Poniedziałek, 13 lutego 2012
Kategoria do czytania, transport
Miało nie być nic ciekawego
W niedzielę zakładałem, że przynajmniej poniedziałkowy wpis pójdzie szybko, bo zwykle w poniedziałki można napisać, że "jechałem". Wiedziałem co prawda, że Hipcia zapewne nie pojedzie ze mną, bo musiałem być w pracy wcześniej, ale to miała być jedyna zmiana w stosunku do innych poniedziałków. Tymczasem...
Pierwsza zmiana: wychodzę, a na zewnątrz prószy śnieg - znaczy - sympatycznie. Zaczyna się robić mokro na jezdni, temperatura się odrobinę podniosła, może i dobrze, bo już mam dość tych mrozów, jak chyba większość mroźnych rowerzystów - nie ze względu na temperaturę, ale na ubieranie tego wszystkiego na siebie. Jechałem sobie radośnie z wiatrem w plecy i chyba było mi za dobrze, bo na skrzyżowaniu z Połczyńską, przy lewoskręcie, ktoś w czarnej Toyocie postanowił spróbować się do mnie przytulić - zobaczyłem zbliżający się łukiem bok samochodu, na tyle blisko, że mógłbym go dotknąć. To dotknąłem - jechał wolno, więc przycelowałem ręką w lusterko, ale zdążył już odjechać, więc uderzyłem tylko palcami. Chciałem go pogonić, ale dwa razy z rzędu dostał zielone światło i straciłem szanse.
Z kolei na pocieszenie dostałem moje ulubione skrzyżowanie Kasprzaka z Prymasa, a raczej dojazd do niego od strony Elekcyjnej. Tym razem korek zaczynał się tuż przy Elekcyjnej, więc mogłem przez długi czas cieszyć się kosztem wszystkich smutnych pysków płacących za paliwo spalane na postoju. I znowu - za bardzo się nacieszyłem, gdy dojechałem do zejścia po schodach pod Rondem Zesłańców, na pierwszym schodku o mało co nie wywinąłem orła. Schodziłem tamtędy dokładnie cztery tysiące osiemset dwadzieścia trzy razy, a akurat dzisiaj bym się koncertowo wziął i wyjebał.
Do roboty dojechałem już na szczęście bez kolejnych przygód.
Weekend uznaję za zamknięty, zgodnie z tradycją: w sobotę rowerowanie, w niedzielę - regeneracja: w końcu jesteśmy Poważnymi Sportowcami, w niedzielę poszliśmy znowu na ściankę, tym razem na cztery godziny (buty do wspinaczki naprawdę robią różnicę) i stwierdziliśmy, że nie ma się co katować na rowerze (zresztą szlag człowieka trafiał na myśl o ubieraniu się na tenże), lepiej zregenerować ciało i ducha przy użyciu między innymi piwa.
Pierwsza zmiana: wychodzę, a na zewnątrz prószy śnieg - znaczy - sympatycznie. Zaczyna się robić mokro na jezdni, temperatura się odrobinę podniosła, może i dobrze, bo już mam dość tych mrozów, jak chyba większość mroźnych rowerzystów - nie ze względu na temperaturę, ale na ubieranie tego wszystkiego na siebie. Jechałem sobie radośnie z wiatrem w plecy i chyba było mi za dobrze, bo na skrzyżowaniu z Połczyńską, przy lewoskręcie, ktoś w czarnej Toyocie postanowił spróbować się do mnie przytulić - zobaczyłem zbliżający się łukiem bok samochodu, na tyle blisko, że mógłbym go dotknąć. To dotknąłem - jechał wolno, więc przycelowałem ręką w lusterko, ale zdążył już odjechać, więc uderzyłem tylko palcami. Chciałem go pogonić, ale dwa razy z rzędu dostał zielone światło i straciłem szanse.
Z kolei na pocieszenie dostałem moje ulubione skrzyżowanie Kasprzaka z Prymasa, a raczej dojazd do niego od strony Elekcyjnej. Tym razem korek zaczynał się tuż przy Elekcyjnej, więc mogłem przez długi czas cieszyć się kosztem wszystkich smutnych pysków płacących za paliwo spalane na postoju. I znowu - za bardzo się nacieszyłem, gdy dojechałem do zejścia po schodach pod Rondem Zesłańców, na pierwszym schodku o mało co nie wywinąłem orła. Schodziłem tamtędy dokładnie cztery tysiące osiemset dwadzieścia trzy razy, a akurat dzisiaj bym się koncertowo wziął i wyjebał.
Do roboty dojechałem już na szczęście bez kolejnych przygód.
Weekend uznaję za zamknięty, zgodnie z tradycją: w sobotę rowerowanie, w niedzielę - regeneracja: w końcu jesteśmy Poważnymi Sportowcami, w niedzielę poszliśmy znowu na ściankę, tym razem na cztery godziny (buty do wspinaczki naprawdę robią różnicę) i stwierdziliśmy, że nie ma się co katować na rowerze (zresztą szlag człowieka trafiał na myśl o ubieraniu się na tenże), lepiej zregenerować ciało i ducha przy użyciu między innymi piwa.
- DST 9.44km
- Czas 00:25
- VAVG 22.66km/h
- VMAX 34.89km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Komentarze
Się dołączam się. Lato to porażka.
Taka zima jak jest teraz jest rewelacyjna. Przede wszystkim jest SUCHO.
Lubię to.
Niewe - 11:44 poniedziałek, 13 lutego 2012 | linkuj
Taka zima jak jest teraz jest rewelacyjna. Przede wszystkim jest SUCHO.
Lubię to.
Niewe - 11:44 poniedziałek, 13 lutego 2012 | linkuj
Ja też dałem za wygraną niedzielnej mroźnej aurze. Przyjdą jeszcze ciepłe dni (mam nadzieję), na razie w dwójnasób walczę o ocieplenie klimatu. Po pierwsze lubię jak jest ciepło na dworzu, po drugie lubię jak jest ciepło w domu.
teich - 09:49 poniedziałek, 13 lutego 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!