Niedziela, 23 lipca 2017
Kategoria trening, > 100km, szypko, do czytania
Mój rower ma hamulec w nogach. Wiem dobrze, że to ci się podoba.
Pojechałem po swoich śladach sprzed miesiąca.
Na początku, zaraz za Kaputami, na kole usiadł mi kolega. Powiózł się około kilometra, po czym dał zmianę. Powiozłem się też jakiś kilometr i grzecznie odpuściłem, bo kolejnej zmiany bym nie chciał dawać, bo jechał mocniej niż planowałem, poza tym zakładałem, że na lesznieńskiej szosie pojedzie w prawo, na Leszno, a ja planowałem jechać na Błonie. I tak się stało, w istocie.
Minąłem Pass (nazwa miejscowości, gdyby ktoś się zastanawiał) i przez Gole i Kaski przeleciałem na zachodnią stronę DK 50.
Termometr wskazywał trzydzieści stopni, więc gdy zobaczyłem chmury na horyzoncie, wiedziałem, że mają dobre zamiary. Chwilę wcześniej ktoś usiadł mi na kole i tak jechaliśmy razem, w mżawce, a potem w ulewie. Pasażer zniknął mi gdziś w okolicach Bolimowa, a deszcz wcale nie przestał współpracować.
W Łowiczu po raz drugi postój na Orlenie, uzupełnienie picia i ruszamy... pod wiatr. Chwilę później wymija mnie kolega na MTB, po chwili wyprzedza i leci... w kolejnej ulewie. Po kilku kilometrach zacząłem go powoli dochodzić... pasowało to na trening, po co miałby się ścigać? I w istocie: gdy dojechałem do Sochaczewa, akurat zawrócił i ruszał na kolejną rundę.
Od Sochaczewa prawie nie padało, ale im bliżej Warszawy, tym większe kałuże. Na rondzie w Zaborowie jechałem dookoła poniżej 10 km/h, podobnie jak w innych "podejrzanych" miejscach (a i tak kilka razy lekko uciekło mi koło).
I tuż pod blokiem, na przedostatnim zakręcie, przy podporządkowanej, przy prawie zerowej prędkości, wziąłem się i wydupczyłem. Jak pech, to pech... ale dobrze, że dopiero na końcówce.
A już drugi dzień po głowie chodzi mi poniższe... i nuciłem to przez całą trasę. Parodia tego, jeśli ktoś się zastanawia, ale chyba sporo lepsza niż oryginał, co?
Na początku, zaraz za Kaputami, na kole usiadł mi kolega. Powiózł się około kilometra, po czym dał zmianę. Powiozłem się też jakiś kilometr i grzecznie odpuściłem, bo kolejnej zmiany bym nie chciał dawać, bo jechał mocniej niż planowałem, poza tym zakładałem, że na lesznieńskiej szosie pojedzie w prawo, na Leszno, a ja planowałem jechać na Błonie. I tak się stało, w istocie.
Minąłem Pass (nazwa miejscowości, gdyby ktoś się zastanawiał) i przez Gole i Kaski przeleciałem na zachodnią stronę DK 50.
Termometr wskazywał trzydzieści stopni, więc gdy zobaczyłem chmury na horyzoncie, wiedziałem, że mają dobre zamiary. Chwilę wcześniej ktoś usiadł mi na kole i tak jechaliśmy razem, w mżawce, a potem w ulewie. Pasażer zniknął mi gdziś w okolicach Bolimowa, a deszcz wcale nie przestał współpracować.
W Łowiczu po raz drugi postój na Orlenie, uzupełnienie picia i ruszamy... pod wiatr. Chwilę później wymija mnie kolega na MTB, po chwili wyprzedza i leci... w kolejnej ulewie. Po kilku kilometrach zacząłem go powoli dochodzić... pasowało to na trening, po co miałby się ścigać? I w istocie: gdy dojechałem do Sochaczewa, akurat zawrócił i ruszał na kolejną rundę.
Od Sochaczewa prawie nie padało, ale im bliżej Warszawy, tym większe kałuże. Na rondzie w Zaborowie jechałem dookoła poniżej 10 km/h, podobnie jak w innych "podejrzanych" miejscach (a i tak kilka razy lekko uciekło mi koło).
I tuż pod blokiem, na przedostatnim zakręcie, przy podporządkowanej, przy prawie zerowej prędkości, wziąłem się i wydupczyłem. Jak pech, to pech... ale dobrze, że dopiero na końcówce.
A już drugi dzień po głowie chodzi mi poniższe... i nuciłem to przez całą trasę. Parodia tego, jeśli ktoś się zastanawia, ale chyba sporo lepsza niż oryginał, co?
- DST 166.30km
- Czas 04:53
- VAVG 34.05km/h
- Sprzęt Stefan
Komentarze
I dziesięć tysi pękło! Aż strach pomyśleć co to do końca roku będzie. A jak tam szprycha?
yurek55 - 21:30 niedziela, 23 lipca 2017 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!