Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wpisy archiwalne w kategorii

> 50 km

Dystans całkowity:20451.88 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:790:19
Średnia prędkość:25.81 km/h
Maksymalna prędkość:75.60 km/h
Suma podjazdów:13114 m
Maks. tętno maksymalne:194 (100 %)
Maks. tętno średnie:169 (87 %)
Suma kalorii:94828 kcal
Liczba aktywności:300
Średnio na aktywność:68.17 km i 2h 38m
Więcej statystyk
Sobota, 30 lipca 2011 Kategoria do czytania, transport, > 50 km

Dookoła jeziora Nidzkiego

...wstaliśmy oczywiście nie o czwartej, a o piątej z kawałkiem, ale za to wyspani. Bagaże zapakowane, rowery postawione na dachu i nie bez obaw o nie ruszamy. Na miejscu, w okolicach jez. Nidzkiego lądujemy około 11:00, po chwili szperania po okolicy znajdujemy rozsądne pole namiotowe - wzdłuż brzegu jeziora, na wschód od Karwicy.

Późnym popołudniem ruszamy na kółko: przez Wiartel, potem leśną drogą na Zamordeje (przy okazji badamy tamtejsze pola namiotowe), potem długą prostą na Ruciane-Nida.

Przy okazji wychodzi, że moje opony nie są najlepsze na takie tereny - Hipcia sobie zasuwa wygodnie, a ja co i rusz kręcę kuprem tam i z powrotem.

Na prostej do Rucianego testuję rozwiązanie pt. "Jest jeszcze za wcześnie na wymianę napędu". Tylną zębatkę nr 6, która w miejsce ząbków ma kły, wskutek czego przeskakuje, zastąpiłem przełożeniem 3-5. Okazuje się, że jest ok. Może uda się jeszcze z 5000 zrobić, zanim będziemy wszystko wymieniać.

W Rucianem robimy krótki postój na stacji (picie), potem ruszamy w kierunku Centrum i ul. Gałczyńskiego wyfruwamy w kierunku Karwicy, ładnym asfaltem, gdy byłem tam 14 lat temu, była jeszcze leśna, utwardzona droga. Mijamy po drodze pole namiotowe "Zielona", leśniczówkę Pranie, po drodze Hipci coraz bardziej odzywają się nadgarstki (pamiątka po poprzedniej długiej trasie), więc gdzieś po drodze robimy jeszcze postój, w międzyczasie zapada zmrok.

Gdzieś w tym miejscu zdaliśmy sobie sprawę, że nie do końca znamy trasę w Karwicy, ale na szczęście skręcamy w dobrym miejscu. Potem już tylko nieprzyjemna, wolna trasa: 8km leśną droga, które jedziemy bardzo wolno, ze względu na ścierpnięte hipciowe łapki.

Planowany wypad do Mikołajek zostanie zatem na przyszły tydzień. Mieliśmy też odwiedzać waypointy, ale trasa tak się ułożyła, że nie było niczego fajnego. Za to znalazłem kilka fajnych miejscówek na nowe WP.

Sprawdziła się torba na bagażnik i torebka podsiodłowa. Nowe światło tylne (na bagażnik) do spółki z dużym odblaskiem daje spodziewany efekt.

W niedzielę nadgarstki nadal dawały znać o sobie, więc nigdzie nie jechaliśmy. Powrót do Warszawy spokojny, chociaż obfitujący w kretynów na Mazurskich wąskich drogach. Po co akcje dla kasków, jeśli ludzie nie mają mózgów? Jadąc tylko z malutkimi odblaskami myślą, że są widoczni? Jeśli w ogóle mają odblaski. To już takim problemem jest zapalić telefon/latarkę, gdy coś nadjeżdża?
Sobota, 23 lipca 2011 Kategoria do czytania, > 50 km, > 100km

Pluskanie, pluskanie, a tu nagle - rekord trasy

Skoro nie pojechaliśmy na weekend, to postanowiliśmy się przejechać gdzieś po okolicy. Wyjazd nad jeziorko czy nad Wisłę odpadał, bo w błocie siedzieć na kocu przyjemność żadna, więc - może gdzieś się przejechać. Trasy były dwie: objechanie dookoła Puszczy Kampinoskiej lub przejechanie pierwszego mostu na południe od Warszawy - w Górze Kalwarii. Hipcia wysuwa pomysł wycieczki do Aquaparku w Jachrance. Krótka dyskusja i decyzja - jedziemy.

Już spakowani ruszamy wyjeżdżoną do znudzenia trasą przez Maczka, rondo Radosława i most Gdański, za nim dopiero pierwsza zmiana - na rondzie Starzyńskiego ruszamy na północ Jagiellońską. Tuż za rondem, przy wiadukcie mijamy radiowóz, przy radiowozie stoi dwójka uśmiechniętych rowerzystów, a na masce swojego zaparkowanego obok samochodu siedzi bardzo smutny Pan Kierowca. Nie zatrzymywaliśmy się, bo i po co; przystanek był dopiero kilometr dalej przy jakiejś stacji. Przystanek celem sprawdzenia mapy, bo najprostsza droga prowadziła Modlińską na północ, ale pchanie się taką szeroką trasą przyjemne być nie może, decydujemy zatem dojechać do Nieporętu ulicą Płochocińską. Za Toruńską niespodzialnie lądujemy na środkowym pasie, potem już za skrętem w Płochocińską spokój, jedynym problemem jest droga średniej jakości, która tuż za granicą Warszawy jeszcze się pogarsza. Tuż przed Nieporętem zaczyna się przyjemny asfalt, nim już dojeżdżamy do Warszawskiej w Zegrzu (przy okazji obserwując, jak każdą wolną polankę i zatoczkę nad zalewem obsiadają mrowiska ludzi); tuż za mostami skręcamy w lewo czerwonym szlakiem i tak trochę znienacka lądujemy na Warszawiance.

W temacie Aquaparków mogę uważać się za znawcę, w końcu byłem do tej pory tylko w jednym. ;-) Opinia będzie taka, że było fajnie. Trochę więcej atrakcji było w Pluskach, ale w Jachrance też swoje się wymoczyliśmy, wytrzęśliśmy i wygotowaliśmy. Całe szczęście, że byliśmy już pod wieczór, więc liczba osób stopniowo malała i mogliśmy sobie spokojnie posiedzieć we dwójkę i odpocząć razem, bez żadnego pyska dookoła.

Już wypoczęci wyszliśmy jakoś po dziewiątej, zawinęliśmy do sklepu we wsi kupić jedzenie i picie, następnie rozważyliśmy możliwe trasy. Pierwsza opcja - wracamy po swoich śladach; druga - dojeżdżamy do drogi nr 62, łaczącej Serock z Nowym Dworem Mazowieckim i jedziemy przez Nowy Dwór. Gdy wychodziłem do sklepu - decyzja była, by wracać tak, jak przyjechaliśmy, gdy przyszedłem - nieoceniona Hipcia wykombinowała przecięcie Narwi w Dębem, a następnie atak na Nowy Dwór od strony drogi 631. Tamtędy pojechaliśmy, przy okazji sprawdzając nowe lampki w warunkach braku oświetlenia - sprawdziły się. W Nowym Dworze zrobiliśmy przerwę na przemasowanie łapek Hipci (rogi czas zainstalować), wyjechaliśmy na trasę do Warszawy, zostaliśmy strąbieni przez TIRa, a potem pojechaliśmy sobie spokojnie drogą serwisową wzdłuż ekspresówki; gdy ta się skończyła - przesiedliśmy się na drogę serwisową po prawej stronie drogi na Łomianki. Po drodze, koło północy, wpadliśmy na kurczaka i kawę w stacji BP i do domu zajechaliśmy na pierwszą, pobijając rekord dotychczasowych tras i przy okazji przekraczając stówkę.

Następnego dnia jedynym problemem był ból łapek Hipci, ale ani ona, ani ja problemów z nogami nie mieliśmy. No i dobrze.
Wtorek, 19 lipca 2011 Kategoria do czytania, transport, > 50 km

Trochę tego jeżdżenia wyszło...

Podpuszczony czyimś wpisem z długiej trasy zastanowiłem się nad możliwością słuchania audiobooka podczas jazdy. Od muzyki już chciałbym odpocząć, radio mnie denerwuje, bo nie mogę przewinąć, jeśli kawałek mnie nudzi, więc co tam - może i książka? Zwłaszcza, że póki jeździlem Zbiorkomem, póty czytałem non stop i trochę mi tego brakuje. Zatem postanowione - audiobooka nabyłem, załadowałem na uszy i pojechałem. Trochę miałem stracha, że jadąc mogę się zasłuchać i czegoś nie zauważyć, ale na szczęście obawy były próżne, mogę skupić się na jeździe i na treści.

Z pracy wróciłem sam, potem skoczyliśmy na kurs (coraz szybciej jeździmy na te kursy), z kursu przedłużyliśmy sobie trasę przez Bielany. Rano miałem się zameldować w innej miejscówce, na Targówku, przez co suma wyszła powyżej 50km. Dzisiejsza trasa rano miała być w słońcu i dłuższa niż zwykle, dlatego naszykowałem sobie pełniutki bidon, nasyciłem go różnymi proszkami i... zostawiłem na zlewie. Na szczęście nie było źle i udało się spokojnie dojechać z językiem tylko częściowo przyschniętym do gardła.

Poczta Polska znów sie spisała, czekałem na ten bagażnik, wczoraj przyszło awizo z informacją, że biedny pan listonosz w zeszły czwartek nie był w stanie doręczyć mi przesyłki. Szkoda, że awizo ani w czwartek, ani w piątek w skrzynce nie wylądowało.
Wtorek, 5 lipca 2011 Kategoria do czytania, transport, > 50 km

Takie wpisy to ja lubię

I wcale nie chodzi tu tylko o dystans. Lubię, gdy z samego jeżdżenia transportowego (bo było: z pracy - na kurs w tę i wewtę - do pracy - do dentysty tam i nazad) wychodzi dużo. Z planowanej wycieczki jest trochę inaczej, a transportowo jednak bardziej bawi.

Dodatkowo cieszy, że 2/3 tego wszystkiego to jazda z szanowną Hipcią, zda mi się, że wspominałem, a jeśli nie, to wspominam, że z Nią mi się jednak lepiej jeździ. Samemu tak jazda na dłuższą metę nudna się robi.

Poprawiłem znowu blok przy lewej stopie, tym razem trochę go wysunąłem do przodu.
Poniedziałek, 20 czerwca 2011 Kategoria do czytania, transport, > 50 km

Pstryk!

Wstałem rano o 7:00, bo akurat na taką pogańską godzinę miałem wyznaczone pierwsze zajęcia. Przyszykowałem się, założyłem moje superaśne buty i wyszedłem na zewnątrz. Tamże po raz pierwszy w trasie, historycznie niemalże, zrobiłem "pstryk", a potem drugie "pstryk" i... pojechałem. Wiwatów nie było, kwiaty się nie sypały, smutno dość. Pewnie dlatego, że jechałem w zwykłym ubraniu. Muszę wieczorem się przelansować jeszcze w obcisłym, może wtedy ktoś mi chociaż piwo postawi :)

A tak poważnie: do rekonfiguracji były blachy w butach (założyłem sobie zbyt równoległe stopy), poprawione zostały już na miejscu. Same wrażenia - przyjemnie, spokojnie, wreszcie noga podaje w stu procentach, nie tak, jak było w noskach. Ustawiłem sobie moc wypstrykiwania na najmniejszą i już pocierpiałem z tego tytułu, bo wpina się toto w zasadzie bez mojego udziału - trochę za łatwo, ale zostawię tak jak jest, póki jeszcze nabieram nawyku wypinania się.

Poprawiłem blachy, ruszyłem do domu, skrzyżowanie Wrocławskiej z Powstańców, dojeżdżam spokojnie, wypinam prawą nogę... nie wypinam. Wypinam... nie. Wyszarpuję w końcu i staję. Co, do jasnej niewygodnej?! Ostatni fragment wpinam się i wypinam i już wiem, że winna jest jedna strona prawego pedała. Uszkodzony? Przecież wykręcalem wszystkie śruby napinające... Dojeżdżam do klatki, wyciągam klucz... Nie. Tej jednej akurat, baran jeden, nie wykręciłem. Nie dziwię się, że Hipcia, gdy testowaliśmy pedały miała problem z wpięciem, a z wypięciem musialem jej pomagać rękami. Przyszedłem do domu i przeprosiłem za to.

Wieczorem jeszcze skoczyliśmy na kółko po mieście, pierwotnie miał być wlot Mostem Gdańskim, wylot Mostem Siekierkowskim, ale koniec końców przy Powązkach ruszyliśmy na północ, a potem pojechaliśmy przez Marymont i Cmentarz Północny. Chyba lepiej - tu sobie dostosowywaliśmy trasę względem potrzeb, tam wyboru by nie było. A i tak skróciliśmy dystans, bo w domu trzeba było się pakować na długi weekend. Zahaczyliśmy jeszcze o lody w McDonalds przy Conrada. Doświadczyłem przy okazji wycieczki części uroków związanych z wypinaniem się: zabłocenia pedałów, próby wypinania nie tej nogi (odciążoną wypinamy, odciążoną), brak możliwości wpięcia... co jeszcze?

Do pracy dojechaliśmy znowu razem, na granicy deszczu. Kwadrans po mnie do pracy dotarli już przemoczeni koledzy, a ja siedziałem sobie na suchutko.
Poniedziałek, 30 maja 2011 Kategoria do czytania, > 50 km

Wilanów, Wisła, Okęcie

Start okolo czwartej, cel: jeziorko Powsinkowskie. Po drodze łapiemy colę w Galerii Mokotów. Pod jeziorkiem pełno wędkarzy, na szczęście już kawałek dalej szeroka ścieżka robi się wąską ścieżkę, potem staje się zarośniętą ścieżką, ludzi: brak, miejsce: jest. Usiedlismy zatem na chwilę, zjedliśmy sobie zupkę chmielową i ruszyliśmy dalej. Plan był taki, zeby obejść jeziorko dookoła, ale zarośnięta ścieżka zrobiła się błotnistą zarośniętą ścieżkę, w końcu gdy zrobiła się ścieżką zarośniętą pokrzywami, stanęliśmy. Ruszyłem w te pokrzywy, zeby zobaczyć, czy dalej jest jakiś kingsajz, ale, niestety, siatka, łąka, "Teren prywatny" i koniec.

Do dziś nie wiem, dlaczego mówi się dzieciom, że oparzenia pokrzyw są zdrowe. Chyba tylko po to, żeby dzieci przestały płakać. :) Nie czuję się zdrowszy, a pokrzywy przytuliły mnie zdrowo :)

Z Vogla pojechaliśmy w stronę Wału Zawadowskiego, na mapie była to duża ulica, spodziewałem się sklepu, a nie... nie tego, co zastaliśmy. Tam zrobiliśmy postój przy Wiśle i ruszyliśmy w kierunku Mostu Siekierkowskiego, stamtąd w kierunku zachodu... Przy Puławskiej podjęliśmy decyzję o akcji "Okęcie" - objechac lotnisko od południa. Problemem mogło być to, że była już noc, ale co tam. Droga, którą miałem na mapie, nie istniała, zajechaliśmy zatem prawie pod Cargo na Okęciu, gdzie odbywały się (nielegalne?) wyścigi samochodów. Palenie gumy, drifty na estakadzie na Poleczki... Generalnie nie coś, co mi/nam się podoba, no, może jeden moment, kiedy facet kapitalnie kręcił bączki między trzema chłopakami. Tak, to było fajne. Ogólnie, taki klimat "podziemny", "Szybcy i wściekli", czy coś.

Długo nie siedzieliśmy tam, pojechaliśmy ulicą Zatorze, przez budowę "czegoś" (?), dojechaliśmy do Karnawał, stamtąd Kinetyczną, Ukośną i przez Raszyn do Al. Krakowskiej. Tam znaleźlismy ciekawy skrót to domu (Szyszkowa-Środkowa-Ryżowa), który na pewno przyda sie przy okazji jeżdżenia autem na Radom. W domu byliśmy tuż po północy i... koniec
Niedziela, 22 maja 2011 Kategoria do czytania, > 50 km

A jak już się zaczęło, to się pojechało

Skoro Hipcia juz zdrowa, to postanowiliśmy wykorzystać weekend. Plan był prosty: póki świeci słońce, podjechać gdzieś, usiąść na trawie i napić się piwka. Łomianki odpadły, bo już za dużo tam jeździliśmy, pozostały dwa możliwe plany: Wisła w okolicach Wawra albo jakaś plaża w okolicach Nieporętu/Wieliszewa. Zasakwiłem zatem pojazd i wio...

