Wpisy archiwalne w kategorii
> 50 km
Dystans całkowity: | 20451.88 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 790:19 |
Średnia prędkość: | 25.81 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.60 km/h |
Suma podjazdów: | 13114 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 94828 kcal |
Liczba aktywności: | 300 |
Średnio na aktywność: | 68.17 km i 2h 38m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 8 maja 2016
Kategoria > 50 km, do czytania
Odwiedzić Gassy
Swego czasu tak o tym miejscu pisał nieodżałowany, nieaktywny od dawna BestiaHeniu:
To tutaj spotkasz Cervelo P5, a Pinarello i Bianchi to codzienność. Jeśli nie potrafisz utrzymać 40km/h na całym segmencie to nie masz co się tam pokazywać. Gassy - mekka kolarstwa. To właśnie tu wszyscy warszawscy kolarze spotykają się na swoje codzienne rundy. Często zerkaj za swoje ramie, bo akurat może Cię potrącić peleton Ośki Warszawa, czy innego Żolibera.
Sparaliżowany strachem pojawiłem się tam również i ja. I co zobaczyłem? Gładki asfalt, jakieś pola, Wał Zawadowski. Żadnej magii. Równie dobrze można jeździć po Okuniewie, czy innym Raszynie.
A jednak Gassy to co innego. Nikt nie wie dlaczego, spotyka się tutaj cała kolarska śmietanka. Można poznać mnóstwo kolarskich znajomych. Można się dowiedzieć też jak łatwo jest zerwać Cię z koła.
Są wpisy, które mnie potrafią zaciekawić, a ten - mimo że napisany tak dawno - gdzieś huczał w mej głowie. Po tych okolicach zdarzyło mi się jechać, ale do samych Gassów jakoś nigdy. Miejsce, w którym spotykają się "wszyscy warszawscy kolarze", na które #szosowawarszawa z Wykopu ustawia się wieczorami - to mogło być coś ciekawego. A jako że Hipcia musiała zostać w domu, to mogłem sobie pozwolić na taką wycieczkę - gdybyśmy mieli jechać razem, to na pewno nie pchalibyśmy się takiego kawału przez miasto.
Przeleciałem do Wilanowskiej nawet sprawnie, później, aż do Przyczółkowej DDR-kami, zastanawiając się, czy ta po południowej stronie Wilanowskiej nie jest czasem wyasfaltowana (bo po stronie północnej - już za Sobieskiego - mieszka sobie kostka). Na fragmencie drogi "technicznej" wzdłuż Przyczółkowej kupa ludzi, dwie wielkie, mijające się Masy Krytyczne.
Po chwili już jestem po drugiej stronie i zbliżam się do Wisły. No ale... gdzie ci kolarze? Młodzież na góralach: jest. MTB-owcy: są. Rodziny z dziećmi: a jakże. Przyczepki rowerowe: ależ owszem. Całokształtu dopełniły babcie w kapeluszach i dziadkowie, z rozwianymi koszulami prezentującymi pokaźne brzuchy. Ale kolarzy ni ma.
W końcu pojawiło się kilku. Pojedynczy, czasami parami. No cóż, chyba nie trafiłem w godzinę, bo trochę wieje pustkami.
Spodziewałem się jednak sporo lepszych asfaltów. Wcześniej trafiały się nierówności, fragment długiej prostej na Obory był połatany, a później przeszedł w zwykłe, betonowe płyty zalane asfaltem. Tym akurat, szczerze mówiąc, zawiodłem się nieco, bo spodziewałem się, że będą tu asfalty gładkie, jak łysina błyszcząca w świetle księżyca.
Przeleciałem w kierunku Konstancina, bezlitośnie wygrywając walkę na podjeździe z babcią na mieszczuchu. Powrót przez Piaseczno, gdzie przetestowałem znaną mi DDR-kę i kolejną, nieznaną, już w Warszawie (miała 300 m długości i kończyła się trawnikiem).
No i o. Może jeszcze zawinę w te strony, bo trochę dróżek zostało nieodwiedzonych. No i może w końcu trafię na te peletony lecące 40 km/h.
To tutaj spotkasz Cervelo P5, a Pinarello i Bianchi to codzienność. Jeśli nie potrafisz utrzymać 40km/h na całym segmencie to nie masz co się tam pokazywać. Gassy - mekka kolarstwa. To właśnie tu wszyscy warszawscy kolarze spotykają się na swoje codzienne rundy. Często zerkaj za swoje ramie, bo akurat może Cię potrącić peleton Ośki Warszawa, czy innego Żolibera.
Sparaliżowany strachem pojawiłem się tam również i ja. I co zobaczyłem? Gładki asfalt, jakieś pola, Wał Zawadowski. Żadnej magii. Równie dobrze można jeździć po Okuniewie, czy innym Raszynie.
A jednak Gassy to co innego. Nikt nie wie dlaczego, spotyka się tutaj cała kolarska śmietanka. Można poznać mnóstwo kolarskich znajomych. Można się dowiedzieć też jak łatwo jest zerwać Cię z koła.
Są wpisy, które mnie potrafią zaciekawić, a ten - mimo że napisany tak dawno - gdzieś huczał w mej głowie. Po tych okolicach zdarzyło mi się jechać, ale do samych Gassów jakoś nigdy. Miejsce, w którym spotykają się "wszyscy warszawscy kolarze", na które #szosowawarszawa z Wykopu ustawia się wieczorami - to mogło być coś ciekawego. A jako że Hipcia musiała zostać w domu, to mogłem sobie pozwolić na taką wycieczkę - gdybyśmy mieli jechać razem, to na pewno nie pchalibyśmy się takiego kawału przez miasto.
Przeleciałem do Wilanowskiej nawet sprawnie, później, aż do Przyczółkowej DDR-kami, zastanawiając się, czy ta po południowej stronie Wilanowskiej nie jest czasem wyasfaltowana (bo po stronie północnej - już za Sobieskiego - mieszka sobie kostka). Na fragmencie drogi "technicznej" wzdłuż Przyczółkowej kupa ludzi, dwie wielkie, mijające się Masy Krytyczne.
Po chwili już jestem po drugiej stronie i zbliżam się do Wisły. No ale... gdzie ci kolarze? Młodzież na góralach: jest. MTB-owcy: są. Rodziny z dziećmi: a jakże. Przyczepki rowerowe: ależ owszem. Całokształtu dopełniły babcie w kapeluszach i dziadkowie, z rozwianymi koszulami prezentującymi pokaźne brzuchy. Ale kolarzy ni ma.
W końcu pojawiło się kilku. Pojedynczy, czasami parami. No cóż, chyba nie trafiłem w godzinę, bo trochę wieje pustkami.
Spodziewałem się jednak sporo lepszych asfaltów. Wcześniej trafiały się nierówności, fragment długiej prostej na Obory był połatany, a później przeszedł w zwykłe, betonowe płyty zalane asfaltem. Tym akurat, szczerze mówiąc, zawiodłem się nieco, bo spodziewałem się, że będą tu asfalty gładkie, jak łysina błyszcząca w świetle księżyca.
Przeleciałem w kierunku Konstancina, bezlitośnie wygrywając walkę na podjeździe z babcią na mieszczuchu. Powrót przez Piaseczno, gdzie przetestowałem znaną mi DDR-kę i kolejną, nieznaną, już w Warszawie (miała 300 m długości i kończyła się trawnikiem).
No i o. Może jeszcze zawinę w te strony, bo trochę dróżek zostało nieodwiedzonych. No i może w końcu trafię na te peletony lecące 40 km/h.
- DST 71.69km
- Czas 02:24
- VAVG 29.87km/h
- Sprzęt Stefan
Okolica
Nadziobałem prawie 70 km jeżdżąc nie dalej niż 15 km od domu...
