Środa, 23 maja 2012
Kategoria do czytania, transport
Zmartwychwstały Chrupek, czyli dr Frankenstein w akcji
Zacznę chronologicznie, do Chrupka dojdziemy za chwilę.
Z pracy wyszedłem odrobinę wcześniej, żeby zdążyć oddać do naprawy koło załatwione wczoraj. Po drodze wyprzedził mnie jakiś Zenek, któremu bardzo się spieszyło, do momentu, gdy odbił ode mnie na piętnaście metrów. Wtedy zrównał się do mojej prędkości. Po co mnie wyprzedzał? Nie zdążyłem się zastanowić, bo zajechałem na Rondo Zesłańców, na którym, na światłach w kierunku północnym czekało łącznie z moim szesnaście rowerów. Tyle naliczyłem, może jeszcze jakiś się gdzieś schował. Czułem się jak w Masie Krytycznej i, patrząc po ilości "tych" rowerów, co z nich się rusza z chybotnięciem i które mają koszyk z przodu, stwierdziłem, że kupę czasu stracę na wyjście po schodach, wobec tego zająłem strategiczne miejsce, żeby (wyjątkowo) przy schodach być pierwszym. Byłem piąty. Na górze widzę, że pierwsi "biegacze" już się rozpędzają, za chwilę stracili swój pierwotny impet, więc rozpocząłem wyprzedzanie, co w tunelu, przy ludziach jadących z przeciwka, wymagało czekania; wspomnianemu na początku Zenkowi-Szybciochowi to nie przeszkadzało - bezczelnie wyjeżdżał na czołówkę. W końcu z kolejką uporałem się i ja, pozostał mi tylko Zenek, któremu się już skończyło paliwo, nie wiedzieć czemu i jechał tylko 25km/h. Przyczaiłem się na kole, żeby go wyprzedzić, bo z naprzeciwka jechali ludzie. Zorientował się, że tam jestem i chyba uznał, że za nim pijawkuję, bo zwolnił, a gdy nie chciałem go wyprzedzić (jak, na czołówkę?), zwolnił prawie do zatrzymania. Co mogłem zrobić - wyprzedziłem i swojego koła już złapać nie pozwoliłem.
I teraz... teraz nastąpił kluczowy moment całej podróży. Jest wiele przyjemnych uczuć, z tych cenzuralnych można wymienić wejście do zimnej wody po długiej trasie, zimne piwo po słonecznym dniu, zdjęcie butów po całym dniu w górach... Jest też inne uczucie, które towarzyszy człowiekowi, gdy wreszcie dojedzie do Kasprzaka, skręci z DDR w lewo i ustawi się na światłach. I wie, że cały peleton właśnie mija go za plecami, a jemu teraz pozostała spokojna, przyjemna jazda asfaltem, do samego domu. Miód na serce. Tylko ja i wyprzedzające mnie samochody.
Zajechałem pod sklep, ustaliłem kwestie przeplecenia, zajechałem do domu, zdemontowałem koło, wsiadłem na rower Hipci, zajechałem do sklepu, zdałem koło (zostawię starą piastę), kupiłem truskawki, konwalie dla Hipci i zawinąłem do domu. Po drodze testując hamulce, które (przedni) przestały współpracować.
W domu trzeba było jakoś sobie poradzić: szkoda tracić rower na dwa dni, więc pozostała zabawa w dr Frankensteina. Wszedłem do krypty (balkon), gdzie leżały pordzewiałe zwłoki (Chrupka). Kim jest Chrupek, dla tych, co nie wiedzą: stary rower Hipci, który od zeszłego lata wypoczywa na balkonie. Obejrzałem koło, stwierdziłem, że się nada, wyciągnąłem (łańcuch fantastycznie pordzewiał, czułem się, jakbym odgarniał trupią łapę ze skrzyni ze skarbem). Kaseta nawet w porządku, odgarnąłem trochę brudu dla świętego spokoju, zainstalowałem w rowerze... poczułem się jak podczas transplantacji. ;)
Co do klocków Hipci, wybrałem się po benzynę ekstrakcyjną do sklepu, wyczyściłem, okazało się, że hamulce łapią lepiej. A hydrauliki miały być niby lepsze od V-brakeów, tymczasem więcej z nimi zabawy niż z Vkami.
Rano ruszyłem już na nowej kasecie, poziom hard, bo zębatki nr 6,7 i 8 są wytarte i łańcuch przeskakuje. Zatem mam maks piątkę z tyłu i blat z przodu. Wystarczy na moje skromne potrzeby. Do roboty zajechałem mokry jak szczur. Gdzie ta zima, pytam się?
Z pracy wyszedłem odrobinę wcześniej, żeby zdążyć oddać do naprawy koło załatwione wczoraj. Po drodze wyprzedził mnie jakiś Zenek, któremu bardzo się spieszyło, do momentu, gdy odbił ode mnie na piętnaście metrów. Wtedy zrównał się do mojej prędkości. Po co mnie wyprzedzał? Nie zdążyłem się zastanowić, bo zajechałem na Rondo Zesłańców, na którym, na światłach w kierunku północnym czekało łącznie z moim szesnaście rowerów. Tyle naliczyłem, może jeszcze jakiś się gdzieś schował. Czułem się jak w Masie Krytycznej i, patrząc po ilości "tych" rowerów, co z nich się rusza z chybotnięciem i które mają koszyk z przodu, stwierdziłem, że kupę czasu stracę na wyjście po schodach, wobec tego zająłem strategiczne miejsce, żeby (wyjątkowo) przy schodach być pierwszym. Byłem piąty. Na górze widzę, że pierwsi "biegacze" już się rozpędzają, za chwilę stracili swój pierwotny impet, więc rozpocząłem wyprzedzanie, co w tunelu, przy ludziach jadących z przeciwka, wymagało czekania; wspomnianemu na początku Zenkowi-Szybciochowi to nie przeszkadzało - bezczelnie wyjeżdżał na czołówkę. W końcu z kolejką uporałem się i ja, pozostał mi tylko Zenek, któremu się już skończyło paliwo, nie wiedzieć czemu i jechał tylko 25km/h. Przyczaiłem się na kole, żeby go wyprzedzić, bo z naprzeciwka jechali ludzie. Zorientował się, że tam jestem i chyba uznał, że za nim pijawkuję, bo zwolnił, a gdy nie chciałem go wyprzedzić (jak, na czołówkę?), zwolnił prawie do zatrzymania. Co mogłem zrobić - wyprzedziłem i swojego koła już złapać nie pozwoliłem.
I teraz... teraz nastąpił kluczowy moment całej podróży. Jest wiele przyjemnych uczuć, z tych cenzuralnych można wymienić wejście do zimnej wody po długiej trasie, zimne piwo po słonecznym dniu, zdjęcie butów po całym dniu w górach... Jest też inne uczucie, które towarzyszy człowiekowi, gdy wreszcie dojedzie do Kasprzaka, skręci z DDR w lewo i ustawi się na światłach. I wie, że cały peleton właśnie mija go za plecami, a jemu teraz pozostała spokojna, przyjemna jazda asfaltem, do samego domu. Miód na serce. Tylko ja i wyprzedzające mnie samochody.
Zajechałem pod sklep, ustaliłem kwestie przeplecenia, zajechałem do domu, zdemontowałem koło, wsiadłem na rower Hipci, zajechałem do sklepu, zdałem koło (zostawię starą piastę), kupiłem truskawki, konwalie dla Hipci i zawinąłem do domu. Po drodze testując hamulce, które (przedni) przestały współpracować.
W domu trzeba było jakoś sobie poradzić: szkoda tracić rower na dwa dni, więc pozostała zabawa w dr Frankensteina. Wszedłem do krypty (balkon), gdzie leżały pordzewiałe zwłoki (Chrupka). Kim jest Chrupek, dla tych, co nie wiedzą: stary rower Hipci, który od zeszłego lata wypoczywa na balkonie. Obejrzałem koło, stwierdziłem, że się nada, wyciągnąłem (łańcuch fantastycznie pordzewiał, czułem się, jakbym odgarniał trupią łapę ze skrzyni ze skarbem). Kaseta nawet w porządku, odgarnąłem trochę brudu dla świętego spokoju, zainstalowałem w rowerze... poczułem się jak podczas transplantacji. ;)
Co do klocków Hipci, wybrałem się po benzynę ekstrakcyjną do sklepu, wyczyściłem, okazało się, że hamulce łapią lepiej. A hydrauliki miały być niby lepsze od V-brakeów, tymczasem więcej z nimi zabawy niż z Vkami.
Rano ruszyłem już na nowej kasecie, poziom hard, bo zębatki nr 6,7 i 8 są wytarte i łańcuch przeskakuje. Zatem mam maks piątkę z tyłu i blat z przodu. Wystarczy na moje skromne potrzeby. Do roboty zajechałem mokry jak szczur. Gdzie ta zima, pytam się?
- DST 24.18km
- Czas 01:03
- VAVG 23.03km/h
- VMAX 52.37km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Komentarze
Dlatego ja staram się wybierać tak trasę, żeby była ulicą, a nie DDR. Wtedy ja się nie wkurzam i ja nie drażnię innych:) Chyba że jadę z dzieciakami, wtedy to głównie DDR, tyle że cały czas są pod kontrolą i trzymają się prawej strony;) Ja też nie mam dupencji po drodze do pracy:(
Gewehr - 21:00 czwartek, 24 maja 2012 | linkuj
Po co ta napinka? Pościgasz się jesienią i zimą. A teraz wyluzuj, jedź powoli, bujaj się na boki i pacz na dupencje.
Taka jest moja koncepcja :P
Niewe - 07:18 czwartek, 24 maja 2012 | linkuj
Taka jest moja koncepcja :P
Niewe - 07:18 czwartek, 24 maja 2012 | linkuj
Dziś w Antyradio, skarżyli się na sprinterów na DDR. Że to niby tak szybko jeżdżą i nie mają szacunku dla innych:) Pewnie ci co się wypowiadali, to sami "Holendrzy". Co się bujają na boki przy każdym obrocie korby, rozwijając przy tym max 12 km/h. Ja na szczęście do pracy cały czas ulicą;) Nie mam takich problemów:)
Gewehr - 21:16 środa, 23 maja 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!