Wtorek, 26 lipca 2016
Kategoria > 200 km, sakwy, zaliczając gminy
Piąta (słoneczna) Hip-rawka. Dzień 4
O piątej z minutami obudziły nas krzyki. Dwóch drwali wesoło kazało nam zmiatać, bo mieli rozpocząć wycinkę drzew w tej okolicy. Zebraliśmy się błyskawicznie, ale gdy się podnosiłem, skręciłem za bardzo bark i coś pociągnęło w plecach. Nie za mocno, ale już bałem się, że całą trasę zrobię postrzyknięty i złożony w pół.
Ruszyliśmy. Po chwili zrobiliśmy przystanek na jakiegoś energetyka, bo oczy mi klapały tak mocno, że bałem się, że rozbiją mi rower. Do tego plecy uniemożliwiały mi skuteczne oglądanie się za siebie, więc dzień zaczynał się jak najbardziej pozytywnie. Do tego, w przeciwieństwie do dnia poprzedniego, nie zaczęliśmy od jazdy po krzakach, więc już od samego rana dostaliśmy słoncem po glowach.
W ukropie i pod pieroński wiatr dotarliśmy do Stargardu (już nie szczesińskiego), skąd, robiąc solidny postój na Orlenie, objechaliśmy jezioro Miedwie i solidnym zygzakiem skierowaliśmy się w stronę południową, w końcu mając wiatr nieco z boku a potem zupełnie z tyłu. Droga prowadziła niewielkimi wioseczkami, tak, jak każdego dnia, mijaliśmy nieskończone ilości kombajnów pracujących na okolicznych łąkach. Oczywiście równo być nie mogło, zastanawiałem się, co mam bardziej obite: stopy, tyłek czy dłonie.
Tereny, przez które jechaliśmy, były terenami byłych PGR-ów, więc widać było charakterystyczną dla nich zabudowę: kilka budynków mieszkalnych, stare budynki PGR-u i dookoła, jak okiem sięgnąć, pola, na pagórkowatych terenach.
Tuktając coraz mniej radośnie po kolejnych dziurskach, zajechaliśmy do Lipian, gdzie napierw doświadczyliśmy uroku brukowanej ulicy, a potem zrobiliśmy zakupy w Biedronce.
Tak obładowani mogliśmy skorzystać z radości watru w plecy: fragment na Dębno przejechaliśmy nie wiedząc kiedy, po czym skręciliśmy w kierunku Gorzowa (mijając sklep "Hipek").
Na nocleg rozbiliśmy się bardziej z konieczności niedaleko Gorzowa, by nie pedałować przez całe miasto tylko dlatego, że chcieliśmy zrobić jeszcze kilka kilometrów. Znaleźliśmy dobrą miejscówkę, zabunkrowaliśmy się i... jak na złość, trzydzieści metrów od nas przejechał cicho samochód. Nie przebijaliśmy niczego, połozyliśmy się tam, gdzie byliśmy rozbici. Tym razem darowaliśmy sobie tropik i położyliśmy się tylko wewnątrz siatkowej sypialni.
Ruszyliśmy. Po chwili zrobiliśmy przystanek na jakiegoś energetyka, bo oczy mi klapały tak mocno, że bałem się, że rozbiją mi rower. Do tego plecy uniemożliwiały mi skuteczne oglądanie się za siebie, więc dzień zaczynał się jak najbardziej pozytywnie. Do tego, w przeciwieństwie do dnia poprzedniego, nie zaczęliśmy od jazdy po krzakach, więc już od samego rana dostaliśmy słoncem po glowach.
W ukropie i pod pieroński wiatr dotarliśmy do Stargardu (już nie szczesińskiego), skąd, robiąc solidny postój na Orlenie, objechaliśmy jezioro Miedwie i solidnym zygzakiem skierowaliśmy się w stronę południową, w końcu mając wiatr nieco z boku a potem zupełnie z tyłu. Droga prowadziła niewielkimi wioseczkami, tak, jak każdego dnia, mijaliśmy nieskończone ilości kombajnów pracujących na okolicznych łąkach. Oczywiście równo być nie mogło, zastanawiałem się, co mam bardziej obite: stopy, tyłek czy dłonie.
Tereny, przez które jechaliśmy, były terenami byłych PGR-ów, więc widać było charakterystyczną dla nich zabudowę: kilka budynków mieszkalnych, stare budynki PGR-u i dookoła, jak okiem sięgnąć, pola, na pagórkowatych terenach.
Tuktając coraz mniej radośnie po kolejnych dziurskach, zajechaliśmy do Lipian, gdzie napierw doświadczyliśmy uroku brukowanej ulicy, a potem zrobiliśmy zakupy w Biedronce.
Tak obładowani mogliśmy skorzystać z radości watru w plecy: fragment na Dębno przejechaliśmy nie wiedząc kiedy, po czym skręciliśmy w kierunku Gorzowa (mijając sklep "Hipek").
Na nocleg rozbiliśmy się bardziej z konieczności niedaleko Gorzowa, by nie pedałować przez całe miasto tylko dlatego, że chcieliśmy zrobić jeszcze kilka kilometrów. Znaleźliśmy dobrą miejscówkę, zabunkrowaliśmy się i... jak na złość, trzydzieści metrów od nas przejechał cicho samochód. Nie przebijaliśmy niczego, połozyliśmy się tam, gdzie byliśmy rozbici. Tym razem darowaliśmy sobie tropik i położyliśmy się tylko wewnątrz siatkowej sypialni.
- DST 293.33km
- Czas 13:49
- VAVG 21.23km/h
- Sprzęt Zenon
Komentarze
Upał dokuczał Wam cały czas, a jednak nie zostaliście nad morzem, na plaży. Gdzie sens? Gdzie logika? Ciężki przypadek.
yurek55 - 17:57 wtorek, 27 września 2016 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!