Wpisy archiwalne w kategorii
szypko
Dystans całkowity: | 13902.53 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 436:35 |
Średnia prędkość: | 31.84 km/h |
Maksymalna prędkość: | 72.00 km/h |
Suma podjazdów: | 9462 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 107699 kcal |
Liczba aktywności: | 197 |
Średnio na aktywność: | 70.57 km i 2h 12m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 21 marca 2017
Kategoria > 50 km, do czytania, szypko
Pierwsza, wiosenna jazda
No, to jest temperatura! Pozostańmy na tym poziomie do października. Damy radę? Proszę, proszę, proszę...
Przejechałem się tak, jak tydzień temu. Trasa podobna, ale wiatr wiał tym razem z południa, dzięki czemu na zjeździe za Julinkiem wyciągnąłem prawie 51 km/h.
No i w przeciwieństwie do poprzedniej jazdy nie pogonił mnie żaden kundel. Ale za to widziałem dwie sarny, ze cztery kociska (!) i jednego jeżyka!
Przejechałem się tak, jak tydzień temu. Trasa podobna, ale wiatr wiał tym razem z południa, dzięki czemu na zjeździe za Julinkiem wyciągnąłem prawie 51 km/h.
No i w przeciwieństwie do poprzedniej jazdy nie pogonił mnie żaden kundel. Ale za to widziałem dwie sarny, ze cztery kociska (!) i jednego jeżyka!
- DST 80.55km
- Czas 02:38
- VAVG 30.59km/h
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 16 marca 2017
Kategoria szypko, > 50 km, do czytania
Truskawka - Janówek
Już w takiej mocniej deszczowej oprawie. Nie padało, ale było mokro.
Dawno tamtędy nie jeździłem. Sporo zwierzaków zobaczyłem, tradycyjnie, jak wieczorem, obok puszczy. Jeden wilczur jednak nie dał o sobie zapomnieć i musiałem poćwiczyć sprinty...
Po drodze, jadąc na lemondce, mało nie wrąbałem się za Julinkiem na zjeździe w jakąś dziurę. Przy, jak dowodzi analiza, prawie 45 km/h. Przeanalizowawszy docelową trajktorię lotu, uznałem, że na wieczorne wyjazdy nie byłoby aż tak głupim pomysłem brać kask.
Dawno tamtędy nie jeździłem. Sporo zwierzaków zobaczyłem, tradycyjnie, jak wieczorem, obok puszczy. Jeden wilczur jednak nie dał o sobie zapomnieć i musiałem poćwiczyć sprinty...
Po drodze, jadąc na lemondce, mało nie wrąbałem się za Julinkiem na zjeździe w jakąś dziurę. Przy, jak dowodzi analiza, prawie 45 km/h. Przeanalizowawszy docelową trajktorię lotu, uznałem, że na wieczorne wyjazdy nie byłoby aż tak głupim pomysłem brać kask.
- DST 80.54km
- Czas 02:39
- VAVG 30.39km/h
- Sprzęt Stefan
Niedziela, 17 lipca 2016
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania
Zgubiłem się
Dwa razy zmyliłem zakręt w okolicy Sowiej Woli. A wydawało mi się, że dobrze pamiętam.
- DST 79.05km
- Czas 02:33
- VAVG 31.00km/h
- Sprzęt Zenon
Pętla
Standardowo przez Koczargi, Borzęcin i Kaputy.
Zrobiło się nawet przyjemnie chłodno.
Zrobiło się nawet przyjemnie chłodno.
- DST 45.06km
- Czas 01:27
- VAVG 31.08km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 26 czerwca 2016
Kategoria < 50km, do czytania, szypko
Zdążyć przed burzami
Wyruszyłem w solidnym upale, ale szybko się zachmurzyło, a pod koniec nawet zaczęło kropić. Do domu wszedłem pół godziny przed rozpoczęciem się burz.
- DST 41.06km
- Czas 01:22
- VAVG 30.04km/h
- Sprzęt Zenon
Sobota, 25 czerwca 2016
Kategoria > 50 km, do czytania, kampinos, szypko
Pętla w drugą stronę
Czekałem do wczesnego wieczora, żeby wyjść na rower, a gdy już byłem prawie gotów, zadzwonili z pracy. Na szczęście nie zajęło to długo.
Przy zachodzącym słońcu było prawie znośnie. Litr picia starczył na styk.
Przejechałem sobie przez Brzozówkę, tą dróżką, którą znalazłem tydzień wcześniej. Nawet ktoś tam segment o sympatycznej nazwie wyrysował - podrzucam dla Jurka: link.
Do domu dojechałem już po zmroku.
Przy zachodzącym słońcu było prawie znośnie. Litr picia starczył na styk.
Przejechałem sobie przez Brzozówkę, tą dróżką, którą znalazłem tydzień wcześniej. Nawet ktoś tam segment o sympatycznej nazwie wyrysował - podrzucam dla Jurka: link.
Do domu dojechałem już po zmroku.
- DST 78.90km
- Czas 02:33
- VAVG 30.94km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 26 maja 2016
Kategoria > 200 km, szypko, do czytania, zaliczając gminy
Warmia. Mazury. Bociany.
Pobudka o jakiejś nieludzkiej godzinie. Wpół do piątej. Na dworcu tuktam w szosowych butach po bilety, ale nie zdążam kupić. Nie potrafię się przestawić i zaufać kupowaniu biletów kolejowych przez internet.
Pakujemy się do pociągu. Mimo wczesnej pory, w pociągu stoi już pięć rowerów. Jeden wieszam, drugi stawiam. Po chwili (chyba na Centralnym) wsiada dziewczyna, która ma kupiony bilet na rower, ale jako że za chwilę i ja go kupię, przezornie nie chwalę się, że jeden z moich "nielegalnie" wisi. Na Wschodniej dosiada jeszcze jeden. To jest już dziewięć sztuk.
W Warszawie było słonecznie, ale kawałek dalej niebo zasnuwają chmury. Powoli wszystkie rowery opuszczają wagon, do Olsztyna dojeżdżamy sami. Już przed dworcem, gdy własnie zbieraliśmy się do ruszenia, zagaduje nas bardzo sympatyczny pan - członek, jak się okazało, Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów. Chwilę rozmawiamy i ruszamy w trasę.
Wiatr pcha mocno. Miał być północny, jest zachodni, co nawet na sam początek jeszcze bardziej pasuje. Tyle, że niebo szczelnie zakrywają chmury i czasami zeń kapie. A my mamy tylko małe podsiodłówki i jedziemy na krótko. Założyliśmy, że od rana będzie ciepło, a tu nagle klops. Na widocznych polach pojawiają się bociany. Latają nam też nad głowami. Dużo ich.
Po chwili jazdy zza ramienia zagaduje mnie znajomy głos - Turysta! Zupełnie przypadkowo przez kawałek wypada nam wspólna trasa. Przez chwilę widać znak czasów - obaj mamy przygotowane na GPS-ach trasy i nie potrafimy się dogadać, żeby powiedzieć sobie, kto gdzie jedzie. Bo po co, skoro kreska prowadzi?
Po chwili Jacek skręca w kierunku Barczewa, a my zostajemy dalej na kursie na Biskupiec. Kawałek za skrętem nie zauważam, że czas zjechać, bo nie przybliżyłem mapy wystarczająco. Zauważyła to Hipcia, ale już było po frytkach - trzeba przechodzić przez rów i nosić rower przez otaczające drogę ogrodzenia i bariery.
Stąd zaczyna się długi kurs po mniejszych drogach. Asfalty czasami są nierówne, ale głównie przyzwoite, na tyle, że można jechać spokojnie. Powoli połykamy kolejne, niewielkie podjazdy, ciesząc się kompletnym spokojem. Nawet zaczyna wyglądać słońce, a po chwili chmury zupełnie znikają. Pojedyncze samochody nie przeszkadzają nam w niczym. Jedziemy przez niekończące się lasy, wzdłuż kolejnych, mniejszych i większych jezior, pomiędzy nielicznymi polami. Na polach, tak, kolejne bocianki. Są wszędzie, nigdy ich tak wielu nie widziałem.
Wydawało mi się, że będziemy jechali przez Szczytno, ale najpierw omijamy skręt w drogę 600, potem w DK 57 w Dźwierzutach. Gdy w Pasymiu (co ciekawe, tutaj minęliśmy się z Jackiem o jakieś 500 metrów) nie skręciliśmy w DK 53 na Szczytno, tylko pojechaliśmy na Olsztyn, uznałem, że chyba mi się przywidziało to Szczytno i może jedziemy tylko przez okolice.
Kolejnymi przyjemnymi, zacienionymi i zielonymi pagórkami dobiliśmy się do DK 58, której cyfra z daleka wyglądała jak "S8" i przyprawiła mnie o niewielki zawalik. Stąd już wiedziałem, że jednak dojedziemy do Szczytna. I faktycznie - drogą krajową, robiąc krótki postój w Jedwabnie (procesja zajęła całą drogę, ale pozwolono nam się przemknąć), dojechaliśmy do Szczytna.
Tutaj zrobiliśmy sobie syty i solidny postój na Orlenie. Uzupełniam wodę w camelbaku - jest to pierwsza z nim trasa i jak na razie spisuje się bardzo przyzwoicie.
Ruszamy. Po chwili kompletnie się wypłaszcza, a niekończące się lasy zaczynają powoli ustępować polom. Płaskim, niekończącym się polom.
Gdy droga zaczęła skręcać w kierunku Ciechanowa, dostaliśmy wiatr w twarz. W zasadzie w niczym to nie przeszkadzało, do pociągu mieliśmy bardzo dużo czasu. Łapiąc promienie słońca przemykaliśmy w kierunku odwiedzonej drogi nr 60, którą - z postojem na zakup wody, bo zaczęło jej brakować - dotarliśmy na dworzec w Ciechanowie. Stamtąd pociągiem tej samej relacji, co dwa miesiące temu (Olsztyn - Kielce), ale tym razem bardzo pustym, spokojnie docieramy do domu.
Zaliczyliśmy jakieś 15 gmin. W zupełnym spokoju. Świąteczny dzień zniechęcił ludzi do wyjazdów gdziekolwiek, do tego cały dzień jechaliśmy przez niekończącą się zieleń. Bociany towarzyszyły nam cały, caluteńki dzień, do tego kilka stało sobie po prostu przy drodze, zaledwie metr od nas. Procesję napotkaliśmy tylko jedną. To akurat mało, spodziewaliśmy się dużej ilości kwiatków na drogach, a tu... goły asfalt.
Wycieczka bardzo udana.
Pakujemy się do pociągu. Mimo wczesnej pory, w pociągu stoi już pięć rowerów. Jeden wieszam, drugi stawiam. Po chwili (chyba na Centralnym) wsiada dziewczyna, która ma kupiony bilet na rower, ale jako że za chwilę i ja go kupię, przezornie nie chwalę się, że jeden z moich "nielegalnie" wisi. Na Wschodniej dosiada jeszcze jeden. To jest już dziewięć sztuk.
W Warszawie było słonecznie, ale kawałek dalej niebo zasnuwają chmury. Powoli wszystkie rowery opuszczają wagon, do Olsztyna dojeżdżamy sami. Już przed dworcem, gdy własnie zbieraliśmy się do ruszenia, zagaduje nas bardzo sympatyczny pan - członek, jak się okazało, Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów. Chwilę rozmawiamy i ruszamy w trasę.
Wiatr pcha mocno. Miał być północny, jest zachodni, co nawet na sam początek jeszcze bardziej pasuje. Tyle, że niebo szczelnie zakrywają chmury i czasami zeń kapie. A my mamy tylko małe podsiodłówki i jedziemy na krótko. Założyliśmy, że od rana będzie ciepło, a tu nagle klops. Na widocznych polach pojawiają się bociany. Latają nam też nad głowami. Dużo ich.
Po chwili jazdy zza ramienia zagaduje mnie znajomy głos - Turysta! Zupełnie przypadkowo przez kawałek wypada nam wspólna trasa. Przez chwilę widać znak czasów - obaj mamy przygotowane na GPS-ach trasy i nie potrafimy się dogadać, żeby powiedzieć sobie, kto gdzie jedzie. Bo po co, skoro kreska prowadzi?
Po chwili Jacek skręca w kierunku Barczewa, a my zostajemy dalej na kursie na Biskupiec. Kawałek za skrętem nie zauważam, że czas zjechać, bo nie przybliżyłem mapy wystarczająco. Zauważyła to Hipcia, ale już było po frytkach - trzeba przechodzić przez rów i nosić rower przez otaczające drogę ogrodzenia i bariery.
Stąd zaczyna się długi kurs po mniejszych drogach. Asfalty czasami są nierówne, ale głównie przyzwoite, na tyle, że można jechać spokojnie. Powoli połykamy kolejne, niewielkie podjazdy, ciesząc się kompletnym spokojem. Nawet zaczyna wyglądać słońce, a po chwili chmury zupełnie znikają. Pojedyncze samochody nie przeszkadzają nam w niczym. Jedziemy przez niekończące się lasy, wzdłuż kolejnych, mniejszych i większych jezior, pomiędzy nielicznymi polami. Na polach, tak, kolejne bocianki. Są wszędzie, nigdy ich tak wielu nie widziałem.
Wydawało mi się, że będziemy jechali przez Szczytno, ale najpierw omijamy skręt w drogę 600, potem w DK 57 w Dźwierzutach. Gdy w Pasymiu (co ciekawe, tutaj minęliśmy się z Jackiem o jakieś 500 metrów) nie skręciliśmy w DK 53 na Szczytno, tylko pojechaliśmy na Olsztyn, uznałem, że chyba mi się przywidziało to Szczytno i może jedziemy tylko przez okolice.
Kolejnymi przyjemnymi, zacienionymi i zielonymi pagórkami dobiliśmy się do DK 58, której cyfra z daleka wyglądała jak "S8" i przyprawiła mnie o niewielki zawalik. Stąd już wiedziałem, że jednak dojedziemy do Szczytna. I faktycznie - drogą krajową, robiąc krótki postój w Jedwabnie (procesja zajęła całą drogę, ale pozwolono nam się przemknąć), dojechaliśmy do Szczytna.
Tutaj zrobiliśmy sobie syty i solidny postój na Orlenie. Uzupełniam wodę w camelbaku - jest to pierwsza z nim trasa i jak na razie spisuje się bardzo przyzwoicie.
Ruszamy. Po chwili kompletnie się wypłaszcza, a niekończące się lasy zaczynają powoli ustępować polom. Płaskim, niekończącym się polom.
Gdy droga zaczęła skręcać w kierunku Ciechanowa, dostaliśmy wiatr w twarz. W zasadzie w niczym to nie przeszkadzało, do pociągu mieliśmy bardzo dużo czasu. Łapiąc promienie słońca przemykaliśmy w kierunku odwiedzonej drogi nr 60, którą - z postojem na zakup wody, bo zaczęło jej brakować - dotarliśmy na dworzec w Ciechanowie. Stamtąd pociągiem tej samej relacji, co dwa miesiące temu (Olsztyn - Kielce), ale tym razem bardzo pustym, spokojnie docieramy do domu.
Zaliczyliśmy jakieś 15 gmin. W zupełnym spokoju. Świąteczny dzień zniechęcił ludzi do wyjazdów gdziekolwiek, do tego cały dzień jechaliśmy przez niekończącą się zieleń. Bociany towarzyszyły nam cały, caluteńki dzień, do tego kilka stało sobie po prostu przy drodze, zaledwie metr od nas. Procesję napotkaliśmy tylko jedną. To akurat mało, spodziewaliśmy się dużej ilości kwiatków na drogach, a tu... goły asfalt.
Wycieczka bardzo udana.
- DST 292.48km
- Czas 09:36
- VAVG 30.47km/h
- Sprzęt Stefan
Niedziela, 22 maja 2016
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania
Z Nadarzyna do Warszawy
... przez okolice Leszna.
Po drodze, przy Warszawskiej (w Borzęcinie), ostrzeżony przez jadącego z naprzeciwka rowerzystę, uniknąłem mandatu za niejechanie po kostkowym potworku oznaczonym jako DDPiR. Dwóch rowerzystów już stało na miejscu i bynajmniej nie wyglądali na zatrzymanych za brak dzwonka. Zjechałem, gdy patrol był widoczny z daleka. Gdy ich mijałem, wymieniłem spojrzenia z każdym. Oni wiedzieli i ja wiedziałem. Z trudem udało mi się nie wyszczerzyć bezczelnie.
Jeszcze, kurde, rozumiem: w godzinach porannych, w tygodniu. Ale w niedzielę po południu? Co tam komu na tym asfalcie wadzi ten rower? Gdyby jeszcze alternatywa nadawała się do czegokolwiek...
Trudno, trzeba będzie jeździć tradycyjną trasą z Zaborowa przez Mariew.
Po drodze, przy Warszawskiej (w Borzęcinie), ostrzeżony przez jadącego z naprzeciwka rowerzystę, uniknąłem mandatu za niejechanie po kostkowym potworku oznaczonym jako DDPiR. Dwóch rowerzystów już stało na miejscu i bynajmniej nie wyglądali na zatrzymanych za brak dzwonka. Zjechałem, gdy patrol był widoczny z daleka. Gdy ich mijałem, wymieniłem spojrzenia z każdym. Oni wiedzieli i ja wiedziałem. Z trudem udało mi się nie wyszczerzyć bezczelnie.
Jeszcze, kurde, rozumiem: w godzinach porannych, w tygodniu. Ale w niedzielę po południu? Co tam komu na tym asfalcie wadzi ten rower? Gdyby jeszcze alternatywa nadawała się do czegokolwiek...
Trudno, trzeba będzie jeździć tradycyjną trasą z Zaborowa przez Mariew.
- DST 74.25km
- Czas 02:26
- VAVG 30.51km/h
- Sprzęt Stefan
Sobota, 21 maja 2016
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania
Po okolicy
- DST 73.82km
- Czas 02:26
- VAVG 30.34km/h
- Sprzęt Stefan
Przeczochrało deszczem
- DST 74.55km
- Czas 02:29
- VAVG 30.02km/h
- Sprzęt Stefan