Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Piątek, 10 listopada 2017 Kategoria > 100km, do czytania, sakwy, zaliczając gminy, ze zdjęciem

Antywyprawka: dojazd

Pobudka przerywa sen w momencie, w którym dawno jej nie słyszałem. Jest jeszcze ciemno. Jedynym jasnym punktem w pokoju jest ekran telefonu, który w tym momencie głośno oznajmia, że właśnie minęło wpół do piątej i trzeba wstać. Przygotowana kawiarka. Tylko przekręcić kurek, by zaczęło się grzać. Po chwili siedzę już z ciepłym kubkiem w rękach. I ze zdumieniem stwierdzam, że wcale nie chce mi się spać.

Noc nadal otula miasto, gdy jedziemy w kierunku dworca, żegnani obojętnymi spojrzeniami jadących do pracy ludzi. My mamy wolne. Już na wstępie okazuje się, że hipciowy suport stawia nieoczekiwany opór, po wszystkim okaże się, że już dawno powinien być zostać wymieniony. Tymczasem wychodzi na to, że Hipcia będzie miała nieoczekiwany trening siłowy.

Na dworcu jesteśmy sporo przed czasem. Okazuje się, że gdzieś za winklem jest mała cukiernia, w której sprzedają pączki. Hipcia znika na chwilę, po czym wraca z pełną reklamówką.

Wagon jest pustawy. Rowery zostają powieszone w jakiejś klitce, w której co prawda nie przeszkadzają, ale też nie zostaje wiele miejsca. Kolejny z tych "nowszych" składów, które projektował ktoś, kto nie widział na oczy roweru w skali 1:1.

Całą drogę do Bielska-Białej drzemiemy. Na początku jazda nie jest szczególnie przyjemna, bo trzeba poczekać, aż wagon się nagrzeje, ale potem robi się nawet przyjemnie. A gdy już odkryłem WARS-a, to nawet i kawa, po raz kolejny tego dnia, uprzejemniła poranek.

Ale w końcu trzeba było wyjść. Krótki spacer po peronie i zaczynamy przebijanie się przez miasto. Na szczęście to mija szybko. Tu jakaś droga rowerowa, tu jezdnia, tu... pomyliliśmy skręt, ale w końcu udaje się. Początek jest bardzo przyjemny. A to wiatr wieje w plecy, a to mamy jakiś solidny zjazd... Niby teren bardziej górzysty, niby wiatr wcale aż tak bardzo nie pomaga, niby opony grubsze, a jedziemy jednak dobre 2-3 km/h szybciej niż tydzień wcześniej na Litwę.



Profil trasy zakładał kilka podjazdów (w tym jedną ściankę pod 15%). Dzięki temu mogliśmy jechać sporo wolniej i do woli nacieszyć się tym, co oferowała atmosfera okolicznych wsi. A, jak to mi później wyjaśniono, tutejsi mieszkańcy mają oryginalne podejście do segregacji śmieci: dzielą je na palne i niepalne, te palne, z kolei, na palne w dzień i palne w nocy. Dość powiedzieć, że praktycznie cały dzień jechaliśmy w zapachu palonej gumy i topionego plastiku.





Gdy zaczynało się ściemniać, akurat wjeżdżaliśmy do Suchej Beskidzkiej. Zrobiliśmy sobie przerwę obiadową na stacji. Dwie duże zapiekanki, dwa solidne kubki kawy, odpoczynek i... po chwili kolejny postój, pod Biedronką. Tym razem siedzę i czekam dobrze pół godziny, bo akurat całe miasto przyjechało robić zakupy i kolejki sięgają kilkunastu osób. Gdy w końcu ruszamy jest już kompletnie ciemno.

Ruch znika chwilę po tym, jak wjeżdżamy na trasę MRDP i ruszamy w kierunku Jeleśni. Jest to boczna droga, więc można spokojnie jechać obok siebie i rozmawiać. Przy okazji odkrywamy kolejny dowód na to, że zasada pt. "Trasę MRDP puszczamy tak blisko granicy jak się tylko da" jest stosowana wybiórczo: jeśli można ją zignorować, ale w zamian dodać podjazd - to się doda.



W Koszarawie krótki, ostatni już postój na kolejne zakupy (w końcu nie musieliśmy wszystkiego tachać pod górę, skoro można było część kupić wyżej?). Po zakupach, już z pełnymi sakwami, czeka na nas tylko ostatni podjazd. Zaczyna się obiecująco i spokojnie, ale jego końcówka to już sól kolarstwa - nie chce nam się już zdzierać ścięgien po ostatnim asfaltowym fragmencie, więc przechodzimy do spaceru, wpychamy fragment po kamienistej drodze, a końcówkę robimy już w siodle, w tym zjazd po niezbyt przyjemnie podmokłej łące.

Płonie ognisko. Przy nim siedzi dwóch dżentelmenów - Krzysiek i Michał. Niewielka wiata daje schronienie przed wiatrem. Wieczór zapowiada się bardzo przyjemnie. Wypoczywamy. Bobrujemy po krzakach w poszukiwaniu drewna. Uzupełniamy elektrolity.

Po dwóch godzinach pojawia się dwóch kolejnych, tym razem Ricardo z Tomkiem. Ten ostatni przywiózł z domu prawie gotowe ciasto na podpłomyki, więc zabieramy się za gotowanie.

A potem następuje coś dziwnego. W naszym kierunku idzie typ z osakwionym rowerem. Obchodzi nas dookoła, na nasze pytania nie odpowiada wcale. Stawia rower obok wiaty, nadal ignorując pytania, jedynie wypowiadając "nie po oczach" (pod adresem naszych czołówek), zagląda do środka, po czym... zabiera rower i znika, również bez słowa.

Nie minął szok związany z nietypowymi odwiedzinami, a tu, znienacka, pojawia się dwóch kolejnych - tym razem z plecakami. Ci akurat nie mieli problemów. Znaleźli sobie miejscówkę i dosiedli się do ogniska.

Impreza kończy się gdzieś po drugiej w nocy. Wypiliśmy to, co było do wypicia, zjedliśmy solidną kolację, więc trzeba wskoczyć w bivvy, bo rano trzeba będzie ruszać.


  • DST 131.33km
  • Czas 07:11
  • VAVG 18.28km/h
  • Sprzęt Zenon

Komentarze
Nic. Jestem na bieżąco.
Hipek
- 19:17 czwartek, 19 kwietnia 2018 | linkuj
Ile jeszcze tych zaległych wpisów?
yurek55
- 19:11 czwartek, 19 kwietnia 2018 | linkuj
A to ci dopiero "segregacja"...
malarz
- 15:07 czwartek, 19 kwietnia 2018 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl