Wpisy archiwalne w kategorii
trening
Dystans całkowity: | 19231.36 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 653:08 |
Średnia prędkość: | 29.42 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.28 km/h |
Suma podjazdów: | 10044 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 115449 kcal |
Liczba aktywności: | 319 |
Średnio na aktywność: | 60.48 km i 2h 03m |
Więcej statystyk |
Sobota, 4 sierpnia 2018
Kategoria > 50 km, do czytania, trening
Zabiłem się w czwartek
Wyszedłem na rower przed południem, ale i tak temperatura dała czadu - zaczęliśmy już od 30 stopni.
Już na wstępie wiedziałem, że i czwartkowe hasanie, i temperatura, do spółki nie pozwolą mi zrobić tego, co zaplanowałem, bo byłem kompletnie bez siły. A skoro tak, to skróciłem zabawę i kręcąc luźną nogą dotarłem do domu.
Już na wstępie wiedziałem, że i czwartkowe hasanie, i temperatura, do spółki nie pozwolą mi zrobić tego, co zaplanowałem, bo byłem kompletnie bez siły. A skoro tak, to skróciłem zabawę i kręcąc luźną nogą dotarłem do domu.
- DST 34.32km
- Czas 01:11
- VAVG 29.00km/h
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 2 sierpnia 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Nocne ganianko
Oj, jak dawno nie wychodziłem na rower po zmroku! Obowiązki kibicowskie - czyli wyjazd po Marcela - spowodowały, że z pracy wyszedłem później i nie zdążyłem na planowaną ustawkę. Na 20:00 nikt nie chciał się ze mną umówić, z Tomkiem też się nie zgraliśmy, więc ruszyłem sam.
Rzuciłem wiatrowi wyzwanie i pojechałem mocniej, niż planowałem. Tę rundę wygrałem, ale dopiero w kolejnych dniach miałem się dowiedzieć, że to nie był mój najlepszy pomysł...
Po drodze odbiłem się od zakazu, o którym pisał Jurek. Pojechałem po trasie objazdu, czyli z Borzęcina do Zaborowa, pod kościołem w Zawadach zrobiłem nawrotkę, by dowiedzieć się, że wiatr wieje z boku i chyba jeszcze bardziej przeszkadza i wróciłem do domu.
Liczyłem na jakiegoś zawodnika NC4000, ale nikogo jakoś nie znalazłem.
Rzuciłem wiatrowi wyzwanie i pojechałem mocniej, niż planowałem. Tę rundę wygrałem, ale dopiero w kolejnych dniach miałem się dowiedzieć, że to nie był mój najlepszy pomysł...
Po drodze odbiłem się od zakazu, o którym pisał Jurek. Pojechałem po trasie objazdu, czyli z Borzęcina do Zaborowa, pod kościołem w Zawadach zrobiłem nawrotkę, by dowiedzieć się, że wiatr wieje z boku i chyba jeszcze bardziej przeszkadza i wróciłem do domu.
Liczyłem na jakiegoś zawodnika NC4000, ale nikogo jakoś nie znalazłem.
- DST 86.42km
- Czas 02:36
- VAVG 33.24km/h
- Sprzęt Stefan
Wtorek, 31 lipca 2018
Kategoria > 50 km, do czytania, trening, ze zdjęciem
Kibicowanie na trasie NC 4000
Po raz pierwszy miałem okazję wystąpić w tak nietypowej roli, gdy w ogóle nie startuję w jakimś wyścigu, ale, w zamian za to, idę kibicować. Ciekawie jest tak być z drugiej strony... muszę zastanowić się, czy wolę kibicować, czy się ścigać.
Na prowadzącego w wyścigu Karola czailiśmy się w grupie od rana, ale postanowił uprzejmie zaczekać, aż wyjdziemy z pracy i zafundował sobie długą przerwę w Łowiczu. W związku z tym postanowiliśmy się umówić pod Warszawą i wyjechać mu naprzeciw.
Na wstępie wyhasaliśmy się na terenach Pętli S8 i, wstępnie rozgrzani, ruszyliśmy (już razem z Mijahem) na umówione miejsce spotkania - rondo w Wieruchowie.
Tam dojechał Ricardo i, po krótkiej pogawędce, ruszyliśmy Karolowi naprzeciw.
Udało się też nam trafić na dobry moment i ustawić się w porę razem z naszym motywującym hasłem.
Dalej, już w większej grupie, odprowadziliśmy Karola pod PKiN, a stamtąd, odwiedzając jeszcze kawiarnię przy Placu Zamkowym, wróciliśmy do siebie.
Na prowadzącego w wyścigu Karola czailiśmy się w grupie od rana, ale postanowił uprzejmie zaczekać, aż wyjdziemy z pracy i zafundował sobie długą przerwę w Łowiczu. W związku z tym postanowiliśmy się umówić pod Warszawą i wyjechać mu naprzeciw.
Na wstępie wyhasaliśmy się na terenach Pętli S8 i, wstępnie rozgrzani, ruszyliśmy (już razem z Mijahem) na umówione miejsce spotkania - rondo w Wieruchowie.
Tam dojechał Ricardo i, po krótkiej pogawędce, ruszyliśmy Karolowi naprzeciw.
Udało się też nam trafić na dobry moment i ustawić się w porę razem z naszym motywującym hasłem.
Dalej, już w większej grupie, odprowadziliśmy Karola pod PKiN, a stamtąd, odwiedzając jeszcze kawiarnię przy Placu Zamkowym, wróciliśmy do siebie.
- DST 57.72km
- Czas 02:13
- VAVG 26.04km/h
- Sprzęt Stefan
Wtorek, 24 lipca 2018
Kategoria trening, do czytania, szypko, > 50 km
KGS
Udało mi się wybrać drugi raz, z czego wynika, że raz jeszcze i będzie z tego seria.
Po ostatnich deszczach na miejscu, skorzystać ze słońca, stawiło się około 10 osób (a po drodze dołączyło jeszcze ze trzech kolegów).
Start, jak ostatnio, spokojny, dwójkami, aż do skrętu na Radzików i wyjazdu na patelnię przy Witkach, gdzie zrobiło się bardzo żwawo, a do tego wiatr zawiał z boku i zaczął mocno przeszkadzać.
I tak to już trwało aż do powrotu do Borzęcina, gdzie nastąpiło względne uspokojenie (z wyjątkiem kilku akcentów w drodze pod babicki kościół). Średnia z jazdy w grupie... 39,1 km/h. Jeszcze chyba dużo czasu upłynie, nim przyzwyczaję się do takich liczb...
Na ławeczkach chwila odsapnięcia i powrót w kierunku Bemowa w niewielkiej grupce.
Po ostatnich deszczach na miejscu, skorzystać ze słońca, stawiło się około 10 osób (a po drodze dołączyło jeszcze ze trzech kolegów).
Start, jak ostatnio, spokojny, dwójkami, aż do skrętu na Radzików i wyjazdu na patelnię przy Witkach, gdzie zrobiło się bardzo żwawo, a do tego wiatr zawiał z boku i zaczął mocno przeszkadzać.
I tak to już trwało aż do powrotu do Borzęcina, gdzie nastąpiło względne uspokojenie (z wyjątkiem kilku akcentów w drodze pod babicki kościół). Średnia z jazdy w grupie... 39,1 km/h. Jeszcze chyba dużo czasu upłynie, nim przyzwyczaję się do takich liczb...
Na ławeczkach chwila odsapnięcia i powrót w kierunku Bemowa w niewielkiej grupce.
- DST 65.49km
- Czas 01:51
- VAVG 35.40km/h
- Sprzęt Stefan
Niedziela, 22 lipca 2018
Kategoria > 100km, do czytania, trening, ze zdjęciem, szypko
Spokojna niedziela
Wybraliśmy się na wspólny wyjazd. Standardowymi drogami, w większości jadąc obok siebie, dotarliśmy do Leszna. Tam - pierwsza przerwa, bo Hipcia zauważyła rosnące przy drodze mirabelki i śliwki. Zatankowała sobie pełną kieszeń i ruszyliśmy dalej.
Kolejny przystanek zaplanował się w znanym sklepie w Gniewniewicach. Słońce rozkręcało się coraz bardziej, więc przyswoiliśmy sobie... lemoniadę, którą - pewnie ze względu na kolarzy - w sklepie schowano do lodówki. A potem jeszcze jedną, tym razem o innym smaku. A potem lody...
Do Śladowa dotarliśmy przez wał, stamtąd, przez Wolę Pasikońską do Kampinosu, gdzie... Tak, kawa i kolejna lemoniada. I bezalkoholowe. 1,5 litra produktów polskich browarów, a alkoholu nadal 0%.
Kolejny przystanek zaplanował się w znanym sklepie w Gniewniewicach. Słońce rozkręcało się coraz bardziej, więc przyswoiliśmy sobie... lemoniadę, którą - pewnie ze względu na kolarzy - w sklepie schowano do lodówki. A potem jeszcze jedną, tym razem o innym smaku. A potem lody...
Do Śladowa dotarliśmy przez wał, stamtąd, przez Wolę Pasikońską do Kampinosu, gdzie... Tak, kawa i kolejna lemoniada. I bezalkoholowe. 1,5 litra produktów polskich browarów, a alkoholu nadal 0%.
- DST 138.96km
- Czas 04:28
- VAVG 31.11km/h
- Sprzęt Stefan
Sobota, 21 lipca 2018
Kategoria > 50 km, do czytania, trening, szypko
Tam i z powrotem
Planowałem zahaczyć o Wolę Pasikońską i wrócić od południa, ale okazało się, że w Wiktorowie, po raz wtóry, zobaczyłem stolik, przy którym dzieci sprzedawały... babeczki. To znaczy: w czwartek były to babeczki, a dzisiaj w sumie nie wiadomo co. Ale uznałem, że w takim razie trzeba tam wrócić i dowiedzieć się, co to, czy dobre i ile kosztuje.
Zrobiłem więc coś, czego praktycznie nigdy nie robię, czyli wróciłem dokładnie po swoich śladach. Tylko po to, by... zobaczyć już pusty stolik z kartką z napisem "Cola, fanta, sprite - dla ochłody" i pakujące się na rowery dzieciaki.
Trudno, może jeszcze w tygodniu się załapię. Pomysł nieco amerykański, ale miejsce zasadniczo dobre, bo rowerzystów tam jak mrówków.
Zrobiłem więc coś, czego praktycznie nigdy nie robię, czyli wróciłem dokładnie po swoich śladach. Tylko po to, by... zobaczyć już pusty stolik z kartką z napisem "Cola, fanta, sprite - dla ochłody" i pakujące się na rowery dzieciaki.
Trudno, może jeszcze w tygodniu się załapię. Pomysł nieco amerykański, ale miejsce zasadniczo dobre, bo rowerzystów tam jak mrówków.
- DST 84.05km
- Czas 02:32
- VAVG 33.18km/h
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 19 lipca 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Popołudniowe Leszno
Najpierw miałem jechać na ustawkę KGS-u, ale pojechali do lasu, bo miało być mokro. Potem miałem ustawić się z Tomkiem, ale miało lać, więc uznaliśmy, że każdy jedzie u siebie. A potem postanowiłem jechać sam.
Im bliżej godziny mojego wyjścia, tym mniej deszczem straszyło. Obejrzałem sobie końcówkę etapu TdF i tym zmotywowany ruszyłem w trasę.
Jechało się dobrze, więc przedłużyłem nie tylko przez Białuty, ale również okrążając nieco Leszno. A i tak prawie zmieściłem się w dwóch godzinach.
Oczywiście, nie padało, tylko w Koczargach napotkałem tradycyjne kałuże na całą szerokość drogi. Reszta prawie po suchym.
Im bliżej godziny mojego wyjścia, tym mniej deszczem straszyło. Obejrzałem sobie końcówkę etapu TdF i tym zmotywowany ruszyłem w trasę.
Jechało się dobrze, więc przedłużyłem nie tylko przez Białuty, ale również okrążając nieco Leszno. A i tak prawie zmieściłem się w dwóch godzinach.
Oczywiście, nie padało, tylko w Koczargach napotkałem tradycyjne kałuże na całą szerokość drogi. Reszta prawie po suchym.
- DST 64.94km
- Czas 02:01
- VAVG 32.20km/h
- Sprzęt Stefan
Niedziela, 15 lipca 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Tuż po deszczu
Gdy wychodziłem, jeszcze kropiło, po chwili przestało, ale jako że i tak miałem na sobie przeciwdeszczówkę, to jej nie zdejmowałem (kosztowało mnie to, niestety, hektolitry wypoconej wody).
Dojechałem do Kampinosu i zawróciłem, żałując, że nie posiadam umiejętności, które pozwoliłyby uwiecznić piękny zachód słońca.
Im dalej od Warszawy, tym bardziej sucho. A przy samym mieście - mokro po świeżym opadzie.
Dojechałem do Kampinosu i zawróciłem, żałując, że nie posiadam umiejętności, które pozwoliłyby uwiecznić piękny zachód słońca.
Im dalej od Warszawy, tym bardziej sucho. A przy samym mieście - mokro po świeżym opadzie.
- DST 78.21km
- Czas 02:35
- VAVG 30.27km/h
- Sprzęt Stefan
Sobota, 14 lipca 2018
Kategoria < 50km, szypko, do czytania, trening
Deszczowe kółko
Kółko w okolicy Leszna. Tym razem z konieczności podwiozłem się pod lesznieński cmentarz autem. Potem w lekkim deszczu na północ, w końcu zrobiło się nawet za ciepło, a deszcz przestał padać. Powrót do Leszna, kółeczko przez Zaborówek na odprężenie i powrót do samochodu.
Po raz kolejny rozpadało się chwilę po tym, jak wszedłem do domu.
Piękna, rowerowa pogoda...
Po raz kolejny rozpadało się chwilę po tym, jak wszedłem do domu.
Piękna, rowerowa pogoda...
- DST 38.43km
- Czas 01:16
- VAVG 30.34km/h
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 12 lipca 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Zabawa w peletonie
Skoro powiedziało się "A", to trzeba powiedzieć "Psik!", prawda? Skoro więc przypadkiem wpadłem na KGS przedwczoraj i okazało się, że jednak kawałek da się z nimi przejechać, to trzeba było sprawdzić, jak długo się uda utrzymać w grupie.
Nie byłem do końca przekonany co do moich planów na czwartkowe popołudnie, zwłaszcza, że miało bardzo mocno padać, a ja nadal nie mam zmienionych opon i jeżdżę na bontragerowych "łyżwach". W końcu uznałem, że jeśli będzie padało lub będzie mokro, to jadę sam, jeśli nie - to jadę na ustawkę.
Im bliżej 17:40, tym bardziej żałowałem. Od dziecka nie znosiłem podchodzić do nieznanych grup i mówić "Hej, jestem Hipek, zagramy razem w piłkę?" i, okazało się, że jako dorosły człowiek nadal za tym nie przepadam. Jak na złość, pogoda uparcie wskazywała, że jednak nie, nie pojadę solo. Obejrzałem sobie tylko piękny finisz etapu TdF, spakowałem wszystko i pojechałem.
Nad miastem, za moimi plecami, wisiała olbrzymia, czarna chmura. Droga w stronę Babic była jednak nadal sucha, ale tuż przed cmentarzem wjechałem w pierwsze mokre plamy, potem na już solidnie mokry asfalt, aż na krajobraz tuż po ulewie. W tym momencie, tuż przed miejscem spotkania, miałem zawrócić i pojechać swoje, bo przy takim poziomie wilgoci na asfalcie i tej śliskości moich opon, zostanę na pierwszym zakręcie, a koledzy pojadą dalej - i co mi z takiej jazdy?
Już, już, prawie zawracałem, gdy zauważyłem, że grupa stoi i czeka. A co mi tam, spróbujmy. Plan na dziś: nie wyrąbać się, bo tylko to się liczy.
Czeka czterech chłopaków, tak na oko w wieku od dwudziestu kilku do czterdziestu kilku. Jeden mówi, że kawałek dalej już jest sucho. Ha! Czyli zapowiada się interesująco. Po chwili oczekiwania dojeżdża jeszcze jeden i ruszamy. Trasa "standardowa", czyli do ronda w Zaborowie, pętla przez Witki, Leszno i powrót po swoich śladach.
Zaczyna się spokojnie, dwójkami, przelotowa w okolicach 35 km/h. Pierwszy zakręt w Lipkowie upewnia mnie, że jednak nie będzie źle - jest ślisko, więc robię go najbardziej ostrożnie, ale jednak nie tracę dystansu do pozostałych kolegów, którzy też niespecjalnie się spieszą do kontaktu z glebą.
Za Koczargami, w związku z przeszkadzającymi progami, szyk zmienia się na pojedynczą kolumnę i tak będzie już do końca. Jest trochę kałuż, gdy się kończą, tempo systematycznie wzrasta, by ustabilizować się w okolicach 38-40 km/h (ze zmianami co około kilometr). W Witkach tempa nie utrzymuje jeden z kolegów (uff, nie byłem pierwszy), przeskakujemy Leszno i lecimy z wiatrem w kierunku Babic.
Powrót psuje mi strzelający i irytujący tym dźwiękiem suport, do którego gdzieś na pierwszych kałużach dostało się jakieś ziarnko piasku, pstrykające nieznośnie przy każdym mocniejszym pchnięciu w korbę. Pod koniec, po swojej zmianie, prawie nie łapię koła i chwilę muszę dochodzić do peletonu, tracąc jakieś 5 metrów, ale koniec końców chwytam je. Było blisko...
Sprint finałowy (taka, zdaje się, tradycja babickich treningów), który odbywa się przy ostatniej "góreczce" przy kościele, zaskakuje mnie, trochę gonię (ku swojemu zaskoczeniu osiągnę tu maksymalną prędkość - prawie 50 km/h), ale odpuszczam i obserwuję tylko zmagania trójki prowadzących.
Grupa rozjeżdża się, tak zupełnie w losowych kierunkach: jeden jedzie prosto, drugi zajeżdża pod kościół, dwóch jedzie w kierunku Wieruchowa, więc... też jadę do siebie.
Po drodze wyprzedza mnie jakiś kolega, który wiózł się za nami przez ostatnie kilkanaście kilometrów, rzuca "Dobre tempo" i jedzie dalej, wskakuję więc na koło i wiozę się aż Bolimowskiej.
No i co mogę powiedzieć? Świetna zabawa, średnia z samej jazdy w grupie 38,5 km/h (co jest dla mnie zupełną nowością), można się upracować po uszy, poprzyspieszać (bo grupa i trochę rwie, i trochę trzeba gonić, szczególnie przy zakrętach), ale satysfakcja jest bardzo duża. Na pewno w niedalekiej przyszłości znów się pojawię.
Nie byłem do końca przekonany co do moich planów na czwartkowe popołudnie, zwłaszcza, że miało bardzo mocno padać, a ja nadal nie mam zmienionych opon i jeżdżę na bontragerowych "łyżwach". W końcu uznałem, że jeśli będzie padało lub będzie mokro, to jadę sam, jeśli nie - to jadę na ustawkę.
Im bliżej 17:40, tym bardziej żałowałem. Od dziecka nie znosiłem podchodzić do nieznanych grup i mówić "Hej, jestem Hipek, zagramy razem w piłkę?" i, okazało się, że jako dorosły człowiek nadal za tym nie przepadam. Jak na złość, pogoda uparcie wskazywała, że jednak nie, nie pojadę solo. Obejrzałem sobie tylko piękny finisz etapu TdF, spakowałem wszystko i pojechałem.
Nad miastem, za moimi plecami, wisiała olbrzymia, czarna chmura. Droga w stronę Babic była jednak nadal sucha, ale tuż przed cmentarzem wjechałem w pierwsze mokre plamy, potem na już solidnie mokry asfalt, aż na krajobraz tuż po ulewie. W tym momencie, tuż przed miejscem spotkania, miałem zawrócić i pojechać swoje, bo przy takim poziomie wilgoci na asfalcie i tej śliskości moich opon, zostanę na pierwszym zakręcie, a koledzy pojadą dalej - i co mi z takiej jazdy?
Już, już, prawie zawracałem, gdy zauważyłem, że grupa stoi i czeka. A co mi tam, spróbujmy. Plan na dziś: nie wyrąbać się, bo tylko to się liczy.
Czeka czterech chłopaków, tak na oko w wieku od dwudziestu kilku do czterdziestu kilku. Jeden mówi, że kawałek dalej już jest sucho. Ha! Czyli zapowiada się interesująco. Po chwili oczekiwania dojeżdża jeszcze jeden i ruszamy. Trasa "standardowa", czyli do ronda w Zaborowie, pętla przez Witki, Leszno i powrót po swoich śladach.
Zaczyna się spokojnie, dwójkami, przelotowa w okolicach 35 km/h. Pierwszy zakręt w Lipkowie upewnia mnie, że jednak nie będzie źle - jest ślisko, więc robię go najbardziej ostrożnie, ale jednak nie tracę dystansu do pozostałych kolegów, którzy też niespecjalnie się spieszą do kontaktu z glebą.
Za Koczargami, w związku z przeszkadzającymi progami, szyk zmienia się na pojedynczą kolumnę i tak będzie już do końca. Jest trochę kałuż, gdy się kończą, tempo systematycznie wzrasta, by ustabilizować się w okolicach 38-40 km/h (ze zmianami co około kilometr). W Witkach tempa nie utrzymuje jeden z kolegów (uff, nie byłem pierwszy), przeskakujemy Leszno i lecimy z wiatrem w kierunku Babic.
Powrót psuje mi strzelający i irytujący tym dźwiękiem suport, do którego gdzieś na pierwszych kałużach dostało się jakieś ziarnko piasku, pstrykające nieznośnie przy każdym mocniejszym pchnięciu w korbę. Pod koniec, po swojej zmianie, prawie nie łapię koła i chwilę muszę dochodzić do peletonu, tracąc jakieś 5 metrów, ale koniec końców chwytam je. Było blisko...
Sprint finałowy (taka, zdaje się, tradycja babickich treningów), który odbywa się przy ostatniej "góreczce" przy kościele, zaskakuje mnie, trochę gonię (ku swojemu zaskoczeniu osiągnę tu maksymalną prędkość - prawie 50 km/h), ale odpuszczam i obserwuję tylko zmagania trójki prowadzących.
Grupa rozjeżdża się, tak zupełnie w losowych kierunkach: jeden jedzie prosto, drugi zajeżdża pod kościół, dwóch jedzie w kierunku Wieruchowa, więc... też jadę do siebie.
Po drodze wyprzedza mnie jakiś kolega, który wiózł się za nami przez ostatnie kilkanaście kilometrów, rzuca "Dobre tempo" i jedzie dalej, wskakuję więc na koło i wiozę się aż Bolimowskiej.
No i co mogę powiedzieć? Świetna zabawa, średnia z samej jazdy w grupie 38,5 km/h (co jest dla mnie zupełną nowością), można się upracować po uszy, poprzyspieszać (bo grupa i trochę rwie, i trochę trzeba gonić, szczególnie przy zakrętach), ale satysfakcja jest bardzo duża. Na pewno w niedalekiej przyszłości znów się pojawię.
- DST 69.07km
- Czas 01:56
- VAVG 35.73km/h
- Sprzęt Stefan