Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Czwartek, 30 maja 2013 Kategoria > 100km, do czytania, sakwy

Norwegia 2013: (1)

Rozdział 1: Trudy letniej wędrówki

Podchodzenie do lądowania w Oslo wyrwało nas ze snu. Podreptaliśmy do hali przylotów i pobraliśmy nasz bagaż, pełni niepokoju, czy w ogóle przyjedzie z nami. Nie wiedzieliśmy bowiem, czy będzie on transportowany bezpośrednio do Trondheim, czy trzeba będzie go tarmosić osobiście; dwa telefony na infolinię Norwegiana nie przyniosły ukojenia, teoretycznie powinniśmy bagaż przenosić, ale żaden z dwóch konsultantów nie był tego pewien. Na wszelki wypadek zabraliśmy do bagażu podręcznego śpiwory, bagaże jednak wyjechały. Sakwy - bez problemów, rowery za to... wyjechały, owszem. Ciśnienie mi się podniosło, bo jakiś baran upychał je chyba łopatą do samolotu: pręty od błotnika miałem zgięte w "S", oba koła Hipci były odkręcone, do tego jedno zdjęte. Po chwili okazało się również, że tylne światło Hipci zostało rozbite, na szczęście tylko częściowo, ale i tak nie było pewności, czy się nie rozpadnie. Zebraliśmy wszystko do kupy i podreptaliśmy do hali odlotów, gdzie rozłożyliśmy sobie obozowisko za rzeźbą przedstawiającą dzika lub inszego bizona. Karimaty, śpiwory, zjedzenie przygotowanych w domu kanapek i kimono, bo trzeba wstać o wpół do szóstej. Za oknem deszcz.

Noc nie należała do najprzyjemniejszych, ruchu co prawda nie było, ale mocne neony wiszące pod dachem dawały mocno po oczach, do tego było sporo za gorąco. Pobudka okazała się wybawieniem, zostawiłem Hipcię z rzeczami i poszedłem poszukać miejsca, w którym mogę złożyć reklamację na rozbite światło. Akurat trafiłem na odprawiającą nasz lot Polkę, która poleciła mi reklamację w Trondheim. Bagaży nie musieliśmy już drugi raz metkować, wszystko oddaliśy do bagażu ponadwymiarowego i zeszliśmy do hali odlotów krajowych. Musieliśmy dojść do bramki nr 10. Szliśmy i szliśmy... korytarz się skończył, wszystko puste, po drodze (w odróżnieniu od części międzynarodowej) tylko dwie małe restauracje. Na końcu korytarza drzwi, zejście w dół i malutka, przytulna poczekalnia, wyłożona elegancko drewnem. Zasiedliśmy i zaczęliśmy drzemać. Po jakimś czasie przybył pracownik i wpuścił nas i kilkunastu innych podróżnych na pokład samolotu.

Z podróży do Trondheim niewiele pamiętam. Zasnąłem jeszcze gdy kołowaliśmy, chyba pamiętam wznoszenie się, a obudziło mnie dopiero uderzenie kół o pas startowy. Strącając z krótkiej jeszcze brody resztki snu poczłapałem do malutkiego (w porównaniu z Oslo, nie mówiąc o Okęciu) lotniska i czekałem na bagaż. Trondheim nie ma własnego pasa na bagaż ponadwymiarowy, więc rowery "przyszły" za pomocą pracownika lotniska, sakwy wyjechały grzecznie w komplecie. Zajęliśmy miejscówkę obok drzwi, odkręciłem zepsutą lampkę (przy okazji upewniając się, że odprysnął tylko spory fragment odblasku, ale reszta jest nieuszkodzona) i ruszyłem do Røros Flyservice złożyć reklamację. Pracownik był szczerze zdziwiony, pierwszy raz zdarzyła mu się reklamacja na rower, dostałem kartkę z potwierdzeniem zgłoszenia, ale nie potrafił powiedzieć mi, w jaki sposób zostanie pokryta szkoda. Skoro lampka działała, w duchu dopisałem ją do listy strat z wyprawy i postanowiłem załatwić tę sprawę już z Warszawy. Wrócilem do Hipci i zacząłem składać rowery do kupy. Najwięcej czasu, jak zawsze, zajęło pompowanie kół, praca z małą pompką jest męczarnią, jeśli mowa o napompowaniu roweru do ciśnienia, które umożliwi jazdę z sakwami. W międzyczasie przypałętał się Norweg, pytając o naszą trasę. Powtórzył nam to, co wiedzieliśy już od dawna: wyprawa będzie udana, jeśli na Lofotach będzie ładna pogoda.

W końcu rowery zostały zebrane do kupy, bidony napełnione kranówką, zapytaliśmy o kierunek do drogi E06 i zaczęliśmy kręcić pierwsze metry.

