Poniedziałek, 30 marca 2015
Kategoria transport, do czytania
Skleroza i dmuchanie
Rano pełen nadziei wyskoczyłem na rower. Ruszyłem pełną parą w kierunku pracy i wtedy spostrzegłem błyskające światła koguta. Chwilę później byłem bliski śmierci... a raczej byłbym, gdybym był w USA.
Policjanci zajęli swoją standardową zatoczkę otaczając opieką wybranych kierowców. Gdy ich omijałem, machnął ręką. Do mnie? Zapytałem go, wskazując na siebie. Usłyszałem "jedzie", uznałem więc, że było to "niech pan jedzie". Minąłem go i pojechałem dalej. W USA już by mnie zastrzelili, albo przynajmniej oddali strzały ostrzegawcze. Ze trzy, w potylicę.
Na szczęście jesteśmy w Polsce, zdążyłem się obejrzeć i zauważyłem, że funkcjonariusz macha do mnie. Ahaaaa, czyli to było "pan zjedzie". No dobrze, podjechałem, przeprosiłem, dmuchnąłem, poczekałem na 0,0 (od trzech miesięcy alkohol piłem może trzy razy i za każdym razem był to cydr, więc wynik nie mógł być inny), pojechałem dalej. Dziwne, że mnie zatrzymali, takich poniedziałkowych, porannych kontroli minąłem już kilkanaście i nigdy rowerzystów nie zatrzymywali.
Było deszczowo, zaczęło robić się słonecznie. Minąłem zakorkowany skręt w Popularną, bo nie miałem jak zmienić pasa i stwierdziłem, że wobec tego objadę Kleszczową. Wsiadłem na DDR... i natychmiast zorientowałem się, że zapomniałem zabrać z domu ciuchów do przebrania.
Urrrrwał jego nać!
Wróciłem do domu. Wyjechałem z powrotem i przejechałem caluuuuteńką drogę. Znowu ten sam policjant (tym razem się mną nie zainteresował, wyglądało na to, że jednego nietrzeźwego kierowcę i jednego rowerzystę już sobie dopadł), znowu to samo skrzyżowanie, praca. I tak z 8 km zrobiło się 18.
W weekend, co warto zauważyć, czasu na rower nie było. Lista zadań jest zbyt długa. Starczyło jednak na długie wspinanie na Makaku.
Policjanci zajęli swoją standardową zatoczkę otaczając opieką wybranych kierowców. Gdy ich omijałem, machnął ręką. Do mnie? Zapytałem go, wskazując na siebie. Usłyszałem "jedzie", uznałem więc, że było to "niech pan jedzie". Minąłem go i pojechałem dalej. W USA już by mnie zastrzelili, albo przynajmniej oddali strzały ostrzegawcze. Ze trzy, w potylicę.
Na szczęście jesteśmy w Polsce, zdążyłem się obejrzeć i zauważyłem, że funkcjonariusz macha do mnie. Ahaaaa, czyli to było "pan zjedzie". No dobrze, podjechałem, przeprosiłem, dmuchnąłem, poczekałem na 0,0 (od trzech miesięcy alkohol piłem może trzy razy i za każdym razem był to cydr, więc wynik nie mógł być inny), pojechałem dalej. Dziwne, że mnie zatrzymali, takich poniedziałkowych, porannych kontroli minąłem już kilkanaście i nigdy rowerzystów nie zatrzymywali.
Było deszczowo, zaczęło robić się słonecznie. Minąłem zakorkowany skręt w Popularną, bo nie miałem jak zmienić pasa i stwierdziłem, że wobec tego objadę Kleszczową. Wsiadłem na DDR... i natychmiast zorientowałem się, że zapomniałem zabrać z domu ciuchów do przebrania.
Urrrrwał jego nać!
Wróciłem do domu. Wyjechałem z powrotem i przejechałem caluuuuteńką drogę. Znowu ten sam policjant (tym razem się mną nie zainteresował, wyglądało na to, że jednego nietrzeźwego kierowcę i jednego rowerzystę już sobie dopadł), znowu to samo skrzyżowanie, praca. I tak z 8 km zrobiło się 18.
W weekend, co warto zauważyć, czasu na rower nie było. Lista zadań jest zbyt długa. Starczyło jednak na długie wspinanie na Makaku.
- DST 18.51km
- Czas 00:50
- VAVG 22.21km/h
- Sprzęt Jaszczur
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!