość miejsca na sen. Śpiwory w zestawie z bielizną, cieple, mieliśmy w zapasie wkładki do śpiworów, ale nie musieliśmy ani razu z nich korzystać.
3. Rzeczy przeciwdeszczowe
Tu popełniliśmy błąd: zaufaliśmy komuś bez własnych testów. Płaszczom ogrodniczym z Leroy Merlin wystarczył rok, by guma sparciała i woda mogła się raczej swobodnie przelewać do środka. To tylko moje zdanie, bo Hipcia jest nawet zadowolona. O tym, że będą nieoddychające, wiedzieliśmy, wzięliśmy je na wszelki wypadek, jako uzupełnienie... Innymi słowy: niepotrzebnie ciągnęliśmy to ze sobą.
Kurtki - dają radę na godzinnym deszczu, który nie jest konsekwentną, niszczącą ulewą; wiedzieliśmy o tym i akceptowaliśmy sytuację. Można rozejrzeć się za czymś lepszym, ale nie ma ciśnienia na pilne zmiany.
Spodnie z Decathlonu dają radę do pewnego czasu, Hipci, nowe, działały nieco lepiej, moje, chyba już dwuletnie, dość szybko przewodziły wodę na uda. Z nogami jednak problemu nie ma, w końcu pracują i wilgoć nie wpływa strasznie na ich temperaturę, zresztą wystarczyło kilkanaście minut jazdy na sucho, by wszystko doszło do siebie.
Pokrowce na buty z firmy BBB. Porażka. Przewodziły wodę do buta niepokojąco szybko, wskutek czego od jednego z pierwszych dni aż do samej Warszawy miałem nieustannie mokre buty (ze dwa-trzy razy przeszły w stan "wilgotne"). Mokre stopy nie przeszkadzały, nie było aż tak zimno, ale, jeśli już bierzemy ochraniacze, to w jakimś celu, buty zmoczyć potrafię i bez nich. Zdecydowanie trzeba rozejrzeć się za alternatywą.
4. Bagaż
Już wyjeżdżając byliśmy świadomi, że niektóre rzeczy bierzemy niepotrzebnie, ale woleliśmy je zabrać na wszelki wypadek, w sumie nie ważą tyle, żeby nas hamowały, a będzie z czego wyciągać wnioski, w końcu to nasza druga taka wyprawa. Analizując wszystko po wyprawie doszliśmy do wniosku, że poza pojedynczymi pierdołami wszystko, co wzięliśmy, było używane. Nie oznacza to, że nie udałoby się jeszcze tego zminimalizować; na pewno można się pozbyć zupełnie spokojnie jeszcze 1-2 kg.
Osakwienie Crosso spisało się dobrze, wór transportowy Colemana - również. Pozostaje sprawdzenie, czy wór transportowy Crosso zamókł przez nasze złe zwinięcie, czy też trzeba go będzie reklamowac.
5. Sprzęt rowerowy
Przed wyprawą mieliśmy nowe, zaplecione koła. Piasty SLX-LX-XT (jeśli komuś zależy, mogę podać, która była gdzie), obręcze na tył: Hipcia - Mavic 319a, ja - AlexRims DH19. Z przodu Hipcia miała Mach1 Neuro Disc, ja - oryginalną obręcz, którą dostałem w rowerze, też jakiegoś Macha. Szprychy - DT Swiss 2 mm. Problemów nie stwierdzono żadnych.
Dobrym pomysłem okazała się zmiana kaset na oferujące lżejsze przełożenia; poza pękniętym łańcuchem (związanym zapewne z miejscem osłabionym skuciem go), nie było żadnych awarii.
Zdecydowanym błędem było niezabranie lemondek. Przed wyjazdem Hipcia nie zgodziła się, bo jej zdaniem byłoby zbyt mało prostych kawałków, po wyprawie - przyznała mi rację.
6. Pozostałe
Aparat, z tego, co widzimy przynajmniej teraz, czadu nie dał. Zdjęcia w większości są zbyt niebieskie, ale to było ryzyko, które braliśmy na klatę, mając świadomość, że zdjęcia będziemy robić w większości w ruchu i bez zsiadania z siodełka, a tym samym bez zabaw w strojenie, konfigurowanie i kombinowanie. Wielki plus zaliczają za to baterie litowe, których jeden komplet wystarczył nam na 11 dni pracy.
7. Ogólnie
Była to nasza druga tak długa wyprawa. Widoki odstawały od tych widzianych w zeszłym roku, ale już startując wiedzieliśmy, że Nordkapp jest raczej podróżą do celu, a nie do oglądania widoków. Najważniejsze, czyli pogodę na Lofotach, otrzymaliśmy w prezencie. Żadnych problemów nie mieliśmy, wynik zarówno dobrego przygotowania sprzętu, jak i naszego podejścia, polegającego na nieprzejmowaniu się pierdołami. Poza tym, co tu dłużej pisać: było świetnie! Osiemnaście dni w drodze, poranne wstawanie, całodzienna jazda, widoki, zmienna pogoda, noclegi tam, gdzie człowiek zechce... nie było po co wracać do Warszawy. Ale wróciliśmy, niestety.
Mityczna cierpliwość Hipci nie była tym razem wystawiona na ciężką próbę, po pierwszych dniach, które potrzebowałem na wdrożenie się w nowy tryb życia (niestety, potrzebuję takiego czasu na dojście do siebie), wstawałem dzielnie rano po kilku tylko okrzykach. Nie wiedzieć czemu, Hipcia nadal mruczy pod nosem, że nie nadaję się na wyprawy. Może dlatego, że nie wstaję na baczność o szóstej rano?
Niemniej jednak właśnie Hipci składam wielkie podziękowania za wyprawę: za pracę nad przygotowaniem drogi i pakowanie rzeczy, za przemiłe towarzystwo (mimo ponad 12 lat razem nadal się świetnie bawimy tylko we dwójkę) i za to, że cierpliwie znosiła to, że potrzebuję kwadransa na podniesienie łba od poduszki.
Pozostaje jedno otwarte pytanie: dokąd za rok?
- DST 13.45km
- Czas 00:52
- VAVG 15.52km/h
- VMAX 26.68km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 29 maja 2013
Kategoria < 25km, do czytania, sakwy
Norwegia 2013: na lotnisko
Na lotnisko, czyli wstęp
Dotarłem z pracy, sprawdziliśmy wszystko po raz setny, zjedliśmy, wzięliśmy ostatnią kąpiel i gdy nadeszła godzina "zero", zapakowaliśmy bagaże na rowery, wsiedliśmy i ruszyliśmy w stronę Okęcia. Cel: zajechać na daleką północ, na Nordkapp.
Skoro już wymieniłem tę nazwę na "N", wypada napisać dwa słowa wstępu. Od zeszłorocznej wyprawy wiedzieliśmy, że do Norwegii wrócimy. Czemu akurat Nordkapp, tak obyty turystycznie, opisywany i na tyle często odwiedzany, że określenie "sakwiarski Giewont" wydaje mi się całkiem na miejscu? Może dlatego, że jest dobrym celem. Jest daleko, na północy, daje szansę na jazdę przez mniej ludne rejony, zwiedzenie sporego kawałka Norwegii i, przynajmniej z punktu ciepłego mieszkania w Polsce, wygląda na coś w rodzaju wyzwania. Poza tym już w zeszłym roku, po zakończeniu pętli stał się naturalnym, kolejnym punktem w ramach zwiedzania Norwegii.
Przygotowania toczyły się powoli, ale i nie musiały biec szybko, po poprzednich wyprawach mieliśmy już odrobinę doświadczenia, która pozwoliła nam skrócić czas tworzenia listy do zabrania i ustalenia potrzebnego sprzętu. W zasadzie jedynym wyzwaniem w ramach przygotowań było tylko przygotowanie trasy, które, wstyd przyznać, zwaliłem w całości na Hipcię. Ostatnie tygodnie przed wyprawą były spokojne, spędzone głównie na przygotowywaniu sprzętu: zabraliśmy nowe koła, uprzedzony zeszłorocznymi doświadczeniami, zdecydowałem się wymienić napęd na bardziej górski, dający przynajmniej mi, jeszcze jedno dodatkowe, lekkie przełożenie (Hipcia i tak miała w zapasie ze dwa lżejsze od mojego najlżejszego). Prócz napraw, odbywało się również pakowanie: fragment liny, którego używamy do ćwiczenia operacji linowo-sprzętowych i czasem do suszenia, tym razem wytyczył na podłodze obszar "Norwegii", w którym stały sakwy i którego nic raz spakowanego nie miało prawa opuścić.
Oprócz tego oczywiście odbywało się rytualne ważenie, porównywanie i rezygnacja z nadmiarowych i niepotrzebnych rzeczy. I tak: bardzo szybko pożegnały się z nami zapasowe buty, które zabraliśmy w zeszłym roku i powoziliśmy sobie dookoła, równie szybko poleciały poduszki ważące łącznie 35 dag. Do samego końca trwały negocjacje związane z liczbą i rodzajem skarpetek oraz liczbą koszulek, tutaj celowo wzięliśmy nadmiar, żeby mieć je na wszelki wypadek, tudzież mieć podłoże do analizy przed kolejnymi wyprawami. Hipcia również nie chciała brać ze sobą menażki, palnika i kubków, ale w końcu przekonałem ją, że z niektórych rzeczy nie powinniśmy rezygnować.
Dodatkowym, nowym sprzętem był aparat fotograficzny, który kupiliśmy z niemałym trudem, bo ciężko jest znaleźć teraz mały aparat zasilany z paluszków, nie akumulatora. Co do baterii - postanowiliśmy zainwestować w baterie litowe, podobno mocniejsze i mniej wrażliwe na temperaturę, która w zeszłym roku bardzo skutecznie i bardzo negatywnie wpływała na robienie zdjęć. Nowością były też telefony Samsung Solid, mające jakieś tam właściwości wodo- i kurzoodporne i dające nam gwarancję, że o ile ich nie wrzucimy do jeziora, to będą działać. Tym samym odcięliśmy się zupełnie od internetu, bo za granicą nie mamy możliwości korzystania z danych pakietowych, a telefony nie mają WiFi, ale... tęsknić nie będziemy.
Nowością za to miał być sposób pisania relacji. Rok temu używałem dyktafonu w telefonie: nigdy nie przesłuchałem tych nagrań, w Polsce robiliśmy skrócone notatki z pamięci; tym razem zabraliśmy notes i długopis. W końcu dziesięć minut wieczorem nikogo nie skrzywdzi, a przynajmniej będą zanotowane rzeczy, których potem nie będziemy mieli szansy sobie przypomnieć.
Dojechaliśmy zatem na Okęcie, zorientowaliśmy, gdzie zdajemy bagaże, sprawnie zdemontowaliśmy rowery i szybciej niż w zeszłym roku spakowaliśmy sakwy do toreb z Ikei. Dzięki uprzejmości Norwegiana nie musieliśmy kłopotać się pakowaniem rowerów, wystarczyło odkręcić pedały, spuścić powietrze i skręcić kierownicę. Bagaże zostały zdane, a my, w związku z tym, że w trasę ruszaliśmy dopiero rano, poszliśmy napić się piwa i kupić coś do jedzenia. Przy płaceniu - niespodzianka - nie mogę zapłacić kartą. Limity na karcie zmniejszałem tak, żeby przypadkowy "znalazca" mojej karty nie wzbogacił się zbytnio przez internet, ale widocznie coś za dobrze przestawiłem. Zapytałem trzech losowych osób o dostęp do komputera, ale każdy nagle miał służbowy komputer i nie chciał mi pozwolić na chwilę pracy... W końcu Hipcia podsunęła mi myśl o tym, że mogę po prostu, staroświecko, zadzwonić na infolinię. I owszem, zadzwoniłem, limity zostały poprawione, karta została przetestowana... uff.
W końcu załadowaliśmy się do samolotu i Warszawa została w dole...
Dotarłem z pracy, sprawdziliśmy wszystko po raz setny, zjedliśmy, wzięliśmy ostatnią kąpiel i gdy nadeszła godzina "zero", zapakowaliśmy bagaże na rowery, wsiedliśmy i ruszyliśmy w stronę Okęcia. Cel: zajechać na daleką północ, na Nordkapp.
Skoro już wymieniłem tę nazwę na "N", wypada napisać dwa słowa wstępu. Od zeszłorocznej wyprawy wiedzieliśmy, że do Norwegii wrócimy. Czemu akurat Nordkapp, tak obyty turystycznie, opisywany i na tyle często odwiedzany, że określenie "sakwiarski Giewont" wydaje mi się całkiem na miejscu? Może dlatego, że jest dobrym celem. Jest daleko, na północy, daje szansę na jazdę przez mniej ludne rejony, zwiedzenie sporego kawałka Norwegii i, przynajmniej z punktu ciepłego mieszkania w Polsce, wygląda na coś w rodzaju wyzwania. Poza tym już w zeszłym roku, po zakończeniu pętli stał się naturalnym, kolejnym punktem w ramach zwiedzania Norwegii.
Przygotowania toczyły się powoli, ale i nie musiały biec szybko, po poprzednich wyprawach mieliśmy już odrobinę doświadczenia, która pozwoliła nam skrócić czas tworzenia listy do zabrania i ustalenia potrzebnego sprzętu. W zasadzie jedynym wyzwaniem w ramach przygotowań było tylko przygotowanie trasy, które, wstyd przyznać, zwaliłem w całości na Hipcię. Ostatnie tygodnie przed wyprawą były spokojne, spędzone głównie na przygotowywaniu sprzętu: zabraliśmy nowe koła, uprzedzony zeszłorocznymi doświadczeniami, zdecydowałem się wymienić napęd na bardziej górski, dający przynajmniej mi, jeszcze jedno dodatkowe, lekkie przełożenie (Hipcia i tak miała w zapasie ze dwa lżejsze od mojego najlżejszego). Prócz napraw, odbywało się również pakowanie: fragment liny, którego używamy do ćwiczenia operacji linowo-sprzętowych i czasem do suszenia, tym razem wytyczył na podłodze obszar "Norwegii", w którym stały sakwy i którego nic raz spakowanego nie miało prawa opuścić.
Oprócz tego oczywiście odbywało się rytualne ważenie, porównywanie i rezygnacja z nadmiarowych i niepotrzebnych rzeczy. I tak: bardzo szybko pożegnały się z nami zapasowe buty, które zabraliśmy w zeszłym roku i powoziliśmy sobie dookoła, równie szybko poleciały poduszki ważące łącznie 35 dag. Do samego końca trwały negocjacje związane z liczbą i rodzajem skarpetek oraz liczbą koszulek, tutaj celowo wzięliśmy nadmiar, żeby mieć je na wszelki wypadek, tudzież mieć podłoże do analizy przed kolejnymi wyprawami. Hipcia również nie chciała brać ze sobą menażki, palnika i kubków, ale w końcu przekonałem ją, że z niektórych rzeczy nie powinniśmy rezygnować.
Dodatkowym, nowym sprzętem był aparat fotograficzny, który kupiliśmy z niemałym trudem, bo ciężko jest znaleźć teraz mały aparat zasilany z paluszków, nie akumulatora. Co do baterii - postanowiliśmy zainwestować w baterie litowe, podobno mocniejsze i mniej wrażliwe na temperaturę, która w zeszłym roku bardzo skutecznie i bardzo negatywnie wpływała na robienie zdjęć. Nowością były też telefony Samsung Solid, mające jakieś tam właściwości wodo- i kurzoodporne i dające nam gwarancję, że o ile ich nie wrzucimy do jeziora, to będą działać. Tym samym odcięliśmy się zupełnie od internetu, bo za granicą nie mamy możliwości korzystania z danych pakietowych, a telefony nie mają WiFi, ale... tęsknić nie będziemy.
Nowością za to miał być sposób pisania relacji. Rok temu używałem dyktafonu w telefonie: nigdy nie przesłuchałem tych nagrań, w Polsce robiliśmy skrócone notatki z pamięci; tym razem zabraliśmy notes i długopis. W końcu dziesięć minut wieczorem nikogo nie skrzywdzi, a przynajmniej będą zanotowane rzeczy, których potem nie będziemy mieli szansy sobie przypomnieć.
Dojechaliśmy zatem na Okęcie, zorientowaliśmy, gdzie zdajemy bagaże, sprawnie zdemontowaliśmy rowery i szybciej niż w zeszłym roku spakowaliśmy sakwy do toreb z Ikei. Dzięki uprzejmości Norwegiana nie musieliśmy kłopotać się pakowaniem rowerów, wystarczyło odkręcić pedały, spuścić powietrze i skręcić kierownicę. Bagaże zostały zdane, a my, w związku z tym, że w trasę ruszaliśmy dopiero rano, poszliśmy napić się piwa i kupić coś do jedzenia. Przy płaceniu - niespodzianka - nie mogę zapłacić kartą. Limity na karcie zmniejszałem tak, żeby przypadkowy "znalazca" mojej karty nie wzbogacił się zbytnio przez internet, ale widocznie coś za dobrze przestawiłem. Zapytałem trzech losowych osób o dostęp do komputera, ale każdy nagle miał służbowy komputer i nie chciał mi pozwolić na chwilę pracy... W końcu Hipcia podsunęła mi myśl o tym, że mogę po prostu, staroświecko, zadzwonić na infolinię. I owszem, zadzwoniłem, limity zostały poprawione, karta została przetestowana... uff.
W końcu załadowaliśmy się do samolotu i Warszawa została w dole...
- DST 13.21km
- Czas 00:42
- VAVG 18.87km/h
- VMAX 33.08km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 26 maja 2013
Kategoria < 25km, do czytania
Testy
Testy ustawienia bloków przed wyjazdem. Zamocowany przedni bagażnik.
- DST 13.03km
- Czas 00:40
- VAVG 19.55km/h
- Sprzęt Zenon
Piątek, 24 maja 2013
Kategoria < 25km
Załatwić jedną sprawę
- DST 4.19km
- Czas 00:16
- VAVG 15.71km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 19 maja 2013
Kategoria < 25km
Sekcja i kółko
Rowerem na sekcję. W związku z tym, że sakwy są zapakowane, musiałem jechać z plecakiem. Dopiero teraz doceniłem, jak wiele dają sakwy: suche plecy, obciążenie na rowerze (przez co jest stabilniejszy), widoczność do tyłu...
Po wszystkim przejechaliśmy jeszcze kółko przez Maczka... słoneczna niedziela to najgorszy chyba dzień na rowerowanie po mieście...
Po wszystkim przejechaliśmy jeszcze kółko przez Maczka... słoneczna niedziela to najgorszy chyba dzień na rowerowanie po mieście...
- DST 13.20km
- Czas 00:38
- VAVG 20.84km/h
- Sprzęt Zenon
Sobota, 18 maja 2013
Kategoria < 25km, do czytania
Goniąc za prezentem
Mieliśmy do kupienia i wysłania prezent dla takiego jednego szkraba. Zapakowaliśmy się w cywilu (Hipcia nie lubi chodzić w obciskach po centrach handlowych) na rower i pojechaliśmy. Pierwszy przystanek: Wola Park i prezent kupiony. Dalej Elekcyjną aż do Kasprzaka i Prymasa (jezdnią) przez tunel. Pierwszy raz jechałem tamtędy w "normalnym" ruchu; jakoś nikt nie trąbił, nikomu się krzywda nie stała, mają trzy pasy, to i mogą wyprzedzać. Można? Można.
W Blue City wizyta na poczcie i stamtąd powrót do domu przez Kleszczową-Nowolazurową-Świerszcza.
W Blue City wizyta na poczcie i stamtąd powrót do domu przez Kleszczową-Nowolazurową-Świerszcza.
- DST 19.70km
- Czas 00:57
- VAVG 20.74km/h
- Sprzęt Zenon
Sobota, 11 maja 2013
Kategoria < 25km, ze zdjęciem
Zagadka dla Warszawiaków
Jeżdżenia za dużo nie było, bo wyskoczyłem tylko na chwilę, skrócić nieco kudły; na Norwegię przyda się raczej coś krótkiego. A przy okazji strzeliłem gdzieś poniższą fotkę.
Pytania:
1. Gdzie jest sfotografowane miejsce?
2. Do czego służą albo służyły poniższe kominy?
Na pierwsze odpowiedź znam, na drugie chętnie poznam.
A poza tym w sobotę poświęciłem sporo czasu na wymiany w rowerze. Hipcia dostała nowy łańcuch, kasetę i kółeczka do tylnej przerzutki, sobie kasetę z łańcuchem zmieniłem w niedzielę. Mam już też "wyprawowe" koło z tyłu.
Pytania:
1. Gdzie jest sfotografowane miejsce?
2. Do czego służą albo służyły poniższe kominy?
Na pierwsze odpowiedź znam, na drugie chętnie poznam.
Zdjęcie - zagadka. Gdzie to jest?© Hipek99
A poza tym w sobotę poświęciłem sporo czasu na wymiany w rowerze. Hipcia dostała nowy łańcuch, kasetę i kółeczka do tylnej przerzutki, sobie kasetę z łańcuchem zmieniłem w niedzielę. Mam już też "wyprawowe" koło z tyłu.
- DST 3.41km
- Czas 00:11
- VAVG 18.60km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 9 maja 2013
Kategoria do czytania, < 25km
Pedałujac na Veturilce
Hipcia ma rower w serwisie, więc jutro do pracy przyjeżdża na Veturilu. Wyszliśmy wieczorem zobaczyć, jak się toto wypożycza i w ogóle. W ramach testów przejechałem całe dwieście metrów.
- DST 0.20km
- Sprzęt Zenon
Sobota, 23 marca 2013
Kategoria do czytania, < 25km
Ściankowo-transportowo-remontowo
W sobotę wypad na ściankę. Po drodze odwiedziny w Legionie, gdzie chłopaki posłużyli pomocą (i odpowiednio długim kluczem) i ruszyli stare pedały. Łatwo nawet im nie było.
W niedzielę trochę przygotowań, a trochę rowerowej pracy. Wymieniłem pedał, nasmarowałem, zmieniłem klocki i mostek (na taki poprawnej wysokości). Przy okazji pedałów... pech mnie prześladuje. Chciałem wymienić przy okazji i bloki. Odwracam buta i widzę, że mokra zima, sól i licho wie co jeszcze dały efekt. Stare bloki są tak uroczo zapieczone i przyrdzewiałe, że odkręcanie ich mija się z celem. Albo piłuję, albo wyrzucam wraz z butem.
W niedzielę trochę przygotowań, a trochę rowerowej pracy. Wymieniłem pedał, nasmarowałem, zmieniłem klocki i mostek (na taki poprawnej wysokości). Przy okazji pedałów... pech mnie prześladuje. Chciałem wymienić przy okazji i bloki. Odwracam buta i widzę, że mokra zima, sól i licho wie co jeszcze dały efekt. Stare bloki są tak uroczo zapieczone i przyrdzewiałe, że odkręcanie ich mija się z celem. Albo piłuję, albo wyrzucam wraz z butem.
- DST 12.38km
- Czas 00:43
- VAVG 17.27km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 3 lutego 2013
Kategoria < 25km, do czytania
Ścianka - buldery
Bouldering to podobno taka rozrywka, która jest cholernie męcząca. I na którą się przychodzi na świeżo. I zdecydowanie nie powinniśmy byli przychodzić na wspin dzień wczesniej, tudzież przyjeżdżac na rowerze.
Zdecydowanie był to najbardziej wymagający, najbardziej męczący i mimo wszystko najzabawniejszy fragment wspinaczki. W końcu jeśli podnosi się butelkę wody do ust, a drugą ręką stabilizuje, żeby nie wybić sobie zębów, znaczy to, że człowiek pracował, nie?
Po skończeniu zajęć siedzieliśmy jeszcze z pół godziny na ścianie, żeby mieć gwarancję, że jazda będzie możliwa i dłonie bezpiecznie utrzymają kierownicę.
Powrót przez szklaną śmieszkę przy Górczewskiej.
Zdecydowanie był to najbardziej wymagający, najbardziej męczący i mimo wszystko najzabawniejszy fragment wspinaczki. W końcu jeśli podnosi się butelkę wody do ust, a drugą ręką stabilizuje, żeby nie wybić sobie zębów, znaczy to, że człowiek pracował, nie?
Po skończeniu zajęć siedzieliśmy jeszcze z pół godziny na ścianie, żeby mieć gwarancję, że jazda będzie możliwa i dłonie bezpiecznie utrzymają kierownicę.
Powrót przez szklaną śmieszkę przy Górczewskiej.
- DST 8.84km
- Czas 00:30
- VAVG 17.68km/h
- Sprzęt Unibike Viper