Wpisy archiwalne w kategorii
do czytania
Dystans całkowity: | 96832.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 4314:10 |
Średnia prędkość: | 22.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 4401.00 km/h |
Suma podjazdów: | 164904 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 202907 kcal |
Liczba aktywności: | 1948 |
Średnio na aktywność: | 49.73 km i 2h 13m |
Więcej statystyk |
Środa, 18 stycznia 2017
Kategoria transport, do czytania
Transport
Zrobiło się zaskakująco chłodno.
- DST 13.63km
- Czas 00:47
- VAVG 17.40km/h
- Sprzęt Jaszczur
Piątek, 13 stycznia 2017
Kategoria transport, do czytania
W zasadzie to jazda terenowa
Jak już wpakowałem się w śnieg, to trasę, którą zwykle robię 40 minut, robiłem...1:25. Tym razem, skoro ładnie śnieżyło, to terenowo, po DDR.
Po średniej zresztą widać.
Po średniej zresztą widać.
- DST 29.30km
- Czas 01:58
- VAVG 14.90km/h
- Sprzęt Jaszczur
Czwartek, 12 stycznia 2017
Kategoria transport, do czytania
No i po mrozach
Wszędzie chlapa, trochę śniegu, ale nadal DDR nie nadawały się do jazdy. No, może poza zdaniem jednego pana, który był uprzejmy mnie okrzyczeć przez okno.
- DST 17.49km
- Czas 00:56
- VAVG 18.74km/h
- Sprzęt Jaszczur
Środa, 11 stycznia 2017
Kategoria transport, do czytania
Transport
Chyba najniższa temperatura w zbiorze dojazdów do pracy. Zamarzaly mi rzęsy.
- DST 17.53km
- Czas 00:57
- VAVG 18.45km/h
- Sprzęt Jaszczur
Wtorek, 10 stycznia 2017
Kategoria transport, do czytania
Mroźne miasto
Chociaż coraz cieplejsze. Cały czas w okolicach dziewięciu na minusie.
Mówili, że smog i olaboga. Faktycznie, powietrze było zauważalnie cięższe. A rano, gdym z windy wychodził, zapytano mnie, czy się nie boję smogu.
Hmm... podobno taki smog to jak cztery papierosy. Za mało, żeby mnie przekonać do tłuczenia się komunikacją. Nawet darmową.
Rano spotkałem Goro. Też mu niestraszny smog. W sumie... patrząc na Goro... gdybym był smogiem to też bym się bał.
Mówili, że smog i olaboga. Faktycznie, powietrze było zauważalnie cięższe. A rano, gdym z windy wychodził, zapytano mnie, czy się nie boję smogu.
Hmm... podobno taki smog to jak cztery papierosy. Za mało, żeby mnie przekonać do tłuczenia się komunikacją. Nawet darmową.
Rano spotkałem Goro. Też mu niestraszny smog. W sumie... patrząc na Goro... gdybym był smogiem to też bym się bał.
- DST 17.57km
- Czas 00:58
- VAVG 18.18km/h
- Sprzęt Jaszczur
Niedziela, 8 stycznia 2017
Kategoria do czytania, < 50km
Okolica
Krótkie kółko po okolicy. Lód na drogach, ślizgo jak cholera. Ale do lasu nie chciałem wjeżdżać.
- DST 49.56km
- Czas 02:03
- VAVG 24.18km/h
- Sprzęt Jaszczur
Niedziela, 1 stycznia 2017
Kategoria > 50 km, do czytania
Otwieramy Nowy Rok
Otworzyłem go najbardziej klasyczną z dostępnych mi tras. Pętla przez Łomianki, Truskawkę, Leszno i Umiastów.
Miało padać, ale śnieg przesunął się na jutro. Dzięki temu mogłem wyciągnąć szosę. Tuż przed wejściem do klatki pękłem przednią dętkę na jednej z sylwestrowych pamiątek pozostawionych przez licznych imprezowiczów.
Miało padać, ale śnieg przesunął się na jutro. Dzięki temu mogłem wyciągnąć szosę. Tuż przed wejściem do klatki pękłem przednią dętkę na jednej z sylwestrowych pamiątek pozostawionych przez licznych imprezowiczów.
- DST 77.22km
- Czas 02:29
- VAVG 31.10km/h
- Sprzęt Stefan
Sobota, 31 grudnia 2016
Kategoria > 50 km, do czytania
Okolica
Strava mi się skichała i nie zapisała trasy.
- DST 55.57km
- Czas 02:00
- VAVG 27.79km/h
- Sprzęt Stefan
Piątek, 16 grudnia 2016
Kategoria zaliczając gminy, do czytania, > 100km
Zimowa hip-rawka. Dzień 2
Pobudka nastąpiła o jakiejś paskudnej, ciemnej godzinie. Osakwiliśmy rowery jeszcze przy świetle latarni i ruszyliśmy w ciemność. W przeciwieństwie do dnia poprzedniego, dzisiaj od samego rana asfalty pozostawiały wiele do życzenia i od razu chciały nas budzić. A spać się chciało. Niestety zapomniałem kupić czegoś na rano na Orlenie i byłem skazany tylko na swoje, zamykające się oczy.
Od razu w Stawiskach ustalamy, że pojedziemy trasą krótszą. Tak, żeby nie wylądować w Ełku po północy i wówczas na siłę szukać noclegu. Decyzja zostaje podjęta. Dość szybko uświadamiamy sobie, że jest słuszna. Termometr niby wskazuje wyższą temperaturę, ale wyraźnie zwiększa się wilgotność, a do tego wiatr zaczyna sobie śmiało hulać.
Droga to słynna "61", więc ruch ciężarowy ciągnie do i z Augustowa, ale do jakiejkolwiek tragedii jest daleko. Gdzieś przed Szczuczynem pojawia się zakaz dla rowerów. Lądujemy na ośnieżonej drodze technicznej, potem na... łące, przez którą musimy przepychać się, by trafić na mostek nad niewielkim kanałem. Niedługo później trafiliśmy na DK 58.
Tutaj było już dużo spokojniej. Pojedyncze samochody i... wiatr. Niewiele polepszyło się za Białą Piską, do tego nigdzie nie udało się nam znaleźć żadnej stacji, więc mogliśmy tylko jechać przed siebie.
W końcu wyladowaliśmy ledwo 13 km od Ełku. Niedaleko? A gdzie tam! Do zaliczenia pozostała jedna gmina w okolicy Wydmin, więc trzeba było bujnąć się po nią bocznymi drogami. W pewnym momencie znalazłem skrót. Gruntowy, trochę rozjeżdżony przez traktory, trochę zalodzony (no dobra, bardzo zalodzony), ale chyba damy radę. Hipcia dwukrotnie nie dała rady (w tym raz przewróciła się tak, że rower spadł na nią i trochę musiała się namozolić, żeby się wydostać). Wszystko przez paskudne, zalodzone kolejny.
Ale w końcu... asfalt. Ostatnia prosta do Ełku i bez żadnego spieszenia... zdążamy na wcześniejszy pociąg do Olsztyna (mamy 6 minut do odjazdu ), dzięki czemu udaje się nam nie zanocować w Ełku. W Olsztynie robimy zakupy (Hipcia wyprawowym zwyczajem zakupiła cały wózek żarcia), nawet udaje się zakupić zapiekanki i tak wyposażeni ruszamy na dalszą część weekendu: już wypoczynkową, nie rowerową.
Od razu w Stawiskach ustalamy, że pojedziemy trasą krótszą. Tak, żeby nie wylądować w Ełku po północy i wówczas na siłę szukać noclegu. Decyzja zostaje podjęta. Dość szybko uświadamiamy sobie, że jest słuszna. Termometr niby wskazuje wyższą temperaturę, ale wyraźnie zwiększa się wilgotność, a do tego wiatr zaczyna sobie śmiało hulać.
Droga to słynna "61", więc ruch ciężarowy ciągnie do i z Augustowa, ale do jakiejkolwiek tragedii jest daleko. Gdzieś przed Szczuczynem pojawia się zakaz dla rowerów. Lądujemy na ośnieżonej drodze technicznej, potem na... łące, przez którą musimy przepychać się, by trafić na mostek nad niewielkim kanałem. Niedługo później trafiliśmy na DK 58.
Tutaj było już dużo spokojniej. Pojedyncze samochody i... wiatr. Niewiele polepszyło się za Białą Piską, do tego nigdzie nie udało się nam znaleźć żadnej stacji, więc mogliśmy tylko jechać przed siebie.
W końcu wyladowaliśmy ledwo 13 km od Ełku. Niedaleko? A gdzie tam! Do zaliczenia pozostała jedna gmina w okolicy Wydmin, więc trzeba było bujnąć się po nią bocznymi drogami. W pewnym momencie znalazłem skrót. Gruntowy, trochę rozjeżdżony przez traktory, trochę zalodzony (no dobra, bardzo zalodzony), ale chyba damy radę. Hipcia dwukrotnie nie dała rady (w tym raz przewróciła się tak, że rower spadł na nią i trochę musiała się namozolić, żeby się wydostać). Wszystko przez paskudne, zalodzone kolejny.
Ale w końcu... asfalt. Ostatnia prosta do Ełku i bez żadnego spieszenia... zdążamy na wcześniejszy pociąg do Olsztyna (mamy 6 minut do odjazdu ), dzięki czemu udaje się nam nie zanocować w Ełku. W Olsztynie robimy zakupy (Hipcia wyprawowym zwyczajem zakupiła cały wózek żarcia), nawet udaje się zakupić zapiekanki i tak wyposażeni ruszamy na dalszą część weekendu: już wypoczynkową, nie rowerową.
- DST 165.42km
- Czas 09:26
- VAVG 17.54km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 15 grudnia 2016
Kategoria zaliczając gminy, do czytania, > 200 km
Zimowa hip-rawka. Dzień 1
Pobudka, szybka kawa i szukanie roweru po omacku. Wrzucenie sakw. Droga na dworzec. Pociąg... a tam pełen komfort: wagon z tych dużych, z wieloma wieszakami na rowery. Stawiamy sobie rowery wygodnie pod ścianą i zasiadamy w wygodnym, starym, pachnącym poprzednią epoką przedziale. Za chwilę następuje dość zabawna sytuacja: okazuje się, że jedna pani... pomyliła pociągi i zamiast do Płocka, jedzie w kierunku Suwałk. Nie zauważyła tego ani ona, ani osoba, która ją odprowadzała.
Wysiadamy w Malkinii. Od razu zaliczamy pierwszą gminę... tak to można jechać. Jedziemy ubrani dość ciepło (Hipcia ubrała się jak na eskapadę polarną), ale i tak po jakiejś godzinie muszę zmienić rękawiczki na grube. Dookoła z lekka zimowy krajobraz, sporo śniegu, lasy. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie chciało się tak strasznie spać!
Gryząc kierownicę i pochłaniając co większe ptaki paszczami rozciągniętymi od ziewania dotarliśmy w okolice Różana. Tam dopiero udało się dotrzeć do pierwszej stacji. Planowałem zrobić postój dopiero po załatwieniu dwóch okolicznych gminnych odbitek, ale okazało się, że Hipcia życzy sobie postoju od razu.
Kawa, parówka, dodatkowe spodnie i ochraniacze na kolana, niektórzy dodali ogrzewacze do butów, a do tego dodatkowe, polarowe rekawiczki... i od razu zrobiło się przyjemniej. Człowiek się rozbudził i zanosiło się na przyjemny wieczór.
Mimo tego, że do tej pory było w okolicy -2 stopni, było nam całkiem przyjemnie, nawet Hipcia, o dziwo, nie zmieniła rękawiczek na swoje grube łapawice.
Nie mieliśmy jeszcze większych planów dotyczących noclegu. Namiot i śpiwory czekały w sakwach, wszystko miało się dopiero okazać później.
Już o zmierzchu dotarliśmy pod Ostrołękę. Przyszedł czas na włączenie świateł i... okazało się, że WallE Hipci WallE mi prosto w oczy. Po pięciu minutach jazdy zarządziłem postój i obowiązkową zmianę kąta światełka. Uff... od razu lepiej. Widziałem świat już bez czerwonej łuny naokoło twarzy. Bardzo szybko obraziły się natomiast przednie lampki. Mimo baterii litowych świeciły słabo, a jedna praktycznie przestała świecić. Musieliśmy się szybko przerzucić na nasze "dopałki". Za to bardzo pomagał nam natomiast księżyc. Piękna pełnia świeciła przed nami, idealnie oświetlając drogę, tak że w sumie można było jechać bez światła.
Samą Ostrołękę objechaliśmy bardzo szerokim łukiem od południowo-wschodniej strony, widząc jedynie łunę miasta i odbiliśmy na zachód. Po krótkim, piętnastokilometrowym ledwie romansie z krajową "61", tuż za zakrętem zrobiliśmy postój. Zjedliśmy sobie po batoniku i po gryzie wody. Wróć: coś tam jeszcze wyciekło z bidonu spod lodu.
Asfalt choć czarny, pięknie mienił się od lekkiego szronu. Na szczęście nie było ślisko.
Powoli zbliżał się do nas Nowogród. Robiło się późno, temperatura sobie powoli spadała. Gdy z wojewódzkiej skręcaliśmy w jakąś boczną, było już prawie minus pięć. Po chwili skończył się nam asfalt i wjechaliśmy w gruntową drogę leśną. Straciliśmy poczucie czasu (bo wszystkie zegarki pokryły się grubą warstwą szronu, do tego wyłączyliśmy lampki aby jechać przy blasku księżyca), ale za to przegadaliśmy sobie pomysły na nocleg. Uznaliśmy, że nie pakujemy się do lasu (uczciwie trzeba przyznać, że nasz sprzęt biwakowy jest jesienny i bynajmniej nie nadaje się na zimę), dojedziemy do Kolna i tam zobaczymy, czy znajdzie się dla nas miejsce w gospodzie.
Pod samym miastem temperatura sięgnęła minimalnej tego wieczoru wartości - minus sześciu. Hotel (w starej synagodze) zechciał nas przyjąć, więc tylko na szybko zagościliśmy na pobliskim Orlenie i wróciliśmy zakopać się w łóżku (no jeszcze po drodze był szybki "grzaniec", czyli podgrzane piwo z sokiem; czemu ludzie nie potrafią robić porządnego grzańca?!).
Wysiadamy w Malkinii. Od razu zaliczamy pierwszą gminę... tak to można jechać. Jedziemy ubrani dość ciepło (Hipcia ubrała się jak na eskapadę polarną), ale i tak po jakiejś godzinie muszę zmienić rękawiczki na grube. Dookoła z lekka zimowy krajobraz, sporo śniegu, lasy. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie chciało się tak strasznie spać!
Gryząc kierownicę i pochłaniając co większe ptaki paszczami rozciągniętymi od ziewania dotarliśmy w okolice Różana. Tam dopiero udało się dotrzeć do pierwszej stacji. Planowałem zrobić postój dopiero po załatwieniu dwóch okolicznych gminnych odbitek, ale okazało się, że Hipcia życzy sobie postoju od razu.
Kawa, parówka, dodatkowe spodnie i ochraniacze na kolana, niektórzy dodali ogrzewacze do butów, a do tego dodatkowe, polarowe rekawiczki... i od razu zrobiło się przyjemniej. Człowiek się rozbudził i zanosiło się na przyjemny wieczór.
Mimo tego, że do tej pory było w okolicy -2 stopni, było nam całkiem przyjemnie, nawet Hipcia, o dziwo, nie zmieniła rękawiczek na swoje grube łapawice.
Nie mieliśmy jeszcze większych planów dotyczących noclegu. Namiot i śpiwory czekały w sakwach, wszystko miało się dopiero okazać później.
Już o zmierzchu dotarliśmy pod Ostrołękę. Przyszedł czas na włączenie świateł i... okazało się, że WallE Hipci WallE mi prosto w oczy. Po pięciu minutach jazdy zarządziłem postój i obowiązkową zmianę kąta światełka. Uff... od razu lepiej. Widziałem świat już bez czerwonej łuny naokoło twarzy. Bardzo szybko obraziły się natomiast przednie lampki. Mimo baterii litowych świeciły słabo, a jedna praktycznie przestała świecić. Musieliśmy się szybko przerzucić na nasze "dopałki". Za to bardzo pomagał nam natomiast księżyc. Piękna pełnia świeciła przed nami, idealnie oświetlając drogę, tak że w sumie można było jechać bez światła.
Samą Ostrołękę objechaliśmy bardzo szerokim łukiem od południowo-wschodniej strony, widząc jedynie łunę miasta i odbiliśmy na zachód. Po krótkim, piętnastokilometrowym ledwie romansie z krajową "61", tuż za zakrętem zrobiliśmy postój. Zjedliśmy sobie po batoniku i po gryzie wody. Wróć: coś tam jeszcze wyciekło z bidonu spod lodu.
Asfalt choć czarny, pięknie mienił się od lekkiego szronu. Na szczęście nie było ślisko.
Powoli zbliżał się do nas Nowogród. Robiło się późno, temperatura sobie powoli spadała. Gdy z wojewódzkiej skręcaliśmy w jakąś boczną, było już prawie minus pięć. Po chwili skończył się nam asfalt i wjechaliśmy w gruntową drogę leśną. Straciliśmy poczucie czasu (bo wszystkie zegarki pokryły się grubą warstwą szronu, do tego wyłączyliśmy lampki aby jechać przy blasku księżyca), ale za to przegadaliśmy sobie pomysły na nocleg. Uznaliśmy, że nie pakujemy się do lasu (uczciwie trzeba przyznać, że nasz sprzęt biwakowy jest jesienny i bynajmniej nie nadaje się na zimę), dojedziemy do Kolna i tam zobaczymy, czy znajdzie się dla nas miejsce w gospodzie.
Pod samym miastem temperatura sięgnęła minimalnej tego wieczoru wartości - minus sześciu. Hotel (w starej synagodze) zechciał nas przyjąć, więc tylko na szybko zagościliśmy na pobliskim Orlenie i wróciliśmy zakopać się w łóżku (no jeszcze po drodze był szybki "grzaniec", czyli podgrzane piwo z sokiem; czemu ludzie nie potrafią robić porządnego grzańca?!).
- DST 244.81km
- Czas 12:17
- VAVG 19.93km/h
- Sprzęt Zenon