Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2015
Dystans całkowity: | 1094.91 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 43:30 |
Średnia prędkość: | 25.17 km/h |
Liczba aktywności: | 21 |
Średnio na aktywność: | 52.14 km i 2h 04m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 31 maja 2015
Kategoria > 200 km, do czytania, zaliczając gminy
Wietrzne gminobranie
Bardzo luźnym planem na spokojny wyjazd były okolice Włocławka. Od dawna zaplanowana trasa miała "tylko" 170 km, więc Hipcia postanowiła ją nieco podrasować. Okazja była zacna, bo trzeba było przetestować nowiutkie, dopiero co zrobione na wyścig koła i modyfikacje w ustawieniu roweru Hipci.
Które to koła idą dzisiaj do centrowania. Bo polecani w internecie i na szosa.org "spece" odstawili taką fuszerkę, że brak mi na to słów. Mniejsza, że przez półtora miesiąca przypominania się nie potrafili skończyć roboty (pierwotnie powiedziałem, że mi się nie spieszy, potem zacząłem jednak się dopominać, skończyło się to tym, że dzwoniłem co dwa dni i np. w poniedziałek umawiałem się na środę, by dowiedzieć się, że wszystkie koła będą do odebrania na piątek, a gdy w piątek zajeżdżam, okazuje się, że zrobili dwa z czterech), gorzej, że odebrałem koła już lekko bijące, które to bicie jeszcze się zwiększyło po przejażdżce. Tak że gdyby ktoś miał ochotę centrować koła na Wybrzeżu Gdyńskim (numer dwa, teren klubu sportowego, celowo nie podaję nazwy sklepu), to serdecznie odradzam.
Wracając do naszego wyjazdu: wstaliśmy sobie dość późno rano, by na 9:12 stawić się na DZ i po dwóch godzinach wysiąść we Włocławku. Zaczęliśmy od razu po DDR, nawet przyjemnej, zrobionej z (jeszcze) równej kostki. Po chwili wbiliśmy na trasę BBT; dziwne, wtedy nawet nie zwracaliśmy uwagi na zakazy, a teraz tłukliśmy się DDR-ką. Tłukł się też wiatr i głupiejący przezeń pulsometr, wskazujący momentami tętno ok. 200. A myślałem, że pulsometry Polara sa wolne od tej przywary...
DDR skończyła się bardzo boleśnie - chodnikiem i koniecznością noszenia roweru po schodach by wsiąść na jezdnię. Slońce przygrzewało, wiatr katował, pulsometr głupiał. Z trasą BBT (i przyzwoitym asfaltem) pożegnaliśmy się przy skręcie na Nieszawę, skąd (ciągle z przeszkadzającym wiatrem) pchnęliśmy się do Aleksandrowa Kujawskiego, który był najbardziej wysuniętą gminą. Od tego miejsca już wszystkie drogi prowadziły do domu, bardziej wojewódzkimi drogami, ale też nie brakło kilku mniejszych dróżek. W sumie zrobiliśmy dwa "robocze" przystanki na regulację pozycji siodełka.
Przez Brześć Kujawski przejechaliśmy krajówką. Minęło 90 km, a nadal nie było żadnej stacji i, co gorsza, przypuszczałem, że być może takowej nie znajdziemy. Po dłuższej chwili walki z wiatrem (i TIR-ami) na DW265 nagle objawił się znak o stacji za 5 km. Hipcię bolały plecy, więc byłem bliski nawet decyzji o zatrzymaniu się na Lukoilu. Jednak nie, nastąpiło coś innego. To było jak zobaczenie boga. ORLEN! Pośrodku niczego. Z jednej strony las, z drugiej pola. I tylko on. On!
Tak się tym ucieszyliśmy, że balowaliśmy tam całe pół godziny, najpierw na zapiekance, potem na lodach jeszcze. W końcu trzeba było ruszyć. Kolejna, trzecia już korekta siodełka i jadziem dalej. W Gostyninie poprawka hamulca (obcierało cudownie nacentrowane koło) i powoli, powoli w kierunku kolejnego spotkania z trasą BBT. A spotkanie nastąpiło w Sannikach, skąd odbiliśmy w stronę Wisły.
Nagle zdaliśmy sobie sprawę z tego, że dookoła jest podejrzanie cicho. Wiatr już nie próbował nas zamordować, po prostu sobie wiał. Pogorszył się za to asfalt, do tego stopnia, że zacząłem rozważać jazdę przez Wyszogród (z zeszłorocznego wyjazdu pamiętalem jakość asfaltu na drodze 575 na Kazuń). Hipcia jednak postanowiła jechać dalej zgodnie z planem. Faktycznie, w dzień asfalt był kiepski, ale bardziej znośny.
W Małej Wsi przy Drodze robimy przerwę w maleńkim sklepiku, uzupełnienie picia i ubranie się, bo temperatura spadla już do 12 stopni. Po chwili pełniutki bidon Hipci na jakimś wyboju wypada i ląduje w krzakach, urywa się w nim ustnik. No ale akurat picie już było średnio potrzebne. W okolicach Kazunia objazd. Postanawiamy spróbować. Razem z nami samochód, który po chwili zawraca. I jeszcze jeden. Ha! Oto wyższość roweru nad samochodem. Wobec braku mostu przeszliśmy kładką dla robotników. A auta? O, własnie zawraca trzecie!
Końcówka to do bólu zjeżdżona trasa przez Łomianki. W domu meldujemy się o 22:34, akurat, żeby zdążyć do Żabki po lody.
A nowych gmin dwanaście wpadło. I przekroczyliśmy już 900 zebranych!
Które to koła idą dzisiaj do centrowania. Bo polecani w internecie i na szosa.org "spece" odstawili taką fuszerkę, że brak mi na to słów. Mniejsza, że przez półtora miesiąca przypominania się nie potrafili skończyć roboty (pierwotnie powiedziałem, że mi się nie spieszy, potem zacząłem jednak się dopominać, skończyło się to tym, że dzwoniłem co dwa dni i np. w poniedziałek umawiałem się na środę, by dowiedzieć się, że wszystkie koła będą do odebrania na piątek, a gdy w piątek zajeżdżam, okazuje się, że zrobili dwa z czterech), gorzej, że odebrałem koła już lekko bijące, które to bicie jeszcze się zwiększyło po przejażdżce. Tak że gdyby ktoś miał ochotę centrować koła na Wybrzeżu Gdyńskim (numer dwa, teren klubu sportowego, celowo nie podaję nazwy sklepu), to serdecznie odradzam.
Wracając do naszego wyjazdu: wstaliśmy sobie dość późno rano, by na 9:12 stawić się na DZ i po dwóch godzinach wysiąść we Włocławku. Zaczęliśmy od razu po DDR, nawet przyjemnej, zrobionej z (jeszcze) równej kostki. Po chwili wbiliśmy na trasę BBT; dziwne, wtedy nawet nie zwracaliśmy uwagi na zakazy, a teraz tłukliśmy się DDR-ką. Tłukł się też wiatr i głupiejący przezeń pulsometr, wskazujący momentami tętno ok. 200. A myślałem, że pulsometry Polara sa wolne od tej przywary...
DDR skończyła się bardzo boleśnie - chodnikiem i koniecznością noszenia roweru po schodach by wsiąść na jezdnię. Slońce przygrzewało, wiatr katował, pulsometr głupiał. Z trasą BBT (i przyzwoitym asfaltem) pożegnaliśmy się przy skręcie na Nieszawę, skąd (ciągle z przeszkadzającym wiatrem) pchnęliśmy się do Aleksandrowa Kujawskiego, który był najbardziej wysuniętą gminą. Od tego miejsca już wszystkie drogi prowadziły do domu, bardziej wojewódzkimi drogami, ale też nie brakło kilku mniejszych dróżek. W sumie zrobiliśmy dwa "robocze" przystanki na regulację pozycji siodełka.
Przez Brześć Kujawski przejechaliśmy krajówką. Minęło 90 km, a nadal nie było żadnej stacji i, co gorsza, przypuszczałem, że być może takowej nie znajdziemy. Po dłuższej chwili walki z wiatrem (i TIR-ami) na DW265 nagle objawił się znak o stacji za 5 km. Hipcię bolały plecy, więc byłem bliski nawet decyzji o zatrzymaniu się na Lukoilu. Jednak nie, nastąpiło coś innego. To było jak zobaczenie boga. ORLEN! Pośrodku niczego. Z jednej strony las, z drugiej pola. I tylko on. On!
Tak się tym ucieszyliśmy, że balowaliśmy tam całe pół godziny, najpierw na zapiekance, potem na lodach jeszcze. W końcu trzeba było ruszyć. Kolejna, trzecia już korekta siodełka i jadziem dalej. W Gostyninie poprawka hamulca (obcierało cudownie nacentrowane koło) i powoli, powoli w kierunku kolejnego spotkania z trasą BBT. A spotkanie nastąpiło w Sannikach, skąd odbiliśmy w stronę Wisły.
Nagle zdaliśmy sobie sprawę z tego, że dookoła jest podejrzanie cicho. Wiatr już nie próbował nas zamordować, po prostu sobie wiał. Pogorszył się za to asfalt, do tego stopnia, że zacząłem rozważać jazdę przez Wyszogród (z zeszłorocznego wyjazdu pamiętalem jakość asfaltu na drodze 575 na Kazuń). Hipcia jednak postanowiła jechać dalej zgodnie z planem. Faktycznie, w dzień asfalt był kiepski, ale bardziej znośny.
W Małej Wsi przy Drodze robimy przerwę w maleńkim sklepiku, uzupełnienie picia i ubranie się, bo temperatura spadla już do 12 stopni. Po chwili pełniutki bidon Hipci na jakimś wyboju wypada i ląduje w krzakach, urywa się w nim ustnik. No ale akurat picie już było średnio potrzebne. W okolicach Kazunia objazd. Postanawiamy spróbować. Razem z nami samochód, który po chwili zawraca. I jeszcze jeden. Ha! Oto wyższość roweru nad samochodem. Wobec braku mostu przeszliśmy kładką dla robotników. A auta? O, własnie zawraca trzecie!
Końcówka to do bólu zjeżdżona trasa przez Łomianki. W domu meldujemy się o 22:34, akurat, żeby zdążyć do Żabki po lody.
A nowych gmin dwanaście wpadło. I przekroczyliśmy już 900 zebranych!
- DST 275.04km
- Czas 10:13
- VAVG 26.92km/h
- Sprzęt Stefan
Piątek, 29 maja 2015
Kategoria do czytania, transport
Na paragonie zapisano...
...przebieg z końcowki tygodnia. Zbiorówka z trzech dni chyba.
- DST 68.33km
- Czas 03:15
- VAVG 21.02km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 27 maja 2015
Kategoria transport, do czytania
Praca
Pracowa zbiorówa.
- DST 71.40km
- Czas 02:58
- VAVG 24.07km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 24 maja 2015
Kategoria zaliczając gminy, > 200 km
Wyjazd tysiąca i jednej studzienki
Poranek zastał nas jak zwykle na Dworcu Zachodnim, na którym wsiedliśmy w IC "Karlik" jadący do Katowic. Wysiedliśmy jednak trochę wcześniej - w Częstochowie. Tym razem z miasta wyjechaliśmy nieco inaczej niż poprzednio, od razu mniejszą drogą prowadzącą na Łask. Już na wstępie dały się we znaki studzienki kanalizacyjne, którymi wyjazd był dosłownie upstrzony.
Wbrew prognozom zapowiadał się raczej chłodny dzień, więc nie zdejmowaliśmy z siebie długich rzeczy. Dość szybko, bo po 30 km zjechaliśmy na krajówkę, a stamtąd puścilismy się zygzakiem po gminach, odwiedzając lepsze i gorsze asfalty, z naciskiem na te ostatnie. Dopiero w Sulmierzycach pojawił się lepszy asfalt, długa prosta wzdłuż bełchatowskiej kopalni przypomniała nam Norwegię - długa droga, szeroki asfalt, brak ruchu i żadnych zabudowań. I chyba dopiero tutaj mieliśmy dłuższą przerwę od studzienkowania.
Przed Bełchatowem o mało nie zostaliśmy potrąceni przez kretyna, który wyprzedzał nam na czołówkę. Standard. Bełchatów udało się przelecieć prawie bez zatrzymania (studzienki, studzienki), dopiero przed Drużbicami zrobiliśmy pierwszy postój - po 107 km. Na stacji bardzo sprawnie udało się zasilić batony w kieszeni, doładować picie i pozbyć się nadmiaru ubrań. No i co nam pozostało? Długa prosta na Pabianice.
Od dłuższej już chwili słońce porządnie świeciło, mimo że od samego rana termometr pokazywał identyczną temperaturę, to jednak zrobiło się wyraźnie cieplej. I tak jechaliśmy: przez wioski, pola, lasy... aż zatrzymał nas szlaban. Tam dwóch szosowców było bardzo zainteresowanych Hipcią, ale odjechali zanim zdążyła zapytać, co ich tak interesuje. Jechali jakieś 300 m przed nami, na podjeździe bardzo dużo stracili i już, już prawie ich połknęliśmy, ale, niestety, skręcili.
Było naprawdę wcześnie. Minęliśmy Skierniewice, po raz pierwszy chyba za dnia skręt za Kamionem, również po raz pierwszy za dnia wjeżdżając do Puszczy Mariańskiej. Postój w Żyrardowie, po rekordowych 138 km był potrzebny tylko z jednego powodu - zupełnie skończyło mi się picie.
Końcówka znana i standardowa, tyle, że w większym ruchu, przez co nie mogliśmy jechać tam, gdzie zwykle, środkiem, omijając nierówności i, tak, studzienki. Na tyle jednak było żwawo, że Strava pokazała mi pobicie życiówki na kilku segmentach (z AVG > 30 km/h).
Do domu wchodziliśmy minuty przed 22:00. Jakoś tak wcześnie i nietypowo dziwnie.
Łącznie gmin mamy już 898 i, uwaga, nastąpiła zmiana na pozycji lidera - województwo łódzkie mamy zaliczone w 69%, o procent więcej niż mazowieckie!
Wbrew prognozom zapowiadał się raczej chłodny dzień, więc nie zdejmowaliśmy z siebie długich rzeczy. Dość szybko, bo po 30 km zjechaliśmy na krajówkę, a stamtąd puścilismy się zygzakiem po gminach, odwiedzając lepsze i gorsze asfalty, z naciskiem na te ostatnie. Dopiero w Sulmierzycach pojawił się lepszy asfalt, długa prosta wzdłuż bełchatowskiej kopalni przypomniała nam Norwegię - długa droga, szeroki asfalt, brak ruchu i żadnych zabudowań. I chyba dopiero tutaj mieliśmy dłuższą przerwę od studzienkowania.
Przed Bełchatowem o mało nie zostaliśmy potrąceni przez kretyna, który wyprzedzał nam na czołówkę. Standard. Bełchatów udało się przelecieć prawie bez zatrzymania (studzienki, studzienki), dopiero przed Drużbicami zrobiliśmy pierwszy postój - po 107 km. Na stacji bardzo sprawnie udało się zasilić batony w kieszeni, doładować picie i pozbyć się nadmiaru ubrań. No i co nam pozostało? Długa prosta na Pabianice.
Od dłuższej już chwili słońce porządnie świeciło, mimo że od samego rana termometr pokazywał identyczną temperaturę, to jednak zrobiło się wyraźnie cieplej. I tak jechaliśmy: przez wioski, pola, lasy... aż zatrzymał nas szlaban. Tam dwóch szosowców było bardzo zainteresowanych Hipcią, ale odjechali zanim zdążyła zapytać, co ich tak interesuje. Jechali jakieś 300 m przed nami, na podjeździe bardzo dużo stracili i już, już prawie ich połknęliśmy, ale, niestety, skręcili.
Było naprawdę wcześnie. Minęliśmy Skierniewice, po raz pierwszy chyba za dnia skręt za Kamionem, również po raz pierwszy za dnia wjeżdżając do Puszczy Mariańskiej. Postój w Żyrardowie, po rekordowych 138 km był potrzebny tylko z jednego powodu - zupełnie skończyło mi się picie.
Końcówka znana i standardowa, tyle, że w większym ruchu, przez co nie mogliśmy jechać tam, gdzie zwykle, środkiem, omijając nierówności i, tak, studzienki. Na tyle jednak było żwawo, że Strava pokazała mi pobicie życiówki na kilku segmentach (z AVG > 30 km/h).
Do domu wchodziliśmy minuty przed 22:00. Jakoś tak wcześnie i nietypowo dziwnie.
Łącznie gmin mamy już 898 i, uwaga, nastąpiła zmiana na pozycji lidera - województwo łódzkie mamy zaliczone w 69%, o procent więcej niż mazowieckie!
- DST 283.30km
- Czas 10:13
- VAVG 27.73km/h
- Sprzęt Zenon
Piątek, 22 maja 2015
Kategoria transport
Praca
- DST 12.94km
- Czas 00:33
- VAVG 23.53km/h
- Sprzęt Zenon
Piątek, 22 maja 2015
Kategoria transport
Praca
- DST 18.88km
- Czas 00:51
- VAVG 22.21km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 21 maja 2015
Kategoria transport
Praca
- DST 21.05km
- Czas 01:01
- VAVG 20.70km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 20 maja 2015
Kategoria do czytania, transport
Poranne kółko
Jak zawsze, przez Piastów.
- DST 48.17km
- Czas 01:55
- VAVG 25.13km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 19 maja 2015
Kategoria transport
Praca
- DST 21.96km
- Czas 00:57
- VAVG 23.12km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 18 maja 2015
Kategoria transport
Praca
- DST 7.89km
- Czas 00:19
- VAVG 24.92km/h
- Sprzęt Zenon