Wpisy archiwalne w kategorii
do czytania
Dystans całkowity: | 96832.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 4314:10 |
Średnia prędkość: | 22.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 4401.00 km/h |
Suma podjazdów: | 164904 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 202907 kcal |
Liczba aktywności: | 1948 |
Średnio na aktywność: | 49.73 km i 2h 13m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 12 lipca 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Zabawa w peletonie
Skoro powiedziało się "A", to trzeba powiedzieć "Psik!", prawda? Skoro więc przypadkiem wpadłem na KGS przedwczoraj i okazało się, że jednak kawałek da się z nimi przejechać, to trzeba było sprawdzić, jak długo się uda utrzymać w grupie.
Nie byłem do końca przekonany co do moich planów na czwartkowe popołudnie, zwłaszcza, że miało bardzo mocno padać, a ja nadal nie mam zmienionych opon i jeżdżę na bontragerowych "łyżwach". W końcu uznałem, że jeśli będzie padało lub będzie mokro, to jadę sam, jeśli nie - to jadę na ustawkę.
Im bliżej 17:40, tym bardziej żałowałem. Od dziecka nie znosiłem podchodzić do nieznanych grup i mówić "Hej, jestem Hipek, zagramy razem w piłkę?" i, okazało się, że jako dorosły człowiek nadal za tym nie przepadam. Jak na złość, pogoda uparcie wskazywała, że jednak nie, nie pojadę solo. Obejrzałem sobie tylko piękny finisz etapu TdF, spakowałem wszystko i pojechałem.
Nad miastem, za moimi plecami, wisiała olbrzymia, czarna chmura. Droga w stronę Babic była jednak nadal sucha, ale tuż przed cmentarzem wjechałem w pierwsze mokre plamy, potem na już solidnie mokry asfalt, aż na krajobraz tuż po ulewie. W tym momencie, tuż przed miejscem spotkania, miałem zawrócić i pojechać swoje, bo przy takim poziomie wilgoci na asfalcie i tej śliskości moich opon, zostanę na pierwszym zakręcie, a koledzy pojadą dalej - i co mi z takiej jazdy?
Już, już, prawie zawracałem, gdy zauważyłem, że grupa stoi i czeka. A co mi tam, spróbujmy. Plan na dziś: nie wyrąbać się, bo tylko to się liczy.
Czeka czterech chłopaków, tak na oko w wieku od dwudziestu kilku do czterdziestu kilku. Jeden mówi, że kawałek dalej już jest sucho. Ha! Czyli zapowiada się interesująco. Po chwili oczekiwania dojeżdża jeszcze jeden i ruszamy. Trasa "standardowa", czyli do ronda w Zaborowie, pętla przez Witki, Leszno i powrót po swoich śladach.
Zaczyna się spokojnie, dwójkami, przelotowa w okolicach 35 km/h. Pierwszy zakręt w Lipkowie upewnia mnie, że jednak nie będzie źle - jest ślisko, więc robię go najbardziej ostrożnie, ale jednak nie tracę dystansu do pozostałych kolegów, którzy też niespecjalnie się spieszą do kontaktu z glebą.
Za Koczargami, w związku z przeszkadzającymi progami, szyk zmienia się na pojedynczą kolumnę i tak będzie już do końca. Jest trochę kałuż, gdy się kończą, tempo systematycznie wzrasta, by ustabilizować się w okolicach 38-40 km/h (ze zmianami co około kilometr). W Witkach tempa nie utrzymuje jeden z kolegów (uff, nie byłem pierwszy), przeskakujemy Leszno i lecimy z wiatrem w kierunku Babic.
Powrót psuje mi strzelający i irytujący tym dźwiękiem suport, do którego gdzieś na pierwszych kałużach dostało się jakieś ziarnko piasku, pstrykające nieznośnie przy każdym mocniejszym pchnięciu w korbę. Pod koniec, po swojej zmianie, prawie nie łapię koła i chwilę muszę dochodzić do peletonu, tracąc jakieś 5 metrów, ale koniec końców chwytam je. Było blisko...
Sprint finałowy (taka, zdaje się, tradycja babickich treningów), który odbywa się przy ostatniej "góreczce" przy kościele, zaskakuje mnie, trochę gonię (ku swojemu zaskoczeniu osiągnę tu maksymalną prędkość - prawie 50 km/h), ale odpuszczam i obserwuję tylko zmagania trójki prowadzących.
