Wpisy archiwalne w kategorii
do czytania
Dystans całkowity: | 96832.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 4314:10 |
Średnia prędkość: | 22.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 4401.00 km/h |
Suma podjazdów: | 164904 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 202907 kcal |
Liczba aktywności: | 1948 |
Średnio na aktywność: | 49.73 km i 2h 13m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 23 sierpnia 2012
Kategoria do czytania, transport
Wszystko pogłupiało
Ludzi na DDRach wysyp, jeżdżą jak głupi, kierowcy też pogłupieli. Sierpień miesiącem trzeźwości, to fakt, ale nie wiedziałem, że 23 dni bez alkoholu tak źle wpływają na obywateli.
- DST 47.63km
- Czas 02:05
- VAVG 22.86km/h
- VMAX 42.13km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Środa, 22 sierpnia 2012
Kategoria do czytania, transport
Tam i z powrotem
Po południu przy Dźwigowej zauważyłem przejeżdżających przez przejście i zmierzających w stronę DDRu pod tunelem spacerowerzystów. A że akurat napatoczył się autobus, to i śmignąłem sobie przez tunel - 60km/h.
W domu naprawiłem klekoczący błotnik, zastosowałem się do zasady, że prowizorka trzyma się najlepiej i zrobiłem prowizorycznie, drutem. Powinno wytrzymać.
W domu naprawiłem klekoczący błotnik, zastosowałem się do zasady, że prowizorka trzyma się najlepiej i zrobiłem prowizorycznie, drutem. Powinno wytrzymać.
- DST 22.86km
- Czas 00:57
- VAVG 24.06km/h
- VMAX 60.42km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Poniedziałek, 20 sierpnia 2012
Kategoria do czytania, transport
Po weekendzie
Tak sobie człowiek pisze w tego bajkstata i pisze, patrzy na innych mu podobnych, a i tak dopiero zauważy, jak mu idzie, jak usłyszy, jakimi wycieczkami chwalą się znajomi w pracy po weekendzie. :)
[edit]
I się okazało, że zupełnie niechcący przekroczyłem właśnie 1000km w tym miesiącu. O włos, bo jest ich 1004 :)
[edit]
I się okazało, że zupełnie niechcący przekroczyłem właśnie 1000km w tym miesiącu. O włos, bo jest ich 1004 :)
- DST 6.46km
- Czas 00:17
- VAVG 22.80km/h
- VMAX 37.06km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Środa, 15 sierpnia 2012
Kategoria < 50km, do czytania
Plaża i skromne kółko szlakami
Namiot - plaża - namiot.
Potem, już po zachodzie, wycieczka rowerowym szlakiem, dobiliśmy po kilku kilometrach do asfaltu, dalej już nie było sensu pchać się w lasy, wróciliśmy asfaltem.
Potem, już po zachodzie, wycieczka rowerowym szlakiem, dobiliśmy po kilku kilometrach do asfaltu, dalej już nie było sensu pchać się w lasy, wróciliśmy asfaltem.
- DST 45.97km
- Czas 03:21
- VAVG 13.72km/h
- VMAX 35.42km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Wtorek, 14 sierpnia 2012
Kategoria transport, do czytania
Z pracy na sucho, do pracy w mżawce
A mimo to ludzi z DDRów nie wywiało.
Założyłem Hipci bagażnik, skończył się sportowy wygląd roweru ;)
Założyłem Hipci bagażnik, skończył się sportowy wygląd roweru ;)
- DST 38.39km
- Czas 01:46
- VAVG 21.73km/h
- VMAX 41.77km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Wtorek, 14 sierpnia 2012
Kategoria do czytania, transport
Z pracy i na długi weekend
Ostatnia droga do domu - i wyruszamy. Jest 01:43, czas wsiadać w samochód.
- DST 10.58km
- Czas 00:31
- VAVG 20.48km/h
- VMAX 39.24km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Poniedziałek, 13 sierpnia 2012
Kategoria do czytania, transport
Sześciu Szatanów Szarańczę Szarpało
Na liczniku rocznego przebiegu wyrosła mi dziś szóstka, a po niej kolejne trzy - czyli sześciu szatanów, ani chybi. Teraz już wiem, czemu się tak ciężko jechało, skoro te wszystkie diaboły siedziały (na bagażniku pewnie, psiekrwie).
Czas na oficjalne podsumowanie - nowy rekord weekendowego przebiegu to 260km.
Czas na oficjalne podsumowanie - nowy rekord weekendowego przebiegu to 260km.
- DST 7.36km
- Czas 00:17
- VAVG 25.98km/h
- VMAX 43.67km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Niedziela, 12 sierpnia 2012
Kategoria > 100km, do czytania, zaliczając gminy, ze zdjęciem
Co ta Norwegia zrobiła z ludźmi?
Jak człowiek zaczynał, to zrobił sobie kategorie warunkowane przez granice 25 i 50km i cieszył się, że mu wpadło coś powyżej 25km. A jak już powyżej 50km, to że ho ho albo i lepiej. Potem raz wpadła stówka i zrobił kategorię "jeszcze dłuższe", bo kto by regularnie takie dystanse jeździł?
A potem pojechał do Norwegii.
Z trasy około 160km zrezygnowaliśmy tylko dlatego, że we wtorek ruszamy na długi weekend i muszę się jakoś wyspać przed trasą. Już kategorię "jeszcze dłuższe" przemianowałem na "> 100km" i zastanawiam się, kiedy powstanie "> 200km". Boję się, co będzie, jak kupimy szosówki.
Zaplanowaliśmy taką lekką trasę, niewiele powyżej 100km, trochę pod zaliczanie gmin. Spakowane dwie sakwy, nauczony wczorajszym doświadczeniem, pod ręką ukryłem gaz (na drodze trzy razy miałem go w ręce, ale dwa psy nas zupełnie olały, a jeden dość szybko zrezygnował, nie miałem potrzeby zniechęcania).
Na dzień dobry wita nas wiatr w twarz, początek już znaną trasą- przez most północny i przy torach w kierunku Legionowa, tu zmieniamy trasę i szutrowymi dróżkami przemykamy w kierunku ul. Jana Pawła, stamtąd odbijamy w drogę serwisową prowadzącą na Wieliszew - ta jest przyjemna, zero ruchu. Chwila przerwy przy skrzyżowaniu na Komornicę, rzut oka na mapę i relaks przy zachodzącym słońcu. Dalej przez elektrownię wodną w Dębem, ostry podjazd i za chwilę skręt na miejscowość o nazwie Nuna.
Ruszamy na zachód - słońce powoli zachodzi, świeci w oczy. Przegapiamy skręt na Lorcin (chociaż mieliśmy podejrzenia), ale decydujemy się jechać prosto, bo... Cisza, droga prowadzi między polami, jak okiem sięgnąć, tylko roślinność, nie licząc kilku wiosek, można jechać, jechać i jechać. Droga zdecydowanie godna polecenia, samochodów też jak na lekarstwo. W miejscowości Czajki asfalt się kończy, wskakujemy na główną i po chwili, za Wkrą skręcamy w lewo. Powoli zmierzcha, włączamy światła.
W Błędowie odbijamy na Janów, ubieramy się cieplej i jedziemy na Zakroczym. Tu już trochę większy ruch, ciemno, nic już ciekawego, sam Zakroczym za to spokojny, cały ruch zbija się na ekspresówkę i "czerwoną" na NDM. Mijamy Twierdzę Modlin (trzeba kiedyś odwiedzić) i wstrzymując nieznacznie ruch wahadłowy na moście na Wiśle przebijamy się na "naszą" stronę. Teraz tylko znana trasa na Łomianki. Po drodze Hipci psuje sie noga - coś nie tak z siodełkiem, udo zaczyna boleć, robimy przerwę, poprawiamy udo, poprawiamy siodełko i ruszamy dalej. Już w samych Łomiankach dziwnie zaczynam się czuć. Zakładam, że brakuje paliwa, pochłaniam dwa batony, zapijam colą i ruszamy. Kawałek dalej kraksa - dwa samochody rozbite, coś poważnego, bo i straż na miejscu, i poduszki wystrzelone.
Do domu dojeżdżamy przed północą. Zaliczone trzy nowe gminy, tym samym powiat nowodworski dołącza do grupy wyczyszczonych powiatów (obok legionowskiego, pruszkowskiego i warszawskiego zachodniego). Średnia z całej trasy > 20km/h, dodatkowy powód do zadowolenia.
\


A potem pojechał do Norwegii.
Z trasy około 160km zrezygnowaliśmy tylko dlatego, że we wtorek ruszamy na długi weekend i muszę się jakoś wyspać przed trasą. Już kategorię "jeszcze dłuższe" przemianowałem na "> 100km" i zastanawiam się, kiedy powstanie "> 200km". Boję się, co będzie, jak kupimy szosówki.
Zaplanowaliśmy taką lekką trasę, niewiele powyżej 100km, trochę pod zaliczanie gmin. Spakowane dwie sakwy, nauczony wczorajszym doświadczeniem, pod ręką ukryłem gaz (na drodze trzy razy miałem go w ręce, ale dwa psy nas zupełnie olały, a jeden dość szybko zrezygnował, nie miałem potrzeby zniechęcania).
Na dzień dobry wita nas wiatr w twarz, początek już znaną trasą- przez most północny i przy torach w kierunku Legionowa, tu zmieniamy trasę i szutrowymi dróżkami przemykamy w kierunku ul. Jana Pawła, stamtąd odbijamy w drogę serwisową prowadzącą na Wieliszew - ta jest przyjemna, zero ruchu. Chwila przerwy przy skrzyżowaniu na Komornicę, rzut oka na mapę i relaks przy zachodzącym słońcu. Dalej przez elektrownię wodną w Dębem, ostry podjazd i za chwilę skręt na miejscowość o nazwie Nuna.
Ruszamy na zachód - słońce powoli zachodzi, świeci w oczy. Przegapiamy skręt na Lorcin (chociaż mieliśmy podejrzenia), ale decydujemy się jechać prosto, bo... Cisza, droga prowadzi między polami, jak okiem sięgnąć, tylko roślinność, nie licząc kilku wiosek, można jechać, jechać i jechać. Droga zdecydowanie godna polecenia, samochodów też jak na lekarstwo. W miejscowości Czajki asfalt się kończy, wskakujemy na główną i po chwili, za Wkrą skręcamy w lewo. Powoli zmierzcha, włączamy światła.
W Błędowie odbijamy na Janów, ubieramy się cieplej i jedziemy na Zakroczym. Tu już trochę większy ruch, ciemno, nic już ciekawego, sam Zakroczym za to spokojny, cały ruch zbija się na ekspresówkę i "czerwoną" na NDM. Mijamy Twierdzę Modlin (trzeba kiedyś odwiedzić) i wstrzymując nieznacznie ruch wahadłowy na moście na Wiśle przebijamy się na "naszą" stronę. Teraz tylko znana trasa na Łomianki. Po drodze Hipci psuje sie noga - coś nie tak z siodełkiem, udo zaczyna boleć, robimy przerwę, poprawiamy udo, poprawiamy siodełko i ruszamy dalej. Już w samych Łomiankach dziwnie zaczynam się czuć. Zakładam, że brakuje paliwa, pochłaniam dwa batony, zapijam colą i ruszamy. Kawałek dalej kraksa - dwa samochody rozbite, coś poważnego, bo i straż na miejscu, i poduszki wystrzelone.
Do domu dojeżdżamy przed północą. Zaliczone trzy nowe gminy, tym samym powiat nowodworski dołącza do grupy wyczyszczonych powiatów (obok legionowskiego, pruszkowskiego i warszawskiego zachodniego). Średnia z całej trasy > 20km/h, dodatkowy powód do zadowolenia.

Posiadówka nad mapą© Hipek99

Ciężki żywot: kobita planuje trasę, chłop w fotografa się bawi.© Hipek99

Stacja kolejowa Studzianki© Hipek99

Wiatraki© Hipek99
- DST 119.40km
- Czas 05:43
- VAVG 20.89km/h
- VMAX 46.19km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Sobota, 11 sierpnia 2012
Kategoria > 100km, do czytania, ze zdjęciem, zaliczając gminy, kampinos
Połówka Kampinoskiego Rowerowego
Podgryzaliśmy ten szlak, podgryzaliśmy, aż w końcu postanowiliśmy przejechać się nim dłużej. Postanowiliśmy to raczej późno, bo około 14:30, ale kto czyta, ten wie, że to jest dla nas dobra godzina na wychodzenie na rower. Plan był prosty: wsiadamy na szlak, jedziemy tyle, ile się da, zeskakujemy na asfalt i wracamy do domu. Miałem niewielką nadzieję na to, że uda się nam dotrzeć w okolice Sochaczewa przed zmrokiem, bo stamtąd droga prowadziła raczej prosto, zresztą końcówkę, od Leszna, już znaliśmy. Wszystko zależało od tego, jak ułoży się droga i piach: ja miałem sakwy i opony 1,75, Hipcia swoje Marathony 1,6, więc idealne ogumienie na KPN.
Tuż przed naszym wyjściem za oknem zmaterializował się deszcz, może nie "ściana deszczu", ale strugi to i owszem. Przeczekaliśmy aż przejdzie i ruszyliśmy. Dwieście metrów od bloku już zakładaliśmy kurtki, przestało padać w Latchorzewie, w Babicach pod kościołem, pozbyliśmy się ich. Dalej droga prowadziła znanym traktem do Lipkowa, tam bez zatrzymania skręciliśmy w prawo na zielony. I stąd, jak głosi informacja na stronie KPN, tylko 145km. Zaraz po skręcie znowu spadło mokre, więc kurtki na grzbiet, kapelusze na głowy i ochraniacze na buty. Tą częścią szlaku jechaliśmy tydzień temu, więc zatrzymując się tylko na zakładanie lub zdejmowanie kurtek (deszcz nie potrafił się zdecydować), dojechaliśmy do asfaltu prowadzącego do Kiełpina i, w drugą stronę, w kierunku szlaku na Szczukówek. Przecięliśmy asfalt i zaczęło się trochę nieznane, bo w tą stronę tym szlakiem jeszcze nie jechaliśmy. W dzień chyba też nie.
Zaczęło się robić kałużasto. Kałuże na szczęście płytkie, a błota nie było, zatem jechało się spokojnie. W Palmirach wyjechaliśmy na asfalt i skręciliśmy w lewo, znaleźć miejsce, gdzie zgubiliśmy się (jadąc od drugiej strony) trzy tygodnie wcześniej. Po drodze robimy przystanek serwisowy - Hipci zablokował się amortyzator i lewa łapka przestała się dobrze bawić. Nawet strzeliłem kilka fotek telefonem mym. Ruszyliśmy, "zagubiony" szlak się znalazł, mysleliśmy, że zamalował go ambitny człowiek, który zielone strzałki sprejem przekolorował na fioletowe, ale nie, to my po prostu nie patrzyliśmy uważnie.
Wyskakujemy na asfalt i ignorując piękną, zarośniętą dróżkę rowerową, asfaltem mkniemy w kierunku Augustówka, odbijając w Jesionce trochę ze szlaku na zakupy - Cola i, przypadkowo upolowana, oranżada! Kto nie pamięta, jak smakowały takie Oranżady i Ptysie, ten, widzi mi się, niedługo po tym świecie chodzi. Wypiliśmy i ruszyliśmy dalej - zaraz za miejscowością szutrówka idzie w lewo i prowadzi nas aż do Cybulic, tam przeskakujemy asfalt i jest - Zachodni Kampinos! Jak już raz się go naruszyło, kolejne razy polecą jak lawina.
Szlak wkrótce chowa się w lesie, raz nie przegapiamy zakrętu tylko dlatego, że w odpowiednim momencie popatrzyłem w prawo. Minęliśmy wtedy groby żołnierzy i chwilę później chmura, która widniała na horyzoncie, zmaterializowała się nad nami. Lunęło - schowaliśmy się na kilka minut pod drzewem, by przepuścić pierwsze uderzenie, zaraz potem ruszyliśmy dalej. Minęliśmy Leoncin, w Wilkowie tak, jak ostatnio, odbiliśmy w lewo i chwilę później mogliśmy powiedzieć, że jesteśmy w najdalej odsuniętym od Warszawy miejscu, do którego dotarliśmy rowerami. Minęliśmy te granicę (którą, symbolicznie, oznaczał szlaban - tym razem otwarty) i ruszyliśmy. Z kopyta... w piasek. Pewnie, gdybyśmy mieli grubsze opony, to by nas to nie bolało... albo prawie nie bolało. Teraz jednak musieliśmy się trochę z piachem omordować. W Piaskach Duchownych sytuacja wcale się nie polepszyła, wręcz przeciwnie - kawałek później wybiliśmy się na wielką piaskownicę rozdeptaną przez konie. Tu juz kilkaset metrów trzeba było pchać. Zmaterializował się obok strumyk (Kanał Kromnowski), po chwili konsternacji ruszyliśmy w dalszą drogę - zaraz objawił się most i przez chwilę można bylo jechać. Potem kolejny most i znów konsternacja: jest wał, po lewej stronie wału prowadzi droga, po prawej pola, ale tam właśnie jest oznaczenie szlaku. Wybraliśmy drogę dojechaliśmy do kolejnego mostu, przejechaliśmy się tam i z powrotem polami, aż w końcu doszliśmy do wniosku, że droga musi prowadzić wałem. Po drodze, patrząc na GPS, zorientowałem się, że Sports Tracker wyjadł mi prawie całą baterię, wyłączyłem go więc w cholerę. I prowadziła. Raczej wysoka trawa, ale mimo zapadającego zmroku udawało się ustalić, którędy prowadzi wyjeżdżony pas. Po drodze spotkaliśmy borsuka, który tuptał sobie radośnie prosto w nas, a później, gdy nas zauważył, oddtuptał w drugą stronę, tylko trochę szybciej. Spotkaliśmy też kilka krzaczków malin, które nie wymagały zatrzymania i krzaki róż, które wymagały zatrzymania i ostrożnego przejścia na drugą stronę.
Minęliśmy główną i po chwili przez most zjechaliśmy do lasu. Tu już przydały się lampki i czołówki. Nawigowaliśmy za szlakiem aż do okolic Tułowic, gdzie tylko sobie znanym sposobem poprowadziłem nas w stronę Śladowa. A że akurat była główna i asfalt to... dobrze, że zorientowaliśmy się w porę. W Tułowicach przegapiliśmy skręt na szlak i ustaliliśmy, że to już jest ten moment. Szlak miał dalej prowadzić łąkami, znów jakimś wałem, więc woleliśmy nie ryzykować kręceniem się w kółko i powrotem do domu około trzeciej-czwartej (bo na niedzielę też chcieliśmy coś dłuższego zrobić). Koniec trasy - na liczniku okolo 85km, zatem, biorąc pod uwagę drogę do Lipkowa (11km), przejechaliśmy połowę Kampinoskiego Szlaku Rowerowego.
Teraz trzeba wrócić do domu: ładną, asfaltową i nieoświetloną drogą z Brochowa dojechaliśmy do Woli Pasikońskiej, potem, niestety, zaczęły się zabudowania. Stamtąd dojechaliśmy do Podkampinosu i dalej już wioskami. Ze dwa razy pogoniły nas psy - raz cała banda, drugi raz jeden, ale za to duży. Akurat dzisiaj Hipcia proponowała, żeby wziąć psikawkę, ale nie, człowiek-idiota uznał, że skoro tyle razy sie nie przydała, to na pewno się nie przyda i teraz. A szkoda. Zwłaszcza, że ciężko było rozbujać rower - psy na szczęście tylko goniły.
Gdzieś tam pękła stówka po drodze, dziwne uczucie, bo zawsze to sto kilometrów coś znaczyło - bylo celem wycieczki albo sygnałem, że można szukać miejsca na nocleg - a tu, po prostu, poszła, minęła, jedziemy dalej. Nagle Hipcia hamuje. Myślę - kolejny kundel, ale nie - na drutach elektrycznych siedziała sobie sowa.
W końcu dojechaliśmy. Na liczniku - 141km - pobity rekord najdłuższego dystansu.
Po drodze postawiliśmy koło na terenie dwóch nieodwiedzonych gmin: Brochów i Sochaczew (obszar wiejski). Cała trasa zrobiona bez odpoczynków, z wyjątkiem przerw serwisowych.






Tuż przed naszym wyjściem za oknem zmaterializował się deszcz, może nie "ściana deszczu", ale strugi to i owszem. Przeczekaliśmy aż przejdzie i ruszyliśmy. Dwieście metrów od bloku już zakładaliśmy kurtki, przestało padać w Latchorzewie, w Babicach pod kościołem, pozbyliśmy się ich. Dalej droga prowadziła znanym traktem do Lipkowa, tam bez zatrzymania skręciliśmy w prawo na zielony. I stąd, jak głosi informacja na stronie KPN, tylko 145km. Zaraz po skręcie znowu spadło mokre, więc kurtki na grzbiet, kapelusze na głowy i ochraniacze na buty. Tą częścią szlaku jechaliśmy tydzień temu, więc zatrzymując się tylko na zakładanie lub zdejmowanie kurtek (deszcz nie potrafił się zdecydować), dojechaliśmy do asfaltu prowadzącego do Kiełpina i, w drugą stronę, w kierunku szlaku na Szczukówek. Przecięliśmy asfalt i zaczęło się trochę nieznane, bo w tą stronę tym szlakiem jeszcze nie jechaliśmy. W dzień chyba też nie.
Zaczęło się robić kałużasto. Kałuże na szczęście płytkie, a błota nie było, zatem jechało się spokojnie. W Palmirach wyjechaliśmy na asfalt i skręciliśmy w lewo, znaleźć miejsce, gdzie zgubiliśmy się (jadąc od drugiej strony) trzy tygodnie wcześniej. Po drodze robimy przystanek serwisowy - Hipci zablokował się amortyzator i lewa łapka przestała się dobrze bawić. Nawet strzeliłem kilka fotek telefonem mym. Ruszyliśmy, "zagubiony" szlak się znalazł, mysleliśmy, że zamalował go ambitny człowiek, który zielone strzałki sprejem przekolorował na fioletowe, ale nie, to my po prostu nie patrzyliśmy uważnie.
Wyskakujemy na asfalt i ignorując piękną, zarośniętą dróżkę rowerową, asfaltem mkniemy w kierunku Augustówka, odbijając w Jesionce trochę ze szlaku na zakupy - Cola i, przypadkowo upolowana, oranżada! Kto nie pamięta, jak smakowały takie Oranżady i Ptysie, ten, widzi mi się, niedługo po tym świecie chodzi. Wypiliśmy i ruszyliśmy dalej - zaraz za miejscowością szutrówka idzie w lewo i prowadzi nas aż do Cybulic, tam przeskakujemy asfalt i jest - Zachodni Kampinos! Jak już raz się go naruszyło, kolejne razy polecą jak lawina.
Szlak wkrótce chowa się w lesie, raz nie przegapiamy zakrętu tylko dlatego, że w odpowiednim momencie popatrzyłem w prawo. Minęliśmy wtedy groby żołnierzy i chwilę później chmura, która widniała na horyzoncie, zmaterializowała się nad nami. Lunęło - schowaliśmy się na kilka minut pod drzewem, by przepuścić pierwsze uderzenie, zaraz potem ruszyliśmy dalej. Minęliśmy Leoncin, w Wilkowie tak, jak ostatnio, odbiliśmy w lewo i chwilę później mogliśmy powiedzieć, że jesteśmy w najdalej odsuniętym od Warszawy miejscu, do którego dotarliśmy rowerami. Minęliśmy te granicę (którą, symbolicznie, oznaczał szlaban - tym razem otwarty) i ruszyliśmy. Z kopyta... w piasek. Pewnie, gdybyśmy mieli grubsze opony, to by nas to nie bolało... albo prawie nie bolało. Teraz jednak musieliśmy się trochę z piachem omordować. W Piaskach Duchownych sytuacja wcale się nie polepszyła, wręcz przeciwnie - kawałek później wybiliśmy się na wielką piaskownicę rozdeptaną przez konie. Tu juz kilkaset metrów trzeba było pchać. Zmaterializował się obok strumyk (Kanał Kromnowski), po chwili konsternacji ruszyliśmy w dalszą drogę - zaraz objawił się most i przez chwilę można bylo jechać. Potem kolejny most i znów konsternacja: jest wał, po lewej stronie wału prowadzi droga, po prawej pola, ale tam właśnie jest oznaczenie szlaku. Wybraliśmy drogę dojechaliśmy do kolejnego mostu, przejechaliśmy się tam i z powrotem polami, aż w końcu doszliśmy do wniosku, że droga musi prowadzić wałem. Po drodze, patrząc na GPS, zorientowałem się, że Sports Tracker wyjadł mi prawie całą baterię, wyłączyłem go więc w cholerę. I prowadziła. Raczej wysoka trawa, ale mimo zapadającego zmroku udawało się ustalić, którędy prowadzi wyjeżdżony pas. Po drodze spotkaliśmy borsuka, który tuptał sobie radośnie prosto w nas, a później, gdy nas zauważył, oddtuptał w drugą stronę, tylko trochę szybciej. Spotkaliśmy też kilka krzaczków malin, które nie wymagały zatrzymania i krzaki róż, które wymagały zatrzymania i ostrożnego przejścia na drugą stronę.
Minęliśmy główną i po chwili przez most zjechaliśmy do lasu. Tu już przydały się lampki i czołówki. Nawigowaliśmy za szlakiem aż do okolic Tułowic, gdzie tylko sobie znanym sposobem poprowadziłem nas w stronę Śladowa. A że akurat była główna i asfalt to... dobrze, że zorientowaliśmy się w porę. W Tułowicach przegapiliśmy skręt na szlak i ustaliliśmy, że to już jest ten moment. Szlak miał dalej prowadzić łąkami, znów jakimś wałem, więc woleliśmy nie ryzykować kręceniem się w kółko i powrotem do domu około trzeciej-czwartej (bo na niedzielę też chcieliśmy coś dłuższego zrobić). Koniec trasy - na liczniku okolo 85km, zatem, biorąc pod uwagę drogę do Lipkowa (11km), przejechaliśmy połowę Kampinoskiego Szlaku Rowerowego.
Teraz trzeba wrócić do domu: ładną, asfaltową i nieoświetloną drogą z Brochowa dojechaliśmy do Woli Pasikońskiej, potem, niestety, zaczęły się zabudowania. Stamtąd dojechaliśmy do Podkampinosu i dalej już wioskami. Ze dwa razy pogoniły nas psy - raz cała banda, drugi raz jeden, ale za to duży. Akurat dzisiaj Hipcia proponowała, żeby wziąć psikawkę, ale nie, człowiek-idiota uznał, że skoro tyle razy sie nie przydała, to na pewno się nie przyda i teraz. A szkoda. Zwłaszcza, że ciężko było rozbujać rower - psy na szczęście tylko goniły.
Gdzieś tam pękła stówka po drodze, dziwne uczucie, bo zawsze to sto kilometrów coś znaczyło - bylo celem wycieczki albo sygnałem, że można szukać miejsca na nocleg - a tu, po prostu, poszła, minęła, jedziemy dalej. Nagle Hipcia hamuje. Myślę - kolejny kundel, ale nie - na drutach elektrycznych siedziała sobie sowa.
W końcu dojechaliśmy. Na liczniku - 141km - pobity rekord najdłuższego dystansu.
Po drodze postawiliśmy koło na terenie dwóch nieodwiedzonych gmin: Brochów i Sochaczew (obszar wiejski). Cała trasa zrobiona bez odpoczynków, z wyjątkiem przerw serwisowych.

Szlak w okolich Palmir© Hipek99

Jest odrobinę syfiasto© Hipek99

Przerwa serwisowa© Hipek99

Komu w de temu ce.© Hipek99

Smaki młodości© Hipek99

A kto jeszcze pamięta takie tablice początku miejscowości?© Hipek99

Zachodni Kampinos, tuż przed kolejnym deszczem© Hipek99
- DST 141.21km
- Czas 08:30
- VAVG 16.61km/h
- VMAX 38.49km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Piątek, 10 sierpnia 2012
Kategoria do czytania, transport, nie do końca rowerowo
No to jedziemy czyli nierowerowy wpis w rowerowy dzień. Bo rowerowo nic się nie wydarzyło.
Od końca: rowerowo faktycznie nic się nie wydarzyło - dojechałem do domu po pracy, dojechałem z domu do pracy, jadąc część z Hipcią.
Teraz ta część nierowerowa:
Swego czasu wybrały się dzieci w góry. I potem jeszcze raz. I jeszcze. Postanowiłem to jakoś spisać, nawet powstała osobna kategoria. Coś jednak nie pasowało, bo jakoś wycieczki górskie średnio pasują do bikeloga. Gdy w okolicy końca 2011 okazało się, że na pewno prędzej czy później zaczniemy ze wspinaczką, postanowiłem to wszystko uporządkować i wyodrębnić poza bikestats, czyli tak, jak logika nakazuje.
Okazja się nadarzyła, bo akurat w grudniu tak się zdarzyło, że świętowaliśmy jedenasty rok razem. Uzbierałem zatem relacje, uporządkowałem przestrzennie i udało się - strona-prezent zaistniała, na razie w wersji ukrytej dla ócz postronnych. Ukrytej, bo Hipcia jak to Hipcia: ucieszyła się, po czym powiedziała, że to trzeba przeglądnąć i uzupełnić, bo na pewno o czymś pozapominałem. I tak upłynął wieczór i poranek... i wieczór i poranek... i mamy sierpień. Zgoda na publikację wreszcie poszła.
Dla ludzików, który się za dużo spodziewają, mam smutną wiadomość: szablon pisany jest w notatniku, porządnie, ale w notatniku. Nie ma javascriptów, flaszów, komentarzy, php, sqla i inszych zabawek dla ludzi, którzy mają za dużo czasu. Strona to, jak jest napisane na początku, to zbiór uporządkowanych notatek stanowiących pamiątkę tego, co tam człowiek kiedyś porobił. Zdjęć też nie ma, może kiedyś będą. Mam na uwadze, że takowe trzeba wybrać, zmniejszyć, wrzucić i zrobię to czem prędzej, jak tylko znajdę brakującą, dwudziestą piątą godzinę doby. Konkretnie: "dodać zdjęcia" wyląduje na zaszczytnym osiemdziesiątym miejscu na liście "do zrobienia jak znajdę brakujacą godzinę doby".
Dobra, to tego, no: zapraszam. Jak kto wtyczek używa, AdBlock się przyda :)
Teraz ta część nierowerowa:
Swego czasu wybrały się dzieci w góry. I potem jeszcze raz. I jeszcze. Postanowiłem to jakoś spisać, nawet powstała osobna kategoria. Coś jednak nie pasowało, bo jakoś wycieczki górskie średnio pasują do bikeloga. Gdy w okolicy końca 2011 okazało się, że na pewno prędzej czy później zaczniemy ze wspinaczką, postanowiłem to wszystko uporządkować i wyodrębnić poza bikestats, czyli tak, jak logika nakazuje.
Okazja się nadarzyła, bo akurat w grudniu tak się zdarzyło, że świętowaliśmy jedenasty rok razem. Uzbierałem zatem relacje, uporządkowałem przestrzennie i udało się - strona-prezent zaistniała, na razie w wersji ukrytej dla ócz postronnych. Ukrytej, bo Hipcia jak to Hipcia: ucieszyła się, po czym powiedziała, że to trzeba przeglądnąć i uzupełnić, bo na pewno o czymś pozapominałem. I tak upłynął wieczór i poranek... i wieczór i poranek... i mamy sierpień. Zgoda na publikację wreszcie poszła.
Dla ludzików, który się za dużo spodziewają, mam smutną wiadomość: szablon pisany jest w notatniku, porządnie, ale w notatniku. Nie ma javascriptów, flaszów, komentarzy, php, sqla i inszych zabawek dla ludzi, którzy mają za dużo czasu. Strona to, jak jest napisane na początku, to zbiór uporządkowanych notatek stanowiących pamiątkę tego, co tam człowiek kiedyś porobił. Zdjęć też nie ma, może kiedyś będą. Mam na uwadze, że takowe trzeba wybrać, zmniejszyć, wrzucić i zrobię to czem prędzej, jak tylko znajdę brakującą, dwudziestą piątą godzinę doby. Konkretnie: "dodać zdjęcia" wyląduje na zaszczytnym osiemdziesiątym miejscu na liście "do zrobienia jak znajdę brakujacą godzinę doby".
Dobra, to tego, no: zapraszam. Jak kto wtyczek używa, AdBlock się przyda :)
- DST 25.91km
- Czas 01:07
- VAVG 23.20km/h
- VMAX 40.36km/h
- Sprzęt Unibike Viper