Wpisy archiwalne w kategorii
do czytania
Dystans całkowity: | 96832.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 4314:10 |
Średnia prędkość: | 22.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 4401.00 km/h |
Suma podjazdów: | 164904 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 202907 kcal |
Liczba aktywności: | 1948 |
Średnio na aktywność: | 49.73 km i 2h 13m |
Więcej statystyk |
Środa, 20 marca 2013
Kategoria do czytania, transport
Transport
Przyszli SPD. Nowe. Pachnące.
.
.
.
.
.
.
.
.
I dupa, platform nie idzie odkręcić...
.
.
.
.
.
.
.
.
I dupa, platform nie idzie odkręcić...
- DST 25.27km
- Czas 01:12
- VAVG 21.06km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 19 marca 2013
Kategoria do czytania, transport
Prawie zawstydziłem kolegów z pracy
Ale zanim do tego w ogóle doszło, to z pracy wróciłem. Jadąc przez Dworzec Zachodni, gdzie sporo się nachodziłem szukając kasy biletowej.
Rano Hipcia zbierała się na slużbowy wyjazd o szóstej rano. Konkretnie - wychodziła o szóstej i mnie zbudziła. I przez całe trzydzieści sekund myślałem, żeby wstać, utrzymać przytomność i wybrać się do pracy, wtedy byłbym na siódmą i zawstydził trzech kolegów, którzy mają zwyczaj przychodzenia do roboty tak wcześnie. Walkę z poduszką przegrałem jednak i z zawstydzania nici. Zebrałem się normalnie i wyjechalem w mokrą, snieżną Warszawę. Serio, już mam dosyć tego wyrobu zimopodobnego.
Rano Hipcia zbierała się na slużbowy wyjazd o szóstej rano. Konkretnie - wychodziła o szóstej i mnie zbudziła. I przez całe trzydzieści sekund myślałem, żeby wstać, utrzymać przytomność i wybrać się do pracy, wtedy byłbym na siódmą i zawstydził trzech kolegów, którzy mają zwyczaj przychodzenia do roboty tak wcześnie. Walkę z poduszką przegrałem jednak i z zawstydzania nici. Zebrałem się normalnie i wyjechalem w mokrą, snieżną Warszawę. Serio, już mam dosyć tego wyrobu zimopodobnego.
- DST 20.67km
- Czas 01:35
- VAVG 13.05km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 18 marca 2013
Kategoria transport, do czytania
Czasem zdarza się taki dzień...
...że cała Warszawa stwierdza "Ach, taka piękna pogoda, nie będę siedzieć w autobusie, jest tak ładnie, że nawet w korku można postać". I tak myśląc, rzeczona Warszawa, wyjeżdża w jednej chwili na miasto. Efekt? Korki i to takie, jakich w życiu na Powstańców nie widziałem - zaczynało się dobre czterysta metrów przed Człuchowską. Potem jeszcze duży korek przy Prymasa i dawno nie widziane postojowisko przy Towarowej.
I to niby przez rowerzystów samochodziarze nie mogą zdażyć do pracy? Jechałem całe pięć minut dłużej przez durne samochody...
I to niby przez rowerzystów samochodziarze nie mogą zdażyć do pracy? Jechałem całe pięć minut dłużej przez durne samochody...
- DST 11.42km
- Czas 00:38
- VAVG 18.03km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 17 marca 2013
Kategoria do czytania, < 50km
Niedzielne kółko po wioskach
W niedzielę już od rana, jeszcze mrucząc w połowie przez sen, zbudziła mnie Hipcia. Że niby obiecałem o szóstej rano wstać i iść na rower. W sobotę nie poszliśmy, bo wstaliśmy późno, musieliśmy zdążyć na Ursynów przed zamknięciem sklepu, na rowerze - nieosiągalne. W niedzielę zatem Hipcia się na rowerowanie napaliła.
Ustalanie trasy poszło szybko, opcje wybrane, po czym JKW zarządziła jednak, że niedaleko, bo na ściankę też wypada pójść. Faktycznie, przez te treningi trochę się sytuacja komplikuje, bo w czwartki mamy sekcje, w soboty idziemy "na lekko", a niedziela ma być mocna. Przegapienie niedzielnego wycisku to spory ubytek w cyklu.
Zebraliśmy się, spakowaliśmy, co trzeba (jakoś, nie wiem, nie uważam, żeby jazda bez podstawowych narzędzi, czy zapasowej dętki, była przejawem bohaterstwa, zatem dla świętego spokoju zabieram i to) i wyjechaliśmy - prosto w słońce. Szczęśliwie zabraliśmy ciemne okulary.
Trasa trochę standardowa: przez Babice, Mariew do Zaborowa, jechało się z wiatrem, nawet Hipcia na swoich balonówach zasuwała za mną 30 km/h; potem popatrzyliśmy na zegarek i uznaliśmy, że już pora wracać. Z ronda w Zaborowie pojechaliśmy paskudną drogą na Święcice, w Pilaszkowie skręciliśmy w lewo. Paskudny wiatr hulał po polach i przeszkadzał jechać, prędkość przelotowa spadła poniżej 20 km/h, a liczba dziur wcale nie pomagała. Jakoś tam bez przygód doturlaliśmy się do domu... gdzie od ciszy dzwoniło w uszach. Ubrałem się zdecydowanie za chłodno, zarówno jedne, jak i drugie łapy mi zmarźli.
Przepraszam wszystkich wyborców za to, co napiszę, ale platforma to nie rozwiązanie. Ni cholery nie idzie mi się do tego przyzwyczaić; dziś mają przyjść nowe SPD, w końcu się dopnę, ze dwa tygodnie regulacji i bedzie można jechać. Na platformach nie potrafię złapać cyklu, brakuje takiego "samo sie jedzie", zupełnie inaczej. I paskudnie.
W domu trzeba było trochę ochłonąć i uspokoić rozhulane przez wiatr uszy, ale jednak na ściankę poszliśmy.
Ustalanie trasy poszło szybko, opcje wybrane, po czym JKW zarządziła jednak, że niedaleko, bo na ściankę też wypada pójść. Faktycznie, przez te treningi trochę się sytuacja komplikuje, bo w czwartki mamy sekcje, w soboty idziemy "na lekko", a niedziela ma być mocna. Przegapienie niedzielnego wycisku to spory ubytek w cyklu.
Zebraliśmy się, spakowaliśmy, co trzeba (jakoś, nie wiem, nie uważam, żeby jazda bez podstawowych narzędzi, czy zapasowej dętki, była przejawem bohaterstwa, zatem dla świętego spokoju zabieram i to) i wyjechaliśmy - prosto w słońce. Szczęśliwie zabraliśmy ciemne okulary.
Trasa trochę standardowa: przez Babice, Mariew do Zaborowa, jechało się z wiatrem, nawet Hipcia na swoich balonówach zasuwała za mną 30 km/h; potem popatrzyliśmy na zegarek i uznaliśmy, że już pora wracać. Z ronda w Zaborowie pojechaliśmy paskudną drogą na Święcice, w Pilaszkowie skręciliśmy w lewo. Paskudny wiatr hulał po polach i przeszkadzał jechać, prędkość przelotowa spadła poniżej 20 km/h, a liczba dziur wcale nie pomagała. Jakoś tam bez przygód doturlaliśmy się do domu... gdzie od ciszy dzwoniło w uszach. Ubrałem się zdecydowanie za chłodno, zarówno jedne, jak i drugie łapy mi zmarźli.
Przepraszam wszystkich wyborców za to, co napiszę, ale platforma to nie rozwiązanie. Ni cholery nie idzie mi się do tego przyzwyczaić; dziś mają przyjść nowe SPD, w końcu się dopnę, ze dwa tygodnie regulacji i bedzie można jechać. Na platformach nie potrafię złapać cyklu, brakuje takiego "samo sie jedzie", zupełnie inaczej. I paskudnie.
W domu trzeba było trochę ochłonąć i uspokoić rozhulane przez wiatr uszy, ale jednak na ściankę poszliśmy.
- DST 47.74km
- Czas 02:23
- VAVG 20.03km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 14 marca 2013
Kategoria do czytania, transport
Powietrze pachnie, jak malinowa Mamba...
... konkretnie to pachnie mrozem. Z pracy jeszcze nie pachniało, na kurs już zaczęło (i zrobiło się sucho na jezdni), a gdy wracaliśmy po 23:00 było prawie dziewięć na minusie, w nosie świeży chłód... idealnie. Rano do pracy sam, bo Hipcia ma na później: też chłodno, tez przyjemnie i, jak wczoraj, Prymasa. Śniegu nie było, więc kierowcy nie jechali już tak spokojnie jak wczoraj i obawiałem sie nieco, że zostanę wciśnięty na prawy pas, gdzie będę albo się przeciskał przy krawężniku, albo jechał mając świadomość, że ktoś za mną usiłuje się przepchnąć i nie może, ale, znowu jadąc 25 km/h byłem szybszy od wszystkich.
- DST 36.97km
- Czas 01:47
- VAVG 20.73km/h
- VMAX 37.06km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 13 marca 2013
Kategoria do czytania, transport
Jak robić dystanse to tylko w tygodniu. I przypadkiem.
Po pracy miałem skoczyć na Wilanów załatwić jedną sprawę. Wyjechałem prosto w sympatyczny chłód, nawet sucho było. Po przepchnięciu się przez Banacha, wyjechałem na Wołoską, gdzie olałem zakaz dla rowerów, skręciłem w Wilanowską (sporo policji na kogutach - kolizje), na zjeździe wykręciłem maksa, po czym znowu olałem zakaz dla rowerów - wiedziałem, że po lewej stronie Wilanowskiej jest DDR, ale nie miałem czasu na wygłupy.
Powrót do domu - a w zasadzie start - był już mniej przyjemny. Ubrany byłem ciepło, więc z powrotem przebierając się w ciuchy zobaczyłem, że są odrobinę wilgotne. Po chwili ustabilizowałem temperaturę, do domu dojechałem po ponad godzinie.
W domu zabrałem się za przebranie koła Hipci na nowe. Pierwszy raz miałem okazję przekładać tarcze hamulcowe. Chyba się udało :)
Rano zebraliśmy się i hajda! prosto w śnieg. Przyjemny, jeszcze nie mokry (chociaż nie raz i nie dwa auto chlapnęło grudami)... aż do Kasprzaka_x_Prymasa, gdzie zorientowałem się, że zapomniało mi się spodni. Szybkie pożegnanie z Hipcią i z powrotem do domu. Po drodze coś mi się średnio jechało - śnieg padał mocniej, mniej widziałem, w końcu stwierdziłem, że trzeba włączyć światła... po chwili zorientowałem się, że wystarczy wymyć okulary z tego, co dziś na nie napadalo i pewnie będzie lepiej.
Jakoś przestało mi się wygodnie jechać. Rogi były jakoś nisko, od dwóch dni miałem je podnieść. Ale bylo tak paskudnie nisko... hamulce też zrobiły sie nisko... ruszyłem kierowicą: Aha! Kierownica się poluzowała. W domu zabrałem wszystko, dokręciłem kierownicę (mam nadzieję, że nikt mnie nie zabije za burdel na korytarzu, bo trochę wykapało z tego roweru) i ruszyłem z powrotem. Nie było czasu na zastanawianie się nad drogą: ani Dźwigowa, ani DDR przy Prymasa nie wchodziły w grę. Wskoczyłem w prawą jezdnię przy Prymasa, zająłem prawą ścieżynkę rowerową (prawą linię przerywaną między prawym i środkowym pasem) i tak wyprzedzając wszystkich dojechałem sobie do Blue Shitty.
I tym oto sposobem wykręciłem najdłuższy dystans w tym roku. Chyba trzeba się wziąć za siebie...
Powrót do domu - a w zasadzie start - był już mniej przyjemny. Ubrany byłem ciepło, więc z powrotem przebierając się w ciuchy zobaczyłem, że są odrobinę wilgotne. Po chwili ustabilizowałem temperaturę, do domu dojechałem po ponad godzinie.
W domu zabrałem się za przebranie koła Hipci na nowe. Pierwszy raz miałem okazję przekładać tarcze hamulcowe. Chyba się udało :)
Rano zebraliśmy się i hajda! prosto w śnieg. Przyjemny, jeszcze nie mokry (chociaż nie raz i nie dwa auto chlapnęło grudami)... aż do Kasprzaka_x_Prymasa, gdzie zorientowałem się, że zapomniało mi się spodni. Szybkie pożegnanie z Hipcią i z powrotem do domu. Po drodze coś mi się średnio jechało - śnieg padał mocniej, mniej widziałem, w końcu stwierdziłem, że trzeba włączyć światła... po chwili zorientowałem się, że wystarczy wymyć okulary z tego, co dziś na nie napadalo i pewnie będzie lepiej.
Jakoś przestało mi się wygodnie jechać. Rogi były jakoś nisko, od dwóch dni miałem je podnieść. Ale bylo tak paskudnie nisko... hamulce też zrobiły sie nisko... ruszyłem kierowicą: Aha! Kierownica się poluzowała. W domu zabrałem wszystko, dokręciłem kierownicę (mam nadzieję, że nikt mnie nie zabije za burdel na korytarzu, bo trochę wykapało z tego roweru) i ruszyłem z powrotem. Nie było czasu na zastanawianie się nad drogą: ani Dźwigowa, ani DDR przy Prymasa nie wchodziły w grę. Wskoczyłem w prawą jezdnię przy Prymasa, zająłem prawą ścieżynkę rowerową (prawą linię przerywaną między prawym i środkowym pasem) i tak wyprzedzając wszystkich dojechałem sobie do Blue Shitty.
I tym oto sposobem wykręciłem najdłuższy dystans w tym roku. Chyba trzeba się wziąć za siebie...
- DST 53.63km
- Czas 02:28
- VAVG 21.74km/h
- VMAX 49.16km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 12 marca 2013
Kategoria do czytania, transport
Bez SPD to jednak nie jazda
Zastanawiałem się kiedyś, czy jazda w SPD w ogóle cokolwiek daje. Bo jednak jeżdżę po płaskim, raczej równym, więc ewentualne zyski są raczej kiepskie. Zacząłem nawet coś przebąkiwać o jeździe do Norwegii na platformach, aż...
...aż okazało się, że na razie muszę jeździć na platformach, przynajmniej do czasu, gdy odkręcę stare pedały (Cola jednak nie pomogła - kolejne pomysły?). Już co prawda trochę się przyzwyczaiłem, ale nadal brakuje stabilizacji przy jeździe na stojąco, noga zamiast stać w miejscu cały czas łazi po pedale, a nierówność już nie jest tylko wyzwaniem, ale wymusza przerwę w pedałowaniu. Nie podoba mi się to. Nie chce mi się dodawać, że zmarzli mi stopy (a powinno być raczej na odwrót)...
Dalsze korekty pozycji na rowerze będą nieuniknione. Pewnie przez kilka dni będę przed startem z pracy regulował. W domu będę skręcał, bo Hipcia ma juz nowe koło na tył, będziemy więc dzisiaj przekładać. Tarcz hamulcowych jeszcze nie przekładałem.
Zima mnie już wkurza. Serio, serio. Bo taka zima, to psu na budę: ciepło, mokro; co z tego, że cztery poniżej zera, jak nadal na ulicach kałuże? To ja juz naprawdę wolę, za przeproszeniem, wiosnę. Przynajmniej będzie bardziej sucho, a jeśli nawet mokro, to mniej solniście.
Trasa - standard: po pracy zajechałem do Legionu, myśląc, że tam spotkam Hipcię (spóźniłem się 10 minut); do pracy - przez Plac Zawiszy.
...aż okazało się, że na razie muszę jeździć na platformach, przynajmniej do czasu, gdy odkręcę stare pedały (Cola jednak nie pomogła - kolejne pomysły?). Już co prawda trochę się przyzwyczaiłem, ale nadal brakuje stabilizacji przy jeździe na stojąco, noga zamiast stać w miejscu cały czas łazi po pedale, a nierówność już nie jest tylko wyzwaniem, ale wymusza przerwę w pedałowaniu. Nie podoba mi się to. Nie chce mi się dodawać, że zmarzli mi stopy (a powinno być raczej na odwrót)...
Dalsze korekty pozycji na rowerze będą nieuniknione. Pewnie przez kilka dni będę przed startem z pracy regulował. W domu będę skręcał, bo Hipcia ma juz nowe koło na tył, będziemy więc dzisiaj przekładać. Tarcz hamulcowych jeszcze nie przekładałem.
Zima mnie już wkurza. Serio, serio. Bo taka zima, to psu na budę: ciepło, mokro; co z tego, że cztery poniżej zera, jak nadal na ulicach kałuże? To ja juz naprawdę wolę, za przeproszeniem, wiosnę. Przynajmniej będzie bardziej sucho, a jeśli nawet mokro, to mniej solniście.
Trasa - standard: po pracy zajechałem do Legionu, myśląc, że tam spotkam Hipcię (spóźniłem się 10 minut); do pracy - przez Plac Zawiszy.
- DST 23.90km
- Czas 01:10
- VAVG 20.49km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 11 marca 2013
Kategoria transport, do czytania
Umarł jeden, niech żyje drugi
W sobotę zakupiłem nowego Vipera i niezwłocznie przystąpiłem do rozmontowania starego. Nie obyło się bez ofiar: pękło ramię bagażnika Crosso (bagażnik nie był zdejmowany od zamocowania). Do tego nie mogę do tej pory odkręcić starych pedałów; chyba czas je potraktować czymś chemicznym.
Nowy Viper dostał w prezencie bagażnik (roboczo: Hipci), błotniki, lampki... pojawił się problem z kierownicą. Umówiłem się ze sklepem, że grubaśna, która przyszła razem z nowym rowerem może być do wymiany na cieńszą i prostą. Na wszelki wypadek zmieniłem ją już teraz na starą - stara jest krótsza o 10 cm; podobno jest teraz moda na szersze kierownice... nie wyobrażam sobie jazdy na takiej 67 cm.
Na takiej kierownicy zresztą nie wyobrażam sobie mocowania rogów na takiej, chyba, że w kolejności (od brzegu): chwyt, róg, manetki. Stara jest dobra (chociaż most trochę za wysoki: 2 mm brakuje do maksymalnych sześciu) i opanowana w jeździe, mam dziwne wrażenie, że 10 cm robiłoby różnicę... szczególnie lusterkom napotykanych kierowców. :)
Pierwsze wrażenia z jazdy: panie, trza poregulować. Pominę już brak SPD (platformy po tylu miesiącach już są po prostu niewygodne), ale siodełko czeka na sporo korekt.
No i zima wróciła! Jupi!
Nowy Viper dostał w prezencie bagażnik (roboczo: Hipci), błotniki, lampki... pojawił się problem z kierownicą. Umówiłem się ze sklepem, że grubaśna, która przyszła razem z nowym rowerem może być do wymiany na cieńszą i prostą. Na wszelki wypadek zmieniłem ją już teraz na starą - stara jest krótsza o 10 cm; podobno jest teraz moda na szersze kierownice... nie wyobrażam sobie jazdy na takiej 67 cm.
Na takiej kierownicy zresztą nie wyobrażam sobie mocowania rogów na takiej, chyba, że w kolejności (od brzegu): chwyt, róg, manetki. Stara jest dobra (chociaż most trochę za wysoki: 2 mm brakuje do maksymalnych sześciu) i opanowana w jeździe, mam dziwne wrażenie, że 10 cm robiłoby różnicę... szczególnie lusterkom napotykanych kierowców. :)
Pierwsze wrażenia z jazdy: panie, trza poregulować. Pominę już brak SPD (platformy po tylu miesiącach już są po prostu niewygodne), ale siodełko czeka na sporo korekt.
No i zima wróciła! Jupi!
- DST 11.96km
- Czas 00:37
- VAVG 19.39km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 7 marca 2013
Kategoria transport, do czytania
Spoczywaj w pokoju, Viperze, czyli wuj bombki strzelił
Kiedy wczoraj startowałem z parkingu i zorientowałem się, że coś jest nie tak z łańcuchem, a analiza wykazała, że ostatecznie pękł prowadnik przedniej przerzutki (teraz są dwie widełki nie połączone niczym), mruczałem pod nosem, że to i tak najwyższy czas; na szczęście przerzucać się dało, problem był tylko z najmniejszą przednią (muszę jej użyć do wyjazdu z podziemi). Dojechałem do domu, zdjąłem mokre rzeczy, szczęśliwy, że w końcu mogę sobie pozwolić na jazdę na kurs.
Jechało się przyjemnie: pod kurtkę założyliśmy krótkie rękawy, temperatura sprzyjała... Naprawdę elegancko.
I już na miejscu, zaparkowawszy mój pojazd, zobaczyłem rysę. Pierwotnie myślałem, że to po prostu brud, jakieś pamiątki po zimie... przyjrzałem się uważniej - rysa. Przyjrzalem się uważniej... przez rysę raczej nie powinienem widzieć ściany, która jest za nią.
Szlag. Na wysokości złączenia górnej belki ramy z rurą sterową, tuż przy sterach pojawiło się pęknięcie. Na 11,7 cm obwodu ramy, w kupie trzymało się około dwóch centymetrów. Po kursie dojechaliśmy jakoś do domu, startując liczyłem jeszcze na to, że może jakoś uda mi się pojeździć do pracy (miałem nadzieję, że z tym pęknięciem jeżdżę już długo), ale świeże kilka milimetrów upewniło mnie, że to jest świeża sprawa. Poranny pomiar: 1,7 cm dzieli mnie od urwania całości.
Pocieszające jest, oczywiście, że nie stało się to podczas wyprawy, a jedynie w ferworze przygotować do tejże, niemniej jednak skutecznie zepsuło mi humor. Podsumowanie części, które muszę lub chciałbym wymienić przed wyprawą (przednie koło, widelec, napęd, linki+pancerze, być może siodło) zasugerowało mi ładną kwotę, która przekonała mnie do tego, że kupno nowego roweru jest dobrym pomysłem. Znając mnie, nie będę długo czekał: liczę na najbliższą sobotę.
Dwadzieścia pięć tysięcy kilometrów przejechane: Viper najprawdopodobniej stanie się dawcą organów. Rozejrzałem się już po sklepach rowerowych, dzwoniłem do Unibike, może, teoretycznie, jest szansa na nową ramę: to ułatwiłoby nieco sytuację.
Pozostał problem transportu do pracy - zostałem skazany na płatne środki transportu. Zerknąłem na stronę ZTM i złapałem się za głowę. Najtańsza opcja dojazdu, przy założeniu, że uda mi się zamknąć podróż w czterdziestu minutach, kosztuje 4,40 zł w jedną stronę. Kolejną najtańszą jest bilet dobowy za, bagatela, 15 zł. Przeliczyłem zyski i straty i wyszło mi, że najleszą opcją będzie jednak samochód.
Rano wstałem więc o 7:00 i o 7:25 dołączyłem do grona samochodziarzy śpieszących do pracy. Droga przebiegła w czasie, który smiało może konkurować z rowerem, bo od startu z garażu do wejścia do biura miałem 35 minut, w tym brak konieczności przebierania się. Do tego plusy, czyli kapitalne towarzystwo (moje; Hipcia oczywiście z roweru nie zrezygnuje), święty spokój, brak pchających się na mnie ludzi i to za jedyne 20 gr drożej, niż bilet czterdziestominutowy. Chyba się opłaca.
Jechało się przyjemnie: pod kurtkę założyliśmy krótkie rękawy, temperatura sprzyjała... Naprawdę elegancko.
I już na miejscu, zaparkowawszy mój pojazd, zobaczyłem rysę. Pierwotnie myślałem, że to po prostu brud, jakieś pamiątki po zimie... przyjrzałem się uważniej - rysa. Przyjrzalem się uważniej... przez rysę raczej nie powinienem widzieć ściany, która jest za nią.
Szlag. Na wysokości złączenia górnej belki ramy z rurą sterową, tuż przy sterach pojawiło się pęknięcie. Na 11,7 cm obwodu ramy, w kupie trzymało się około dwóch centymetrów. Po kursie dojechaliśmy jakoś do domu, startując liczyłem jeszcze na to, że może jakoś uda mi się pojeździć do pracy (miałem nadzieję, że z tym pęknięciem jeżdżę już długo), ale świeże kilka milimetrów upewniło mnie, że to jest świeża sprawa. Poranny pomiar: 1,7 cm dzieli mnie od urwania całości.
Pocieszające jest, oczywiście, że nie stało się to podczas wyprawy, a jedynie w ferworze przygotować do tejże, niemniej jednak skutecznie zepsuło mi humor. Podsumowanie części, które muszę lub chciałbym wymienić przed wyprawą (przednie koło, widelec, napęd, linki+pancerze, być może siodło) zasugerowało mi ładną kwotę, która przekonała mnie do tego, że kupno nowego roweru jest dobrym pomysłem. Znając mnie, nie będę długo czekał: liczę na najbliższą sobotę.
Dwadzieścia pięć tysięcy kilometrów przejechane: Viper najprawdopodobniej stanie się dawcą organów. Rozejrzałem się już po sklepach rowerowych, dzwoniłem do Unibike, może, teoretycznie, jest szansa na nową ramę: to ułatwiłoby nieco sytuację.
Pozostał problem transportu do pracy - zostałem skazany na płatne środki transportu. Zerknąłem na stronę ZTM i złapałem się za głowę. Najtańsza opcja dojazdu, przy założeniu, że uda mi się zamknąć podróż w czterdziestu minutach, kosztuje 4,40 zł w jedną stronę. Kolejną najtańszą jest bilet dobowy za, bagatela, 15 zł. Przeliczyłem zyski i straty i wyszło mi, że najleszą opcją będzie jednak samochód.
Rano wstałem więc o 7:00 i o 7:25 dołączyłem do grona samochodziarzy śpieszących do pracy. Droga przebiegła w czasie, który smiało może konkurować z rowerem, bo od startu z garażu do wejścia do biura miałem 35 minut, w tym brak konieczności przebierania się. Do tego plusy, czyli kapitalne towarzystwo (moje; Hipcia oczywiście z roweru nie zrezygnuje), święty spokój, brak pchających się na mnie ludzi i to za jedyne 20 gr drożej, niż bilet czterdziestominutowy. Chyba się opłaca.
- DST 30.43km
- Czas 01:28
- VAVG 20.75km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Środa, 6 marca 2013
Kategoria do czytania, transport
Zaczyna się ta cholerna pogoda...
...przy której człowiek nawet nie wie, jak się ubrać.
- DST 25.59km
- Czas 01:10
- VAVG 21.93km/h
- Sprzęt Unibike Viper