Niedziela, 21 czerwca 2020
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Przedpomiędzyburzowo
W południe tak pięknie świeciło słońce, że przeciągnąłem wszystkie
domowe sprawy do tego stopnia, że gdy wychodziłem, właśnie nadciągała
olbrzymia chmura.
Wyjechałem w duszną, ciężką breję, którą ktoś podmienił zamiast powietrza i kieruję się w kierunku Pruszkowa. Dosłownie dwieście metrów z wiatrem w plecy w Domaniewie zachęca mnie do pojechania jednak prosto na Błonie, a nie na Brwinów. Słusznie omijam niedokończoną DDR w Rokitnie i później bardzo niesłusznie pakuję się w kolejną niedokończoną, która kończy się zaskakującym wjechaniem w teren, który bez zwolnienia prawie od zera pozwoliłby na utratę bidonów, zębów i wszelkiej godności. W Błoniu planuję pojechać na Leszno i z tego wszystkiego jadę jednak na Bieniewice, bo dawno tam nie byłem. Dla odmiany nie staję ani na przejeździe przy stacji, ani na kolejnym w drodze na Piorunów. Przecinam (you shall not) Pass, robię zakręt, który lubię i pagórek, który lubię i dalej postanawiam pojechać przez Witki.
I tu zaczyna kropić.
Przy głównej już nawet pada, a gdy dojeżdżam do Witek i gratuluję sobie, że bardzo nieprofesjonalnie zabrałem błotnik... przestaje. I do samego końca już nie pada, chociaż jednak chwilę przede mną musiało solidnie przemyć. Oddycham jeszcze mokrym lasem w okolicy Mariewa i z wiatrem zdaje się, że w bok, docieram do Warszawy.
Wyjechałem w duszną, ciężką breję, którą ktoś podmienił zamiast powietrza i kieruję się w kierunku Pruszkowa. Dosłownie dwieście metrów z wiatrem w plecy w Domaniewie zachęca mnie do pojechania jednak prosto na Błonie, a nie na Brwinów. Słusznie omijam niedokończoną DDR w Rokitnie i później bardzo niesłusznie pakuję się w kolejną niedokończoną, która kończy się zaskakującym wjechaniem w teren, który bez zwolnienia prawie od zera pozwoliłby na utratę bidonów, zębów i wszelkiej godności. W Błoniu planuję pojechać na Leszno i z tego wszystkiego jadę jednak na Bieniewice, bo dawno tam nie byłem. Dla odmiany nie staję ani na przejeździe przy stacji, ani na kolejnym w drodze na Piorunów. Przecinam (you shall not) Pass, robię zakręt, który lubię i pagórek, który lubię i dalej postanawiam pojechać przez Witki.
I tu zaczyna kropić.
Przy głównej już nawet pada, a gdy dojeżdżam do Witek i gratuluję sobie, że bardzo nieprofesjonalnie zabrałem błotnik... przestaje. I do samego końca już nie pada, chociaż jednak chwilę przede mną musiało solidnie przemyć. Oddycham jeszcze mokrym lasem w okolicy Mariewa i z wiatrem zdaje się, że w bok, docieram do Warszawy.
- DST 72.44km
- Czas 02:09
- VAVG 33.69km/h
- VMAX 47.16km/h
- K: 24.0
- HRmax 182 ( 94%)
- HRavg 169 ( 87%)
- Kalorie 1837kcal
- Podjazdy 183m
- Sprzęt Stefan
Komentarze
Średnia - tym bardziej jak na używanie DDR-ek - ładniutka.
Niedokończone śmieszki to w ogóle motyw metafizyczny: człowiekowi myśli lecą w stronę tego, jak to ma dobrze, że jeszcze nie musi tym jeździć, oraz w stronę tego, co go czeka, jak dokończą :) Trollking - 20:13 poniedziałek, 22 czerwca 2020 | linkuj
Niedokończone śmieszki to w ogóle motyw metafizyczny: człowiekowi myśli lecą w stronę tego, jak to ma dobrze, że jeszcze nie musi tym jeździć, oraz w stronę tego, co go czeka, jak dokończą :) Trollking - 20:13 poniedziałek, 22 czerwca 2020 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!