Wpisy archiwalne w kategorii
do czytania
Dystans całkowity: | 96832.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 4314:10 |
Średnia prędkość: | 22.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 4401.00 km/h |
Suma podjazdów: | 164904 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 202907 kcal |
Liczba aktywności: | 1948 |
Średnio na aktywność: | 49.73 km i 2h 13m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 10 lutego 2014
Kategoria do czytania, transport
Praca
Nastawiłem budzik na szóstą. Nie zadzwonił. Sam zbudziłem się o siódmej.
Średnia wyszła niezła - zjeżdżając do garażu miałem 27,5 km/h (potem musiałem sporo zwolnić, bo pod ziemią jest ślisko).
Średnia wyszła niezła - zjeżdżając do garażu miałem 27,5 km/h (potem musiałem sporo zwolnić, bo pod ziemią jest ślisko).
- DST 7.78km
- Czas 00:19
- VAVG 24.57km/h
- Sprzęt Jaszczur
Piątek, 7 lutego 2014
Kategoria do czytania, transport
Przygotowania trwają
W piątek to nuda była, zwykły powrót do domu.
W niedzielę za to wziąłem się za robotę i przygotowałem szosy do pierwszego wyjazdu. Jeśli pogoda pozwoli to w przyszłym tygodniu (nie chcę ich zachlapać solą, poza tym pierwszą dłuższą trasę chcemy zrobić na spokojnie, w dobrych warunkach).
Instruktorka zarządziła dni restowe po ostatnich mocnych treningach, więc w zasadzie w weekend niczego siłowego nie zrobiliśmy (z wyjątkiem podciągania się na drążku).
W niedzielę za to wziąłem się za robotę i przygotowałem szosy do pierwszego wyjazdu. Jeśli pogoda pozwoli to w przyszłym tygodniu (nie chcę ich zachlapać solą, poza tym pierwszą dłuższą trasę chcemy zrobić na spokojnie, w dobrych warunkach).
Instruktorka zarządziła dni restowe po ostatnich mocnych treningach, więc w zasadzie w weekend niczego siłowego nie zrobiliśmy (z wyjątkiem podciągania się na drążku).
- DST 12.03km
- Czas 00:33
- VAVG 21.87km/h
- Sprzęt Jaszczur
Piątek, 7 lutego 2014
Kategoria do czytania, transport
A jednak chcą mnie zabić
Wspominałem ostatnio że próbują? Wspominałem? No i w końcu się doczekałem.
Dzień zapowiadał się ciekawie. Pojechałem sobie do dentysty, co dało mi możliwość przejażdżki w godzinach pracy i, po odsiedzeniu swojego, pojechałem do domu.
Zasuwam sobie Popularną, ciemno, przyjemnie, jedzie się świetnie, gdy nagle przede mną materializuje się tył samochodu. To znaczy, najpierw zmaterializował się przód, ale zanim zdążyłem się zorientować to przede mną był już tył. Nie było nawet czasu na pomyślenie "kurwa!", nie mówiąc o zakrzyknięciu. Wpieprzyłem się w niego i wygrzmociłem.
Gdyby ktoś chciał wiedzieć dokładnie, bo z powyższego nie wynika: wyprzedził mnie, po czym postanowił skręcić w prawo tuż przed moim nosem. I skręcił za ciasno.
Gdzie to byliśmy? A, na glebie. Patrzyłem przez chwilę jak kretyn zwalnia, po czym przyspiesza. Nie zdążyłem zapamiętać numeru (tylko litery i pierwszą cyfrę), podniosłem się z ziemi i wrzucając na miejsce licznik który wypadł przy lądowaniu (nie mam pojęcia jakim cudem udało mi się go wcisnąć za pierwszym razem i to tak szybko) ruszyłem za nim. Obczaiłem skręt którym pojechał, ale potem już go zgubiłem, kręciłem się jeszcze po osiedlach dobrze kilkanaście minut (poznałem trochę nowych terenów, zdecydowanie plus całego zdarzenia), niestety, nie znalazłem go.
Pozostało tylko wziąć telefon i zacząć rozmowę od "Zacznę od tego że wszystko w porządku" i wytłumaczyć dlaczego w domu będę nieco później. Już od chwili wiedziałem że rower w porządku, po drodze wstępnie oszacowałem brak strat w odzieży, w domu ostatecznie to potwierdziłem (najbardziej bałem się o bluzę, bo jest naprawdę świetna). Straty na tym, co potrafi się samo naprawiać, czyli hipopotamim cielsku, były symboliczne: siniak na łokciu i starte kolano.
Wnioski:
- ewidentnie jeżdżę za szybko. Gromada kretynów w samochodach chyba nie potrafi skumać, że rower potrafi jechać ok 30 km/h. Jak rower to, wiadomo, jedzie wolno, więc zdążę. Trzeba zacząć jeździć rozważniej: 15 km/h z górki, 12 km/h po płaskim, pod górkę - pchamy. Tylko chodnik i to tylko w lecie.
- gdybym jechał DDR (była zaśnieżona) to, biorąc pod uwagę to, jak ten samochód wszedł w zakręt, pisałbym z domeny niebostats.pl,
- pierwsze jebudu na 34 tysiące kilometrów. Na razie jest nieźle.
- niektórzy mieli gorzej.
A, no i oczywiście, zapomniałbym, kask niczego by nie zmienił. Chyba że założyłbym go na kolano, bo ono mnie teraz najbardziej denerwuje.
Rano za to w nagrodę za przeżycia dostałem wiatr w twarz. A zabójcy skryli się w mroku i czekają na wieczór. Do zobaczenia, panowie.
Dzień zapowiadał się ciekawie. Pojechałem sobie do dentysty, co dało mi możliwość przejażdżki w godzinach pracy i, po odsiedzeniu swojego, pojechałem do domu.
Zasuwam sobie Popularną, ciemno, przyjemnie, jedzie się świetnie, gdy nagle przede mną materializuje się tył samochodu. To znaczy, najpierw zmaterializował się przód, ale zanim zdążyłem się zorientować to przede mną był już tył. Nie było nawet czasu na pomyślenie "kurwa!", nie mówiąc o zakrzyknięciu. Wpieprzyłem się w niego i wygrzmociłem.
Gdyby ktoś chciał wiedzieć dokładnie, bo z powyższego nie wynika: wyprzedził mnie, po czym postanowił skręcić w prawo tuż przed moim nosem. I skręcił za ciasno.
Gdzie to byliśmy? A, na glebie. Patrzyłem przez chwilę jak kretyn zwalnia, po czym przyspiesza. Nie zdążyłem zapamiętać numeru (tylko litery i pierwszą cyfrę), podniosłem się z ziemi i wrzucając na miejsce licznik który wypadł przy lądowaniu (nie mam pojęcia jakim cudem udało mi się go wcisnąć za pierwszym razem i to tak szybko) ruszyłem za nim. Obczaiłem skręt którym pojechał, ale potem już go zgubiłem, kręciłem się jeszcze po osiedlach dobrze kilkanaście minut (poznałem trochę nowych terenów, zdecydowanie plus całego zdarzenia), niestety, nie znalazłem go.
Pozostało tylko wziąć telefon i zacząć rozmowę od "Zacznę od tego że wszystko w porządku" i wytłumaczyć dlaczego w domu będę nieco później. Już od chwili wiedziałem że rower w porządku, po drodze wstępnie oszacowałem brak strat w odzieży, w domu ostatecznie to potwierdziłem (najbardziej bałem się o bluzę, bo jest naprawdę świetna). Straty na tym, co potrafi się samo naprawiać, czyli hipopotamim cielsku, były symboliczne: siniak na łokciu i starte kolano.
Wnioski:
- ewidentnie jeżdżę za szybko. Gromada kretynów w samochodach chyba nie potrafi skumać, że rower potrafi jechać ok 30 km/h. Jak rower to, wiadomo, jedzie wolno, więc zdążę. Trzeba zacząć jeździć rozważniej: 15 km/h z górki, 12 km/h po płaskim, pod górkę - pchamy. Tylko chodnik i to tylko w lecie.
- gdybym jechał DDR (była zaśnieżona) to, biorąc pod uwagę to, jak ten samochód wszedł w zakręt, pisałbym z domeny niebostats.pl,
- pierwsze jebudu na 34 tysiące kilometrów. Na razie jest nieźle.
- niektórzy mieli gorzej.
A, no i oczywiście, zapomniałbym, kask niczego by nie zmienił. Chyba że założyłbym go na kolano, bo ono mnie teraz najbardziej denerwuje.
Rano za to w nagrodę za przeżycia dostałem wiatr w twarz. A zabójcy skryli się w mroku i czekają na wieczór. Do zobaczenia, panowie.
- DST 35.94km
- Czas 01:41
- VAVG 21.35km/h
- Sprzęt Jaszczur
Czwartek, 6 lutego 2014
Kategoria do czytania, transport
Człowiek z misją
Rano spotkałem człowieka z misją. Poinformował mnie, że z rowerem mam zmykać na drogę rowerową. Problem w tym, że w tym miejscu był chodnik. Nie chciał ze mną dyskutować, powiedział co powiedział i zasunął szybę, wobec takiego tchórzostwa mogłem mu tylko pogratulować tępoty środkowym palcem. Co zresztą uczyniłem.
Kończymy pozytywnym akcentem: wczoraj minęły dwa lata od kiedy się z Hipcią wspinamy.
Kończymy pozytywnym akcentem: wczoraj minęły dwa lata od kiedy się z Hipcią wspinamy.
- DST 20.95km
- Czas 00:54
- VAVG 23.28km/h
- Sprzęt Jaszczur
Środa, 5 lutego 2014
Kategoria do czytania, transport
Jeszcze na minusie
Niestety, robi się coraz cieplej. No dobrze, niech mu będzie, póki jest sucho to ja się mogę warunkowo zgodzić.
- DST 24.36km
- Czas 01:03
- VAVG 23.20km/h
- Sprzęt Jaszczur
Wtorek, 4 lutego 2014
Kategoria do czytania, transport
Wszyscy chcą mnie zabić
Wczoraj był jeden z tych dni, kiedy prawdopodobieństwo zbiera się w sobie i atakuje ze zdwojoną siłą. Przy drodze powrotnej liczba ludzi chcących zrobić mi krzywdę dramatycznie i niepokojąco wzrosła. Szczytem był facet, który wyjechał z podporządkowanej prosto przede mnie; miałem na liczniku powyżej 30 km/h, na szczęście miałem trochę więcej miejsca niż Wax i zdążyłem wyhamować. Rzuciłem w świat uniwersalnym, polskim, jednowyrazowym przekazem, znaczącym mniej więcej "Cóż wyczyniasz, o człowiecze?!", po czym... samochód się zatrzymał. Uchyliło się okno i coś się powiedziało. Wyszarpnąłem słuchawkę z ucha, będąc przekonany, że usłyszę jakieś "jak jeździsz?", ale nie, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, facet mnie dwukrotnie przeprosił. Opierniczanie go zatem straciło na sensie.
Mimo wszystkich prób zabójstwa jechało się fantastycznie. Wietrzysko wreszcie poszło sobie w jasną cholerę i jechało sie jak marzenie. Rano w ogóle bajka - złe sobie poszło.
Tylko ciepło. Coraz cieplej. I ma padać deszcz.
Za to moja roczna średnia wróciła do 20 km/h i pewnie potrzyma wyżej... przynajmniej do czasu najbliższego wyjazdu sakwiarskiego.
Mimo wszystkich prób zabójstwa jechało się fantastycznie. Wietrzysko wreszcie poszło sobie w jasną cholerę i jechało sie jak marzenie. Rano w ogóle bajka - złe sobie poszło.
Tylko ciepło. Coraz cieplej. I ma padać deszcz.
Za to moja roczna średnia wróciła do 20 km/h i pewnie potrzyma wyżej... przynajmniej do czasu najbliższego wyjazdu sakwiarskiego.
- DST 24.13km
- Czas 01:02
- VAVG 23.35km/h
- Sprzęt Jaszczur
Poniedziałek, 3 lutego 2014
Kategoria do czytania, transport
Piątka dla autobusiarza
A już myślałem że jedyną dziś nietypową rzeczą będzie to, że jechałem cały połamany po wczorajszym treningu. Jednak nie! Piąteczkę prosto w maskę zaliczył kierowca autobusu, który czekając aż ominę przystanek (na który chciał zajechać) wmeldował mi się na wysokość siodełka. Tak blisko, że nie musiałem nawet prostować ręki, żeby uderzyć. Zwolnił szybciutko.
- DST 7.76km
- Czas 00:21
- VAVG 22.17km/h
- Sprzęt Jaszczur
Piątek, 31 stycznia 2014
Kategoria do czytania, transport
Znowu wieje
Wieczorem na wąsach i brodzie miałem kryształki lodu, a znowu było stosunkowo ciepło.
Rano za późno zorientowałem się, że średnia spadła mi poniżej minimum przyzwoitości (20 km/h) i walczyłem do samego końca. Niestety, przy parkowaniu okazało się, że mamy 19,9 km/h...
A wiatr był uparty jak rzadko kiedy. Kilka razy zdmuchnął mnie mnie do jakichś 15 km/h.
Rano za późno zorientowałem się, że średnia spadła mi poniżej minimum przyzwoitości (20 km/h) i walczyłem do samego końca. Niestety, przy parkowaniu okazało się, że mamy 19,9 km/h...
A wiatr był uparty jak rzadko kiedy. Kilka razy zdmuchnął mnie mnie do jakichś 15 km/h.
- DST 18.44km
- Czas 00:58
- VAVG 19.08km/h
- Sprzęt Jaszczur
Środa, 29 stycznia 2014
Kategoria do czytania, transport
Ohydna zbiorówa
Ostatnie dwa dni. Nie ma o czym pisać. Nuda.
- DST 42.79km
- Czas 02:06
- VAVG 20.38km/h
- Sprzęt Jaszczur
Piątek, 24 stycznia 2014
Kategoria do czytania, transport
Zaiste, ciekawy był to dzień
W czwartek udało mi się w końcu wykręcić z firmowej imprezy. Nikt mnie nie zmuszał do przyjścia "choć na chwilę", więc mogłem spokojnie swoje odsiedzieć i pojechać do domu. Nie byłbym sobą, gdybym czegoś nie wykombinował, więc machnąłem się przez okolicę budynku, w którym owa impreza była, strzeliłem sobie słitfocię z budynkiem w tle (żeby dnia kolejnego pokazać, że to nieprawda, że mnie nie było) i zawinąłem do bazy, po drodze patrząc na ambitnych, którzy w garniturach i bez czapek poginali na piechotę z przystanku (a do przejścia było coś około kilometra).
Następnego dnia moja abstynencja została wynagrodzona. Gdybym poszedł, to zapewne bym coś tam spożył, licho wie, czy tylko troszkę, czy trochę więcej i czy wskutek tego "trochę więcej" mógłbym wsiąść na rower tak rano, jak było to zaplanowane (o kaca się nie boję, od ponad dwóch lat nie miałem, jakoś wiem, ile powinienem wypić). A skoro nie piłem i mogłem jechać, to wstałem o szóstej rano i o szóstej dwadzieścia osiem wyszedłem przed blok. Wsiadłem na rower i oczy me zachwyciło piękno przedświtu. Ciemna, rozświetlona latarniami Warszawa, delikatnie prószący suchutki śnieżek, ruch znikomy... Temperatura przyjazna życiu i zdrowiu, chusta przymarzała mi do brody, okulary walczyły o termiczną dominację z nasadą nosa; pierwsze z tych zdarzeń bardzo lubię, a drugie to wynik tego, że teraz jeżdżę w okularach zapasowych, bo "główne" trochę pękły. Na miejscu byłem trochę za wcześnie, a jako że siódma jest graniczną godziną i przed nią wchodzić nie wolno, zawinąłem jeszcze kółko przez uliczki na Ochocie. Dla zainteresowanych (choć bardziej dla siebie): było jakieś -17, odczuwalna: -25.
W pracy... w pracy zostałem zaskoczony. Niektórzy pewnie wiedzą, że urodziny me wypadają w wigilię. Dzisiaj, czyli miesiąc po tym (niewygodnym i urlopowym) terminie (w końcu wówczas byłem sam w pracy ze ściągniętym awaryjnie El Stalkero), ludziki z pracy złożyły mi życzenia i wręczyły prezent. Tego to ja się nie spodziewałem, gdy kupry podniosły się z siedzeń zacząłem się zastanawiać, komu będziemy życzenia składać... Dostałem koszulkę i - uwaga - przyciemniane okulary z kamerą. Niestety, instrukcja sugeruje temperatury działania powyżej zera, więc zrezygnowałem z testowania jej w drodze do domu, ale coś pewnie na dniach nagram i wrzucę.
Wskutek powyższego nie udało mi się wyjść z roboty tak, jak planowałem (czyli o 16:00), ale o 17:30, na szczęście byłem w domu na tyle wcześnie, że zdążyliśmy jeszcze zebrać się na ścianę i z niej wrócić, również rowerem. Trochę to dziwnie wygląda z zewnątrz, bo na treningi jeździliśmy samochodem przez całą wiosnę, lato i jesień, a na rower wsiadamy dopiero, gdy jest grubo poniżej -10.
Dla formalności dodam, że dojechawszy w piątek do pracy przekroczyłem tysiąc kilometrów w tym roku (tym samym jest to mój najlepszy styczeń w historii).
Następnego dnia moja abstynencja została wynagrodzona. Gdybym poszedł, to zapewne bym coś tam spożył, licho wie, czy tylko troszkę, czy trochę więcej i czy wskutek tego "trochę więcej" mógłbym wsiąść na rower tak rano, jak było to zaplanowane (o kaca się nie boję, od ponad dwóch lat nie miałem, jakoś wiem, ile powinienem wypić). A skoro nie piłem i mogłem jechać, to wstałem o szóstej rano i o szóstej dwadzieścia osiem wyszedłem przed blok. Wsiadłem na rower i oczy me zachwyciło piękno przedświtu. Ciemna, rozświetlona latarniami Warszawa, delikatnie prószący suchutki śnieżek, ruch znikomy... Temperatura przyjazna życiu i zdrowiu, chusta przymarzała mi do brody, okulary walczyły o termiczną dominację z nasadą nosa; pierwsze z tych zdarzeń bardzo lubię, a drugie to wynik tego, że teraz jeżdżę w okularach zapasowych, bo "główne" trochę pękły. Na miejscu byłem trochę za wcześnie, a jako że siódma jest graniczną godziną i przed nią wchodzić nie wolno, zawinąłem jeszcze kółko przez uliczki na Ochocie. Dla zainteresowanych (choć bardziej dla siebie): było jakieś -17, odczuwalna: -25.
W pracy... w pracy zostałem zaskoczony. Niektórzy pewnie wiedzą, że urodziny me wypadają w wigilię. Dzisiaj, czyli miesiąc po tym (niewygodnym i urlopowym) terminie (w końcu wówczas byłem sam w pracy ze ściągniętym awaryjnie El Stalkero), ludziki z pracy złożyły mi życzenia i wręczyły prezent. Tego to ja się nie spodziewałem, gdy kupry podniosły się z siedzeń zacząłem się zastanawiać, komu będziemy życzenia składać... Dostałem koszulkę i - uwaga - przyciemniane okulary z kamerą. Niestety, instrukcja sugeruje temperatury działania powyżej zera, więc zrezygnowałem z testowania jej w drodze do domu, ale coś pewnie na dniach nagram i wrzucę.
Wskutek powyższego nie udało mi się wyjść z roboty tak, jak planowałem (czyli o 16:00), ale o 17:30, na szczęście byłem w domu na tyle wcześnie, że zdążyliśmy jeszcze zebrać się na ścianę i z niej wrócić, również rowerem. Trochę to dziwnie wygląda z zewnątrz, bo na treningi jeździliśmy samochodem przez całą wiosnę, lato i jesień, a na rower wsiadamy dopiero, gdy jest grubo poniżej -10.
Dla formalności dodam, że dojechawszy w piątek do pracy przekroczyłem tysiąc kilometrów w tym roku (tym samym jest to mój najlepszy styczeń w historii).
- DST 39.41km
- Czas 01:56
- VAVG 20.38km/h
- Sprzęt Jaszczur