Sam wyjazd na E06 okazał się nie tak trudny, ale i tak zapytaliśmy napotkanych rowerzystów o drogę. Po chwili już siedzieliśmy na rowerówce i smiało gnaliśmy w kierunku Steinkjer. Pogoda na starcie: świeci słońce, 25 stopni. Trochę za ciepło, ale czemu narzekać, jeśli nie pada? Po chwili, gdy opuściliśmy już niegościnne okolice Trondheim (rowerówka kluczyła po bokach, a nie mamy ochoty bujać się po pagórkach zamiast jechać po równym), wjechaliśmy na jezdnię. Nie na długo, przywitał nas znak ekspresówki i zakaz dla rowerów. Chcąc nie chcąc zbiliśmy zgodnie ze znakiem na szlak do Levanger. Po dłuższej przeprawie przez tereny rolnicze zorientowaliśmy się, że szlak prowadzi nas bardzo naokoło, nadłożyliśmy z trzy kilometry, do tego nie po płaskim, a po okolicznych pagórkach.

Temperatura była nieznośna, ciągle powyżej 30 stopni; gdy zatrzymaliśmy się w niewielkim tunelu na DDR, żeby się ochłodzić, zatrzymał się przy nas rowerzysta. Pogadaliśmy chwilę, odradzał nam jazdę E06 (bo, oczywiście, niebezpieczna). My z kolei przy pierwszej okazji wróciliśmy na tę drogę... tylko po to, żeby przed kolejną ekspresówką dać za wygraną i zbić na szlak. W Levanger pierwsze zderzenie z norweskimi cenami, litrowy, świeży sok za 35 koron... ale był zimny i świeży; warto było. Levanger to większe miasto, więc wolałem zapytać o drogę, stąd już samym szlakiem rowerowym dotarliśmy aż do Steinkjer, dwukrotnie mocząc czapki w strumyku.

Samo Steinkjer zachęcało, żeby je opuścić możliwie szybko: duże i ruchliwe. I, oczywiście, nie dające pewności co do tego, w którym kierunku powinniśmy jechać. Podpytałem na stacji jednego Norwega, niestety, był podpity i chyba nie do końca wiedział, gdzie jest. Nie mogliśmy wrócić do E06 (zakaz), więc pojechaliśmy jakąś drogą w jedynym słusznym kierunku, podpytując przy okazji o wyjazd z miasta i kierunek na Rv17. Mieliśmy jechać prosto, aż wyjedziemy na E06, ale skręciliśmy przy pierwszej okazji w dół... po to, żeby wrócić pod górę, bo nadal był zakaz. W końcu droga wypluła nas prosto na szóstkę, skąd po chwili odbiliśmy na siedemnastkę. Od razu widać różnicę: obie drogi były ruchliwe, ale na 17 ruch był nieco mniejszy, chociaż TIRy nadal szalały sobie radośnie przewijając się w obu kierunkach. Dodatkowa różnica to ta, że tereny zrobiły się sporo ładniejsze.

Przy drodze zrobiliśmy gdzieś postój przy sklepie, po czym chodziłem z mapą dopytywać Norwegów o szlak, który prowadził przez Dorås aż w okolice Bangsund. Wymagało to skręcenia z głównej i zrobienia sporego podjazdu, który w przewodniku był opisany jako "do pchania roweru". Nikt z tubylców nie znał tego szlaku, dopiero jeden starszy facet odradził nam ten szlak ze względu na konieczność przeprawy przez spore błota i rozlewy. Uwierzyliśmy na słowo i pojechaliśmy siedemnastką. Gdzieś w tej okolicy spadł pierwszy, krótki deszcz. Ubraliśmy się, ale deszcz zaraz się rozmyślił, dając nam możliwość obejrzenia pięknych tęczy przesuwających się razem z nami.

Pod koniec dnia nie mieliśmy spotkanego żadnego sakwiarza, za to dysponowaliśmy całkiem przyjemną średnią, powyżej 17 km/h, zasługa "tej płaskiej" Norwegii i wiatru, który czasem pomagał, ale zwłaszcza starał się nie przeszkadzać. Około 21:00 zjechaliśmy w miejsce, które Hipcia miała wcześniej obczajone przez Street View. Dokładnie w tym miejscu zeszliśmy w krzaki i zabunkrowaliśmy się z widokiem na wodę i podmokłe tereny. Podczas rozbijania namiotu zobaczyłem dziwne światło w rogu sypialni... trzycentymetrowe rozcięcie, w samym rogu; pewnie niezauważony efekt poprzedniego biwaku w Dolinie Będkowskiej. Trudno, z informowaniem Hipci poczekałem, aż sama zauważy - dopiero cztery dni później. Rozpakowaliśmy wszystko i nie zamykając namiotu (zostawiliśmy tylko moskitierę) poszliśmy spać.
  • DST 144.18km
  • Czas 08:17
  • VAVG 17.41km/h
  • VMAX 48.03km/h
  • Sprzęt Zenon

Komentarze
Czyta się dobrze
yurek55
- 18:30 piątek, 21 czerwca 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl