Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:687.19 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:31:29
Średnia prędkość:21.83 km/h
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:23.70 km i 1h 05m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 23 maja 2011 Kategoria do czytania, transport

Po weekendzie czas na robotę...

Po wczorajszej wycieczce przywitał mnie Pan Zakwas (szczególnie w przedramionach, bo wczoraj kombinowałem z ustawieniem siodełka i przekombinowałem). Przekombinowałem też przy lewoskręcie z Powstańców w Połczyńską - pojechałem jak kretyn, dobrze, że nikt nie wymyślił omijania korka na żyletki, bo leżałbym na masce, albo siedzialbym wgnieciony między dwa samochody, wprasowany w swój rower. Już drugi raz taką głupotę robię, wszystko przez pośpiech... :/
Niedziela, 22 maja 2011 Kategoria do czytania, > 50 km

A jak już się zaczęło, to się pojechało

Skoro Hipcia juz zdrowa, to postanowiliśmy wykorzystać weekend. Plan był prosty: póki świeci słońce, podjechać gdzieś, usiąść na trawie i napić się piwka. Łomianki odpadły, bo już za dużo tam jeździliśmy, pozostały dwa możliwe plany: Wisła w okolicach Wawra albo jakaś plaża w okolicach Nieporętu/Wieliszewa. Zasakwiłem zatem pojazd i wio...

Start trasy Bemowo->Maczka->Most Gdański. Przed mostem podejmujemy decyzję o jeździe na Wieliszew. W ramach mostu i za mostem wpadamy w kolejkę ludzi idących/jadących do ZOO. Bombowa sprawa, na szczęście udaje się z tego wydobyć i juz planowo lecimy na Rondo Żabę i dalej św. Wincentego. Gdzieś po drodze napotykamy odjazd do Parku Leśnego Bródno i w związku z tym, że przypuszczamy, że nie uda nam się przejechać Głębocką nad/pod trasą Toruńską, skręcamy do lasu. Wylatujemy w okolicach Praktikera i przy Radzymińskiej robimy kolejny postój powiązany ze sprawdzaniem mapy. Wychodzi nam, że do Wieliszewa nie ma co jechać, wymyślamy zatem trasę na północ przez Marki, ul. Fabryczną, potem na rondzie skręt w prawo i dojazd do Warszawy. Na dzień dobry w okolicach estakady przy Radzymińskiej wita nas zakaz wjazdu rowerów, ale olewamy go, bo innej alternatywy nie ma. Zaraz potem mylimy skręt i lądujemy gdzieś w Ząbkach. Koniec końców udaje się trafić na właściwą trasę, gdzie wita nas sznureczek aut wracajacych z Mazur/znad Zegrza. Rezygnujemy, jedziemy kawałek na Wołomin i skręcamy w czerwony szlak przez las. Dalej przez Rembertów, Marsa, potem skręcamy gdzieś przy lasach i lądujemy na ul. Mrówczej, nią kręcimy aż do Przewodowej.

Tu po lewej wyrasta stacja benzynowa, z której chcemy skorzystać. Planujemy zawrócić na rondzie przy Wale Miedzeszyńskim, na którym to rondzie niewiele brakło, a Hipcię skosiłaby jakaś nieprzytomna baba w czerwonej puszce, zjeżdżajaca z wewnętrznego pasa. Bo co prawda wewnętrzny pas ustępuje pierwszeństwa zewnętrznemu, chyba, że chodzi o rower, prawda?

Ze stacji skręcamy nad Wisłę, gdzie siadamy na plaży i podziwiamy zachód słońca. Chowa się ono za kominami EC Siekierki, socrealizm w pełnym zakresie. :-) Przy okazji też widzieliśmy bobra, który szalał w wiślanej wodzie.

Z plaży jedziemy ścieżką przez las, potem przez pola, w końcu lądujemy na Wale Miedzeszyńskim. Stamtąd dłuuuuga trasa do Mostu Siekierkowskiego, potem tniemy przez Sikorskiego, al. Wilanowską, od Galerii Mokotów powrót przez Wołoską, Banacha i Górczewską.

I tak, zupełnie przypadkowo, udało się nam wykręcić rekordową trasę. Gdybyśmy pojechali przez Wieliszew, pewnie bariera stu km zostałaby przekroczona, ale nie ma się co spieszyć - przejechać sto kilometrów problemem nie będzie, samo się tam gdzieś pojawi. Nie wykorzystaliśmy zabranych krótkofalówek (na wypadek długiej jazdy gęsiego). To też pozostanie na przyszłą okazję.
Sobota, 21 maja 2011 Kategoria do czytania, transport, < 50km

Z powrotem na szlaku

W zasadzie, to wpis miał być o tym, że w drodze powrotnej z uczelni przekroczyłem 5000 przejechanych kilometrów od rozpoczęcia jazdy na rowerze. Ale w sumie okazja kiepska - gdy patrzę na to, co wykręcili inni, to moje marne pięć tysięcy od czerwca kupra nie urywa. Zwłaszcza, że są tacy, co pięć tysięcy mają od początku tego roku. Na szczęście trafił się ciekawszy temat.

Zgodnie z planem pojechaliśmy wieczorkiem umyć Hipciowego brudasa. Złożyłem go do kupy w czwartek wieczorem, ale chciałem się wstrzymać z wszelkimi regulacjami do momentu, gdy rower wyczyszczony zostanie. Zatem skoczyliśmy na myjkę przy Górczewskiej, potem już testowo zakręciliśmy przez Prymasa, Arkuszową i wróciliśmy przez Estrady. W związku z tym, że w piątek jakoś weszly w zycie nowe przepisy, testowaliśmy odporność kierowców, jadąc obok siebie. Okazuje się, ze nikt nie wykazał się nadpobudliwością klaksonu, wszyscy grzecznie wyprzedzali. Za to na przejeździe rowerowym strąbił nas pan taksówkarz, który wymyślił, że na skrzyżowanie najedzie z prędkością około 90/100km/h; my go biedaka zmusiliśmy do przyhamowania, pech to pech. W domu byliśmy jakoś około pierwszej w nocy. Okazało się, że Hipcia juz zdrowa, nóżka kręci, łapki trzymają kierownicę, trochę tylko kark bolał od wszystkich wstrząsów, ale pierwszy test jazdy po kontuzji zdany.

I nareszcie miałem okazję na porządną przejażdżkę, bo, umówmy się, jeżdżenie samemu to żadna radocha: transport, ot co. Dopiero, gdy jedziemy razem, robi się przyjemnie, czy wolno, czy szybko, po równym, czy po nierównym, ale zawsze miło.
Piątek, 20 maja 2011 Kategoria do czytania, transport

Przyszły prezenty!

Hipek był grzeczny, więc odwiedził go Mikołaj. Nieważne, że Hipek sam sobie tego Mikołaja zamówił, sam zapłacił, a potem sam wystał swoje na poczcie; ważne jest to, że prezenty przyszły. W jednej paczuszce uroczo zwinięte oponki Schwalbe Smart Sam 1.75 (na zimę i gdybym wpadł na pomysł jazdy po trudniejszym terenie), w drugiej dwa komplety SPDków i klocki hamulcowe. Miodzio.

Teraz trzeba tylko zakupić odpowiednie obuwie i będzie można się zupełnie spiąć z rowerem. Noski to noski, z nich też jest zysk, ale noga będzie podawała naprawdę dobrze, gdy się w końcu (oboje) wepniemy.
Piątek, 20 maja 2011 Kategoria do czytania, transport

Nie gatki, a chęci czyste zrobią z Ciebie Rowerzystę

Nie wiem, czy chęci mogą być czyste, a sam dwuwiersz, mimo że kulawy (nie zgadzają się akcenty w obu wersach), jest boleśnie prawdziwy. "Rowerzysta" w tytule jest celowo z dużej litery, bo "Rowerzysta" to nie to samo co "rowerzysta".

Gdy wracałem wczoraj do domu, cudem uniknąłem kolizji z Misiem, który ubrany w wersji Pr0-brudny_MTB uparł się jechać obok kolegi ścieżką i zagadywać do niego na zakręcie patrząc w jego stronę. Nie chce mi się już pisać o setkach baranków, którym się wydaje, że ścieżka dla rowerów, to taki chodnik, po którym wolno jeździć tak, jak się chodzi na chodniku: bez zasad, w sposób losowy. Ubrani za to jadą "pr0", bo ważne, żeby mieć na bucie "Szimano", a na plecach "Kelis". Na forum BSa też są tacy, według których po spodenkach kolarskich, lub kasku na głowie, można rozpoznać, że to "nie byle bajker jedzie do sklepu po bułki".

Już myślałem, że na tym jednym się zakończy dzień zadziwiania się nad bezmyślnością, ale nie. Wypróżniłem się twórczo juz na forum BSa, ale przekleję sobie tutaj, bo mimo, że wkurw mi zszedł, to nadal zdania nie zmieniam: jadąc wczoraj (autem) przez ul. Leszno w kierunku Bemowa, za skrzyżowaniem z Okopową (kto tam jeździł, ten wie, że mimo że są dwa pasy, to jest ciasno, a po prawej stronie asfalt nie należy do równych), zauważyłem rowerzystę. Ubrany w koszulkę kolarską z napisem "Nocny rower", bez żadnego oświetlenia, jechał tamtędy rozmawiając przez komórkę. Za to miał na głowie kask. Bardzo dobrze że go miał; moim zdaniem, jeśli nie można takiemu imbecylowi przeszczepić choć fragmentu mózgu, a prawa człowieka zabraniają na odstrzał takich baranów (lepiej odstrzelić, niż żeby ktoś miał go trzepnąć samochodem i miał z tego tytułu problemy), to niech chociaż ma ten kask, może mu kiedyś uratuje zdrowie i nasz mały bohater zacznie myśleć. Zapadka zaskoczy w tępym łbie i coś tam zaświta.

Robi się coraz bardziej gorąco. Podobno kask ma chronić również przed udarem cieplnym, ale jeśli chodzi o mnie, to prędzej mi go spowoduje, niż mnie przed nim uchroni.

A z eReMeF Rege podhaczyłem taki kawałek. Dobry do jazdy.
Czwartek, 19 maja 2011 Kategoria do czytania, transport

Z pracy i do pracy

Muszę w końcu kupić buty do SPDków. Same pedały czekają już na poczcie, dziś pewnie je odbiorę, ale bez butów nie poszaleję. W kolejce też czeka smarowanie sterów i mostu. No i złożenie do kupy starego grata Hipci, skoro, przynajmniej na razie, nie kupimy nowego sprzętu.
Środa, 18 maja 2011 Kategoria do czytania, transport

Dojazdowo

Wieczorkiem z pracy do Legionu przy Gorczewskiej - panowie naprawdę zrobili dobrą robote i bardzo dobrze wycentrowali koło Hipci (a po wypadku było naprawdę w kiepskim stanie).

Do pracy przez dwie lokalizacje i centrum. Nie lubię centrum.
Wtorek, 17 maja 2011 Kategoria do czytania, transport

Z pracy i do pracy

Dawno nie widzieliśmy się z Panem Wiatrem.
A Warszawa coś dziś skorkowana, jakoś długo jechałem do pracy.
Nadal trzeba odpoczywać po wyjeździe. Dziś ledwo wstałem do pracy.
Poniedziałek, 16 maja 2011 Kategoria do czytania, transport, nie do końca rowerowo

Zakopiańskie szlaki i powrót do pracy

Droga do pracy, po spędzonym pracowicie weekendzie była ciężka: nie wyspałem się, byłem zmęczony, ale dojechałem - chociaż gdy rano wstałem, miałem wątpliwości, czy na pewno chce mi się jechać.

Zatem - dwa słowa o weekendzie. Plan: wyjazd do Zakopanego i lekkie chodzenie po szlakach, żeby nie obciążyć kontuzjowanej Hipci. Problem w tym, że ona nie zna definicji słowa "lekkie".

Czwartek:
Lądujemy w Murzasichlu, miała tam być rezerwacja. Na miejscu okazało się, że "uroczy domek otoczony pięknym ogrodem" to chałupka stojąca na podwórku, tuż obok drogi, którą jechała ciężarówka za ciężarówką. Mówimy zatem pani "do widzenia" i szukamy czegoś na gorąco. Udało się znaleźć.

Piątek:
Żółtym przez Dolinę Małej Łąki do Kondrackiej Przełęczy, stamtąd niebieskim na Giewont. I tu niespodzianka - na Giewoncie byliśmy sami :) Planem było zejście przez Halę Kondratową do Zakopanego, ale koniec końców ruszyliśmy żółtym na Kopę Kondracką, stamtąd czerwonym do Kasprowego i zielonym na dół. Na dole taksa (bo do auta mieliśmy z 1.5h marszu) i spać.

Sobota:
Mieliśmy wyjechać na Kasprowy kolejką, ale zobaczyliśmy, ile trzeba czekać i zwątpiliśmy. Z Kuźnic zaatakowaliśmy żółtym w kierunku Murowańca (i dobrze, żółty był ciekawszy i trudniejszy), z Murowańca czarnym w kierunku zielonego stawu i tu, przy rozejściu na Karb zdecydowaliśmy o podejściu na Przełęcz Świnicką. Podejście strome, w śniegu, dało się spokojnie pokonywać do ostatnich 20 metrów. Tam już było ciężko, a jakieś 10 m od celu straciłem oparcie i śmignąłem w dół. Zatrzymałem się 30 metrów niżej, dzięki kijkowi trekingowemu, który najpierw ułamałem, a potem wbiłem i zawisłem na nim. Gdybym go nie miał, zjechałbym na sam dół.
Wyszliśmy jednak na przełęcz. Mozna różnie nazywać to, co zrobiliśmy, cenzuralnymi słowami bądź nie, ja dumny szczególnie nie jestem. Ale dużo się nauczyliśmy. Na przykład tego, że w tak wysokie góry bez sprzętu się nie wychodzi. Mieliśmy jeszcze podejść na Świnicę, ale zrezygnowaliśmy - bez raków byłoby to bez sensu, chyba, że sensem jest podróż helikopterem - w czarnym worku, bądź nie.
Z przełęczy czerwonym do Liliowych, stamtąd zielonym na dół, dalej czarnym do Murowańca i niebieskim do Kuźnic. Dobrze, że w pierwszą stronę wybraliśmy żółty - niebieski byłby zapchany ludźmi i nudny - jest łagodny i montonny.

Niedziela:
Zielonym na Dolinę Chochołowską, potem czarnym - ścieżka nad Reglami i żółtym przez Dolinę Lejową. Cały dzień padal deszcze. Nie "lał" - padał. Problem byl w tym, że padał systematycznie, konsekwentnie i bez żadnej przerwy. Koniec końcow wylądowaliśmy w samochodzie prawie zupełnie przemoczeni. Moja kurtka w większości dała radę, ale Hipci byla już zupełnie przemoczona.

Powrót do Warszawy w deszczu. Tam, gdzie jechało się 100-110km/h - teraz szlo jechać 60/70km/h. Po drodze mijałem sześć wypadków, w tym dwa śmiertelne. W tym ten, w którym, gdybym jechał trochę szybciej, to może ja grałbym główną rolę - miałem jechać tamtą drogą i byłem mniej więcej kilometr w kierunku Kielc od tego miejsca, gdy zaczęli podawać przez radio, że był wypadek.

I wracamy do pracy...
Środa, 11 maja 2011 Kategoria transport, do czytania

I starczy na ten tydzień

Od jutra kursuję po tatrzańskich szlakach. Na piechtę.

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl