Czwartek, 15 czerwca 2017
Kategoria trening, > 50 km, do czytania
Relaks w Karkonoszach - dzień pierwszy
Plan na przedłużony, czerwcowy weekend mieliśmy. Miało to być koszenie pomorskich gmin. Takie dosłowne, choć wczesne żniwa, po których nie zostaje nic w całości.
Ale tak na cztery dni? I po dwieście kilometrów dziennie? Widział to kto?!
Zmieniliśmy więc nieco nasze plany: postanowiliśmy pojechać w dawno nie odwiedzane Karkonosze (w końcu byliśmy tam całe dwa tygodnie wczesniej), pojeździć na rowerze i odpocząć. Zwłaszcza, że zapowiadano pogodową tragedię - więc po co się tłuc cały dzień, skoro można zmoknąć tylko przez chwilę i potem sączyć coś spokojnie patrząc na kapiący za oknem deszcz?
Pierwszego dnia wybraliśmy się pobawić w Przesiece. Pogoda miała być bezdeszczowa, pierwszy dzień spośród kilku tragicznych.
Dojechawszy tam prawie po śladach Maratonu Podróżnika pokatowaliśmy sobie podjazdy, po czym grzecznie, nabijając kolejne metry przewyższenia, przez jakąś przełęcz, która nie wiadomo jak wyrosła po drodze, wróciliśmy do Karpacza.
Potem postanowiliśmy się wybrać w góry, co nie było do końca dobrym pomysłem, bo kontuzja stopy (chodzę - boli, jadę na rowerze - nie boli) skutecznie nas przepędziła ze szlaku.
Ale tak na cztery dni? I po dwieście kilometrów dziennie? Widział to kto?!
Zmieniliśmy więc nieco nasze plany: postanowiliśmy pojechać w dawno nie odwiedzane Karkonosze (w końcu byliśmy tam całe dwa tygodnie wczesniej), pojeździć na rowerze i odpocząć. Zwłaszcza, że zapowiadano pogodową tragedię - więc po co się tłuc cały dzień, skoro można zmoknąć tylko przez chwilę i potem sączyć coś spokojnie patrząc na kapiący za oknem deszcz?
Pierwszego dnia wybraliśmy się pobawić w Przesiece. Pogoda miała być bezdeszczowa, pierwszy dzień spośród kilku tragicznych.
Dojechawszy tam prawie po śladach Maratonu Podróżnika pokatowaliśmy sobie podjazdy, po czym grzecznie, nabijając kolejne metry przewyższenia, przez jakąś przełęcz, która nie wiadomo jak wyrosła po drodze, wróciliśmy do Karpacza.
Potem postanowiliśmy się wybrać w góry, co nie było do końca dobrym pomysłem, bo kontuzja stopy (chodzę - boli, jadę na rowerze - nie boli) skutecznie nas przepędziła ze szlaku.
- DST 55.39km
- Czas 02:31
- VAVG 22.01km/h
- Sprzęt Stefan
Komentarze
użyję mojego ulubionego komentarza ostatnio: "...pokatowaliśmy sobie podjazdy..." - <wywraca oczami>
elizium - 09:15 wtorek, 27 czerwca 2017 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!