Start trasy Bemowo->Maczka->Most Gdański. Przed mostem podejmujemy decyzję o jeździe na Wieliszew. W ramach mostu i za mostem wpadamy w kolejkę ludzi idących/jadących do ZOO. Bombowa sprawa, na szczęście udaje się z tego wydobyć i juz planowo lecimy na Rondo Żabę i dalej św. Wincentego. Gdzieś po drodze napotykamy odjazd do Parku Leśnego Bródno i w związku z tym, że przypuszczamy, że nie uda nam się przejechać Głębocką nad/pod trasą Toruńską, skręcamy do lasu. Wylatujemy w okolicach Praktikera i przy Radzymińskiej robimy kolejny postój powiązany ze sprawdzaniem mapy. Wychodzi nam, że do Wieliszewa nie ma co jechać, wymyślamy zatem trasę na północ przez Marki, ul. Fabryczną, potem na rondzie skręt w prawo i dojazd do Warszawy. Na dzień dobry w okolicach estakady przy Radzymińskiej wita nas zakaz wjazdu rowerów, ale olewamy go, bo innej alternatywy nie ma. Zaraz potem mylimy skręt i lądujemy gdzieś w Ząbkach. Koniec końców udaje się trafić na właściwą trasę, gdzie wita nas sznureczek aut wracajacych z Mazur/znad Zegrza. Rezygnujemy, jedziemy kawałek na Wołomin i skręcamy w czerwony szlak przez las. Dalej przez Rembertów, Marsa, potem skręcamy gdzieś przy lasach i lądujemy na ul. Mrówczej, nią kręcimy aż do Przewodowej.

Tu po lewej wyrasta stacja benzynowa, z której chcemy skorzystać. Planujemy zawrócić na rondzie przy Wale Miedzeszyńskim, na którym to rondzie niewiele brakło, a Hipcię skosiłaby jakaś nieprzytomna baba w czerwonej puszce, zjeżdżajaca z wewnętrznego pasa. Bo co prawda wewnętrzny pas ustępuje pierwszeństwa zewnętrznemu, chyba, że chodzi o rower, prawda?

Ze stacji skręcamy nad Wisłę, gdzie siadamy na plaży i podziwiamy zachód słońca. Chowa się ono za kominami EC Siekierki, socrealizm w pełnym zakresie. :-) Przy okazji też widzieliśmy bobra, który szalał w wiślanej wodzie.

Z plaży jedziemy ścieżką przez las, potem przez pola, w końcu lądujemy na Wale Miedzeszyńskim. Stamtąd dłuuuuga trasa do Mostu Siekierkowskiego, potem tniemy przez Sikorskiego, al. Wilanowską, od Galerii Mokotów powrót przez Wołoską, Banacha i Górczewską.

I tak, zupełnie przypadkowo, udało się nam wykręcić rekordową trasę. Gdybyśmy pojechali przez Wieliszew, pewnie bariera stu km zostałaby przekroczona, ale nie ma się co spieszyć - przejechać sto kilometrów problemem nie będzie, samo się tam gdzieś pojawi. Nie wykorzystaliśmy zabranych krótkofalówek (na wypadek długiej jazdy gęsiego). To też pozostanie na przyszłą okazję.
Środa, 6 kwietnia 2011 Kategoria do czytania, transport, > 50 km

Prawdopodobieństwo uderza ze zdwojoną siłą.

Z pracy, po Hipcię na jazdy, do domu i do pracy. I tak się uzbierało w ciągu doby. Ale nie o tym tu chciałem...

Wczorajszy dzień był wyjątkowy. Prawdopodobieństwo wzięło i się skumulowało, po czym uderzyło mnie ze zdwojoną siłą. Zatem...

Pierwszą część zacznę od tego, że sam pieszy mi na ścieżce rowerowej absolutnie nie zawadza. Naprawdę. Niech sobie idzie, drepcze, skacze - cokolwiek. Jak jescze pamięta, ze DDR, tak jak jezdnią powinno się iść lewą stroną, to w ogóle miodzio. Nie mam też pretensji, że ktoś nie zauważy, który chodniczek/część chodniczka jest DDR - czasami tego koloru czerwonego nie widać, a nie każdy musi się uczyć topografii miasta na pamięć. Ale jeśli na ziemi jest narysowany rowerek albo takie kreseczki przypominające przejście dla pieszych (nawet nazywa sie to tak: przejście dla pieszych), to można się zastanowić, że jest to miejsce, w którym wypada przynajmniej zerknąć, czy nic nie grozi. Nie mówię tu o ludziach złosliwych, bo tych akurat szanuję: premedytacja wymaga myślenia, a to już jest poziom wyżej od standardowej głupoty. I tak, wiem, że na przejściu pieszy ma pierwszeństwo i zwykle to szanuję (ludzie są cokolwiek zaskoczeni, gdy ich puszczam), ale rozglądnąć się wypada. Wydaje mi się, że ludzie dzielą się na tych, którzy rozglądają się przed ścieżką i tych, którzy będą się rozglądali.

Druga część - rowerzyści. Może moja głowa rozumuje źle, ale po mojemu, jeśli schodzą się w jednym miejscu trzy ścieżki, to wobec braku oznaczenia, o pierwszeństwie decyduje zasada prawej ręki, a nie zasada "pierwszeństwo ma ten, kto jedzie szybciej". Także wydaje mi się, że jeśli ktoś jedzie sobie chodnikiem i zamierza wjechać na DDR, to (włączając się do ruchu) powinien ustąpić pierwszeństwa temu, kto juz jedzie ścieżką, a nie wpychać się przed niego. I jestem prawie pewien, że jeśli na ścieżce jeden z kierunków jest zablokowany (przykładowo przez matkę z wózkiem), to pierwszeństwo ma ten, którego pas jest wolny, ten z zagrodzoną drogą musi poczekać. Ale to mi się chyba tylko wydaje.

Trzecia część - samochody. I tu mam dziwne odczucia, bo od dwóch tygodni prawie nic się nie wydarzyło. Ludzie przywykli do tego, że jeżdżą te fanatyki na dwóch kółkach i zwalniają na strzałce, myślą przed prawoskrętem, a nawet odsuwają się w lewo, gdy człowiek leci prawą stroną pasa. To akurat dziwne.
Sobota, 2 kwietnia 2011 Kategoria > 50 km, do czytania, kampinos

Cmentarne klimaty - dookoła puszczy

Był sobie nieśmiały plan na ten weekend, żeby zrobić stóweczkę. Wyszliśmy z domu jednak trochę późno i stwierdziliśmy, że gdzie zajedziemy, tam wylądujemy. Miały być dwa punkty kontrolne (Truskaw, Palmiry), w których miała być podjęta decyzja, czy chce nam się dalej turlać.

Lecimy zatem: Bemowo -> Radiowa -> Estrady -> w lewo na Truskaw -> Truskaw -> decyzja podjęta, lecimy na Palmiry. Tam mieliśmy do wyboru albo powrót przez Łomianki, albo trasę do Leszna. Trasa ta czekała już chwilę, aż ją zrobimy, nie udało się głównie dlatego, że za kazdym razem, gdy się za nią braliśmy, bylo to w niedzielę wieczorem. W Palmirach lądowaliśmy około 23:30 i mieliśmy do wyboru - wracać do domu krótszą drogą, albo kręcić 50km i być w domu około drugiej w nocy - w poniedziałek nad ranem. Tym razem byliśmy wcześniej - więc kierunek Leszno.

Dojeżdżamy kawałeczek dalej do Kaliszek i tu pęka mi linka tylnej przerzutki. Hmm, przełożenie 2-8 nie jest w końcu takie złe - lecimy dalej. W Kaliszkach dojeżdżamy do jakiejś ładnej drogi ze ścieżką dla rowerów, skręcamy w lewo (chociaż powinniśmy jechać prosto, ale zadnej drogi prosto nie widać). Po drodze (cały czas tą fajną drogą) mijamy sobie Janówek, cmentarz partyzantów, Truskawkę i wpadamy na główną do Leszna. W Lesznie stoimy przed decyzją, czy jedziemy przez Grodzisk (18km dalej), ostatecznie skręcamy na Warszawę i ulicą Warszawską wracamy sobie na Bemowo.

Po drodze minęliśmy pięć albo sześć cmentarzy: przy drodze do Truskawa, Palmiry, cm. Powstańców i jeszcze dwa lub trzy na trasie Leszno-Warszawa. Nie było to planowane, cmentarze same się spotykały, ot, taka miła niespodzianka :)

Wchodzimy do domu, otwieramy piwko i akurat zaczęła się walka Diablo. Diablo nudna walka, tak w ogóle, ale dobrze, że chłopak wygrał.
Sobota, 24 lipca 2010 Kategoria > 50 km

Łomianki i okolice


stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl