Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Środa, 24 września 2014 Kategoria > 100km, sakwy, do czytania

Rozdział 5: W kierunku Macedonii

Pobudka nastąpiła późno. Jak człowiek nie ryzykuje, że ktoś mu rano wlezie w obozowisko, to jakoś tak się rozleniwia (zresztą poprzedniego dnia poszliśmy spać po 1:00). Wskutek tego wstaliśmy dopiero o siódmej. Nasze rowery na szczęście stały tam, gdzie miały stać (pod schodami, na zewnątrz, ale na podobno pilnowanym terenie). Zapytałem jeszcze w pobliskim Ministerstwie Finansów o serwis rowerowy (uprzednio przygotowawszy sobie rysunek roweru). Wskazano mi, gdzie to może być.

Ruszyliśmy. Poranna Tirana była o wiele gorsza od wieczornej, duży ruch, ludzie zasadniczo nie przejmujący się światłami czy wysiłkami stojącego na środku policjanta (gdy się odwracał to jechali dalej). Po krótkim spacerze odnalazłem "serwis": pod parasolem ktoś miał postawioną skrzynkę z narzędziami i kompresor. Raczej do doraźnych napraw, więc postanowiłem jechać dalej.

Wyjazd z miasta był pod stromą górkę. Za to było bezchmurnie i ciepło (pierwszy dzień który przywitał nas bezchmurnym niebem). Ruch jest całkiem spory, mimo że mieszkańcy mają do wyboru autostradę, to jadą boczną drogą, co powoduje, że wielokrotnie utyka za nami ciężarówka lub łańcuszek osobówek. Powoli wspinamy się, cierpliwie pokonując kolejne metry w pionie. Widoków nie ma żadnych (no, czasem widzimy w dole autostradę), ale w końcu gdzieś musimy wyjechać! Na razie jednak jedziemy wzdłuż nieprzerwanego ciągu zabudowań, a tu, wiadomo: bar, wulkanizacja, bar, myjnia. Widzimy za to albański wodospad, który wypływa sobie z jakiejś rury hen daleko na zboczu.

Przerwę śniadaniową robimy pod pomnikiem z czerwoną gwiazdą pamiętającym czasy komunizmu. Hipcia swoim bystrym uszkiem natychmiast wyhacza ukrytego gdzieś kota, idzie więc go dopaść i wygłaskać na śmierć, ale bestia zamelinowała się pod śmietnikiem i nie chciała wyjść.

W międzyczasie zrobiło się gorąco, coś około 30 stopni. Droga odbiła na nowobudowany tunel, a my pojechaliśmy nowiutkim asfaltem jeszcze w górę. Ruch się uspokoił, słońce zaczęło prażyć, bo nagle skończył się zbawienny cień, do tego zrobiło się jakby wolniej (miejscami 8-9%). Krótki przystanek w cieniu zaoowocował nagłą ciszą, bo w końcu zrobiłem to, na co czekałem od dłuższej chwili - posmarowałem łańcuchy.

Na trasie, mimo że jechaliśmy przez zupełne bezludzie, i tak znalazł się bar i restauracja. W końcu droga wyprowadziła nas na grań, dając nam możliwość podziwiania pięknej panoramy okolicy. Wyjechaliśmy na całe 600 m n.p.m. i tak dłuższą chwilę jechaliśmy, z jazdy granią przechodząc na trawers zbocza. Ale nikomu się nie śpieszyło, widoki w tym słońcu były naprawdę powalające. W końcu jednak pojawiły się zjazdy do sąsiedniej doliny. Zjazdy naprawdę przyjemne, bo wiatr był wielką ulgą po wspinaczce w tym ukropie. Niestety, niezbyt wiele skorzystałem z oglądania okolic, bo bardzo skupiałem się na tym, czy moje koło nie zaczyna jakoś dziwnie chodzić i szaleć po utracie tej szprychy.

Dolina wypchnęła nas prosto do Elbasan, główna wjazdowa droga to, wiadomo: stacja, wulkanizator, myjnia, części, stacja... U jednego z wulkanizatorów pytam o serwis rowerowy, zabiera nas do swojego kolegi. "O kurczę" - myślę - "może i faktycznie tu też się reperuje rowery". Dupa. Facet obejrzał i wzruszył ramionami. Nic to. Pchnęliśmy się w kierunku miasta. Samo Elbasan było duże, ruchliwe, gorące i piaszczyste. Znalazlem serwis, ale tam mi nie pomogli, to był raczej sklep z częściami. Postanowiliśmy pojechać przez centrum, bo tam mogło się coś znaleźć. Oczywiście w nagrodę dostaliśmy rozkopaną drogę i trochę bujania się po szutrze i żwirze między pieszymi. Gdy zgodnie uznaliśmy, ze nie ma to żadnego sensu, skręciliśmy w prawo, w kierunku obwodnicy... tylko po to, by zaraz zawrócić, bo Hipcia zauważyła supermarket.

Poszła i wsiąkła. Ja zdążyłem przeczesać GPS-a, przeglądnąć mapę i zagadnąć kilka osób. W końcu jakaś dziewczyna płynną (!) angielszczyzną wskazała mi, gdzie jest serwis. Hipcia wróciła z informacją o kolejnym serwisie. Dojechaliśmy do obu. W żadnym nikt nam nie pomoże. No to cóż, jedziemy dalej, na Macedonię!

Droga prowadzi nas pagórkami wzdłuż torów i brązowej (!) rzeki. Ruch raczej symboliczny. Powoli zaczynamy się wspinać w górę, co ciekawe, wszystkie podjazdy, niezależnie od ich nachylenia były oznaczone jako 7%. Jeśli nie ma lasu, to miejscowości, bary, restauracje i myjnie. I stacje benzynowe. W końcu dojeżdżamy do miasta zamykającego dolinę i położonego na jej zboczu, tuż przed solidnym podjazdem na przełęcz Gdy je opuszczaliśmy, mając na uwadze nadchodzącą wspinaczkę na przełęcz, dogoniła nas para Anglików. Jechali sobie z Włoch do Rumunii. Chwilę pogadaliśmy i puściliśmy ich przodem, mówiąc, że pewnie są szybsi. "No tak, pewnie tak", powiedział chłopak i pojechał. Hipcia oczywiście, jak to ona, gdy tylko zobaczyła, ze ktoś jedzie szybciej, od razu bezmyślnie wyrwała za nimi, bo jak to tak, żeby ktoś jechał szybciej? Za chwilę na szczęście zwolniła i puściła ich spokojnie. Dziewczyna jechała wolniej, ale chłopak gnał przed siebie cisnąc strasznie na ciężkim przełożeniu; męczyłem się razem z nim patrząc jak jedzie.

Zaczął się ostrzejszy podjazd, dochodzący do 10%. I tam ich dopadliśmy i wyprzedziliśmy - gdy byliśmy juz prawie na przełęczy, oni byli za nami z półtora kilometra i sporo niżej. Na przełęczy zrobiliśmy tylko symboliczny postój na założenie kurtek i zjechaliśmy w dół do jeziora Ohrydzkiego. Dalej droga prowadziła wzdłuż jeziora - dobry asfalt mieszał się z fragmentami szutru i robotami drogowymi, by po chwili zmienić się w coś bardzo, bardzo kiepskiego (szczególnie że zapadł już zmrok). W miejscowości Pogradec zatrzymaliśmy się, zostawiłem Hipcię z rowerami i poszedłem do maleńkiego sklepiku. Nic tam nie było, zapytałem więc pracowników stacji o jakiś otwarty sklep. Coś było. Gdy wróciłem do Hipci okazało się, że przez te kilka minut ktoś proponował jej nocleg, ktoś chciał pomóc podnieść przewrócony rower i jakiś lokalny żul prosił o drobne.

W napotkanym sklepie robimy zakupy. Dowiadujemy się, że granica "być może" będzie otwarta.

Po zakupach ruszyliśmy wzdłuż jeziora. Widać było, że jest to wypoczynkowa okolica, tu hotel, tam restauracja, tu i ówdzie plaża, zupełnie inny świat. Zbliżając się powoli do granicy zauważyliśmy niewielkie fortyfikacje i tereny odgrodzone siatką. Po chwili wjeżdżaliśmy już do Macedonii; mimo późnej pory znów nikt nami się nie zainteresował. Odjechaliśmy na bezpieczną odległość i szukaliśmy miejscówki na nocleg. Coś się znalazło, ale było kiepskie, zapewne też widoczne z drogi. Sporo czasu chodziłem po mokrych krzakach, znajdując jedno, szerokie pole (głupio byłoby się rolnikowi rozbić na drodze dojazdowej) i olbrzymią dawkę krzaków rozbitych na... betonowych płytach. Olbrzymi, zarośnięty teren pokryty (częściowo zarośniętymi trawą) betonowymi płytami.

Postanowiliśmy więc zjechać nad jezioro w kierunku klasztoru Św. Nauma, bo jak jest jezioro, to musi być miejscówka. Okazało się, że był tam i klasztor, i duży ogród, i hotel, i restauracja. Przemknęliśmy się bardzo cichutko, bardzo bokiem, bardzo przy murze i bardzo bez świateł na hotelową plażę i, oddaleni jak się tylko dało od miejsc, gdzie ktoś nas może zauważyć, rozbiliśmy się i wpełzliśmy do namiotu.

  • DST 154.31km
  • Czas 09:55
  • VAVG 15.56km/h
  • Podjazdy 2031m
  • Sprzęt Zenon

Komentarze
Podpisuję się, po raz kolejny ostatnio, pod zdaniem Jurka i sprawnie przechodzę do rozdziału 6. ;)
michuss
- 09:53 poniedziałek, 27 lipca 2015 | linkuj
Ciekawie snujesz tę opowieść.
yurek55
- 18:06 wtorek, 21 lipca 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl