Wpisy archiwalne w kategorii
szypko
Dystans całkowity: | 13902.53 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 436:35 |
Średnia prędkość: | 31.84 km/h |
Maksymalna prędkość: | 72.00 km/h |
Suma podjazdów: | 9462 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 107699 kcal |
Liczba aktywności: | 197 |
Średnio na aktywność: | 70.57 km i 2h 12m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 16 sierpnia 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Miał być grupowy i był grupowy
W planie miałem stawienie się na ustawce w Babicach, ale Hipcia zaproponowała wspólny wyjazd, więc ruszyliśmy 40 minut wcześniej.
Machnęliśmy standardowy, KGS-owy segment pt. "Pętla standardowa" (przejechało go, do tej pory, jedynie lekko ponad 50 osób). Solidna jazda we dwójkę weszła w nogi, niby pracowałem z tego tylko połowę, ale ta "połowa" to jednak 45 minut harówki...
Machnęliśmy standardowy, KGS-owy segment pt. "Pętla standardowa" (przejechało go, do tej pory, jedynie lekko ponad 50 osób). Solidna jazda we dwójkę weszła w nogi, niby pracowałem z tego tylko połowę, ale ta "połowa" to jednak 45 minut harówki...
- DST 65.27km
- Czas 01:56
- VAVG 33.76km/h
- Sprzęt Stefan
Środa, 15 sierpnia 2018
Kategoria < 50km, szypko, do czytania, trening
Okolice Leszna
Dziś startowałem z Leszna, podwiózłszy się tam uprzednio samochodem. Po zakończonej jeździe dosiadła się Hipcia, spożyliśmy tradycyjną kawę i, w końcu, udało nam się - choć nie na rowerach - dotrzeć do pizzerii w Lipkowie, mieszczącej się tuż przy standardowej trasie kolarskiej.
Pizza bardzo dobra, mają nawet bezalkoholowe piwa, więc polecam podwarszawskim wycieczkowiczom.
Pizza bardzo dobra, mają nawet bezalkoholowe piwa, więc polecam podwarszawskim wycieczkowiczom.
- DST 44.60km
- Czas 01:25
- VAVG 31.48km/h
- Sprzęt Stefan
Wtorek, 14 sierpnia 2018
Kategoria < 50km, szypko, do czytania, trening
Luźna noga
Nie miałem pomysłu, miałem za to półtorej godziny na jazdę bez żadnego spięcia nogi. Zakręciłem więc dwie pętelki i wyszło coś takiego. Mi to wygląda na różdżkarza jadącego na Segway'u...
Po raz pierwszy od dawna włączyłem na treningu światła... A, i, oczywiście, stałem na przejeździe w Ożarowie.
Po raz pierwszy od dawna włączyłem na treningu światła... A, i, oczywiście, stałem na przejeździe w Ożarowie.
- DST 45.33km
- Czas 01:29
- VAVG 30.56km/h
- Sprzęt Stefan
Niedziela, 12 sierpnia 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Na kawę
Zaczęliśmy tradycyjnie: ja wyruszyłem pierwszy, by spotkać się pośrodku na stacji Moya w Lesznie. Jesteśmy tam tak często, że tylko patrzeć, jak zaczną nam mówić po imieniu...
Najpierw jednak poleciałem bokiem do Błonia, przeciąwszy miasto odwiedziłem wioseczkę o pięknej nazwie Pass i pojechałem drogą, na której jeszcze mnie nigdy nie było, aż do Łuszczewka. Tam wsiadłem w standardowy ciąg do Podkampinosu i spokojnie dokręciłem do Leszna.
Kawa przeciągnęła się z jednej do dwóch, a potem, spokojnie, gawędząc, dojechaliśmy do domu.
Najpierw jednak poleciałem bokiem do Błonia, przeciąwszy miasto odwiedziłem wioseczkę o pięknej nazwie Pass i pojechałem drogą, na której jeszcze mnie nigdy nie było, aż do Łuszczewka. Tam wsiadłem w standardowy ciąg do Podkampinosu i spokojnie dokręciłem do Leszna.
Kawa przeciągnęła się z jednej do dwóch, a potem, spokojnie, gawędząc, dojechaliśmy do domu.
- DST 88.57km
- Czas 02:51
- VAVG 31.08km/h
- Sprzęt Stefan
Sobota, 11 sierpnia 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Żwawo po okolicy
Chciałem przejechać się z Tomkiem na Gassy. Taki był plan. Padający od rana deszcz postanowił jednak przesunąć jego realizację. W związku z tym, że prognozy nie były jednoznaczne, a z jakichś radarów wynikało, że może padać i do wieczora, ruszyłem sam, w planie mając objechanie swoich okolic.
Oczywiście, rozpogodziło się bardzo szybko. A potem przygrzało i zaczęło wysychać.
Przeciąłem Leszno i pokręciłem aż do skrętu na Radzików w Białutach. Przez remont standardowej trasy Umiastów-Kaputy zmuszony zostałem, by zrobić to, czego nie lubię, czyli wracać do domu po własnych śladach... Ale akurat lekkie wydłużenie trasy było mi na rękę, bo coś dobrze nasmarowałem łańcuch i jechało się sprawnie.
Oczywiście, rozpogodziło się bardzo szybko. A potem przygrzało i zaczęło wysychać.
Przeciąłem Leszno i pokręciłem aż do skrętu na Radzików w Białutach. Przez remont standardowej trasy Umiastów-Kaputy zmuszony zostałem, by zrobić to, czego nie lubię, czyli wracać do domu po własnych śladach... Ale akurat lekkie wydłużenie trasy było mi na rękę, bo coś dobrze nasmarowałem łańcuch i jechało się sprawnie.
- DST 70.18km
- Czas 02:06
- VAVG 33.42km/h
- Sprzęt Stefan
Ustawka z KGS
Na babickim rynku stało tylko kilka rowerów. Ktoś zaproponował lekko przedłużoną trasę, z wariantem przez Podkampinos.
Punkt osiemnasta ruszyliśmy w trasę - siedem osób, przez chwilę było nas ośmiu, a od okolic Radzikowa aż do samego końca pięciu.
Była to dopiero trzecia, ale najlepsza z ustawek, na jakiej byłem dotychczas. Bez zrywania, szarpania, ucieczek, w zamian za to równa, mocna praca na zmianach do samego końca.
Punkt osiemnasta ruszyliśmy w trasę - siedem osób, przez chwilę było nas ośmiu, a od okolic Radzikowa aż do samego końca pięciu.
Była to dopiero trzecia, ale najlepsza z ustawek, na jakiej byłem dotychczas. Bez zrywania, szarpania, ucieczek, w zamian za to równa, mocna praca na zmianach do samego końca.
- DST 91.50km
- Czas 02:28
- VAVG 37.09km/h
- Sprzęt Stefan
Niedziela, 5 sierpnia 2018
Kategoria > 100km, szypko, do czytania, trening
Kampinos trochę bardziej naokoło
Miałem rano ruszyć na wycieczkę z Legionem (cotygodniowa, niedzielna ustawka ruszająca spod pobliskiego sklepu rowerowego), ale o szóstej nad miastem przeszła burza, a gdy wstałem o ósmej, zauważyłem, że z jednej strony na zewnątrz jest nadal mokro, a z drugiej: że stojący w drzwiach balkonowych wiatrak nawiał wreszcie do pokoju odrobinę chłodnego powietrza i w końcu, po tygodniu, mogę się wyspać w normalnej temperaturze, nie budząc się spocony jak Mors na myśl o kaloryferze.
Po raz kolejny wstałem już o normalnej, weekendowej porze, zjadłem śniadanie i gdzieś przed 13:00 ruszyłem na rower.
Nie byłem pewien, jak chcę pojechać i rozważałem nawet przekroczenie bariery DK 50 (i zahaczenie o Iłów), ale koniec końców zacząłem od południa, przez Pruszków i Domaniew. Okazało się, że podczas mojej krótkiej tam nieobecności jacyś nieznani sprawcy wylali asfalt i dzięki temu od wiaduktu w Pruszkowie aż do skrzyżowania z drogą główną w Płochocinie jest sześć kilometrów ładnego asfaltu.
Korzystałem z niego ile mogłem, bo te tereny mają jeszcze jakieś drzewa i krzaki przy drodze, dzięki czemu jechałem jako tako osłonięty. Gdy przeleciałem przez Błonie sytuacja zmieniła się na raczej bezdrzewną, więc wiatr robił co chciał, a ja robiłem, co mogłem. W międzyczasie odezwało się słońce, więc byłem niezmiernie wdzięczny za kilka zadrzewionych alejek, które pozwalały mi zażyć nieco odpoczynku w cieniu.
W okolicy Brochowa zaczęło mi się robić cienko z wodą, ale zacząłem już wtedy zmieniać kierunek jazdy i spodziewałem się, że do sklepu w Gniewniewicach dotrę sporo szybciej. Po drodze jeszcze, na wale, gdy leciałem już z wiatrem, z niepokojem patrząc na zbierające się na północy ciemne chmury, zadzwoniła Hipcia z informacją, że możemy umówić się tradycyjnie, niedzielnie, na kawę.
Czasu miałem niewiele, bo ona startowała spod Warszawy, a ja byłem jeszcze hen, w lasach, ale zajechałem do sklepu, uzupełniłem bidony, w międzyczasie przyswoiłem zimnego Radlera, niewielką puszkę "witaminowego" Oshee i szklankę wody, która została mi z napełniania bidonów. Że ja po tym nie pękłem...
Ruszyłem. I poczułem mocne pchnięcie w bok. A po chwili kolejne. Burza bardzo się zbliżyła, wiatr zmienił się z mocnego w bardzo mocny, więc do samego Leszna prędkość nabijała się prawie sama. W pewnym momencie zaczęło nawet kropić, potem padać, ale po chwili zrobiło się jasno i z radością zauważyłem, że udało mi się zwiać.
W Lesznie złapałem jeszcze ciężarówkę na te kilkaset metrów do stacji, ale zerwała mnie z koła przy 60 km/h. Ale i tak miałem zamiar skręcać...
Pijemy jedną i drugą kawę i niespiesznie zbieramy się obserwując, jak drogą tuptają sobie pielgrzymi. To, że tuptali, to mniejszy problem. Większym było to, że musieliśmy jechać im naprzeciw, mijając się z samochodami, które były po kolei wpuszczane przez kierujących ruchem. Raz nawet wypuścili nas na czołówkę!
Końcówka to już spokojna trasa do domu, tradycyjnym traktem przez Mariew.
Po raz kolejny wstałem już o normalnej, weekendowej porze, zjadłem śniadanie i gdzieś przed 13:00 ruszyłem na rower.
Nie byłem pewien, jak chcę pojechać i rozważałem nawet przekroczenie bariery DK 50 (i zahaczenie o Iłów), ale koniec końców zacząłem od południa, przez Pruszków i Domaniew. Okazało się, że podczas mojej krótkiej tam nieobecności jacyś nieznani sprawcy wylali asfalt i dzięki temu od wiaduktu w Pruszkowie aż do skrzyżowania z drogą główną w Płochocinie jest sześć kilometrów ładnego asfaltu.
Korzystałem z niego ile mogłem, bo te tereny mają jeszcze jakieś drzewa i krzaki przy drodze, dzięki czemu jechałem jako tako osłonięty. Gdy przeleciałem przez Błonie sytuacja zmieniła się na raczej bezdrzewną, więc wiatr robił co chciał, a ja robiłem, co mogłem. W międzyczasie odezwało się słońce, więc byłem niezmiernie wdzięczny za kilka zadrzewionych alejek, które pozwalały mi zażyć nieco odpoczynku w cieniu.
W okolicy Brochowa zaczęło mi się robić cienko z wodą, ale zacząłem już wtedy zmieniać kierunek jazdy i spodziewałem się, że do sklepu w Gniewniewicach dotrę sporo szybciej. Po drodze jeszcze, na wale, gdy leciałem już z wiatrem, z niepokojem patrząc na zbierające się na północy ciemne chmury, zadzwoniła Hipcia z informacją, że możemy umówić się tradycyjnie, niedzielnie, na kawę.
Czasu miałem niewiele, bo ona startowała spod Warszawy, a ja byłem jeszcze hen, w lasach, ale zajechałem do sklepu, uzupełniłem bidony, w międzyczasie przyswoiłem zimnego Radlera, niewielką puszkę "witaminowego" Oshee i szklankę wody, która została mi z napełniania bidonów. Że ja po tym nie pękłem...
Ruszyłem. I poczułem mocne pchnięcie w bok. A po chwili kolejne. Burza bardzo się zbliżyła, wiatr zmienił się z mocnego w bardzo mocny, więc do samego Leszna prędkość nabijała się prawie sama. W pewnym momencie zaczęło nawet kropić, potem padać, ale po chwili zrobiło się jasno i z radością zauważyłem, że udało mi się zwiać.
W Lesznie złapałem jeszcze ciężarówkę na te kilkaset metrów do stacji, ale zerwała mnie z koła przy 60 km/h. Ale i tak miałem zamiar skręcać...
Pijemy jedną i drugą kawę i niespiesznie zbieramy się obserwując, jak drogą tuptają sobie pielgrzymi. To, że tuptali, to mniejszy problem. Większym było to, że musieliśmy jechać im naprzeciw, mijając się z samochodami, które były po kolei wpuszczane przez kierujących ruchem. Raz nawet wypuścili nas na czołówkę!
Końcówka to już spokojna trasa do domu, tradycyjnym traktem przez Mariew.
- DST 143.09km
- Czas 04:21
- VAVG 32.89km/h
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 2 sierpnia 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Nocne ganianko
Oj, jak dawno nie wychodziłem na rower po zmroku! Obowiązki kibicowskie - czyli wyjazd po Marcela - spowodowały, że z pracy wyszedłem później i nie zdążyłem na planowaną ustawkę. Na 20:00 nikt nie chciał się ze mną umówić, z Tomkiem też się nie zgraliśmy, więc ruszyłem sam.
Rzuciłem wiatrowi wyzwanie i pojechałem mocniej, niż planowałem. Tę rundę wygrałem, ale dopiero w kolejnych dniach miałem się dowiedzieć, że to nie był mój najlepszy pomysł...
Po drodze odbiłem się od zakazu, o którym pisał Jurek. Pojechałem po trasie objazdu, czyli z Borzęcina do Zaborowa, pod kościołem w Zawadach zrobiłem nawrotkę, by dowiedzieć się, że wiatr wieje z boku i chyba jeszcze bardziej przeszkadza i wróciłem do domu.
Liczyłem na jakiegoś zawodnika NC4000, ale nikogo jakoś nie znalazłem.
Rzuciłem wiatrowi wyzwanie i pojechałem mocniej, niż planowałem. Tę rundę wygrałem, ale dopiero w kolejnych dniach miałem się dowiedzieć, że to nie był mój najlepszy pomysł...
Po drodze odbiłem się od zakazu, o którym pisał Jurek. Pojechałem po trasie objazdu, czyli z Borzęcina do Zaborowa, pod kościołem w Zawadach zrobiłem nawrotkę, by dowiedzieć się, że wiatr wieje z boku i chyba jeszcze bardziej przeszkadza i wróciłem do domu.
Liczyłem na jakiegoś zawodnika NC4000, ale nikogo jakoś nie znalazłem.
- DST 86.42km
- Czas 02:36
- VAVG 33.24km/h
- Sprzęt Stefan
Wtorek, 24 lipca 2018
Kategoria trening, do czytania, szypko, > 50 km
KGS
Udało mi się wybrać drugi raz, z czego wynika, że raz jeszcze i będzie z tego seria.
Po ostatnich deszczach na miejscu, skorzystać ze słońca, stawiło się około 10 osób (a po drodze dołączyło jeszcze ze trzech kolegów).
Start, jak ostatnio, spokojny, dwójkami, aż do skrętu na Radzików i wyjazdu na patelnię przy Witkach, gdzie zrobiło się bardzo żwawo, a do tego wiatr zawiał z boku i zaczął mocno przeszkadzać.
I tak to już trwało aż do powrotu do Borzęcina, gdzie nastąpiło względne uspokojenie (z wyjątkiem kilku akcentów w drodze pod babicki kościół). Średnia z jazdy w grupie... 39,1 km/h. Jeszcze chyba dużo czasu upłynie, nim przyzwyczaję się do takich liczb...
Na ławeczkach chwila odsapnięcia i powrót w kierunku Bemowa w niewielkiej grupce.
Po ostatnich deszczach na miejscu, skorzystać ze słońca, stawiło się około 10 osób (a po drodze dołączyło jeszcze ze trzech kolegów).
Start, jak ostatnio, spokojny, dwójkami, aż do skrętu na Radzików i wyjazdu na patelnię przy Witkach, gdzie zrobiło się bardzo żwawo, a do tego wiatr zawiał z boku i zaczął mocno przeszkadzać.
I tak to już trwało aż do powrotu do Borzęcina, gdzie nastąpiło względne uspokojenie (z wyjątkiem kilku akcentów w drodze pod babicki kościół). Średnia z jazdy w grupie... 39,1 km/h. Jeszcze chyba dużo czasu upłynie, nim przyzwyczaję się do takich liczb...
Na ławeczkach chwila odsapnięcia i powrót w kierunku Bemowa w niewielkiej grupce.
- DST 65.49km
- Czas 01:51
- VAVG 35.40km/h
- Sprzęt Stefan
Niedziela, 22 lipca 2018
Kategoria > 100km, do czytania, trening, ze zdjęciem, szypko
Spokojna niedziela
Wybraliśmy się na wspólny wyjazd. Standardowymi drogami, w większości jadąc obok siebie, dotarliśmy do Leszna. Tam - pierwsza przerwa, bo Hipcia zauważyła rosnące przy drodze mirabelki i śliwki. Zatankowała sobie pełną kieszeń i ruszyliśmy dalej.
Kolejny przystanek zaplanował się w znanym sklepie w Gniewniewicach. Słońce rozkręcało się coraz bardziej, więc przyswoiliśmy sobie... lemoniadę, którą - pewnie ze względu na kolarzy - w sklepie schowano do lodówki. A potem jeszcze jedną, tym razem o innym smaku. A potem lody...
Do Śladowa dotarliśmy przez wał, stamtąd, przez Wolę Pasikońską do Kampinosu, gdzie... Tak, kawa i kolejna lemoniada. I bezalkoholowe. 1,5 litra produktów polskich browarów, a alkoholu nadal 0%.
Kolejny przystanek zaplanował się w znanym sklepie w Gniewniewicach. Słońce rozkręcało się coraz bardziej, więc przyswoiliśmy sobie... lemoniadę, którą - pewnie ze względu na kolarzy - w sklepie schowano do lodówki. A potem jeszcze jedną, tym razem o innym smaku. A potem lody...
Do Śladowa dotarliśmy przez wał, stamtąd, przez Wolę Pasikońską do Kampinosu, gdzie... Tak, kawa i kolejna lemoniada. I bezalkoholowe. 1,5 litra produktów polskich browarów, a alkoholu nadal 0%.
- DST 138.96km
- Czas 04:28
- VAVG 31.11km/h
- Sprzęt Stefan