Wpisy archiwalne w kategorii
> 100km
Dystans całkowity: | 21568.63 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 1129:10 |
Średnia prędkość: | 19.10 km/h |
Maksymalna prędkość: | 4401.00 km/h |
Suma podjazdów: | 96075 m |
Maks. tętno maksymalne: | 192 (99 %) |
Maks. tętno średnie: | 156 (80 %) |
Suma kalorii: | 61075 kcal |
Liczba aktywności: | 157 |
Średnio na aktywność: | 137.38 km i 7h 11m |
Więcej statystyk |
Sobota, 4 sierpnia 2012
Kategoria do czytania, > 100km, kampinos
Wpuszczeni w puszczę
Rano (kwestia definicji) wyskoczyliśmy sobie na ściankę na trzy godziny. Po nich Hipcia nie miała jeszcze dosyć i potrzebowała się wyjeździć. Dobrze zatem, spakowaliśmy wszystko i ruszyliśmy, plan brzmiał tak: dotrzeć nad Kiełpińskie. Dotrzeć można było "po prostu", ale "po prostu", to my trochę się już ojeździliśmy, zatem trzeba było "po krzywu".
Droga poprowadziła nas do Lipkowa, tam wskoczyliśmy sobie w zielony rowerowy, tym razem planując zaatakować część wschodnią i dojechać tamtędy do Kiełpina. Początek był leśny, trochę piaszczysty, ale potem zrobiło się spokojnie, minęliśmy Izabelin, Laski, ze dwa cmentarze, baliśmy się trochę o jakość oznakowania szlaku, ale na szczęście większość znaków (wyjąwszy te ukryte na zarośniętych krzakami drzewach) była widoczna.
Nad jeziorkiem, jak zwykle, godzinka odpoczynku i... W konie!
Dojechaliśmy do Czosnowa, tam przejechaliśmy na drugą stronę, przez skrzyżowanie oddzielające zwykłą drogę do ekspresówki, by zaraz dowiedzieć się, że gmina dostała dofinansowanie z UE i wybudowała DDRy. Póki jeszcze teren był poza wioską, było ok, zaraz potem skręciliśmy w kierunku Sowiej Woli i zaczęło się: niekończący się festiwal zjazdów i podjazdów (zjeżdżamy na wjazd na posesję, wjeżdżamy z powrotem na chodnik), widać, że teren robiony pod pijanych, żeby nie zasnęli na rowerach. W napotkanym sklepie kupujemy Colę po czym rezygnujemy ze skrętu na Brzozówkę (jedna z opcji). Przez Sowią Wolę wylatujemy na drogę 579 (NDM - Błonie) i już po ciemku kierujemy się w stronę Leszna.
Pierwotnie mieliśmy zahaczyć o zachodnią stronę tej drogi, ale w związku z tym, że zaczęła się już noc, a nas czekałaby przeprawa przez nieznany szlak (pobłądzić byśmy nie pobłądzili, problemem jest raczej strata czasu na piaszczystych drogach), postanowiliśmy zrezygnować, skoro i tak w wersji "tylko asfalt" bylibyśmy w domu na północ. Asfalt zatem. Mimo że startowaliśmy z miejsca bardziej na północ niż "zwykły" skręt z Truskawki, to już po raz kolejny zauważamy, że po wszystkich norweskich doświadczeniach obyliśmy się z jazdą na dłuższych (czasowo) dystansach. Kilkanaście kilometrów do Leszna przeleciało jak z bicza trzasnął, na pewno szybciej niż za pierwszym razem, gdy marne kilka kilometrów dłużyło się w nieskończoność.
Nasze "nowe" lampki spisują się świetnie, rozproszone światło daje pełen widok na drogę, gdy zdarza się jechać obok siebie, korzystamy z mocy obu. Bardzo dobry zakup.
W Lesznie lądujemy ze stanem 60km na liczniku; jedziemy dalej na Błonie, by odbić w lewo w drogę na Pilaszków. Tam już jedziemy znaną, wyjeżdżoną przez nas drogą. W miarę zbliżania się do Warszawy orientujemy się, że stówki to raczej nie będzie, więc (znowu!) musimy zakombinować. Przedłużamy drogę z Wieruchowa przez Ursus-Gołąbki, jedziemy przez Dźwigową>Połczyńską>Lazurową, ale... nadal za mało. Znowu robimy kółko przez Radiową i w okolicy Wrocławskiej w końcu na liczniku wykwita trzecia cyfra przed przecinkiem.
W domu jesteśmy w okolicach północy.
Droga poprowadziła nas do Lipkowa, tam wskoczyliśmy sobie w zielony rowerowy, tym razem planując zaatakować część wschodnią i dojechać tamtędy do Kiełpina. Początek był leśny, trochę piaszczysty, ale potem zrobiło się spokojnie, minęliśmy Izabelin, Laski, ze dwa cmentarze, baliśmy się trochę o jakość oznakowania szlaku, ale na szczęście większość znaków (wyjąwszy te ukryte na zarośniętych krzakami drzewach) była widoczna.
Nad jeziorkiem, jak zwykle, godzinka odpoczynku i... W konie!
Dojechaliśmy do Czosnowa, tam przejechaliśmy na drugą stronę, przez skrzyżowanie oddzielające zwykłą drogę do ekspresówki, by zaraz dowiedzieć się, że gmina dostała dofinansowanie z UE i wybudowała DDRy. Póki jeszcze teren był poza wioską, było ok, zaraz potem skręciliśmy w kierunku Sowiej Woli i zaczęło się: niekończący się festiwal zjazdów i podjazdów (zjeżdżamy na wjazd na posesję, wjeżdżamy z powrotem na chodnik), widać, że teren robiony pod pijanych, żeby nie zasnęli na rowerach. W napotkanym sklepie kupujemy Colę po czym rezygnujemy ze skrętu na Brzozówkę (jedna z opcji). Przez Sowią Wolę wylatujemy na drogę 579 (NDM - Błonie) i już po ciemku kierujemy się w stronę Leszna.
Pierwotnie mieliśmy zahaczyć o zachodnią stronę tej drogi, ale w związku z tym, że zaczęła się już noc, a nas czekałaby przeprawa przez nieznany szlak (pobłądzić byśmy nie pobłądzili, problemem jest raczej strata czasu na piaszczystych drogach), postanowiliśmy zrezygnować, skoro i tak w wersji "tylko asfalt" bylibyśmy w domu na północ. Asfalt zatem. Mimo że startowaliśmy z miejsca bardziej na północ niż "zwykły" skręt z Truskawki, to już po raz kolejny zauważamy, że po wszystkich norweskich doświadczeniach obyliśmy się z jazdą na dłuższych (czasowo) dystansach. Kilkanaście kilometrów do Leszna przeleciało jak z bicza trzasnął, na pewno szybciej niż za pierwszym razem, gdy marne kilka kilometrów dłużyło się w nieskończoność.
Nasze "nowe" lampki spisują się świetnie, rozproszone światło daje pełen widok na drogę, gdy zdarza się jechać obok siebie, korzystamy z mocy obu. Bardzo dobry zakup.
W Lesznie lądujemy ze stanem 60km na liczniku; jedziemy dalej na Błonie, by odbić w lewo w drogę na Pilaszków. Tam już jedziemy znaną, wyjeżdżoną przez nas drogą. W miarę zbliżania się do Warszawy orientujemy się, że stówki to raczej nie będzie, więc (znowu!) musimy zakombinować. Przedłużamy drogę z Wieruchowa przez Ursus-Gołąbki, jedziemy przez Dźwigową>Połczyńską>Lazurową, ale... nadal za mało. Znowu robimy kółko przez Radiową i w okolicy Wrocławskiej w końcu na liczniku wykwita trzecia cyfra przed przecinkiem.
W domu jesteśmy w okolicach północy.
- DST 100.94km
- Czas 05:13
- VAVG 19.35km/h
- VMAX 33.08km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Niedziela, 22 lipca 2012
Kategoria do czytania, > 100km, > 50 km, kampinos
Kampinoski Szlak Rowerowy... (podtytuły w treści)
...czyli:
- Nie chce mi się, ale muszę
- Hipcia jako dzieciobójczyni
- Druga cywilna stówka z rzędu
Jak mi się rano nie chciało, to mi się rzadko aż tak nie chce. Naprawdę. Dyskusji jednak z niektórymi nie ma, trzeba było wstać, zjeść i (około 13:00) wyjść. Trasa miała kilka wariantów - negocjowanych; jeden zawierający jazdę bezpośrednio do Kiełpina i jeden okrężny, przez Kampinos lub jego południową ścianę, zawierający, teoretycznie, opcję powrotną do domu. Wyceniałem się na max 40km, czyli po trzydziestu chciałbym być w domu.
Ruszyliśmy. Jakoś nie sprawdziło się to, co zawsze się sprawdza, czyli że jak się wsiądzie na rower, to mimo że się nie chce, to się zachce; nie chciało mi się nadal. Dopiero noga zaczęła pracować jakoś w Latchorzewie, w Starych Babicach czułem, że mocy nie ma, ale wytrzymałość wróciła w okolice miejsca, w którym zwykła przebywać. Minęliśmy Babice, dojechaliśmy do Lipkowa. Tam dłuższa sesja nad mapą wyjaśniła nam kilka opcji: możemy pojechać zielonym rowerowym, zwanym jako "Kampinoski Szlak Rowerowy", albo polecież prosto na Hornówek i stamtąd ściąć do Kiełpina. Zdecydowaliśmy się spróbowac tego zielonego. Jako że nazwa zobowiązuje, szlak prowadził nas samym sercem Kampinosu, czyli przez wioski na południe od KPN. Las widzieliśmy między domami, gdzieś hen, daleko, za polami. Wioski jak wioski, ruchu żadnego nie było. Dopiero gdy dojechaliśmy do Borzęcińskiej, wyprzedził nas pierwszy samochód.
Skręcilismy na północ i w Mariewie mieliśmy kolejną sesję z mapą: można jechac od razu na Truskaw, albo naokoło - dalej szlakiem. No to cóż, jezioro jeszcze nie wysycha, jedziemy - minęliśmy Mariew, przejechaliśmy kawałeczek i zobaczyliśmy tablicę z napisem "Wiktorów". Rozglądałem się uważnie, ale Niewe nie zauważyłem. Znalazłem co prawda dom w tym kolorze, ale bez napisu, nie dobijałem się zatem. Za chwilę asfalt się skończył, a my wyjechaliśmy na piaskową drogę, która na szczęście po chwili zakończyła się, na korzyść asfaltu. W Zaborowie krótki rzut oka na mapę i już napieramy asfaltem; szlak zielony uciekał gdzieś w las, w bardzo wyraźny sposób (czyt: "ledwo widoczna ścieżka"), musieliśmy zatem pozawracać, przy okazji kierując innych zagubionych na właściwą drogę. Szlak na początku stanowił niecały kilometr singla po krzakach, potem zrobiło się szerzej, trochę zabudowań, trochę piachu, szlak poszedł w lewo, a my ścięliśmy go w kierunku drogi na Nowy Dwór. Wyskoczyliśmy na ładny asfalt i polecieliśmy prosto przed siebie, mając nadzieję, że nie przegapimy odpowiedniego skrętu (na Wiersze/Truskawkę). Przegapiliśmy, na szczęście tylko o pięćdziesiąt metrów. Wina zapewne tego, że tędy (w tę stronę i o tej porze - czyli w dzień) jechaliśmy po raz pierwszy.
Po raz pierwszy w tę stronę i w dzień jechaliśmy też drogą na Palmiry przez Truskawkę. Ruch samochodowy taki, jak nocą - znikomy; zawsze mi się podobał tamtejszy pomysł na drogę rowerową, czy tam pas rowerowy. Na pewno ciekawym pomysłem jest to, że wije się toto z lewej na prawą. No i właśnie, nadszedł ten moment. Z daleka na zakręcie zamajaczyły sylwetki dwójki rowerzystów. Ostrzegłem Hipcię, że cuś jedzie i trzymałem się z daleka. Rowerzyści pojawili się przed nami, jako że pas super szeroki nie jest, a akurat był po (z naszej perspektywy) prawej stronie jezdni, ścisnęliśmy się do prawej. Koleżka z naprzeciwka też ścisnął się... do naszej prawej. I tak jechali sobie z Hipcią na czołówkę, coraz wolniej, coraz wolniej... aż Hipcia się zupełnie zatrzymała. Koleżka też się zatrzymał, tylko mu brakło trochę pod nogą, zatem wziął się i wyjebał w krzaki. Kobita z tyłu krzyk, bo DZIECKO się wzięło i z tatulem w krzaki wyjebało. Ja, jako że kurturarny człowiek jestem i nie zwykłem krzyczeć na nikogo bezpodstawnie, zagadnąłem uprzejmnie, czy szanowni państwo aby nie z Wielkiej Brytanii do nas przyjechali, bo to tłumaczyłoby uparte trzymanie się lewej strony pasa. Koleżka, przygnieciony przez rower, powiedział, że jak się podniesie, to mi zaraz powie, skąd jest. Niesłowny jakiś, bo jak się podniósł, to mi już nie powiedział. Za to kobita jego, w akompaniamencie ochów i achów, gdy już poprawiła dziecku kask na łbie (swoją drogą dobrze, że miało kask, bo pewnie by ZGINĘŁO tam), zagroziła, że wezwie policję. Byłem gotów wziąć odpowiedzialność za swoje i Hipci czyny, Hipcia zresztą też, zatem oboje zgodzilismy się na nich poczekać. Nasza ciekawość związana z tym, co powiedziałaby Władza, wezwana do takiego zdarzenie miała pozostać niezaspokojoną, gdyż kobitka, podobnie zresztą jak jej mąż, pozostała niesłowna i swojej obietnicy nie wprowadziła w czyn. Ograniczyła się do fuknięcia, które zawierało w sobie treść "no jak można tak jeździć". Na to fuknięcie, krótko i kulturalnie (wszak jestem kulturalny), w żołnierskich, acz pozbawionych wulgaryzmów słowach, streściłem państwu informację o tym, której strony pasa powinno się trzymać, jak się już jedzie, a nie człapie po chodniku. Życzyliśmy im miłego dnia, Hipcia coś jeszcze odrzekła odsyłając ich na ulicę i życząc zdrowia (bo kobitka jeszcze czuła motywację do dyskusji) i zwinęliśmy się w swoją stronę. Po dwustu metrach usłyszałem dość głośno wypowiedziane w naszą stronę "warszawskie cwaniaki". Jako że poczułem się poważnie urażony, postanowiłem adekwatnie odpowiedzieć i palcem specjalnie stworzonym do tego celu, bo najdłuższym, a zatem widocznym z daleka, życzyłem im miłego dnia raz jeszcze.
Droga dalej prowadziła asfaltem w kierunku Palmir, w Kaliszkach zielony rowerowy zbił nas w las, skręciliśmy... po to, by po chwili podziwiania dzieła jakiegoś kretyna, który fioletowym sprejem przerobił zielony rowerowy na fioletowy, znowu zgubić szlak. Wyjechaliśmy na starą kamienistą drogę, w którą kiedyś już wjechaliśmy (jadąc od drugiej strony - gdy z kolei zgubiliśmy szlak czarny), nią dojechaliśmy do asfaltu. Stamtąd do Palmir było blisko, wróciliśmy na zielony i wjechaliśmy w las, dojeżdżając do Dziekanowa. Znowu asfalt, tam skręciliśmy w lewo i najkrótszą drogą (czyli nadkładając ze 2km, bo zbłądziliśmy), dojechaliśmy nad jezioro Kielpińskie.
Nad jeziorem - ze stanem 64km na liczniku - zasłużony relaks. Po wymoczeniu się i wyschnięciu ruszyliśmy z powrotem w tango. Gdy ruszaliśmy, spodziewałem się, że zrobimy może z 80km (nie chcieliśmy już jeździć i specjalnie dokręcać do stu). Po chwili, gdy zobaczyliśmy, jaki korek jest przy Arkuszowej, przedłużyliśmy trasę w kierunku Truskawia, myślałem, że może nawet będzie z 90km. Przedłużyliśmy jednak jeszcze trochę, przez Hornówek, i gdy dojechaliśmy do Starych Babic, okazało się, że braknie nam dwóch kilometrów do stu, więc... Radiowa, przedłużenie przez Wrocławską... i stówka jest.
Mamy zatem rekord - dwie "cywilne", czyli niewyprawowe stówki z rzędu. Teraz trzeba będzie go poprawiać, bo na trzy cywilne z rzędu raczej nie mamy szans. Trzeba też wybrać się i zakręcić pełne kółko Kampinoskim Rowerowym.
- Nie chce mi się, ale muszę
- Hipcia jako dzieciobójczyni
- Druga cywilna stówka z rzędu
Jak mi się rano nie chciało, to mi się rzadko aż tak nie chce. Naprawdę. Dyskusji jednak z niektórymi nie ma, trzeba było wstać, zjeść i (około 13:00) wyjść. Trasa miała kilka wariantów - negocjowanych; jeden zawierający jazdę bezpośrednio do Kiełpina i jeden okrężny, przez Kampinos lub jego południową ścianę, zawierający, teoretycznie, opcję powrotną do domu. Wyceniałem się na max 40km, czyli po trzydziestu chciałbym być w domu.
Ruszyliśmy. Jakoś nie sprawdziło się to, co zawsze się sprawdza, czyli że jak się wsiądzie na rower, to mimo że się nie chce, to się zachce; nie chciało mi się nadal. Dopiero noga zaczęła pracować jakoś w Latchorzewie, w Starych Babicach czułem, że mocy nie ma, ale wytrzymałość wróciła w okolice miejsca, w którym zwykła przebywać. Minęliśmy Babice, dojechaliśmy do Lipkowa. Tam dłuższa sesja nad mapą wyjaśniła nam kilka opcji: możemy pojechać zielonym rowerowym, zwanym jako "Kampinoski Szlak Rowerowy", albo polecież prosto na Hornówek i stamtąd ściąć do Kiełpina. Zdecydowaliśmy się spróbowac tego zielonego. Jako że nazwa zobowiązuje, szlak prowadził nas samym sercem Kampinosu, czyli przez wioski na południe od KPN. Las widzieliśmy między domami, gdzieś hen, daleko, za polami. Wioski jak wioski, ruchu żadnego nie było. Dopiero gdy dojechaliśmy do Borzęcińskiej, wyprzedził nas pierwszy samochód.
Skręcilismy na północ i w Mariewie mieliśmy kolejną sesję z mapą: można jechac od razu na Truskaw, albo naokoło - dalej szlakiem. No to cóż, jezioro jeszcze nie wysycha, jedziemy - minęliśmy Mariew, przejechaliśmy kawałeczek i zobaczyliśmy tablicę z napisem "Wiktorów". Rozglądałem się uważnie, ale Niewe nie zauważyłem. Znalazłem co prawda dom w tym kolorze, ale bez napisu, nie dobijałem się zatem. Za chwilę asfalt się skończył, a my wyjechaliśmy na piaskową drogę, która na szczęście po chwili zakończyła się, na korzyść asfaltu. W Zaborowie krótki rzut oka na mapę i już napieramy asfaltem; szlak zielony uciekał gdzieś w las, w bardzo wyraźny sposób (czyt: "ledwo widoczna ścieżka"), musieliśmy zatem pozawracać, przy okazji kierując innych zagubionych na właściwą drogę. Szlak na początku stanowił niecały kilometr singla po krzakach, potem zrobiło się szerzej, trochę zabudowań, trochę piachu, szlak poszedł w lewo, a my ścięliśmy go w kierunku drogi na Nowy Dwór. Wyskoczyliśmy na ładny asfalt i polecieliśmy prosto przed siebie, mając nadzieję, że nie przegapimy odpowiedniego skrętu (na Wiersze/Truskawkę). Przegapiliśmy, na szczęście tylko o pięćdziesiąt metrów. Wina zapewne tego, że tędy (w tę stronę i o tej porze - czyli w dzień) jechaliśmy po raz pierwszy.
Po raz pierwszy w tę stronę i w dzień jechaliśmy też drogą na Palmiry przez Truskawkę. Ruch samochodowy taki, jak nocą - znikomy; zawsze mi się podobał tamtejszy pomysł na drogę rowerową, czy tam pas rowerowy. Na pewno ciekawym pomysłem jest to, że wije się toto z lewej na prawą. No i właśnie, nadszedł ten moment. Z daleka na zakręcie zamajaczyły sylwetki dwójki rowerzystów. Ostrzegłem Hipcię, że cuś jedzie i trzymałem się z daleka. Rowerzyści pojawili się przed nami, jako że pas super szeroki nie jest, a akurat był po (z naszej perspektywy) prawej stronie jezdni, ścisnęliśmy się do prawej. Koleżka z naprzeciwka też ścisnął się... do naszej prawej. I tak jechali sobie z Hipcią na czołówkę, coraz wolniej, coraz wolniej... aż Hipcia się zupełnie zatrzymała. Koleżka też się zatrzymał, tylko mu brakło trochę pod nogą, zatem wziął się i wyjebał w krzaki. Kobita z tyłu krzyk, bo DZIECKO się wzięło i z tatulem w krzaki wyjebało. Ja, jako że kurturarny człowiek jestem i nie zwykłem krzyczeć na nikogo bezpodstawnie, zagadnąłem uprzejmnie, czy szanowni państwo aby nie z Wielkiej Brytanii do nas przyjechali, bo to tłumaczyłoby uparte trzymanie się lewej strony pasa. Koleżka, przygnieciony przez rower, powiedział, że jak się podniesie, to mi zaraz powie, skąd jest. Niesłowny jakiś, bo jak się podniósł, to mi już nie powiedział. Za to kobita jego, w akompaniamencie ochów i achów, gdy już poprawiła dziecku kask na łbie (swoją drogą dobrze, że miało kask, bo pewnie by ZGINĘŁO tam), zagroziła, że wezwie policję. Byłem gotów wziąć odpowiedzialność za swoje i Hipci czyny, Hipcia zresztą też, zatem oboje zgodzilismy się na nich poczekać. Nasza ciekawość związana z tym, co powiedziałaby Władza, wezwana do takiego zdarzenie miała pozostać niezaspokojoną, gdyż kobitka, podobnie zresztą jak jej mąż, pozostała niesłowna i swojej obietnicy nie wprowadziła w czyn. Ograniczyła się do fuknięcia, które zawierało w sobie treść "no jak można tak jeździć". Na to fuknięcie, krótko i kulturalnie (wszak jestem kulturalny), w żołnierskich, acz pozbawionych wulgaryzmów słowach, streściłem państwu informację o tym, której strony pasa powinno się trzymać, jak się już jedzie, a nie człapie po chodniku. Życzyliśmy im miłego dnia, Hipcia coś jeszcze odrzekła odsyłając ich na ulicę i życząc zdrowia (bo kobitka jeszcze czuła motywację do dyskusji) i zwinęliśmy się w swoją stronę. Po dwustu metrach usłyszałem dość głośno wypowiedziane w naszą stronę "warszawskie cwaniaki". Jako że poczułem się poważnie urażony, postanowiłem adekwatnie odpowiedzieć i palcem specjalnie stworzonym do tego celu, bo najdłuższym, a zatem widocznym z daleka, życzyłem im miłego dnia raz jeszcze.
Droga dalej prowadziła asfaltem w kierunku Palmir, w Kaliszkach zielony rowerowy zbił nas w las, skręciliśmy... po to, by po chwili podziwiania dzieła jakiegoś kretyna, który fioletowym sprejem przerobił zielony rowerowy na fioletowy, znowu zgubić szlak. Wyjechaliśmy na starą kamienistą drogę, w którą kiedyś już wjechaliśmy (jadąc od drugiej strony - gdy z kolei zgubiliśmy szlak czarny), nią dojechaliśmy do asfaltu. Stamtąd do Palmir było blisko, wróciliśmy na zielony i wjechaliśmy w las, dojeżdżając do Dziekanowa. Znowu asfalt, tam skręciliśmy w lewo i najkrótszą drogą (czyli nadkładając ze 2km, bo zbłądziliśmy), dojechaliśmy nad jezioro Kielpińskie.
Nad jeziorem - ze stanem 64km na liczniku - zasłużony relaks. Po wymoczeniu się i wyschnięciu ruszyliśmy z powrotem w tango. Gdy ruszaliśmy, spodziewałem się, że zrobimy może z 80km (nie chcieliśmy już jeździć i specjalnie dokręcać do stu). Po chwili, gdy zobaczyliśmy, jaki korek jest przy Arkuszowej, przedłużyliśmy trasę w kierunku Truskawia, myślałem, że może nawet będzie z 90km. Przedłużyliśmy jednak jeszcze trochę, przez Hornówek, i gdy dojechaliśmy do Starych Babic, okazało się, że braknie nam dwóch kilometrów do stu, więc... Radiowa, przedłużenie przez Wrocławską... i stówka jest.
Mamy zatem rekord - dwie "cywilne", czyli niewyprawowe stówki z rzędu. Teraz trzeba będzie go poprawiać, bo na trzy cywilne z rzędu raczej nie mamy szans. Trzeba też wybrać się i zakręcić pełne kółko Kampinoskim Rowerowym.
Sobie stoją© Hipek99
Jezioro Kiełpińskie© Hipek99
Forfiter nadal się czai© Hipek99
Nagroda za cziężką harówkę© Hipek99
- DST 100.58km
- Czas 05:09
- VAVG 19.53km/h
- VMAX 32.02km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Sobota, 21 lipca 2012
Kategoria > 100km, do czytania, > 50 km
Nowe koło potrzebowało dotarcia
W piątek odebrałem nowe koło z serwisu, w domu dokonałem kompletu czynności związanych z zamianą koła i wymianą linki w przerzutce. Zrezygnowaliśmy z wyjazdu na Mazury, mieliśmy jechać GDZIEŚ na rower.
Rano budzi mnie taka jedna, każe wstawać i ubierać się, bo już zaraz ruszamy. Spakowaliśmy wszystko, nawet pozwolono mi łaskawie iść do sklepu po śniadanie (w soboty na śniadanie sa pączki), po czym ruszyliśmy. Godzina 12:05 - najwcześniejszy chyba start z naszych wszystkich "cywilnych" wypraw. Dwie sakwy dociążają rower, świeża kaseta chrupie, potrzebując zgrania z łańcuchem z przebiegiem 2000km, ale jedziemy. Szybko nawet.
Początek prowadzi znaną drogą - Powstańców/Conrada, wypadamy na Marymoncką i kierujemy się DDRem w kierunku Mostu Marykury. Pod most zajeżdżamy również DDRem, okazuje się, że tędy na drugą stronę nie przejedziemy, więc robimy szybki skok przez barierkę i już jesteśmy na jezdni. Most jak most, tyle, że nowy, zatem i jakiś przyjemny ten asfalt, widoków, szczerze powiem, nie oglądałem. Zjechaliśmy, wbiliśmy się po chwili w ul. Światowida, stamtąd chcieliśmy jechać prosto, ale zjechaliśmy, niestety, na DDR, wskutek czego musieliśmy czekać kilka zmian świateł jako piesi :/ Dalej droga przeszła w kiepski asfalt i szuter, którym już jechaliśmy wzdłuż torów (wyjąwszy jedno odbicie przy ktorejś stacji) aż do Legionowa. Tam wbiliśmy się w sznureczek samochodów i zostawiając ich z tyłu skręciliśmy w ul. Piaskową. Hipcia określiła, gdzie w końcu chce dotrzeć, zatem skierowaliśmy się na północ i raz tylko skręcając z drogi, wyjechaliśmy prościutko na plażę w Wieliszewie.
Plaża jak plaża, spodziewałem się tłumu ciał i rejestracji na dwie litery, pierwsza "W", miło zatem zaskoczyliśmy się, bo było tylko kilka ekip. Pokręciliśmy się trochę dookoła, znaleźliśmy ustronne miejsce, gdzie spożyliśmy wszystkie zapasy, jakie ze sobą zabraliśmy i zażyliśmy orzeźwiającej kąpieli. W wodzie nie posiedzieliśmy za długo, bo jakoś tak chłodno zaczęło się robić, wyleźliśmy, posiedzieliśmy na kocu jeszcze z półtorej godziny i ruszyliśmy z powrotem do domu.
Najpierw niebieskim szlakiem wzdłuż wału, potem dojechaliśmy do głównej drogi. Tabliczka przy oznaczeniu szlaku rowerowego głosiła, że miejsce jest niebezpieczne i żeby przeprowadzić rower, ale postanowiliśmy poigrać z życiem i przejechaliśmy na drugą stronę (!). Skręt w lewo w drogę 632, za chwilę skręt w prawo w 631, która miała nas doprowadzić do Nowego Dworu. Doprowadziła, po szesnastu kilometrach dość nudnej jazdy (a jak ma być ciekawie, jak jest cały czas prosto?). W Nowym Dworze przerwa na colę w Żabce, potem znaną już trasą - przez most i dalej w kierunku ekspresówki. Po rozjeździe wbiliśmy się w drogę techniczną, ale przy pierwszej możliwej okazji odbiliśmy na drogę, która prowadzi przez wszystkie Łomne i Dziekanowy; od Kiełpina już droga była znana nam bardzo dobrze, problem pojawił się przy skrzyżowaniu z Arkuszową - jeśli pojedziemy bezpośrednio do domu, to nie zrobimy stu kilometrów... Decyzja jest prosta - przedłużamy trasę - przez Stare Babice>Latchorzew i, potem, na wszelki wypadek, przez Radiową.
Do domu dojechaliśmy też podejrzanie wcześnie, bo gdzieś przed 22:00. Nawet zdążyłem po piwo do Żabki. ;)
?134304511968961
Rano budzi mnie taka jedna, każe wstawać i ubierać się, bo już zaraz ruszamy. Spakowaliśmy wszystko, nawet pozwolono mi łaskawie iść do sklepu po śniadanie (w soboty na śniadanie sa pączki), po czym ruszyliśmy. Godzina 12:05 - najwcześniejszy chyba start z naszych wszystkich "cywilnych" wypraw. Dwie sakwy dociążają rower, świeża kaseta chrupie, potrzebując zgrania z łańcuchem z przebiegiem 2000km, ale jedziemy. Szybko nawet.
Początek prowadzi znaną drogą - Powstańców/Conrada, wypadamy na Marymoncką i kierujemy się DDRem w kierunku Mostu Marykury. Pod most zajeżdżamy również DDRem, okazuje się, że tędy na drugą stronę nie przejedziemy, więc robimy szybki skok przez barierkę i już jesteśmy na jezdni. Most jak most, tyle, że nowy, zatem i jakiś przyjemny ten asfalt, widoków, szczerze powiem, nie oglądałem. Zjechaliśmy, wbiliśmy się po chwili w ul. Światowida, stamtąd chcieliśmy jechać prosto, ale zjechaliśmy, niestety, na DDR, wskutek czego musieliśmy czekać kilka zmian świateł jako piesi :/ Dalej droga przeszła w kiepski asfalt i szuter, którym już jechaliśmy wzdłuż torów (wyjąwszy jedno odbicie przy ktorejś stacji) aż do Legionowa. Tam wbiliśmy się w sznureczek samochodów i zostawiając ich z tyłu skręciliśmy w ul. Piaskową. Hipcia określiła, gdzie w końcu chce dotrzeć, zatem skierowaliśmy się na północ i raz tylko skręcając z drogi, wyjechaliśmy prościutko na plażę w Wieliszewie.
Plaża jak plaża, spodziewałem się tłumu ciał i rejestracji na dwie litery, pierwsza "W", miło zatem zaskoczyliśmy się, bo było tylko kilka ekip. Pokręciliśmy się trochę dookoła, znaleźliśmy ustronne miejsce, gdzie spożyliśmy wszystkie zapasy, jakie ze sobą zabraliśmy i zażyliśmy orzeźwiającej kąpieli. W wodzie nie posiedzieliśmy za długo, bo jakoś tak chłodno zaczęło się robić, wyleźliśmy, posiedzieliśmy na kocu jeszcze z półtorej godziny i ruszyliśmy z powrotem do domu.
Najpierw niebieskim szlakiem wzdłuż wału, potem dojechaliśmy do głównej drogi. Tabliczka przy oznaczeniu szlaku rowerowego głosiła, że miejsce jest niebezpieczne i żeby przeprowadzić rower, ale postanowiliśmy poigrać z życiem i przejechaliśmy na drugą stronę (!). Skręt w lewo w drogę 632, za chwilę skręt w prawo w 631, która miała nas doprowadzić do Nowego Dworu. Doprowadziła, po szesnastu kilometrach dość nudnej jazdy (a jak ma być ciekawie, jak jest cały czas prosto?). W Nowym Dworze przerwa na colę w Żabce, potem znaną już trasą - przez most i dalej w kierunku ekspresówki. Po rozjeździe wbiliśmy się w drogę techniczną, ale przy pierwszej możliwej okazji odbiliśmy na drogę, która prowadzi przez wszystkie Łomne i Dziekanowy; od Kiełpina już droga była znana nam bardzo dobrze, problem pojawił się przy skrzyżowaniu z Arkuszową - jeśli pojedziemy bezpośrednio do domu, to nie zrobimy stu kilometrów... Decyzja jest prosta - przedłużamy trasę - przez Stare Babice>Latchorzew i, potem, na wszelki wypadek, przez Radiową.
Do domu dojechaliśmy też podejrzanie wcześnie, bo gdzieś przed 22:00. Nawet zdążyłem po piwo do Żabki. ;)
?134304511968961
Forfiter się czai© Hipek99
Przekrzyw głowę w prawo i zobacz, jak można ryzykować życiem© Hipek99
- DST 101.23km
- Czas 04:49
- VAVG 21.02km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Dzień 16
#relacja powstaje#
- DST 119.99km
- Czas 08:44
- VAVG 13.74km/h
- VMAX 50.49km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Dzień 15
#relacja powstaje#
- DST 104.40km
- Czas 08:23
- VAVG 12.45km/h
- VMAX 56.04km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Dzień 14
#relacja powstaje#
- DST 126.70km
- Czas 08:33
- VAVG 14.82km/h
- VMAX 54.41km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Dzień 12
#relacja powstaje#
- DST 100.52km
- Czas 09:36
- VAVG 10.47km/h
- VMAX 52.87km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Dzień 11
#relacja powstaje#
- DST 110.25km
- Czas 09:57
- VAVG 11.08km/h
- VMAX 54.41km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Dzień 9
- DST 111.61km
- Czas 09:01
- VAVG 12.38km/h
- VMAX 53.88km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Dzień 7
- DST 107.25km
- Czas 07:11
- VAVG 14.93km/h
- VMAX 57.70km/h
- Sprzęt Unibike Viper