- DST 67.58km
- Czas 02:11
- VAVG 30.95km/h
- Sprzęt Stefan
Piątek, 6 maja 2016
Kategoria > 50 km, do czytania, transport
No i to mię się podoba!
Po podniesieniu kierownicy zrobiło się nagle bardzo wygodnie. Jak ja te Alpy przejechałem?! Do tego po zmianie zębatki łańcuch trzyma i wcale nie chce przeskakiwać.
No to co, słuchawki na uszy i zwiedzamy okolicę, słuchając przygód Daimona Freya.
Po drodze pomyliłem skręty i pojechałem główną na Zaborów, pakując się w paskudne nierówności...
Rower jedzie sam. Raz, że pozycja jakaś taka bardziej ałero się zrobiła, a dwa, że opony lepsze, to i można porządnie napompować.
No to co, słuchawki na uszy i zwiedzamy okolicę, słuchając przygód Daimona Freya.
Po drodze pomyliłem skręty i pojechałem główną na Zaborów, pakując się w paskudne nierówności...
Rower jedzie sam. Raz, że pozycja jakaś taka bardziej ałero się zrobiła, a dwa, że opony lepsze, to i można porządnie napompować.
- DST 73.27km
- Czas 02:40
- VAVG 27.48km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 3 maja 2016
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania
Stęskniliśmy się za deszczem
Wyjechaliśmy z domu, bo miało później padać. Liczyliśmy na to, że może się uda zdążyć przed deszczami, a okazało się, że złapaliśmy je wszystkie.
Pierwsza dopadła nas przed Truskawką. Przemoczyła.
Druga dopadła nas już na szosie do Leszna, gdy właśnie zaczęliśmy dosychać. Tym razem były to grudy roztopionego śniegu i bałem się, że zaraz poleci grad. Nie poleciał.
Trzecia zaatakowała, gdy wracaliśmy już w kierunku Warszawy, tuż przed Lesznem. Ta była konkretna, ściana wody momentami uniemożliwiała widzenie, do tego bardzo blisko uderzył piorun. Szkoda było, bo jechałem już zupełnie suchy.
Czwarta chlusnęła już tak formalnie, jak pies obszczekujący obcego, ale z głębi podwórka. Upewniła się jedynie, że nie jesteśmy za bardzo susi. To już na wysokości Starych Babic.
Wiatru nie było, jedynie na wysokości Kampinosu uniemożliwił nam jazdę. I mimo tych wszystkich przeszkód udało się utrzymać całkiem ładne tempo.
Pierwsza dopadła nas przed Truskawką. Przemoczyła.
Druga dopadła nas już na szosie do Leszna, gdy właśnie zaczęliśmy dosychać. Tym razem były to grudy roztopionego śniegu i bałem się, że zaraz poleci grad. Nie poleciał.
Trzecia zaatakowała, gdy wracaliśmy już w kierunku Warszawy, tuż przed Lesznem. Ta była konkretna, ściana wody momentami uniemożliwiała widzenie, do tego bardzo blisko uderzył piorun. Szkoda było, bo jechałem już zupełnie suchy.
Czwarta chlusnęła już tak formalnie, jak pies obszczekujący obcego, ale z głębi podwórka. Upewniła się jedynie, że nie jesteśmy za bardzo susi. To już na wysokości Starych Babic.
Wiatru nie było, jedynie na wysokości Kampinosu uniemożliwił nam jazdę. I mimo tych wszystkich przeszkód udało się utrzymać całkiem ładne tempo.
- DST 96.97km
- Czas 03:01
- VAVG 32.14km/h
- Sprzęt Stefan
Wtorek, 26 kwietnia 2016
Kategoria > 50 km, do czytania, transport
Chodniki, asfalty i lasy
Postanowiłem przejechać się fragmentem nigdy nie pokonywanej przeze mnie trasy - mimo że często bywałem w okolicy, nigdy nie udało mi się zobaczyć, dokąd prowadzi przedłużenie Połczyńskiej, czyli DK 92.
Wyjechawszy na nią przy granicy miasta, ruszyłem prosto przed siebie. Dość szybko dojechałem do Ożarowa Mazowieckiego i minąłem tablicę "Błonie 11". I dalej wszystko zaczęło się psuć. Zaczęły pojawiać się chodniki pieszo-rowerowe, na które cierpliwie zjeżdżałem, bo jakoś mi się nie spieszyło, nie jechałem szosą, a ruch ciężarowy był znaczny, nie widziałem powodu, dla którego miałbym się wystawiać na ewentualną nagrodę finansową.
Pierwsze trzy chodniki - mimo że nierówne jak łuski starego smoka - zniosłem. Gdy czwarty albo piąty skończył się gwałtownie i musiałem pokonać długi fragment po trawniku, uniosłem pytająco brew. Ale nadal chciałem dojechać do Błonia, więc stwierdziłem, że nic to, może się skończy. Gdy chwilę po tej myśli znowu zostałem zrzucony na coś kostkopodobnego i znowu musiałem przerwać słuchanie książki, żeby móc się skupić na lawirowaniu między dziurami, uznałem, że starczy tego dobrego.
Jak na życzenie przed nosem pojawił się skręt na Zaborów i przez swojsko brzmiącą miejscowość "Witki" wtopiłem się wreszcie między pola, na równym asfalcie. Ruch zniknął i mogłem w spokoju kręcić i słuchać . W Zaborowie zrobiłem szybki postój na łyk picia i zarzucenie na grzbiet kurtki, bo powoli zaczynało się robić chłodno. Następnie wsiadłem na rower i na nowo zatopiłem się w głosie Krzysztofa Wakulińskiego. Do tego stopnia mnie nie było, że po tym, jak kawałek dalej minąłem dwójkę rowerzystów, potrzebowałem kilku minut, by zdać sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej byli to Niewe i Che. Miałem cichą nadzieję, że aż takiego poziomu nie udało mi się sięgnąć i że to tylko zwykłe podobieństwo osób i miejsca, ale jednak: fakt został odnotowany i na pewno nie zostanie zapomniany.
W Mariewie skręciłem na Borzęcin, bo postanowiłem dostać się lasem do Lipkowa. W końcu nigdy tędy nie jechałem. Prosta okazała się nawet równa, nawet z podjazdami i nawet nie do końca piaszczysta. Może i kiedyś jeszcze tamtędy się przejadę?
Wyjechawszy na nią przy granicy miasta, ruszyłem prosto przed siebie. Dość szybko dojechałem do Ożarowa Mazowieckiego i minąłem tablicę "Błonie 11". I dalej wszystko zaczęło się psuć. Zaczęły pojawiać się chodniki pieszo-rowerowe, na które cierpliwie zjeżdżałem, bo jakoś mi się nie spieszyło, nie jechałem szosą, a ruch ciężarowy był znaczny, nie widziałem powodu, dla którego miałbym się wystawiać na ewentualną nagrodę finansową.
Pierwsze trzy chodniki - mimo że nierówne jak łuski starego smoka - zniosłem. Gdy czwarty albo piąty skończył się gwałtownie i musiałem pokonać długi fragment po trawniku, uniosłem pytająco brew. Ale nadal chciałem dojechać do Błonia, więc stwierdziłem, że nic to, może się skończy. Gdy chwilę po tej myśli znowu zostałem zrzucony na coś kostkopodobnego i znowu musiałem przerwać słuchanie książki, żeby móc się skupić na lawirowaniu między dziurami, uznałem, że starczy tego dobrego.
Jak na życzenie przed nosem pojawił się skręt na Zaborów i przez swojsko brzmiącą miejscowość "Witki" wtopiłem się wreszcie między pola, na równym asfalcie. Ruch zniknął i mogłem w spokoju kręcić i słuchać . W Zaborowie zrobiłem szybki postój na łyk picia i zarzucenie na grzbiet kurtki, bo powoli zaczynało się robić chłodno. Następnie wsiadłem na rower i na nowo zatopiłem się w głosie Krzysztofa Wakulińskiego. Do tego stopnia mnie nie było, że po tym, jak kawałek dalej minąłem dwójkę rowerzystów, potrzebowałem kilku minut, by zdać sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej byli to Niewe i Che. Miałem cichą nadzieję, że aż takiego poziomu nie udało mi się sięgnąć i że to tylko zwykłe podobieństwo osób i miejsca, ale jednak: fakt został odnotowany i na pewno nie zostanie zapomniany.
W Mariewie skręciłem na Borzęcin, bo postanowiłem dostać się lasem do Lipkowa. W końcu nigdy tędy nie jechałem. Prosta okazała się nawet równa, nawet z podjazdami i nawet nie do końca piaszczysta. Może i kiedyś jeszcze tamtędy się przejadę?
- DST 59.32km
- Czas 02:13
- VAVG 26.76km/h
- Sprzęt Jaszczur
Sobota, 23 kwietnia 2016
Kategoria > 50 km, do czytania
Pętelka
W drugą stronę niż w zeszłym tygodniu. Jest sens pisać o wietrze? Na siłownię to nawet nie trzeba chodzić...
- DST 74.61km
- Czas 02:39
- VAVG 28.15km/h
- Sprzęt Jaszczur
Piątek, 22 kwietnia 2016
Kategoria > 50 km, do czytania, transport
Idzie sobie wiosna
Środa, 20 kwietnia 2016
Kategoria > 50 km, do czytania, transport
Jaszczurowa pętelka
Taki wiatr, że w drodze powrotnej jechałem 35 km/h praktycznie bez pedałowania...
- DST 72.96km
- Czas 02:41
- VAVG 27.19km/h
- Sprzęt Jaszczur
Sobota, 16 kwietnia 2016
Kategoria > 50 km, do czytania, kampinos, szypko
Dawno nie widziana pętla
"Tomek zdrowo przeczołgał mnie i Ryśka, 165km, ale 2400m w pionie i spora średnia". O tak napisał Wilk o wyjeździe w Góry Świętokrzyskie. A jako że byliśmy na ten sam wyjazd zaproszeni - ale nie mogliśmy się wybrać - wydaje mi się, że słusznie. Mordęga po górach pod przewodnictwem Tomka... nogi same miękną.
A tak to była dawno nie widziana trasa, słońce, mocny wiatr i 50-60 (!!!) naliczonych rowerzystów.
A tak to była dawno nie widziana trasa, słońce, mocny wiatr i 50-60 (!!!) naliczonych rowerzystów.
- DST 75.63km
- Czas 02:29
- VAVG 30.46km/h
- Sprzęt Stefan
Piątek, 25 grudnia 2015
Kategoria do czytania, > 50 km, zaliczając gminy
Weekendowe amciu-amciu
Pierwszy dzień długiego weekendu i jedyny rowerowy. Krótka trasa po Lubelszczyźnie po to, by zaliczyć kilka gmin.
Hipcia puściła trasę najwyższych lotów: po krótkim fragmencie asfaltu wylądowaliśmy na gruntówce, by zaraz potem wjechać w jakieś błota, zjechać niewielkim wąwozem i zrobić sobie podjazd po trylince. Potem już praktycznie do końca po asfalcie (chociaż tamtejsze asfalty to praktycznie teren...).
Taka dawka MTB była dla mnie wystarczająca. Nie wolno przeginać.
Hipcia puściła trasę najwyższych lotów: po krótkim fragmencie asfaltu wylądowaliśmy na gruntówce, by zaraz potem wjechać w jakieś błota, zjechać niewielkim wąwozem i zrobić sobie podjazd po trylince. Potem już praktycznie do końca po asfalcie (chociaż tamtejsze asfalty to praktycznie teren...).
Taka dawka MTB była dla mnie wystarczająca. Nie wolno przeginać.
- DST 51.00km
- Czas 02:23
- VAVG 21.40km/h
- Sprzęt Jaszczur