Wpisy archiwalne w kategorii
do czytania
Dystans całkowity: | 96832.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 4314:10 |
Średnia prędkość: | 22.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 4401.00 km/h |
Suma podjazdów: | 164904 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 202907 kcal |
Liczba aktywności: | 1948 |
Średnio na aktywność: | 49.73 km i 2h 13m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 4 lutego 2016
Kategoria do czytania, transport
Zostałem skłoszystą
Po raz trzeci już dałem się namówić na wyjście na skłosza. Na pierwszym wyjściu o mało nie oberwałem rakietą w łeb, na drugim dostałem piłką w oko. W międzyczasie (inni) zdążyli złamać rękę i żebro (!), podbite oko też się zdarzyło.
A mówią ludzie, że to rowerem strach po jezdni jeździć...
A mówią ludzie, że to rowerem strach po jezdni jeździć...
- DST 16.52km
- Czas 00:51
- VAVG 19.44km/h
- Sprzęt Jaszczur
Środa, 3 lutego 2016
Kategoria do czytania, transport
Ja i mój mokry świat
Szybki rzut oka na pokrytą ciemnością przestrzeń za oknem upewnił mnie, że jest sucho.
Wziąłem do ręki kurtkę: mokra. Spodnie? Mokre. Może buff chociaż? A gdzie tam! Z rękawiczkami poczekałem do wyjścia z domu, żeby się dowiedzieć, że też są wilgotne.
Chociaż buty miałem suche. I skarpetki też. Bo ochraniacze mokre tak, jak je wczoraj zostawiłem.
Oczywiście, mogłem wziąć wszystko suche. Ale po co? Doschnie na mnie. Jest całe 5 stopni.
Wziąłem do ręki kurtkę: mokra. Spodnie? Mokre. Może buff chociaż? A gdzie tam! Z rękawiczkami poczekałem do wyjścia z domu, żeby się dowiedzieć, że też są wilgotne.
Chociaż buty miałem suche. I skarpetki też. Bo ochraniacze mokre tak, jak je wczoraj zostawiłem.
Oczywiście, mogłem wziąć wszystko suche. Ale po co? Doschnie na mnie. Jest całe 5 stopni.
- DST 8.14km
- Czas 00:24
- VAVG 20.35km/h
- Sprzęt Jaszczur
Wtorek, 2 lutego 2016
Kategoria < 50km, do czytania
Zasada #9 Jeśli jeździsz w złych warunkach atmosferycznych, to znaczy, że jesteś dobry skurwiel. Kropka.
Po rodzinnym spotkaniu dostałem nową dawkę nieznanych mi zarazków i natychmiast wlazły i zaczęły buszować - mam tak po każdym spotkaniu z nimi, trują mnie, czy co?
W związku z tym pracowałem z domu. Miałem wieczorem iść na siłownię, ale do mojej jaskini przyszedł jeszcze pan odczytywacz liczników i szlag trafił plany, trzeba było iść na rower.
Przywitał mnie deszcz, który przeszedł w ulewę. I wtedy przypomniałem sobie o zasadach Velominati, a konkretnie o tej jednej związanej ze złą pogodą. Zacząłem się zastanawiać, czy już jestem dobrym skurwielem, czy nie i wyszło mi, że chyba trochę zbyt przyjemnie jest na takie stwierdzenia.
Warunki nie zdążyły się pogorszyć, bo wróciłem do domu. Prawie wszystko, co nadawało się do przemoczenia, było przemoczone.
W związku z tym pracowałem z domu. Miałem wieczorem iść na siłownię, ale do mojej jaskini przyszedł jeszcze pan odczytywacz liczników i szlag trafił plany, trzeba było iść na rower.
Przywitał mnie deszcz, który przeszedł w ulewę. I wtedy przypomniałem sobie o zasadach Velominati, a konkretnie o tej jednej związanej ze złą pogodą. Zacząłem się zastanawiać, czy już jestem dobrym skurwielem, czy nie i wyszło mi, że chyba trochę zbyt przyjemnie jest na takie stwierdzenia.
Warunki nie zdążyły się pogorszyć, bo wróciłem do domu. Prawie wszystko, co nadawało się do przemoczenia, było przemoczone.
- DST 26.33km
- Czas 01:05
- VAVG 24.30km/h
- Sprzęt Jaszczur
Poniedziałek, 1 lutego 2016
Kategoria do czytania, transport
Powrót z pracy
Ależ mi się spać chciało!
- DST 10.92km
- Czas 00:35
- VAVG 18.72km/h
- Sprzęt Jaszczur
Poniedziałek, 1 lutego 2016
Kategoria do czytania, transport
Poranek przez Bielany
Rano musiałem się zwlec wcześnie i załatwić jedną sprawę na Bielanach.
Praktycznie na miejsce dojechałem ciągiem DDR-ek, nie odpuszczając sobie tej wychodnikowanej, przy Broniewskiego. Te płyty to tak średnio równe się zrobiły i jazda tamtędy przypomina już jazdę przy Prymasa. Bo oczywiście nie można było wtedy zalać asfaltu.
Przy powrocie siąpiący deszcz ze śniegiem ustąpił, za to przy S8 błądziłem chwilę szukając właściwego przejazdu.
Praktycznie na miejsce dojechałem ciągiem DDR-ek, nie odpuszczając sobie tej wychodnikowanej, przy Broniewskiego. Te płyty to tak średnio równe się zrobiły i jazda tamtędy przypomina już jazdę przy Prymasa. Bo oczywiście nie można było wtedy zalać asfaltu.
Przy powrocie siąpiący deszcz ze śniegiem ustąpił, za to przy S8 błądziłem chwilę szukając właściwego przejazdu.
- DST 19.10km
- Czas 01:03
- VAVG 18.19km/h
- Sprzęt Jaszczur
Sobota, 30 stycznia 2016
Kategoria < 50km, do czytania
Standard
Te moje weekendowe standardy zmieniają co chwilę swoją trasę. Tym razem pojechałem przez Hornówek i Sieraków, wjechałem nawet w las, ale, niestety, to już nie to samo. Po śniegu było przyjemnie, teraz jest paskudnie i nierówno. Witaj więc, kochany asfalcie!
- DST 32.00km
- Czas 01:12
- VAVG 26.67km/h
- Sprzęt Jaszczur
Środa, 27 stycznia 2016
Kategoria do czytania, transport
No to mamy wiosnę
Wracając z pracy dałem się namówić na DDR no i, niestety, nadaje się ona do jazdy. Nieliczne wtedy fragmenty pokryte lodem dawały się zgrabnie ominąć i nie miałem już jak wytłumaczyć jazdy jezdnią. Chociaż przy kałużach zalegających w koleinach ul. Popularnej to chyba nawet wyszedłem do przodu.
Pierwsze obroty skierowałem do domu, albowiem JKW rąbnęła mi była rano pasek od pulsometru, więc musiałem go pobrać, zainstalować i wyruszyć na wioski. Deszcz, który uprzednio troszkę mżył, teraz już zelżał i mogłem skupić się tylko na jeździe i słuchaniu muzyki. Akurat trafiłem w audycję Turbo Top, którą rzadko mi się udaje utrafić. Poza wieloma przyjemnymi kawałkami uwagę moją, jak zawsze, zwrócił Kid Rock i jego Johnny Cash, dlatego że ten kawałek zdaje mi się być straszne podobny do innego hiciora - All Summer Long. Zdążyłem się przysłuchać, bo Antyradio ogrywa tenże kawałek niemożebnie (podobnie jak inny, tym razem klasyczny)
Ostatnio za to straszliwie mi się spodobał za to Król Olch zespołu Oberschlesien Jeśli ktoś nie pamięta, to jest to napisane na podstawie ballady Goethego, którą można przeczytać tutaj (w tej wersji przerabiałem w szkole) lub tutaj (to jest przekład który najprawdopodobniej posłużył jako baza do tekstu piosenki i dużo bardziej mi się podoba, jest bardziej mroczny).
Do domu wróciłem częściowo mokry, bo na wioskach trafiałem na głębokie kałuże na szerokość całej jezdni, których nie szło ominąć.
Rano za to opuściłem dom około 5:20 i razem z Hipcią przetoczyliśmy się przez puściuteńką Warszawę. Pustą do tego stopnia, że mogliśmy jechać sobie obok siebie, wyprzedzały nas tylko pojedyncze samochody.
W końcu udało mi się zacząć poranne wstawanie. A i zupełnym przypadkiem wykręciłem 50 km w tygodniu.
Pierwsze obroty skierowałem do domu, albowiem JKW rąbnęła mi była rano pasek od pulsometru, więc musiałem go pobrać, zainstalować i wyruszyć na wioski. Deszcz, który uprzednio troszkę mżył, teraz już zelżał i mogłem skupić się tylko na jeździe i słuchaniu muzyki. Akurat trafiłem w audycję Turbo Top, którą rzadko mi się udaje utrafić. Poza wieloma przyjemnymi kawałkami uwagę moją, jak zawsze, zwrócił Kid Rock i jego Johnny Cash, dlatego że ten kawałek zdaje mi się być straszne podobny do innego hiciora - All Summer Long. Zdążyłem się przysłuchać, bo Antyradio ogrywa tenże kawałek niemożebnie (podobnie jak inny, tym razem klasyczny)
Ostatnio za to straszliwie mi się spodobał za to Król Olch zespołu Oberschlesien Jeśli ktoś nie pamięta, to jest to napisane na podstawie ballady Goethego, którą można przeczytać tutaj (w tej wersji przerabiałem w szkole) lub tutaj (to jest przekład który najprawdopodobniej posłużył jako baza do tekstu piosenki i dużo bardziej mi się podoba, jest bardziej mroczny).
Do domu wróciłem częściowo mokry, bo na wioskach trafiałem na głębokie kałuże na szerokość całej jezdni, których nie szło ominąć.
Rano za to opuściłem dom około 5:20 i razem z Hipcią przetoczyliśmy się przez puściuteńką Warszawę. Pustą do tego stopnia, że mogliśmy jechać sobie obok siebie, wyprzedzały nas tylko pojedyncze samochody.
W końcu udało mi się zacząć poranne wstawanie. A i zupełnym przypadkiem wykręciłem 50 km w tygodniu.
- DST 50.29km
- Czas 02:08
- VAVG 23.57km/h
- Sprzęt Jaszczur
Wtorek, 26 stycznia 2016
Kategoria transport, do czytania
Ja to chyba jednak nie lubię zimy
Ciężkie i trudne wyznanie, ale chyba na nie przyszedł czas. Owszem, lubię, gdy śnieg pada i całe miasto jest sparaliżowane. A nawet gdy po prostu pada. Lubię, gdy jest biało, gdy trzyma mróz. Lubię, gdy na wioskach jedzie się po ubitym sniegu. Uwielbiam również zimowe, piesze wędrówki po górach. Ale to, z czym mamy do czynienia od trzech lat zasługuje tylko na jedno - na czekanie na kwiecień.
Powrót do domu był paskudny. Okazało się, że odśnieżone są DDR przy Jerozolimskich, ale tylko po południowej stronie. Jadąc północną wkopałem się w częściowo roztopione muldy lodu, na których ciężko było się utrzymać. Do tego wszystko cieknie, mżawka irytuje - paskudztwo.
Rano prawie godzinę pieprzyłem się z pękniętą gumą. Nie "he he he", tylko poważnie. Okazało się, że łatka puściła i trzeba było wymienić dętkę, albowiem kleju nie mogłem nigdzie znaleźć, nie mówiąc o łatkach - zostało to gdzieś schowane. Dętek znalazłem za to więcej niż potrzebowałem, ale wszystkie, jak jedna, były z prestą, a owa nie pasowała do tej obręczy - wentyl był zbyt krótki. Już byłem pięć minut od wyprowadzenia na solankę Stefana, ale jakimś cudem znalazłem Święty Graal Dętek: 26'' z zaworem samochodowym. Założenie (wepchnięcie) nie było też zbyt przyjemne, ale jakoś udało się to wbić i nawet dojechać do domu.
Powrót do domu był paskudny. Okazało się, że odśnieżone są DDR przy Jerozolimskich, ale tylko po południowej stronie. Jadąc północną wkopałem się w częściowo roztopione muldy lodu, na których ciężko było się utrzymać. Do tego wszystko cieknie, mżawka irytuje - paskudztwo.
Rano prawie godzinę pieprzyłem się z pękniętą gumą. Nie "he he he", tylko poważnie. Okazało się, że łatka puściła i trzeba było wymienić dętkę, albowiem kleju nie mogłem nigdzie znaleźć, nie mówiąc o łatkach - zostało to gdzieś schowane. Dętek znalazłem za to więcej niż potrzebowałem, ale wszystkie, jak jedna, były z prestą, a owa nie pasowała do tej obręczy - wentyl był zbyt krótki. Już byłem pięć minut od wyprowadzenia na solankę Stefana, ale jakimś cudem znalazłem Święty Graal Dętek: 26'' z zaworem samochodowym. Założenie (wepchnięcie) nie było też zbyt przyjemne, ale jakoś udało się to wbić i nawet dojechać do domu.
- DST 18.06km
- Czas 01:01
- VAVG 17.76km/h
- Sprzęt Jaszczur
Niedziela, 24 stycznia 2016
Kategoria < 50km, do czytania, kampinos, waypointgame
Jak (efektywnie) zgubić się w lesie?
Gdy rano w południe ruszałem na trasę, wcale nie chciało mi się wjeżdżać w las. Ale gdy już depnąłem, to stwierdziłem, że to nawet dobry pomysł. W końcu mam czas, Hipcia pedałuje na chomiku, więc czemu nie? Śnieg zaraz stopnieje i już po lasach raczej nie pojeżdżę; gdy przyjdzie wiosna będę jeździł Zenkiem, a tenże, wyposażony w baranka, średnio nadaje się do sprawnego hasania na leśnych dróżkach.
Więc poszło prawie tak jak wczoraj, tylko że szybciej: skręt na "DDR" od razu za Kutrzeby. Planowałem zakręcić po północnej, przejechać na południową stronę i wyjechać gdzieś w Latchorzewie. Ale...
Zaraz po zjechaniu zbiłem w pierwszą niewielką dróżkę. Potem kręciłem się trochę dookoła, chcąc dotrzeć w okolice jakiegoś nasypu, który zauważyłem. Nawet chciałem go objechać górą, ale wyjechałem między drut kolczasty a jakiś dół i musiałem zawrócić.
Kolejne kręcenie się zablokowała siatka lotniska, więc wróciłem w okolice punktu wyjścia i objechałem lotnisko od południa. Tutaj to już kiedyś byliśmy - minąłem odłownię dzików i wyjechałem na asfalt (ul. Kampinoska). Ale na asfalty nie było czasu, więc natychmiast zbiłem w pierwszą boczną leśną dróżkę; kręcąc się kilka razy tymi samymi terenami dojechałem do - jak wtedy mi się wydawało - Chomiczówki (teraz widzę, że było to Radiowo), trafiłem bardzo blisko Arkuszowej.
W końcu udało mi się zgubić! Oczywiście wiedziałem, gdzie są strony świata, ale nie byłem w stanie precyzyjnie ustalić, gdzie jestem względem znanych mi punktów. Fakt, że wiedziałem, gdzie jest Arkuszowa, niewiele mi mówił. Jadąc wzdłuż osiedla domków jechałem wąskim singlem, który przeszedł w bezdroże, bo biegacze w tym miejscu zawracali. Wyjechałem znowu na coś większego, wydeptanego lub wyjeżdżonego.
Gubimy się dalej! Stąd wjechałem w jakąś zarośniętą drogę, gdzie ktoś ostatnio biegł. Później ten ktoś przestał biec, ale truchtał jeszcze ktoś inny. Ruszyłem po tym śladzie, chociaż nie było gwarancji, że gdziekolwiek dojadę: ten drugi ktoś w przeciwieństwie do pierwszego poruszał się na czterech łapach. Turlając się tą drogą dotarłem do jakiegoś ogrodzenia. Skręciłem wzdłuż niego w lewo i po chwili zauważyłem Górkę Śmieciową.
Teraz już na powrót się odnalazłem. No i trzeba już powoli wracać. Skręcając znowu w las i znowu w pierwszą w lewo, w rytmie dźwięków nadawanych przez Antyradio pokonałem kilka podjazdów na ścieżce zdrowia i wyjechałem na duże wydeptane, gdzie skręciłem w kierunku domu. Minąłem jeszcze takie coś, po czym przeciąłem Radiową i klucząc tak jak wczoraj dotarłem do torów. Wzdłuż tychże chciałem dotrzeć do Kocjana, ale skręciłem jeszcze raz w kierunku domu, mijając jakieś ścieżki zdrowia WAT-u, z naprawdę wysokimi platformami i drabinkami.
W końcu wyjechałem na DDR przy Kocjana, stamtąd do domu już rzut beretem.
MTB-owcem nigdy nie będę, nie ma jednak nic ładniejszego od równego asfaltu i cienkiego kółka szosy tnącego powietrze na pół, ale czasem i taka zabawa jest przyjemna. Pewnie jeszcze zdecyduję się pobawić, o ile przy kolejnej okazji śnieg będzie śniegiem, a nie breją. A prognozy sugerują, że śnieżna zima właśnie się kończy...
Więc poszło prawie tak jak wczoraj, tylko że szybciej: skręt na "DDR" od razu za Kutrzeby. Planowałem zakręcić po północnej, przejechać na południową stronę i wyjechać gdzieś w Latchorzewie. Ale...
Zaraz po zjechaniu zbiłem w pierwszą niewielką dróżkę. Potem kręciłem się trochę dookoła, chcąc dotrzeć w okolice jakiegoś nasypu, który zauważyłem. Nawet chciałem go objechać górą, ale wyjechałem między drut kolczasty a jakiś dół i musiałem zawrócić.
Kolejne kręcenie się zablokowała siatka lotniska, więc wróciłem w okolice punktu wyjścia i objechałem lotnisko od południa. Tutaj to już kiedyś byliśmy - minąłem odłownię dzików i wyjechałem na asfalt (ul. Kampinoska). Ale na asfalty nie było czasu, więc natychmiast zbiłem w pierwszą boczną leśną dróżkę; kręcąc się kilka razy tymi samymi terenami dojechałem do - jak wtedy mi się wydawało - Chomiczówki (teraz widzę, że było to Radiowo), trafiłem bardzo blisko Arkuszowej.
W końcu udało mi się zgubić! Oczywiście wiedziałem, gdzie są strony świata, ale nie byłem w stanie precyzyjnie ustalić, gdzie jestem względem znanych mi punktów. Fakt, że wiedziałem, gdzie jest Arkuszowa, niewiele mi mówił. Jadąc wzdłuż osiedla domków jechałem wąskim singlem, który przeszedł w bezdroże, bo biegacze w tym miejscu zawracali. Wyjechałem znowu na coś większego, wydeptanego lub wyjeżdżonego.
Gubimy się dalej! Stąd wjechałem w jakąś zarośniętą drogę, gdzie ktoś ostatnio biegł. Później ten ktoś przestał biec, ale truchtał jeszcze ktoś inny. Ruszyłem po tym śladzie, chociaż nie było gwarancji, że gdziekolwiek dojadę: ten drugi ktoś w przeciwieństwie do pierwszego poruszał się na czterech łapach. Turlając się tą drogą dotarłem do jakiegoś ogrodzenia. Skręciłem wzdłuż niego w lewo i po chwili zauważyłem Górkę Śmieciową.
Teraz już na powrót się odnalazłem. No i trzeba już powoli wracać. Skręcając znowu w las i znowu w pierwszą w lewo, w rytmie dźwięków nadawanych przez Antyradio pokonałem kilka podjazdów na ścieżce zdrowia i wyjechałem na duże wydeptane, gdzie skręciłem w kierunku domu. Minąłem jeszcze takie coś, po czym przeciąłem Radiową i klucząc tak jak wczoraj dotarłem do torów. Wzdłuż tychże chciałem dotrzeć do Kocjana, ale skręciłem jeszcze raz w kierunku domu, mijając jakieś ścieżki zdrowia WAT-u, z naprawdę wysokimi platformami i drabinkami.
W końcu wyjechałem na DDR przy Kocjana, stamtąd do domu już rzut beretem.
MTB-owcem nigdy nie będę, nie ma jednak nic ładniejszego od równego asfaltu i cienkiego kółka szosy tnącego powietrze na pół, ale czasem i taka zabawa jest przyjemna. Pewnie jeszcze zdecyduję się pobawić, o ile przy kolejnej okazji śnieg będzie śniegiem, a nie breją. A prognozy sugerują, że śnieżna zima właśnie się kończy...
- DST 25.46km
- Czas 01:25
- VAVG 17.97km/h
- Sprzęt Jaszczur
Sobota, 23 stycznia 2016
Kategoria < 25km, do czytania, kampinos
Jak się zgubić w lesie?
Miał być standard, ale stwierdziłem, że czasem można zrobić coś szalonego. Pojechałem więc na Boernerowo, przejechałem dwa razy po cichych, zaśnieżonych uliczkach, po czym wrócilem na "normalną" trasę. Nie na długo - po chwili zjechałem na "DDR". Normalnie jest to wydeptana, ubita ścieżka leśna, przy której jakiś ambitny postawił znaki; zwykle to olewam, ale teraz była biała i ładnie pokryta śniegiem.
Skręciłem więc... a po chwili stwierdziłem, że skręcę w las. Pokręciłem się chwilę po jednej stronie Radiowej, przejechałem na drugą, przeciąłem tory i trafiłem na... poligon WAT. A przynajmniej wydaje mi się, że to tam jest: jakieś bunkry i inne cudactwa. Nawet podjazd zaliczyłem - tylko po to, by zorientować się, że jestem w złym miejscu i trzeba zawrócić.
Potem postanowiłem się zgubić, więc skręcałem we wszystkie wydeptane dróżki, im mniejsza, tym lepsza. Na niewiele się to zdało, bo cały czas wiedziałem, w którym kierunku jadę. Ale nie wiedziałem wszystkiego...
Zaskoczył mnie asfalt. Tak sobie wziął i wyrósł. Skręciłem w kierunku, w którym zamierzałem się udać i zacząłem się zastanawiać, skąd się on wziął. Po chwili zerknąłem na tabliczkę z nazwą miejscowości (Janów) i już wiedziałem, gdzie mnie wyniosło. Nie przypuszczałem, że aż tak "daleko" dojadę.
Uznałem, że jeszcze za wcześnie na kończenie zabawy i skręciłem w pierwszy asfalt w lewo (ul. Decowskiego, Kwirynów). Tam zakręciłem dookoła osiedla domków jednorodzinnych i skręciłem znowu w las, w pojedynczą wydeptaną ścieżkę. Ścieżka przeszła w pojedynczy wydeptany ślad między krzakami. Ruszyłem za nim, po chwili dopiero zaczynając się zastanawiać, czy jadę bliziutko ogrodzenia z siatką czy jednak drutem kolczastym? Na szczęście siatka. Klucząc między krzakami, odbierając losowe uderzenia gałęziami w twarz i uchylając się przed tymi większymi wyjechałem znowu na asfalt.
Stąd postanowiłem już darować sobie lasy, słońce zaszło, w zgadywanki już nie ma sensu się bawić, w końcu wyszedłem realizować plan, a nie bawić się w kluczenie i szukanie dróg. Niestety, mimo usilnych starań, nie udało mi się zgubić tak, jak planowałem.
W Starych Babicach, czyli jakieś kilkaset metrów dalej poczułem miękkość. Czyżby guma? W końcu oryginalne jaszczurowe opony są jakości porównywalnej z tekturą i tejże wytrzymałości, zatem prawdopodobieństwo, że coś pękło na choćby ostrym patyku było całkiem duże.
Tak, guma. Ale nie żeby tak od razu do zera; po prostu miękko. To co, zawracam? Gdzie tam, jeszcze za wcześnie. Kolejne 40 minut krążyłem po znanych mi terenach, opona utrzymała ciśnienie.
W domu pozostało tylko załatanie, po uprzednim upieprzeniu całej podłogi piaskiem z opony. Musiałem również "odkurzyć" z piasku (miotełką) jaszczura Hipci, łącznie zebrały się dwie pełne garści piasku.
Skręciłem więc... a po chwili stwierdziłem, że skręcę w las. Pokręciłem się chwilę po jednej stronie Radiowej, przejechałem na drugą, przeciąłem tory i trafiłem na... poligon WAT. A przynajmniej wydaje mi się, że to tam jest: jakieś bunkry i inne cudactwa. Nawet podjazd zaliczyłem - tylko po to, by zorientować się, że jestem w złym miejscu i trzeba zawrócić.
Potem postanowiłem się zgubić, więc skręcałem we wszystkie wydeptane dróżki, im mniejsza, tym lepsza. Na niewiele się to zdało, bo cały czas wiedziałem, w którym kierunku jadę. Ale nie wiedziałem wszystkiego...
Zaskoczył mnie asfalt. Tak sobie wziął i wyrósł. Skręciłem w kierunku, w którym zamierzałem się udać i zacząłem się zastanawiać, skąd się on wziął. Po chwili zerknąłem na tabliczkę z nazwą miejscowości (Janów) i już wiedziałem, gdzie mnie wyniosło. Nie przypuszczałem, że aż tak "daleko" dojadę.
Uznałem, że jeszcze za wcześnie na kończenie zabawy i skręciłem w pierwszy asfalt w lewo (ul. Decowskiego, Kwirynów). Tam zakręciłem dookoła osiedla domków jednorodzinnych i skręciłem znowu w las, w pojedynczą wydeptaną ścieżkę. Ścieżka przeszła w pojedynczy wydeptany ślad między krzakami. Ruszyłem za nim, po chwili dopiero zaczynając się zastanawiać, czy jadę bliziutko ogrodzenia z siatką czy jednak drutem kolczastym? Na szczęście siatka. Klucząc między krzakami, odbierając losowe uderzenia gałęziami w twarz i uchylając się przed tymi większymi wyjechałem znowu na asfalt.
Stąd postanowiłem już darować sobie lasy, słońce zaszło, w zgadywanki już nie ma sensu się bawić, w końcu wyszedłem realizować plan, a nie bawić się w kluczenie i szukanie dróg. Niestety, mimo usilnych starań, nie udało mi się zgubić tak, jak planowałem.
W Starych Babicach, czyli jakieś kilkaset metrów dalej poczułem miękkość. Czyżby guma? W końcu oryginalne jaszczurowe opony są jakości porównywalnej z tekturą i tejże wytrzymałości, zatem prawdopodobieństwo, że coś pękło na choćby ostrym patyku było całkiem duże.
Tak, guma. Ale nie żeby tak od razu do zera; po prostu miękko. To co, zawracam? Gdzie tam, jeszcze za wcześnie. Kolejne 40 minut krążyłem po znanych mi terenach, opona utrzymała ciśnienie.
W domu pozostało tylko załatanie, po uprzednim upieprzeniu całej podłogi piaskiem z opony. Musiałem również "odkurzyć" z piasku (miotełką) jaszczura Hipci, łącznie zebrały się dwie pełne garści piasku.
- DST 25.52km
- Czas 01:11
- VAVG 21.57km/h
- Sprzęt Jaszczur