Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2014
Dystans całkowity: | 1690.70 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 62:50 |
Średnia prędkość: | 26.91 km/h |
Maksymalna prędkość: | 68.46 km/h |
Suma podjazdów: | 4430 m |
Liczba aktywności: | 36 |
Średnio na aktywność: | 46.96 km i 1h 44m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 13 lipca 2014
Kategoria < 25km
Dworzec
- DST 7.06km
- Czas 00:16
- VAVG 26.47km/h
- Sprzęt Zenon
Piątek, 11 lipca 2014
Kategoria do czytania, transport
Na weekend
W domu w końcu (po tygodniu) zabrałem się za dętkę, która nie wiadomo kiedy pękła (jedno pompowanie starczało na dwa dni).
- DST 15.75km
- Czas 00:40
- VAVG 23.62km/h
- Sprzęt Zenon
Piątek, 11 lipca 2014
Kategoria do czytania, transport
Odrobina chłodu
Z pracy w lekkim deszczu, do pracy w 21 stopniach. Pięknie. I tak proszę do końca lata.
Ciekawe: jechałem bardzo spokojnie, bo oszczędzam nogę (Hipcia NA PEWNO wymyśli coś na "odpoczynkowy" weekend). A średnia nadal wyszła wyżej niż spodziewana...
Ciekawe: jechałem bardzo spokojnie, bo oszczędzam nogę (Hipcia NA PEWNO wymyśli coś na "odpoczynkowy" weekend). A średnia nadal wyszła wyżej niż spodziewana...
- DST 21.73km
- Czas 00:53
- VAVG 24.60km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 10 lipca 2014
Kategoria do czytania, transport
Transport
- DST 35.75km
- Czas 01:35
- VAVG 22.58km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 9 lipca 2014
Kategoria transport, do czytania
Ustawienie siodełka
Nie wiem skąd mit, że siodełko trzeba ustawić niżej, żeby stopą komfortowo dotykać ziemi jak się stoi na skrzyżowaniu. To taka tragedia zsadzić się i startując wsadzić kuper na siodło?
BTW: ostatnią weekendową wycieczką zamknąłem równik - Ziemia objechana w cztery lata, miesiąc i dwa dni.
BTW II: pierwszym dniem tejże wycieczki zamknąłem również normę na lipiec. Jestem już trochę do przodu.
BTW: ostatnią weekendową wycieczką zamknąłem równik - Ziemia objechana w cztery lata, miesiąc i dwa dni.
BTW II: pierwszym dniem tejże wycieczki zamknąłem również normę na lipiec. Jestem już trochę do przodu.
- DST 21.82km
- Czas 00:52
- VAVG 25.18km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 8 lipca 2014
Kategoria do czytania, transport
Praca i dochtór
Trzeba w końcu sprawdzić, co jest w tej mojej kostce.
Dziś prędkość już lepsza. Chociaż nadal nie odpocząłem.
Dziś prędkość już lepsza. Chociaż nadal nie odpocząłem.
- DST 20.07km
- Czas 00:49
- VAVG 24.58km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 7 lipca 2014
Kategoria < 25km, do czytania
Z dworca
Poranek, a tu trzeba do domu się spieszyć, wykąpać i lecieć do roboty.
Wpis pierwszy chronologicznie, ale BS uparł się go wstawić jako ostatni...
Wpis pierwszy chronologicznie, ale BS uparł się go wstawić jako ostatni...
- DST 7.24km
- Czas 00:17
- VAVG 25.55km/h
- Sprzęt Stefan
Poniedziałek, 7 lipca 2014
Kategoria do czytania, transport
Praca - GPS (1)
Myślałem, że JKW rąbnęła mój licznik, a ten po prostu spadł na podłogę. Nie znalazłem go, więc do roboty na GPS.
- DST 7.25km
- Czas 00:20
- VAVG 21.75km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 7 lipca 2014
Kategoria do czytania, transport
Praca - GPS (2)
No i trzeba wrócić... W tę stronę strasznie przymulałem. Jechać mi się nie chciało, a nie miałem licznika, żeby wiedzieć, jak bardzo się wlokę.
- DST 8.97km
- Czas 00:25
- VAVG 21.53km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 6 lipca 2014
Kategoria > 200 km, do czytania, zaliczając gminy, ze zdjęciem
Nad morze! (2)
Noc minęła spokojnie. H. coś narzekała na chłód, mi było w sam raz. Zbieramy się szybko i minutę po siódmej już wypychamy rowery z lasu. Ruszamy w stronę Tucholi. Na dzień dobry mocny wiatr w twarz. W Tucholi przerwa śniadaniowa, zaliczenie dodatkowej gminy i pędzimy. Mijamy Człuchów (przerwa na Orlenie) i mkniemy dalej. Tak naprawdę to nie "mkniemy". Droga idzie jak krew z nosa, gdy osiągamy 100 km, zaczyna mnie szlag trafiać na myśl o tym, że do celu jeszcze drugie 100. Pod górę ciężko, z góry trzeba dokręcać - paskudnie. Do tego słońce, które wczoraj jeszcze czasem chowało się za chmurami, dziś wali prosto w nas. A jedziemy prawie dokładnie na północ, cienia nie ma!
Drogi też paskudne. Najlepiej byłoby jechać środkiem, ale nie decydujemy się aż tak zrobić na złość setkom ludzi jadącym nad morze...
W Białym Borze jesteśmy świadkami stłuczki (jakiś kierowca - o zgrozo! - zatrzymał się na czerwonym, a drugi myślał, że tamten pojedzie... Przed Bobolicami przerwa na Orlenie, potem zaczynają się zjazdy aż do Koszalina. W końcu jazda zaczyna być przyjemniejsza (asfalt też się poprawia!), zaczyna się pojawiać jakaś radość z tego wszystkiego.
W Koszalinie na początku wsiadamy na elegancki, niemal norweski DDR, robimy przerwę na Orlenie (kolejne lody – Hipcia konsekwentnie trzyma się tego pożywienia, nic przy tej pogodzie nie wchodzi) i decydujemy się jednak pociągnąć krótszą trasą, by mieć więcej czasu dla siebie w Kołobrzegu. Miasto opuszczamy szybko i wsiadamy najpierw na ładną, wyasfaltowaną dróżkę, a potem, gdy ta się psuje - z powrotem na asfalt.
Hipcia w międzyczasie coś tam sobie liczy, dodaje, odejmuje... i wychodzi jej, że jednak trzeba było jechać tą dłuższą trasą. I marudzi. Oj, jak marudzi.
Paskudne słońce, wiatr (znowu) w twarz, idzie niezbyt przyjemnie. Ale idzie. W końcu - powitalna tablica. Za chwilę jesteśmy na dworcu, gdzie mój licznik wskazuje równe 200 km.
Jest po 16:00. Decydujemy się wziąć późniejszy pociąg, by mieć dla siebie więcej czasu. Idę kupić bilety, za chwilę Hipcia mówi "O, sakwiarz". Patrzę i widzę, że kojarzę skądś tę twarz... do tego ktoś się chwalił, że będzie w Kołobrzegu. Podbiegam, pytam - zgadza się, to Podjazdy.
Teraz już mamy czas dla siebie. Podwozimy się kawałeczek i potem już walimy piechotą przez bulwar. Jak zawsze: grają peruwiańskie orkiestry fletowe, kupa badziewia, gofry, lody, piwo i oczywiście kupa luda. Jak myśmy mogli tu przyjeżdżać?!
Kąpiel w morzu (pierwszy raz w życiu kąpałem się z pampersem, ciekawe doświadczenie), spacer po okolicach, odwiedzenie kilku naszych ulubionych miejsc (połączone z moczeniem wszystkich siedzeń naszymi mokrymi spodenkami)... i o 20:40 wracamy do domu.
