Wpisy archiwalne w kategorii
do czytania
Dystans całkowity: | 96832.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 4314:10 |
Średnia prędkość: | 22.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 4401.00 km/h |
Suma podjazdów: | 164904 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 202907 kcal |
Liczba aktywności: | 1948 |
Średnio na aktywność: | 49.73 km i 2h 13m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 16 października 2012
Kategoria do czytania, transport
Ciężki coś dzień
Dwóch pajaców wyznających zasadę "mam kamizelkę, nie potrzebuję świateł" powinno mi podziękować. Zbyt zmęczony byłem wczoraj, żeby jednego głąba z drugim opierniczyć, bo bujali się od lewej do prawej, jakby byli sami na DDR. Ale kamizelki mieli, przypięte do plecaków.
Z tego powodu (zmęczenia, nie pajaców), pojechaliśmy na kurs autem.
Wieczorem jeszcze wymieniłem Hipci łańcuch, żeby sprawdzić, czy stara kaseta może da radę. Nie da. Będę dziś przekładał łańcuch z powrotem, dobrze, że udało się znaleźć jakieś współpracujące przełożenie.
Rano do pracy. Też jakoś dupnie się jechało.
BTW. Po wpisach widać, że jesień. Studenci poszli do szkoły, ciepłolubni już nie jeżdżą, na BS cisza...
Z tego powodu (zmęczenia, nie pajaców), pojechaliśmy na kurs autem.
Wieczorem jeszcze wymieniłem Hipci łańcuch, żeby sprawdzić, czy stara kaseta może da radę. Nie da. Będę dziś przekładał łańcuch z powrotem, dobrze, że udało się znaleźć jakieś współpracujące przełożenie.
Rano do pracy. Też jakoś dupnie się jechało.
BTW. Po wpisach widać, że jesień. Studenci poszli do szkoły, ciepłolubni już nie jeżdżą, na BS cisza...
- DST 16.46km
- Czas 00:47
- VAVG 21.01km/h
- VMAX 39.63km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Poniedziałek, 15 października 2012
Kategoria do czytania, transport
Do pracy
Wiatr w pysk, jechać się nie chciało.
- DST 9.16km
- Czas 00:27
- VAVG 20.36km/h
- VMAX 32.02km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Niedziela, 14 października 2012
Kategoria > 200 km, do czytania, zaliczając gminy
Pętla przez Rawę Mazowiecką
Pierwotny plan na niedzielę zakładał trzy rzeczy: długą trasę, podróż PKP i wstanie wcześnie rano. To ostatnie odrzuciliśmy komisyjnie. Podróż PKP połączeniem, które nas interesuje, nie napawa myślami optymistycznymi, bo nie ma przewozu rowerów, a zatem gwarancji, że nam się uda je przewieźć. Pozostała "długa trasa". Hipcia miała już nawet wstępny plan...
Punkt 13:00 wychodzimy z domu. Na dzień dobry coś psuje się z pogodynką: miało być około dziesięciu stopni, jest z siedemnaście. Szorujemy w kierunku Grodziska, pierwszy raz jadąc tą trasą w tę stronę i o tej godzinie. I przy tej temperaturze. W Milanówku jeszcze skusiliśmy się na ichnią śmieszkę rowerową (może i było trochę nierówno, ale jeszcze płasko), ale po skręcie na Radziejowice, gdy przywitał nas chodnik dla rowerzystów, upstrzony bramami, podjazdami, a do tego znaki zakazu dla rowerów, mruknęliśmy kilka soczystych zdań na temat ichniego Inżyniera Ruchu i zakazy olaliśmy.
W Radziejowicach niespodzianka. Droga S-8, która się nadal buduje. Posmęciliśmy trochę dookoła, po czym stwierdziliśmy, że zajmujemy dla siebie już prawie ukończony, ale jeszcze niedopuszczony do ruchu pas. Co prawda najpierw mieliśmy trochę zabawy z jazdą po piasku i znoszeniem roweru o dwa metry w pionie, ale w końcu (upewniwszy się u pana, który pilnował mostostalowego dobytku), ruszyliśmy "naszym" pasem. Przystanek na CPNie wzbogacił nas o jednego Lecha (bezalkoholowego) i Colę. Lecha od razu wypiliśmy, Cola została na później.
Liczyliśmy na to, że takim nieczynnym pasem dojedziemy daleko, ale zaraz się skończyło - musieliśmy włączyć się do "normalnego" ruchu. Po dwóch nieudanych epizodach z drogą serwisową, wróciliśmy na główną, na której sytuacja też się ustabilizowała: dla rowerów przeznaczono pobocze i prawy pas, lewy pas zajęły samochody... i tak przez ponad trzydzieści kilometrów. To mnie się podoba!
Rawa Mazowiecka pojawiła się po serii denerwujących, bo niewysokich, ale za to długich podjazdów. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy na Białą Rawską, w międzyczasie włączając światła. W Białej decyzja - jak pojedziemy do domu od razu, to będzie podejrzanie krótko, więc przedłużyliśmy sobie trasę przez Nowe Miasto n. Pilicą. Droga do Nowego Miasta była przyjemna, ciemna, nieruchliwa, prowadząca wzdłuż sadów (ładnie pachnialo jabłkami), po drodze trzeba było zrobić przystanek na ubranie się (pół godziny później wyjechaliśmy z chmury chłodu i trzeba było się rozbierać).
Wypadliśmy na główną w stronę Grójca i się zaczęło. Ruch większy, droga paskudna, bo pobocze bylo porwane i dziurawe... Momentami było nawet znośnie, ale wiekszość to walka o utrzymanie się w jezdni, szczególnie, gdy z przodu samochody słyszaly o opuszczaniu świateł, ale nikt tego nie umie zrobić. Odbiliśmy jeszcze dwa kilometry w lewo, by zaliczyć sobie gminę Błędów i, zrobiwszy przystanek na CPNie w Belsku Dużym (macie hot-dogi? - nie ma - baterie? - nie ma - toaleta? - nieczynna), dojechaliśy do Grójca.
W Grójcu odbiliśmy na Warszawę, ominęliśmy ekspresówkę i wsiedliśmy na kierunek "Warszawa". Aż do Janek jechalo się nieprzyjemnie: auta z naprzeciwka oślepialy na tyle, że lampka przednia nic nie dawała, mogliśmy tylko liczyć na to, że nie wpadniemy w żadną dziurę. W domu byliśmy na północ.
Zdjęcia będą! Jutro. Może.
Zaliczonych gmin: 12
Zamknięty powiat żyrardowski.
Punkt 13:00 wychodzimy z domu. Na dzień dobry coś psuje się z pogodynką: miało być około dziesięciu stopni, jest z siedemnaście. Szorujemy w kierunku Grodziska, pierwszy raz jadąc tą trasą w tę stronę i o tej godzinie. I przy tej temperaturze. W Milanówku jeszcze skusiliśmy się na ichnią śmieszkę rowerową (może i było trochę nierówno, ale jeszcze płasko), ale po skręcie na Radziejowice, gdy przywitał nas chodnik dla rowerzystów, upstrzony bramami, podjazdami, a do tego znaki zakazu dla rowerów, mruknęliśmy kilka soczystych zdań na temat ichniego Inżyniera Ruchu i zakazy olaliśmy.
W Radziejowicach niespodzianka. Droga S-8, która się nadal buduje. Posmęciliśmy trochę dookoła, po czym stwierdziliśmy, że zajmujemy dla siebie już prawie ukończony, ale jeszcze niedopuszczony do ruchu pas. Co prawda najpierw mieliśmy trochę zabawy z jazdą po piasku i znoszeniem roweru o dwa metry w pionie, ale w końcu (upewniwszy się u pana, który pilnował mostostalowego dobytku), ruszyliśmy "naszym" pasem. Przystanek na CPNie wzbogacił nas o jednego Lecha (bezalkoholowego) i Colę. Lecha od razu wypiliśmy, Cola została na później.
Liczyliśmy na to, że takim nieczynnym pasem dojedziemy daleko, ale zaraz się skończyło - musieliśmy włączyć się do "normalnego" ruchu. Po dwóch nieudanych epizodach z drogą serwisową, wróciliśmy na główną, na której sytuacja też się ustabilizowała: dla rowerów przeznaczono pobocze i prawy pas, lewy pas zajęły samochody... i tak przez ponad trzydzieści kilometrów. To mnie się podoba!
Rawa Mazowiecka pojawiła się po serii denerwujących, bo niewysokich, ale za to długich podjazdów. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy na Białą Rawską, w międzyczasie włączając światła. W Białej decyzja - jak pojedziemy do domu od razu, to będzie podejrzanie krótko, więc przedłużyliśmy sobie trasę przez Nowe Miasto n. Pilicą. Droga do Nowego Miasta była przyjemna, ciemna, nieruchliwa, prowadząca wzdłuż sadów (ładnie pachnialo jabłkami), po drodze trzeba było zrobić przystanek na ubranie się (pół godziny później wyjechaliśmy z chmury chłodu i trzeba było się rozbierać).
Wypadliśmy na główną w stronę Grójca i się zaczęło. Ruch większy, droga paskudna, bo pobocze bylo porwane i dziurawe... Momentami było nawet znośnie, ale wiekszość to walka o utrzymanie się w jezdni, szczególnie, gdy z przodu samochody słyszaly o opuszczaniu świateł, ale nikt tego nie umie zrobić. Odbiliśmy jeszcze dwa kilometry w lewo, by zaliczyć sobie gminę Błędów i, zrobiwszy przystanek na CPNie w Belsku Dużym (macie hot-dogi? - nie ma - baterie? - nie ma - toaleta? - nieczynna), dojechaliśy do Grójca.
W Grójcu odbiliśmy na Warszawę, ominęliśmy ekspresówkę i wsiedliśmy na kierunek "Warszawa". Aż do Janek jechalo się nieprzyjemnie: auta z naprzeciwka oślepialy na tyle, że lampka przednia nic nie dawała, mogliśmy tylko liczyć na to, że nie wpadniemy w żadną dziurę. W domu byliśmy na północ.
Zdjęcia będą! Jutro. Może.
Zaliczonych gmin: 12
Zamknięty powiat żyrardowski.
- DST 206.66km
- Czas 09:12
- VAVG 22.46km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Piątek, 12 października 2012
Kategoria do czytania, transport
Nadal ciepło :)
Z pracy wyszedłem o 21:00. Dobra godzina na wychodzenie z pracy. Rano, z kolei, z najlepszą Hipcią na świecie spory kawałek.
Temperatura wieczorem: 5,6°C, rano - 2,6°C. Idzie lepsze!
A skoro zapadł już tak głęboki mróz, to DDRy się wyludniły.
Temperatura wieczorem: 5,6°C, rano - 2,6°C. Idzie lepsze!
A skoro zapadł już tak głęboki mróz, to DDRy się wyludniły.
- DST 21.00km
- Czas 00:58
- VAVG 21.72km/h
- VMAX 35.11km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Czwartek, 11 października 2012
Kategoria do czytania, transport, szukając dziury w całym
"Przygotowania" do WMK. Przepisy.
Na Masie Krytycznej nie byliśmy nigdy. Wczoraj nasza koleżanka wpadła na pomysł, że będzie super, jak większą grupą wybierzemy się na październikową. Zrzuciłem odpowiedzialność za odpowiedź na Hipcię i, mimo że wiem, jak odpowiedź będzie brzmiała, zacząłem "przygotowania".
Pierwsza część: tempo jazdy. Jedziemy tak, żeby każdy zdążył, max 15km/h. Wracając z pracy znalazłem odcinek testowy i spróbowałem. Tempo - około 12-13 km/h. Jechałem tak przez minutę, ujechałem z 250 metrów. Zabawa przednia! Prosta kalkulacja powiedziała mi, że jeśli średnio wytrzymałem przez minutę na 250 m, to 25 kilometrów takiej jazdy może być poważnym wyzwaniem dla mojej cierpliwości.
Czytelnikom z nadpobudliwością hormonu interpretacji uprzejmie wyjaśniam, że po prostu nie potrafię jeździć (i chodzić) za wolno. Ot, model z fabrycznie usuniętą funkcją "snuj się".
Dalej jednak. Koleżanka, która w lecie była na "maratonie rowerowym" (chwilę musiałem jarzyć, co za maraton był w piątek po południu), powiedziała, że było fajnie, bo grała muzyka i dużo ludzi. Muzyka - ok. Ale "dużo ludzi"? Oj, zaczyna mi się świecić kontrolka. Z pomocą przyjdzie pewno zestawienie, które dokonaliśmy analizując "straty", jakich doznaliśmy, bezczelnie olewając tegoroczne Wielkie Święto Piłkarskie i jadąc w tym czasie do Norwegii. Weźmy pierwszy obrazek: strefa kibica, pełna uśmiechniętych, rozbawionych twarzy, dopingu, podskoków, śpiewów i radości. A teraz drugi obrazek: nasz namiot rozbity gdzieś na norweskim płaskowyżu, kilkanaście kilometrów od najbliższej miejscowości. A teraz popatrzmy znowu na radość i podskoki na strefie kibica i znowu popatrzmy na norweski płaskowyż. Nie wiem, kto wymyślił, że "dużo ludzi" równa się "świetna zabawa", ale coś mi tu nie gra.
Coś mi się wydaje, że jednak będziemy zmuszeni odmówić :)
A teraz jazda:
Z pracy i na kurs przemknęliśmy zgodnie z "nową" interpretacją przepisów. Zatem ja nie marnuję czasu na przejeżdżanie na drugą stronę DDR na Popularnej, a na kurs z Bemowa od Statoila przy Wrocławskiej aż na Muranów jedziemy jezdnią. Można się zastanawiać, czy ta interpretacja jest naciągana, ale jak się głębiej pomyśli i przetestuje w praktyce, to sens w tym jednak jest.
Wracając z kursu przejechaliśmy się kawałek nowymi płytami przy Broniewskiego. Jedzie się lepiej niż po kostce.
Pierwsza część: tempo jazdy. Jedziemy tak, żeby każdy zdążył, max 15km/h. Wracając z pracy znalazłem odcinek testowy i spróbowałem. Tempo - około 12-13 km/h. Jechałem tak przez minutę, ujechałem z 250 metrów. Zabawa przednia! Prosta kalkulacja powiedziała mi, że jeśli średnio wytrzymałem przez minutę na 250 m, to 25 kilometrów takiej jazdy może być poważnym wyzwaniem dla mojej cierpliwości.
Czytelnikom z nadpobudliwością hormonu interpretacji uprzejmie wyjaśniam, że po prostu nie potrafię jeździć (i chodzić) za wolno. Ot, model z fabrycznie usuniętą funkcją "snuj się".
Dalej jednak. Koleżanka, która w lecie była na "maratonie rowerowym" (chwilę musiałem jarzyć, co za maraton był w piątek po południu), powiedziała, że było fajnie, bo grała muzyka i dużo ludzi. Muzyka - ok. Ale "dużo ludzi"? Oj, zaczyna mi się świecić kontrolka. Z pomocą przyjdzie pewno zestawienie, które dokonaliśmy analizując "straty", jakich doznaliśmy, bezczelnie olewając tegoroczne Wielkie Święto Piłkarskie i jadąc w tym czasie do Norwegii. Weźmy pierwszy obrazek: strefa kibica, pełna uśmiechniętych, rozbawionych twarzy, dopingu, podskoków, śpiewów i radości. A teraz drugi obrazek: nasz namiot rozbity gdzieś na norweskim płaskowyżu, kilkanaście kilometrów od najbliższej miejscowości. A teraz popatrzmy znowu na radość i podskoki na strefie kibica i znowu popatrzmy na norweski płaskowyż. Nie wiem, kto wymyślił, że "dużo ludzi" równa się "świetna zabawa", ale coś mi tu nie gra.
Coś mi się wydaje, że jednak będziemy zmuszeni odmówić :)
A teraz jazda:
Z pracy i na kurs przemknęliśmy zgodnie z "nową" interpretacją przepisów. Zatem ja nie marnuję czasu na przejeżdżanie na drugą stronę DDR na Popularnej, a na kurs z Bemowa od Statoila przy Wrocławskiej aż na Muranów jedziemy jezdnią. Można się zastanawiać, czy ta interpretacja jest naciągana, ale jak się głębiej pomyśli i przetestuje w praktyce, to sens w tym jednak jest.
Wracając z kursu przejechaliśmy się kawałek nowymi płytami przy Broniewskiego. Jedzie się lepiej niż po kostce.
- DST 43.43km
- Czas 02:05
- VAVG 20.85km/h
- VMAX 37.06km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Środa, 10 października 2012
Kategoria do czytania, transport
Rosnąca liczba siniaków na prawej nodze zdaje się coś sugerować
Jak coś w rowerze nie działa, zwykle daję sobie z tym radę. Jeśli wymaga więcej niż kilku minut pracy i nie sugeruje, że jak nie naprawię teraz, to będzie drożej, i nie przeszkadza w jeździe, to zwykle zostaje "na później". Środkowa zębatka codziennie mnie przekonuje, że to już czas. A że codziennie dzięki przeskakującemu łańcuchowi nabijam sobie co najmniej jednego siniaka na prawej nodze, czuję się zmotywowany. Nie siniakami, ale mnie to wkurza, ani przyspieszyć nie idzie, ani nawet pod (już teraz) mniejsze górki sprawnie podjechać.
Zamawiam dziś nowe tarcze, mam nadzieję, że obędzie się bez wymiany łańcucha.
Na dystans za to złożyły się: wyjazd do dentysty i szuranie tam i z powrotem w ramach dom-praca-dom.
Zamawiam dziś nowe tarcze, mam nadzieję, że obędzie się bez wymiany łańcucha.
Na dystans za to złożyły się: wyjazd do dentysty i szuranie tam i z powrotem w ramach dom-praca-dom.
- DST 35.82km
- Czas 01:38
- VAVG 21.93km/h
- VMAX 41.41km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Wtorek, 9 października 2012
Kategoria do czytania, transport, szukając dziury w całym
Chodnikowo-czerwona dróżka przy Broniewskiego
Z pracy na szybko. Na kurs też szybko. Z kursu trochę wolniej, chociaż wiało i było raczej chłodno.
Powrót przez Broniewskiego, w okolicy właśnie remontowanej ścieżki, którą teraz będziemy jeździć po czerwonych płytach. A, jak piszą w wątku, miał być asfalt. Bo podobno tak to jest zarządzone. Nie, żebym narzekał, czy spodziewał się klęski, ale jestem ciekaw, jak długo te płyty będą tworzyły równą nawierzchnię. Na razie, po tempie prac, widać, że są układane bardzo pieczołowicie ;)
Do prazy z Hipcią. Też na szybko.
Powrót przez Broniewskiego, w okolicy właśnie remontowanej ścieżki, którą teraz będziemy jeździć po czerwonych płytach. A, jak piszą w wątku, miał być asfalt. Bo podobno tak to jest zarządzone. Nie, żebym narzekał, czy spodziewał się klęski, ale jestem ciekaw, jak długo te płyty będą tworzyły równą nawierzchnię. Na razie, po tempie prac, widać, że są układane bardzo pieczołowicie ;)
Do prazy z Hipcią. Też na szybko.
- DST 39.78km
- Czas 01:50
- VAVG 21.70km/h
- VMAX 38.86km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Poniedziałek, 8 października 2012
Kategoria do czytania, transport
Hipek Ecodriver
Ecodriving jest oparty trochę o przewidywanie sytuacji na drodze. Moja środkowa zębatka z przodu zaczyna już przeskakiwać nawet na większych górkach (a w piątek jeszcze nie skakała, dorżnąłem ją wczorajszym wyjazdem). Jazda po mieście opiera się w większości o przewidywanie, czy powinienem już zrzucać na jedynkę, bo będziemy ruszać, czy nie.
Miało nie padać. Kropiło. New.meteo bardzo się ostatnio opieprza.
Miało nie padać. Kropiło. New.meteo bardzo się ostatnio opieprza.
- DST 9.24km
- Czas 00:25
- VAVG 22.18km/h
- VMAX 40.71km/h
- K: 9.0
- Sprzęt Unibike Viper
Niedziela, 7 października 2012
Kategoria do czytania, zaliczając gminy, > 200 km, ze zdjęciem
Odrobinę za Garwolin
Wstaliśmy o dziesiątej. Późno. Zgodnie jednak z umową, mieliśmy się Gdzieś wybrać PKP, potem wrócić do Warszawy. Spakowaliśmy wszystko, po czym usiedliśmy i stwierdziliśmy, że trochę dupa, bo jak pojedziemy koleją, to będziemy wracać po północy do domu, straciwszy ze dwie godziny na podróż. Na szczęście była opcja awaryjna, którą mieliśmy wprowadzić w życie w sobotę... Chwila posiadówki nad mapą, wszystko spakowane i mniej więcej w południe wyskakujemy z domu.
Na początek mamy okazję przywitać się z niedzielną Warszawą, cóż, że nie ma słońca, rowerów trochę jeździ, do tego przy Moczydle ktoś sobie wymyślił piknik rodzinny, czy inne coś - ludzi kupa, trzeba jechać chodnikiem (!) bo po DDRze nie ma szans. Minęliśmy to, przelecieliśmy w kierunku Wilanowskiej i zaraz już lecieliśmy boczną dróżką wzdłuż Przyczółkowej. W końcu jednak radość się kończy, asfalt znika, a my wyskakujemy za jezdnię, na wysokości panów, którzy pilnowali, czy aby komu nie za bardzo się spieszy w stronę Warszawy. Akurat, gdy czekaliśmy na wolne pole na jezdni, panowie zatrzymali nowiutkiego, błyszczącego kabrioleta, którym powoził wyżelowany paniczyk w okularach na pół twarzy. Czasami może być i żal zatrzymanego kierowcy, a tu, nie wiem, posiedzieliśmy, pośmialiśmy się, jakoś nam szkoda nie było... ;)
Wjazd do Konstancina przywitał nas dróżką rowerową, na szczęście chwilę później ambicja eko-rowero-wandali się skończyła i mogliśmy w spokoju wjechać na jezdnię. Od tego miejsca było już lepiej - równa, wygodna szosa prowadziła nas na Górę Kalwarię. Stamtąd, po chwili posiadowki nad mapą, ruszamy w kierunku ronda, przez kawałek na naszym kole wiezie się, jeśli dobrze zauważyłem, Wilk. Po skręcie zafundowaliśmy sobie zjazd w stronę Wisły, wąską drogą pełną TIRów, które uparcie chciały nas z tej górki wyprzedzać. Za moment jednak minęliśy most i odbiliśmy w prawo. Spokój.
Z tego miejsca zaczęła się w końcu przyjemna jazda. Klimat co prawda był wybitnie jesienny, nad głową wisiały ciężkie chmury, trochę wiało, ale droga była pusta, asfalt dobry, ciemna nitka ciągnęła się między niekończącymi się polami. Naprawdę, naprawdę przyjemnie.
W Osiecku szukamy drogi prowadzącej na Garwolin, zatrzymujemy chłopaka na rowerze, który akurat ma mapę okolic i zachęca nas do innej opcji dojazdu, tak, żeby do Garwolina zajechać asfaltem, a nie klucząc po leśnych szutrach. Polecona opcja okazuje się dobra: jeszcze bardziej pusta droga, prowadząca przez lasy zdaje się do nas uśmiechać. Na początku jednak robimy przerwę i pod hasłem "cieplej nie będzie", zakładamy podkoszulki, ja dodatkowo, mając cieńsze skarpetki, zakładam ochraniacze na buty.
Poprzez jesienne lasy zajeżdżamy do Garwolina, przelatujemy nad ekspresówką i postanawiamy zrobić postój na pierwszej napotkanej stacji: na kawę i na uzupełnienie bidonów. Siedemdziesiątka szóstka prowadząca na Łuków nie ma jednak żadnych stacji, skręt w Wilchcie rzuca nas na mniejsze drogi i niweczy tym samym szansę na spotkanie stacji. Ustalamy więc, że stajemy przy pierwszym otwartym sklepie. Sklep znajduje się w jednej z wiosek, trochę fartem, bo właścicielka chyba wpadła na chwilę, prosto z kościoła. Z pięciu dych nie ma jak wydać, dobrze, że ma z dziesięciu, wzbogacamy się o dwa Powerade'y.
Powoli zapada zmrok, ale jeszcze przed ciemnością udaje nam się przekroczyć sto kilometrów. A chwilę później wkracamy do Pilawy, która lepiej, żeby była gminą (wybraliśmy tę opcję tylko dlatego, że Hipcia z mapy uznała, że nabrzmiała czcionka musi znaczyć, że to większa miejscowość i jednocześnie siedziba gminy). Pilawa gminą była, za nią powitaliśmy ponownie Osieck, tym razem znikając prosto na północ, w kierunku Taboru. Znowu trafiliśmy na cichą drogę. Ciemno, dookoła lasy, a samochodów jak na lekarstwo.
Co dobre szybko się kończy, wyjeżdżamy prosto na drogę 50. Tu stajemy na stacji LPG i analizujemy sprawę: fajnie by było ustrzelić dwie stówy, bo dobrze się jedzie, jak zjedziemy już do domu, to braknie. Niezawodna Hipcia wyczaiła, że gdzieś po prawej majaczy miejscowość Kołbiel, szybkie sprawdzenie na zaliczgmine.pl i już wiemy, że jest to gmina - ruszamy więc jeszcze na wschód, nie musimy jednak jechać do samej miejscowości, za wiaduktem pojawia się tabliczka z gminą, więc spokojnie możemy odbić na Celestynów. Trochę szkoda, bo droga była ładna, z szerokim poboczem, myśleliśmy przez chwilę nad jazdą przez Mińsk Mazowiecki, ale raz, że na mapie gmin zostałyby dziury, a dwa, że nie wiedzieliśmy, jak wygląda droga z Mińska do Warszawy.
Celestynów zatem. Bocznymi drogami przekradamy się do Otwocka, gdzie robimy kolejny postój. Hipcia szpera po mapie, Glinianka co prawda nie jest gminą, ale znajdujemy Wiązowną, która gminą na pewno jest. Odbijamy zatem cichą drogą w stronę raczej głośnej siedemnastki, by zaraz potem odbić na Józefów.
Końcówka to dojechanie Wałem Miedzeszyńskim i przez Most Siekierkowski do domu. Dwie stówki przekroczone na styk, nawet nie trzeba było dokręcać...
Otwieramy nową kategorię pośrodku: "> 200 km".
Zaliczonych gmin: 12.
Jedną wycieczką zaliczony ("niechcący") cały powiat otwocki.
Przekroczyliśmy 5% zebranych gmin.









Na początek mamy okazję przywitać się z niedzielną Warszawą, cóż, że nie ma słońca, rowerów trochę jeździ, do tego przy Moczydle ktoś sobie wymyślił piknik rodzinny, czy inne coś - ludzi kupa, trzeba jechać chodnikiem (!) bo po DDRze nie ma szans. Minęliśmy to, przelecieliśmy w kierunku Wilanowskiej i zaraz już lecieliśmy boczną dróżką wzdłuż Przyczółkowej. W końcu jednak radość się kończy, asfalt znika, a my wyskakujemy za jezdnię, na wysokości panów, którzy pilnowali, czy aby komu nie za bardzo się spieszy w stronę Warszawy. Akurat, gdy czekaliśmy na wolne pole na jezdni, panowie zatrzymali nowiutkiego, błyszczącego kabrioleta, którym powoził wyżelowany paniczyk w okularach na pół twarzy. Czasami może być i żal zatrzymanego kierowcy, a tu, nie wiem, posiedzieliśmy, pośmialiśmy się, jakoś nam szkoda nie było... ;)
Wjazd do Konstancina przywitał nas dróżką rowerową, na szczęście chwilę później ambicja eko-rowero-wandali się skończyła i mogliśmy w spokoju wjechać na jezdnię. Od tego miejsca było już lepiej - równa, wygodna szosa prowadziła nas na Górę Kalwarię. Stamtąd, po chwili posiadowki nad mapą, ruszamy w kierunku ronda, przez kawałek na naszym kole wiezie się, jeśli dobrze zauważyłem, Wilk. Po skręcie zafundowaliśmy sobie zjazd w stronę Wisły, wąską drogą pełną TIRów, które uparcie chciały nas z tej górki wyprzedzać. Za moment jednak minęliśy most i odbiliśmy w prawo. Spokój.
Z tego miejsca zaczęła się w końcu przyjemna jazda. Klimat co prawda był wybitnie jesienny, nad głową wisiały ciężkie chmury, trochę wiało, ale droga była pusta, asfalt dobry, ciemna nitka ciągnęła się między niekończącymi się polami. Naprawdę, naprawdę przyjemnie.
W Osiecku szukamy drogi prowadzącej na Garwolin, zatrzymujemy chłopaka na rowerze, który akurat ma mapę okolic i zachęca nas do innej opcji dojazdu, tak, żeby do Garwolina zajechać asfaltem, a nie klucząc po leśnych szutrach. Polecona opcja okazuje się dobra: jeszcze bardziej pusta droga, prowadząca przez lasy zdaje się do nas uśmiechać. Na początku jednak robimy przerwę i pod hasłem "cieplej nie będzie", zakładamy podkoszulki, ja dodatkowo, mając cieńsze skarpetki, zakładam ochraniacze na buty.
Poprzez jesienne lasy zajeżdżamy do Garwolina, przelatujemy nad ekspresówką i postanawiamy zrobić postój na pierwszej napotkanej stacji: na kawę i na uzupełnienie bidonów. Siedemdziesiątka szóstka prowadząca na Łuków nie ma jednak żadnych stacji, skręt w Wilchcie rzuca nas na mniejsze drogi i niweczy tym samym szansę na spotkanie stacji. Ustalamy więc, że stajemy przy pierwszym otwartym sklepie. Sklep znajduje się w jednej z wiosek, trochę fartem, bo właścicielka chyba wpadła na chwilę, prosto z kościoła. Z pięciu dych nie ma jak wydać, dobrze, że ma z dziesięciu, wzbogacamy się o dwa Powerade'y.
Powoli zapada zmrok, ale jeszcze przed ciemnością udaje nam się przekroczyć sto kilometrów. A chwilę później wkracamy do Pilawy, która lepiej, żeby była gminą (wybraliśmy tę opcję tylko dlatego, że Hipcia z mapy uznała, że nabrzmiała czcionka musi znaczyć, że to większa miejscowość i jednocześnie siedziba gminy). Pilawa gminą była, za nią powitaliśmy ponownie Osieck, tym razem znikając prosto na północ, w kierunku Taboru. Znowu trafiliśmy na cichą drogę. Ciemno, dookoła lasy, a samochodów jak na lekarstwo.
Co dobre szybko się kończy, wyjeżdżamy prosto na drogę 50. Tu stajemy na stacji LPG i analizujemy sprawę: fajnie by było ustrzelić dwie stówy, bo dobrze się jedzie, jak zjedziemy już do domu, to braknie. Niezawodna Hipcia wyczaiła, że gdzieś po prawej majaczy miejscowość Kołbiel, szybkie sprawdzenie na zaliczgmine.pl i już wiemy, że jest to gmina - ruszamy więc jeszcze na wschód, nie musimy jednak jechać do samej miejscowości, za wiaduktem pojawia się tabliczka z gminą, więc spokojnie możemy odbić na Celestynów. Trochę szkoda, bo droga była ładna, z szerokim poboczem, myśleliśmy przez chwilę nad jazdą przez Mińsk Mazowiecki, ale raz, że na mapie gmin zostałyby dziury, a dwa, że nie wiedzieliśmy, jak wygląda droga z Mińska do Warszawy.
Celestynów zatem. Bocznymi drogami przekradamy się do Otwocka, gdzie robimy kolejny postój. Hipcia szpera po mapie, Glinianka co prawda nie jest gminą, ale znajdujemy Wiązowną, która gminą na pewno jest. Odbijamy zatem cichą drogą w stronę raczej głośnej siedemnastki, by zaraz potem odbić na Józefów.
Końcówka to dojechanie Wałem Miedzeszyńskim i przez Most Siekierkowski do domu. Dwie stówki przekroczone na styk, nawet nie trzeba było dokręcać...
Otwieramy nową kategorię pośrodku: "> 200 km".
Zaliczonych gmin: 12.
Jedną wycieczką zaliczony ("niechcący") cały powiat otwocki.
Przekroczyliśmy 5% zebranych gmin.

Pusta ścieżka przy Wilanowskiej© Hipek99

Kapitalna droga rowerowa w kierunku Konstancina-Jeziornej© Hipek99

Gdzieś w drodze© Hipek99

Strzał z siodła. Niby, że artystycznie.© Hipek99

Jakaś łąka. Chmury cały czas wisiały i straszyły.© Hipek99

Znak w tle pojawił się zupełnie przypadkiem!© Hipek99

Droga przez las. Jak widać.© Hipek99

Już prawie Garwolin© Hipek99

Zasuwamy tak, że nawet zdjęcia wychodzą niewyraźne.© Hipek99

No i już prawie koniec. Widok znajomy ten.© Hipek99
- DST 202.13km
- Czas 08:53
- VAVG 22.75km/h
- VMAX 44.48km/h
- K: 9.0
- Sprzęt Unibike Viper
Sobota, 6 października 2012
Kategoria < 50km, do czytania
My tylko na chwileczkę...
Wybraliśmy się na kilka godzin na ściankę. Pogodynka dodatkowo zapowiadała deszcz. Cały dzień świeciło piękne słońce. Wieczorem Hipci zachciało się jeszcze na rower, wyszliśmy z planem na niewielkie kółko przez Leszno. Przywitał nas deszcz. Ruszyliśmy, po drodze zmieniając plan na "Jedźmy przez Umiastów do Leszna, potem się zobaczy". W Babicach gdy lunęło, zmieniliśmy plan na "może kółko przez Wiktorów-Zaborów-Umiastów". Przestało padać. Po raz kolejny strzeliło w Lipkowie, gdy ustalaliśmy dalszą trasę. Hipcia mruknęła coś niecenzuralnego o Hornówku i pojechaliśmy tamtędy.
Przestało padać, oczywiście, w Warszawie, więc zjadłszy lody w McD, ruszyliśmy trochę naokoło w kierunku Bemowa przez Marymont.
Przestało padać, oczywiście, w Warszawie, więc zjadłszy lody w McD, ruszyliśmy trochę naokoło w kierunku Bemowa przez Marymont.
- DST 34.43km
- Czas 01:50
- VAVG 18.78km/h
- VMAX 27.14km/h
- Sprzęt Unibike Viper