Grupa rozjeżdża się, tak zupełnie w losowych kierunkach: jeden jedzie prosto, drugi zajeżdża pod kościół, dwóch jedzie w kierunku Wieruchowa, więc... też jadę do siebie.
Po drodze wyprzedza mnie jakiś kolega, który wiózł się za nami przez ostatnie kilkanaście kilometrów, rzuca "Dobre tempo" i jedzie dalej, wskakuję więc na koło i wiozę się aż Bolimowskiej.
No i co mogę powiedzieć? Świetna zabawa, średnia z samej jazdy w grupie 38,5 km/h (co jest dla mnie zupełną nowością), można się upracować po uszy, poprzyspieszać (bo grupa i trochę rwie, i trochę trzeba gonić, szczególnie przy zakrętach), ale satysfakcja jest bardzo duża. Na pewno w niedalekiej przyszłości znów się pojawię.
Nie byłem do końca przekonany co do moich planów na czwartkowe popołudnie, zwłaszcza, że miało bardzo mocno padać, a ja nadal nie mam zmienionych opon i jeżdżę na bontragerowych "łyżwach". W końcu uznałem, że jeśli będzie padało lub będzie mokro, to jadę sam, jeśli nie - to jadę na ustawkę.
Im bliżej 17:40, tym bardziej żałowałem. Od dziecka nie znosiłem podchodzić do nieznanych grup i mówić "Hej, jestem Hipek, zagramy razem w piłkę?" i, okazało się, że jako dorosły człowiek nadal za tym nie przepadam. Jak na złość, pogoda uparcie wskazywała, że jednak nie, nie pojadę solo. Obejrzałem sobie tylko piękny finisz etapu TdF, spakowałem wszystko i pojechałem.
Nad miastem, za moimi plecami, wisiała olbrzymia, czarna chmura. Droga w stronę Babic była jednak nadal sucha, ale tuż przed cmentarzem wjechałem w pierwsze mokre plamy, potem na już solidnie mokry asfalt, aż na krajobraz tuż po ulewie. W tym momencie, tuż przed miejscem spotkania, miałem zawrócić i pojechać swoje, bo przy takim poziomie wilgoci na asfalcie i tej śliskości moich opon, zostanę na pierwszym zakręcie, a koledzy pojadą dalej - i co mi z takiej jazdy?
Już, już, prawie zawracałem, gdy zauważyłem, że grupa stoi i czeka. A co mi tam, spróbujmy. Plan na dziś: nie wyrąbać się, bo tylko to się liczy.
Czeka czterech chłopaków, tak na oko w wieku od dwudziestu kilku do czterdziestu kilku. Jeden mówi, że kawałek dalej już jest sucho. Ha! Czyli zapowiada się interesująco. Po chwili oczekiwania dojeżdża jeszcze jeden i ruszamy. Trasa "standardowa", czyli do ronda w Zaborowie, pętla przez Witki, Leszno i powrót po swoich śladach.
Zaczyna się spokojnie, dwójkami, przelotowa w okolicach 35 km/h. Pierwszy zakręt w Lipkowie upewnia mnie, że jednak nie będzie źle - jest ślisko, więc robię go najbardziej ostrożnie, ale jednak nie tracę dystansu do pozostałych kolegów, którzy też niespecjalnie się spieszą do kontaktu z glebą.
Za Koczargami, w związku z przeszkadzającymi progami, szyk zmienia się na pojedynczą kolumnę i tak będzie już do końca. Jest trochę kałuż, gdy się kończą, tempo systematycznie wzrasta, by ustabilizować się w okolicach 38-40 km/h (ze zmianami co około kilometr). W Witkach tempa nie utrzymuje jeden z kolegów (uff, nie byłem pierwszy), przeskakujemy Leszno i lecimy z wiatrem w kierunku Babic.
Powrót psuje mi strzelający i irytujący tym dźwiękiem suport, do którego gdzieś na pierwszych kałużach dostało się jakieś ziarnko piasku, pstrykające nieznośnie przy każdym mocniejszym pchnięciu w korbę. Pod koniec, po swojej zmianie, prawie nie łapię koła i chwilę muszę dochodzić do peletonu, tracąc jakieś 5 metrów, ale koniec końców chwytam je. Było blisko...
Sprint finałowy (taka, zdaje się, tradycja babickich treningów), który odbywa się przy ostatniej "góreczce" przy kościele, zaskakuje mnie, trochę gonię (ku swojemu zaskoczeniu osiągnę tu maksymalną prędkość - prawie 50 km/h), ale odpuszczam i obserwuję tylko zmagania trójki prowadzących.
Grupa rozjeżdża się, tak zupełnie w losowych kierunkach: jeden jedzie prosto, drugi zajeżdża pod kościół, dwóch jedzie w kierunku Wieruchowa, więc... też jadę do siebie.
Po drodze wyprzedza mnie jakiś kolega, który wiózł się za nami przez ostatnie kilkanaście kilometrów, rzuca "Dobre tempo" i jedzie dalej, wskakuję więc na koło i wiozę się aż Bolimowskiej.
No i co mogę powiedzieć? Świetna zabawa, średnia z samej jazdy w grupie 38,5 km/h (co jest dla mnie zupełną nowością), można się upracować po uszy, poprzyspieszać (bo grupa i trochę rwie, i trochę trzeba gonić, szczególnie przy zakrętach), ale satysfakcja jest bardzo duża. Na pewno w niedalekiej przyszłości znów się pojawię.
- DST 69.07km
- Czas 01:56
- VAVG 35.73km/h
- Sprzęt Stefan
Wtorek, 10 lipca 2018
Kategoria do czytania, transport
Święto średniej
Wydaje mi się, że po raz drugi w tym roku, na dojazdach do pracy (nie licząc dojazdów szosą), przekroczyłem średnią 20 km/h!
- DST 16.46km
- Czas 00:49
- VAVG 20.16km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 10 lipca 2018
Kategoria < 50km, szypko, do czytania, trening, ze zdjęciem
Przypadkowo spotkany peleton
Na rower wybrałem się z misją. Od dawna widzimy na horyzoncie miasta coś, czego nie potrafimy zidentyfikować: znaleźliśmy kominy Huty, znaleźliśmy pylon Mostu Północnego, ale jedna rzecz - wyglądająca jak postawiony daleko duży "grzyb" - nie dawała nam, w pracy, spokoju.
Ruszyłem więc, okrążając Cmentarz Północny i przecinając Młociny, w poszukiwaniu tajemniczej budowli. Nie znalazłem. Jedynym, co może być podobne, był umieszczony na wysokim słupie trójstronny banner reklamowy Makro, ale on wydaje się za niski. No nic, musimy zdobyć lornetkę.
Doturlałem się do Arkuszowej, a potem ze smutkiem dowiedziałem się, że w Laskach trwa remont, w związku z czym najpierw czekałem kilka minut na wahadle, a potem żarłem pył wzbijany przez jadące przede mną samochody.
Już wracałem, gdy, w Lipkowie, zauważyłem wyskakujący na asfalt przede mną peleton. Niewielka grupka, około dziesięciu kolarzy. Nie miałem w planie gonienia ich, ale zanim się spostrzegłem, już za nimi zasuwałem. Początek był obiecujący, bo dopiero rozpędzali się po skręcie, ale później zauważyłem, że dystans między mną a grupą jakby przestał maleć... a brakło jeszcze stu metrów. Rzut oka na licznik wskazał, że jadę właśnie 42 km/h...
W zasadzie nie mogłem nic już zrobić. Odpuścić teraz to tak trochę głupio, bo po co się niby męczyłem? Przyspieszyłem i usiadłem grupie na kole. Dociągnąłem się do Babic z całkiem przyzwoitą prędkością, pod 40 km/h, tam pojechałem dalej, podczas gdy KGS (Kolarska Grupa Starobabicka) zawinęła się na standardowe miejsce postoju, na rynku w Starych Babicach.
Powrót przez Wieruchów (tu zrobiłem fotki).
Ruszyłem więc, okrążając Cmentarz Północny i przecinając Młociny, w poszukiwaniu tajemniczej budowli. Nie znalazłem. Jedynym, co może być podobne, był umieszczony na wysokim słupie trójstronny banner reklamowy Makro, ale on wydaje się za niski. No nic, musimy zdobyć lornetkę.
Doturlałem się do Arkuszowej, a potem ze smutkiem dowiedziałem się, że w Laskach trwa remont, w związku z czym najpierw czekałem kilka minut na wahadle, a potem żarłem pył wzbijany przez jadące przede mną samochody.
Już wracałem, gdy, w Lipkowie, zauważyłem wyskakujący na asfalt przede mną peleton. Niewielka grupka, około dziesięciu kolarzy. Nie miałem w planie gonienia ich, ale zanim się spostrzegłem, już za nimi zasuwałem. Początek był obiecujący, bo dopiero rozpędzali się po skręcie, ale później zauważyłem, że dystans między mną a grupą jakby przestał maleć... a brakło jeszcze stu metrów. Rzut oka na licznik wskazał, że jadę właśnie 42 km/h...
W zasadzie nie mogłem nic już zrobić. Odpuścić teraz to tak trochę głupio, bo po co się niby męczyłem? Przyspieszyłem i usiadłem grupie na kole. Dociągnąłem się do Babic z całkiem przyzwoitą prędkością, pod 40 km/h, tam pojechałem dalej, podczas gdy KGS (Kolarska Grupa Starobabicka) zawinęła się na standardowe miejsce postoju, na rynku w Starych Babicach.
Powrót przez Wieruchów (tu zrobiłem fotki).
- DST 44.20km
- Czas 01:26
- VAVG 30.84km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 9 lipca 2018
Kategoria do czytania, transport
Karetka na ddr
W drodze do pracy widziałem krajobraz po incydencie na DDR. Stojący samochód, z solidnym wgnieceniem w błotniku, przypięty do znaku rower i stojąca na sygnale karetka. A, i policja.
Wnioskuję, że zjeżdżający z wiaduktu, rozpędzony dżentelmen nie wziął poprawki na to, że kierowca może go nie zauważyć (wiadomo, gdyby tam były tory tramwajowe, to na pewno by zauważył) lub mieć po prostu wyłożone na jakieś "przejazdy rowerowe". Wskutek tego prawdopodobnie obaj kierowcy w jednym momencie osiągnęli stan niewiarygodnego zdziwienia.
Pomijając kwestię winy i odpowiedzialności za wypadek, nie wiem, dlaczego tak wielu rowerzystów pozwala sobie na takie radosne wjeżdżanie na przejazdy rowerowe, szczególnie w kraju, w którym część kierowców nawet nie wie, że istnieje coś takiego jak "przejazd rowerowy", nie mówiąc o tym, że dla jadącego samochodem jest to skrzyżowanie z drogą główną... A nawet gdyby wszyscy wiedzieli, to zawsze ktoś może się zagapić i klops.
A specjalna alejka na cmentarzu czeka...
Wnioskuję, że zjeżdżający z wiaduktu, rozpędzony dżentelmen nie wziął poprawki na to, że kierowca może go nie zauważyć (wiadomo, gdyby tam były tory tramwajowe, to na pewno by zauważył) lub mieć po prostu wyłożone na jakieś "przejazdy rowerowe". Wskutek tego prawdopodobnie obaj kierowcy w jednym momencie osiągnęli stan niewiarygodnego zdziwienia.
Pomijając kwestię winy i odpowiedzialności za wypadek, nie wiem, dlaczego tak wielu rowerzystów pozwala sobie na takie radosne wjeżdżanie na przejazdy rowerowe, szczególnie w kraju, w którym część kierowców nawet nie wie, że istnieje coś takiego jak "przejazd rowerowy", nie mówiąc o tym, że dla jadącego samochodem jest to skrzyżowanie z drogą główną... A nawet gdyby wszyscy wiedzieli, to zawsze ktoś może się zagapić i klops.
A specjalna alejka na cmentarzu czeka...
- DST 16.45km
- Czas 00:51
- VAVG 19.35km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 8 lipca 2018
Kategoria < 50km, do czytania, trening, ze zdjęciem
Naprzeciw strudzonemu wędrowcowi
Rano nawet rozważałem rower, ale gdy tylko zobaczyłem na horyzoncie solidną zlewę, to od razu zachciało mi się trochę mniej. Gdy przeszła nad blokiem i zobaczyłem, że po dwudziestu minutach nadal pada, a płaską, jakby się wydawało, jezdnią, płynie rzeka, stwierdziłem, że taka niedziela, jak dzisiaj, to w sumie i dobry dzień na regenerację.
Później pogoda poprawiła się, kałuże wyschły, ale mój wolny czas się skończył. Spakowałem bagaże i czekałem na Michała, który był w trakcie drogi do Rzeszowa, robiąc sobie od wczoraj pięćsetkę po górach ze startem w Krakowie.
Jakiś czas później okazało się, że jednak z czasem jest trochę lepiej i mogłem wyskoczyć na chwilę - tylko po to, by zebrać go z trasy i odprowadzić do mnie.
Dojechałem niedaleko, bo tylko do Tyczyna, i tuż za miastem, na górce, spotkaliśmy się.
Powrót pod wiatr, trochę upierdliwy, głównie po drogach rowerowych (szczególnie przyjemną okazała się być ta prowadząca w stronę Tyczyna (na zdjęciu).
Później pogoda poprawiła się, kałuże wyschły, ale mój wolny czas się skończył. Spakowałem bagaże i czekałem na Michała, który był w trakcie drogi do Rzeszowa, robiąc sobie od wczoraj pięćsetkę po górach ze startem w Krakowie.
Jakiś czas później okazało się, że jednak z czasem jest trochę lepiej i mogłem wyskoczyć na chwilę - tylko po to, by zebrać go z trasy i odprowadzić do mnie.
Dojechałem niedaleko, bo tylko do Tyczyna, i tuż za miastem, na górce, spotkaliśmy się.
Powrót pod wiatr, trochę upierdliwy, głównie po drogach rowerowych (szczególnie przyjemną okazała się być ta prowadząca w stronę Tyczyna (na zdjęciu).
- DST 22.24km
- Czas 00:52
- VAVG 25.66km/h
- Sprzęt Stefan
Sobota, 7 lipca 2018
Kategoria > 50 km, do czytania, trening, ze zdjęciem
Odrobina przewyższeń
Zacząłem tak, jak w ostatnich dniach, ale dość szybko odbiłem w ulicę... Karkonoską. To była swego czasu alternatywna, trudniejsza droga na drugi koniec Racławówki - faktycznie: całkiem przyjemny podjazd i solidny zjazd pod 60 km/h.
Płaskawym, lekko wznoszącym fragmentem dotarłem do Woli Zgłobieńskiej...
A chwilę później rozpocząłem wspinaczkę na najmocniejszy podjazd dzisiejszej wycieczki, klasyfikowany (na Stravie) jako podjazd trzeciej kategorii. Nie ma ich zbyt wielu w okolicy, więc tę wycieczkę ułożyłem specjalnie pod tę jedną górkę.
Cztery i pół kilometra, średnio cztery procent, chociaż nie brakło fragmentów powyżej dziesięciu. Wyskrobałem się na górę i puściłem w dół.
Zwinąłem się w pozycję "top tube safe" i po chwili już istniał tylko pęd powietrza...
(Źródło)
Po fakcie, oczywiście, dowiedziałem się, że brakło mi jedynie 2 km/h, by przekroczyć 80 km/h. 78,2 km/h to mój nowy rekord na terenie Polski, szybciej - 85 km/h - jechałem tylko w Alpach.
Zjazd nieco się wypłaszczył i umożliwił dokręcanie (ach, dokręcanie przy 60 km/h...), a później przez długi czas jechałem stabilnie powyżej pięćdziesiątki...
To, co dobre, szybko się kończy, musiałem przewalcować się przez jakiś sztywny pagórek, na zjeździe z którego - bardziej stromym nawet - nie było się jak porządnie rozpędzić ze względu na nierówności.
Pozostał jeszcze jeden - znany z MP 2016 - podjazd, a potem... szuter. Chwila przerwy na szukanie właściwej drogi i uznaję, że nie ma co, wracam tak, jak prowadzi asfalt (kosztowało mnie to dziesięć dodatkowych kilometrów).
Końcówka to powrót do Rzeszowa z nawet pomagającym wiatrem i kilka podjazdów od strony Przybyszówki, bo uznałem, że muszę skrócić trasę i zjechać możliwie szybko.
Płaskawym, lekko wznoszącym fragmentem dotarłem do Woli Zgłobieńskiej...
A chwilę później rozpocząłem wspinaczkę na najmocniejszy podjazd dzisiejszej wycieczki, klasyfikowany (na Stravie) jako podjazd trzeciej kategorii. Nie ma ich zbyt wielu w okolicy, więc tę wycieczkę ułożyłem specjalnie pod tę jedną górkę.
Cztery i pół kilometra, średnio cztery procent, chociaż nie brakło fragmentów powyżej dziesięciu. Wyskrobałem się na górę i puściłem w dół.
Zwinąłem się w pozycję "top tube safe" i po chwili już istniał tylko pęd powietrza...
(Źródło)
Po fakcie, oczywiście, dowiedziałem się, że brakło mi jedynie 2 km/h, by przekroczyć 80 km/h. 78,2 km/h to mój nowy rekord na terenie Polski, szybciej - 85 km/h - jechałem tylko w Alpach.
Zjazd nieco się wypłaszczył i umożliwił dokręcanie (ach, dokręcanie przy 60 km/h...), a później przez długi czas jechałem stabilnie powyżej pięćdziesiątki...
To, co dobre, szybko się kończy, musiałem przewalcować się przez jakiś sztywny pagórek, na zjeździe z którego - bardziej stromym nawet - nie było się jak porządnie rozpędzić ze względu na nierówności.
Pozostał jeszcze jeden - znany z MP 2016 - podjazd, a potem... szuter. Chwila przerwy na szukanie właściwej drogi i uznaję, że nie ma co, wracam tak, jak prowadzi asfalt (kosztowało mnie to dziesięć dodatkowych kilometrów).
Końcówka to powrót do Rzeszowa z nawet pomagającym wiatrem i kilka podjazdów od strony Przybyszówki, bo uznałem, że muszę skrócić trasę i zjechać możliwie szybko.
- DST 80.47km
- Czas 02:42
- VAVG 29.80km/h
- Sprzęt Stefan
Piątek, 6 lipca 2018
Kategoria < 50km, do czytania, trening, ze zdjęciem
Luźne pagórki
Na dziś w planie była jazda luźną nogą, bez niepotrzebnego spinania łydki. Zacząłem od zaatakowania kładki, którą jakimś cudem znalazłem na mapie. Oczywiście, tradycji musiało stać się zadość: Hipci nie ma, ale i tak musi być fragment po szutrze...
W okolicy płynął Wisłok, ale jakiś taki dziwnie mały i wąski...
Kiedyś robiliśmy nawet spływ pontonami: z Babicy aż do Rzeszowa...
Tym razem jednak celem było minięcie Lubenii, wspinaczka na srogi pagórek i równie ambitny zjazd w stronę Tyczyna.
Końcówka to przetoczenie się w stronę Boguchwały...
...i powrót do domu przez Lisią Górę, mijając miejsce, gdzie Hipcia, lat temu prawie dwadzieścia, skręciła kolano. Wtedy, w myśl zasady "ból jest iluzją", zamiast przyjechać do mnie, by moja mama ją odwiozła - a było po drodze - dojechała jeszcze 10 km do siebie do domu.
W okolicy płynął Wisłok, ale jakiś taki dziwnie mały i wąski...
Kiedyś robiliśmy nawet spływ pontonami: z Babicy aż do Rzeszowa...
Tym razem jednak celem było minięcie Lubenii, wspinaczka na srogi pagórek i równie ambitny zjazd w stronę Tyczyna.
Końcówka to przetoczenie się w stronę Boguchwały...
...i powrót do domu przez Lisią Górę, mijając miejsce, gdzie Hipcia, lat temu prawie dwadzieścia, skręciła kolano. Wtedy, w myśl zasady "ból jest iluzją", zamiast przyjechać do mnie, by moja mama ją odwiozła - a było po drodze - dojechała jeszcze 10 km do siebie do domu.
- DST 43.70km
- Czas 01:54
- VAVG 23.00km/h
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 5 lipca 2018
Kategoria < 25km, do czytania
Miasto
Kiedyś to i miasto było większe. A teraz jestem na Nowym Mieście po zaledwie dwóch kilometrach - u siebie to po takim dystansie nawet Górczewskiej nie przejadę.
Powrót nad Wisłokiem, tuż obok Żwirowni. Teraz, przez dzikie niegdyś tereny, prowadzi elegancka droga rowerowa aż pod samą zaporę.
Powrót nad Wisłokiem, tuż obok Żwirowni. Teraz, przez dzikie niegdyś tereny, prowadzi elegancka droga rowerowa aż pod samą zaporę.
- DST 12.62km
- Czas 00:39
- VAVG 19.42km/h
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 5 lipca 2018
Kategoria > 50 km, do czytania, trening, ze zdjęciem
Podrzeszowskie pagórki
Jako że spędzam kilka dni poza Warszawą, postanowiłem wybrać się na poranne rozgrzanie mięśni na trasy, którymi jeździłem jako dzieciak i nastolatek. O tak, żeby sprawdzić, czy dystans nie jest krótszy niż kiedyś i czy górki są tak samo strome.
Z Rzeszowa wyjechałem nad... jakąś dziwną ekspresówką, której, przysiągłbym, jeszcze dwadzieścia lat temu nie było.
Potem do Niechobrza wszystkie górki i solidne podjazdy stały się jakoś... zmarszczkami. Trasa, która zwykle była ponad godzinną wyprawą, teraz zajęła niecałe pół godziny. Skrócił się ten dystans, czy co?
Przeleciałem Niechobrze Dolny i Górny i w końcu napotkałem coś ambitnego: srogi podjazd w kierunku Czudca. Pod sam jego koniec pojawił się znak kierujący turystów na punkt widokowy, no to podjechałem i tam.
Do Czudca zjechałem w okolicy 50 km/h, aż szkoda, że zjazd był kręty i trzeba było hamować, bo spokojnie można było przekroczyć z siedem dyszek.
Prosta w kierunku Boguchwały była z wiatrem (pomijając jakieś paskudne, przeszkadzające wahadełko). Po drodze, lecąc przez te wszystkie pagórki, człowiek wreszcie czuł się jak kolarz, a nie specjalista od płaskich tras po mazowszu...
Ponownie przeciąłem Niechobrz i postanowiłem sprawdzić, czy sztajfa przy kościele w Zaborowie nadal trzyma. O dziwo - trzyma. Solidne dwanaście, może trzynaście procent.
Powrót do miasta porządnym zjazdem.
Wyjazd przyjemny, no pomijając ten smutny szczegół, że Hipcia nie mogła ze mną przyjechać i siedzi w pracy...
Z Rzeszowa wyjechałem nad... jakąś dziwną ekspresówką, której, przysiągłbym, jeszcze dwadzieścia lat temu nie było.
Potem do Niechobrza wszystkie górki i solidne podjazdy stały się jakoś... zmarszczkami. Trasa, która zwykle była ponad godzinną wyprawą, teraz zajęła niecałe pół godziny. Skrócił się ten dystans, czy co?
Przeleciałem Niechobrze Dolny i Górny i w końcu napotkałem coś ambitnego: srogi podjazd w kierunku Czudca. Pod sam jego koniec pojawił się znak kierujący turystów na punkt widokowy, no to podjechałem i tam.
Do Czudca zjechałem w okolicy 50 km/h, aż szkoda, że zjazd był kręty i trzeba było hamować, bo spokojnie można było przekroczyć z siedem dyszek.
Prosta w kierunku Boguchwały była z wiatrem (pomijając jakieś paskudne, przeszkadzające wahadełko). Po drodze, lecąc przez te wszystkie pagórki, człowiek wreszcie czuł się jak kolarz, a nie specjalista od płaskich tras po mazowszu...
Ponownie przeciąłem Niechobrz i postanowiłem sprawdzić, czy sztajfa przy kościele w Zaborowie nadal trzyma. O dziwo - trzyma. Solidne dwanaście, może trzynaście procent.
Powrót do miasta porządnym zjazdem.
Wyjazd przyjemny, no pomijając ten smutny szczegół, że Hipcia nie mogła ze mną przyjechać i siedzi w pracy...
- DST 52.96km
- Czas 01:46
- VAVG 29.98km/h
- Sprzęt Stefan
Wtorek, 3 lipca 2018
Kategoria do czytania, transport
I znów spokojnie
Wiatr, tradycyjnie, na linii wschód-zachód. Do pracy za darmo, po pracy - trzeba jeszcze pomachać.
Wyjeżdżając z pracy startowałem razem z jakimś nieznanym mi gościem. Wymienialiśmy uwagi na temat podziemnego parkingu, gdy walnąłem, jako jeden z plusów "...i w zimie będzie można rower w cieple zaparkować".
Trochę głupio, bo facet wygląda na takiego, co jeździ tylko w lecie i - jak się po chwili okazało - tylko po chodniku. Ale może zacznie i zimą?
Wyjeżdżając z pracy startowałem razem z jakimś nieznanym mi gościem. Wymienialiśmy uwagi na temat podziemnego parkingu, gdy walnąłem, jako jeden z plusów "...i w zimie będzie można rower w cieple zaparkować".
Trochę głupio, bo facet wygląda na takiego, co jeździ tylko w lecie i - jak się po chwili okazało - tylko po chodniku. Ale może zacznie i zimą?
- DST 15.54km
- Czas 00:55
- VAVG 16.95km/h
- Sprzęt Zenon