W pociągu zaczyna się dobrze, w Gdyni dosiada się jeden, a potem drugi rowerzysta. Droga przebiega więc średnio komfortowo, zwłaszcza że wcale nie zaczęło być chłodno.
W Warszawie jesteśmy na siódmą z minutami, dojazd do domu, idę do kąpieli, a Hipcia, która ma możliwość wyprysznicowania się w pracy, po prostu się pakuje i znika, zostawiając mnie samego. W wannie! A jakbym się utopił?!
I na tym, proszę Szanownej Wycieczki, koniec.
Fotki z wyjazdu.
Drogi też paskudne. Najlepiej byłoby jechać środkiem, ale nie decydujemy się aż tak zrobić na złość setkom ludzi jadącym nad morze...
W Białym Borze jesteśmy świadkami stłuczki (jakiś kierowca - o zgrozo! - zatrzymał się na czerwonym, a drugi myślał, że tamten pojedzie... Przed Bobolicami przerwa na Orlenie, potem zaczynają się zjazdy aż do Koszalina. W końcu jazda zaczyna być przyjemniejsza (asfalt też się poprawia!), zaczyna się pojawiać jakaś radość z tego wszystkiego.
W Koszalinie na początku wsiadamy na elegancki, niemal norweski DDR, robimy przerwę na Orlenie (kolejne lody – Hipcia konsekwentnie trzyma się tego pożywienia, nic przy tej pogodzie nie wchodzi) i decydujemy się jednak pociągnąć krótszą trasą, by mieć więcej czasu dla siebie w Kołobrzegu. Miasto opuszczamy szybko i wsiadamy najpierw na ładną, wyasfaltowaną dróżkę, a potem, gdy ta się psuje - z powrotem na asfalt.
Hipcia w międzyczasie coś tam sobie liczy, dodaje, odejmuje... i wychodzi jej, że jednak trzeba było jechać tą dłuższą trasą. I marudzi. Oj, jak marudzi.
Paskudne słońce, wiatr (znowu) w twarz, idzie niezbyt przyjemnie. Ale idzie. W końcu - powitalna tablica. Za chwilę jesteśmy na dworcu, gdzie mój licznik wskazuje równe 200 km.
Jest po 16:00. Decydujemy się wziąć późniejszy pociąg, by mieć dla siebie więcej czasu. Idę kupić bilety, za chwilę Hipcia mówi "O, sakwiarz". Patrzę i widzę, że kojarzę skądś tę twarz... do tego ktoś się chwalił, że będzie w Kołobrzegu. Podbiegam, pytam - zgadza się, to Podjazdy.
Teraz już mamy czas dla siebie. Podwozimy się kawałeczek i potem już walimy piechotą przez bulwar. Jak zawsze: grają peruwiańskie orkiestry fletowe, kupa badziewia, gofry, lody, piwo i oczywiście kupa luda. Jak myśmy mogli tu przyjeżdżać?!
Kąpiel w morzu (pierwszy raz w życiu kąpałem się z pampersem, ciekawe doświadczenie), spacer po okolicach, odwiedzenie kilku naszych ulubionych miejsc (połączone z moczeniem wszystkich siedzeń naszymi mokrymi spodenkami)... i o 20:40 wracamy do domu.
W pociągu zaczyna się dobrze, w Gdyni dosiada się jeden, a potem drugi rowerzysta. Droga przebiega więc średnio komfortowo, zwłaszcza że wcale nie zaczęło być chłodno.
W Warszawie jesteśmy na siódmą z minutami, dojazd do domu, idę do kąpieli, a Hipcia, która ma możliwość wyprysznicowania się w pracy, po prostu się pakuje i znika, zostawiając mnie samego. W wannie! A jakbym się utopił?!
I na tym, proszę Szanownej Wycieczki, koniec.
Fotki z wyjazdu.
- DST 201.63km
- Czas 07:48
- VAVG 25.85km/h
- VMAX 49.76km/h
- Podjazdy 1021m
- Sprzęt Stefan