Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2016
Dystans całkowity: | 1732.13 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 65:20 |
Średnia prędkość: | 26.51 km/h |
Liczba aktywności: | 35 |
Średnio na aktywność: | 49.49 km i 1h 52m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 31 maja 2016
Kategoria transport
Praca + miasto
- DST 37.95km
- Czas 02:11
- VAVG 17.38km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 30 maja 2016
Kategoria do czytania, transport
Praca
Tym razem nie tylko gmina Stare Babice.
- DST 33.16km
- Czas 01:28
- VAVG 22.61km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 29 maja 2016
Kategoria < 50km, do czytania
Po okolicy
Gmina Stare Babice. Chyba wyłącznie.
- DST 26.60km
- Czas 01:07
- VAVG 23.82km/h
- Sprzęt Zenon
Sobota, 28 maja 2016
Kategoria < 25km, do czytania
Tour de Decathlon
Odwiedziłem dwa Decathlony, widziałem wypadek i posłuchałem sobie reggae i punk rocka.
- DST 24.85km
- Czas 01:11
- VAVG 21.00km/h
- Sprzęt Zenon
Piątek, 27 maja 2016
Kategoria < 50km, do czytania
Relaks i luz w kierunku Nadarzyna
Dojechałem na dwóch kołach, wróciłem na czterech z trzema dodatkowymi.
- DST 28.66km
- Czas 01:11
- VAVG 24.22km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 26 maja 2016
Kategoria > 200 km, szypko, do czytania, zaliczając gminy
Warmia. Mazury. Bociany.
Pobudka o jakiejś nieludzkiej godzinie. Wpół do piątej. Na dworcu tuktam w szosowych butach po bilety, ale nie zdążam kupić. Nie potrafię się przestawić i zaufać kupowaniu biletów kolejowych przez internet.
Pakujemy się do pociągu. Mimo wczesnej pory, w pociągu stoi już pięć rowerów. Jeden wieszam, drugi stawiam. Po chwili (chyba na Centralnym) wsiada dziewczyna, która ma kupiony bilet na rower, ale jako że za chwilę i ja go kupię, przezornie nie chwalę się, że jeden z moich "nielegalnie" wisi. Na Wschodniej dosiada jeszcze jeden. To jest już dziewięć sztuk.
W Warszawie było słonecznie, ale kawałek dalej niebo zasnuwają chmury. Powoli wszystkie rowery opuszczają wagon, do Olsztyna dojeżdżamy sami. Już przed dworcem, gdy własnie zbieraliśmy się do ruszenia, zagaduje nas bardzo sympatyczny pan - członek, jak się okazało, Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów. Chwilę rozmawiamy i ruszamy w trasę.
Wiatr pcha mocno. Miał być północny, jest zachodni, co nawet na sam początek jeszcze bardziej pasuje. Tyle, że niebo szczelnie zakrywają chmury i czasami zeń kapie. A my mamy tylko małe podsiodłówki i jedziemy na krótko. Założyliśmy, że od rana będzie ciepło, a tu nagle klops. Na widocznych polach pojawiają się bociany. Latają nam też nad głowami. Dużo ich.
Po chwili jazdy zza ramienia zagaduje mnie znajomy głos - Turysta! Zupełnie przypadkowo przez kawałek wypada nam wspólna trasa. Przez chwilę widać znak czasów - obaj mamy przygotowane na GPS-ach trasy i nie potrafimy się dogadać, żeby powiedzieć sobie, kto gdzie jedzie. Bo po co, skoro kreska prowadzi?
Po chwili Jacek skręca w kierunku Barczewa, a my zostajemy dalej na kursie na Biskupiec. Kawałek za skrętem nie zauważam, że czas zjechać, bo nie przybliżyłem mapy wystarczająco. Zauważyła to Hipcia, ale już było po frytkach - trzeba przechodzić przez rów i nosić rower przez otaczające drogę ogrodzenia i bariery.
Stąd zaczyna się długi kurs po mniejszych drogach. Asfalty czasami są nierówne, ale głównie przyzwoite, na tyle, że można jechać spokojnie. Powoli połykamy kolejne, niewielkie podjazdy, ciesząc się kompletnym spokojem. Nawet zaczyna wyglądać słońce, a po chwili chmury zupełnie znikają. Pojedyncze samochody nie przeszkadzają nam w niczym. Jedziemy przez niekończące się lasy, wzdłuż kolejnych, mniejszych i większych jezior, pomiędzy nielicznymi polami. Na polach, tak, kolejne bocianki. Są wszędzie, nigdy ich tak wielu nie widziałem.
Wydawało mi się, że będziemy jechali przez Szczytno, ale najpierw omijamy skręt w drogę 600, potem w DK 57 w Dźwierzutach. Gdy w Pasymiu (co ciekawe, tutaj minęliśmy się z Jackiem o jakieś 500 metrów) nie skręciliśmy w DK 53 na Szczytno, tylko pojechaliśmy na Olsztyn, uznałem, że chyba mi się przywidziało to Szczytno i może jedziemy tylko przez okolice.
Kolejnymi przyjemnymi, zacienionymi i zielonymi pagórkami dobiliśmy się do DK 58, której cyfra z daleka wyglądała jak "S8" i przyprawiła mnie o niewielki zawalik. Stąd już wiedziałem, że jednak dojedziemy do Szczytna. I faktycznie - drogą krajową, robiąc krótki postój w Jedwabnie (procesja zajęła całą drogę, ale pozwolono nam się przemknąć), dojechaliśmy do Szczytna.
Tutaj zrobiliśmy sobie syty i solidny postój na Orlenie. Uzupełniam wodę w camelbaku - jest to pierwsza z nim trasa i jak na razie spisuje się bardzo przyzwoicie.
Ruszamy. Po chwili kompletnie się wypłaszcza, a niekończące się lasy zaczynają powoli ustępować polom. Płaskim, niekończącym się polom.
Gdy droga zaczęła skręcać w kierunku Ciechanowa, dostaliśmy wiatr w twarz. W zasadzie w niczym to nie przeszkadzało, do pociągu mieliśmy bardzo dużo czasu. Łapiąc promienie słońca przemykaliśmy w kierunku odwiedzonej drogi nr 60, którą - z postojem na zakup wody, bo zaczęło jej brakować - dotarliśmy na dworzec w Ciechanowie. Stamtąd pociągiem tej samej relacji, co dwa miesiące temu (Olsztyn - Kielce), ale tym razem bardzo pustym, spokojnie docieramy do domu.
Zaliczyliśmy jakieś 15 gmin. W zupełnym spokoju. Świąteczny dzień zniechęcił ludzi do wyjazdów gdziekolwiek, do tego cały dzień jechaliśmy przez niekończącą się zieleń. Bociany towarzyszyły nam cały, caluteńki dzień, do tego kilka stało sobie po prostu przy drodze, zaledwie metr od nas. Procesję napotkaliśmy tylko jedną. To akurat mało, spodziewaliśmy się dużej ilości kwiatków na drogach, a tu... goły asfalt.
Wycieczka bardzo udana.
Pakujemy się do pociągu. Mimo wczesnej pory, w pociągu stoi już pięć rowerów. Jeden wieszam, drugi stawiam. Po chwili (chyba na Centralnym) wsiada dziewczyna, która ma kupiony bilet na rower, ale jako że za chwilę i ja go kupię, przezornie nie chwalę się, że jeden z moich "nielegalnie" wisi. Na Wschodniej dosiada jeszcze jeden. To jest już dziewięć sztuk.
W Warszawie było słonecznie, ale kawałek dalej niebo zasnuwają chmury. Powoli wszystkie rowery opuszczają wagon, do Olsztyna dojeżdżamy sami. Już przed dworcem, gdy własnie zbieraliśmy się do ruszenia, zagaduje nas bardzo sympatyczny pan - członek, jak się okazało, Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów. Chwilę rozmawiamy i ruszamy w trasę.
Wiatr pcha mocno. Miał być północny, jest zachodni, co nawet na sam początek jeszcze bardziej pasuje. Tyle, że niebo szczelnie zakrywają chmury i czasami zeń kapie. A my mamy tylko małe podsiodłówki i jedziemy na krótko. Założyliśmy, że od rana będzie ciepło, a tu nagle klops. Na widocznych polach pojawiają się bociany. Latają nam też nad głowami. Dużo ich.
Po chwili jazdy zza ramienia zagaduje mnie znajomy głos - Turysta! Zupełnie przypadkowo przez kawałek wypada nam wspólna trasa. Przez chwilę widać znak czasów - obaj mamy przygotowane na GPS-ach trasy i nie potrafimy się dogadać, żeby powiedzieć sobie, kto gdzie jedzie. Bo po co, skoro kreska prowadzi?
Po chwili Jacek skręca w kierunku Barczewa, a my zostajemy dalej na kursie na Biskupiec. Kawałek za skrętem nie zauważam, że czas zjechać, bo nie przybliżyłem mapy wystarczająco. Zauważyła to Hipcia, ale już było po frytkach - trzeba przechodzić przez rów i nosić rower przez otaczające drogę ogrodzenia i bariery.
Stąd zaczyna się długi kurs po mniejszych drogach. Asfalty czasami są nierówne, ale głównie przyzwoite, na tyle, że można jechać spokojnie. Powoli połykamy kolejne, niewielkie podjazdy, ciesząc się kompletnym spokojem. Nawet zaczyna wyglądać słońce, a po chwili chmury zupełnie znikają. Pojedyncze samochody nie przeszkadzają nam w niczym. Jedziemy przez niekończące się lasy, wzdłuż kolejnych, mniejszych i większych jezior, pomiędzy nielicznymi polami. Na polach, tak, kolejne bocianki. Są wszędzie, nigdy ich tak wielu nie widziałem.
Wydawało mi się, że będziemy jechali przez Szczytno, ale najpierw omijamy skręt w drogę 600, potem w DK 57 w Dźwierzutach. Gdy w Pasymiu (co ciekawe, tutaj minęliśmy się z Jackiem o jakieś 500 metrów) nie skręciliśmy w DK 53 na Szczytno, tylko pojechaliśmy na Olsztyn, uznałem, że chyba mi się przywidziało to Szczytno i może jedziemy tylko przez okolice.
Kolejnymi przyjemnymi, zacienionymi i zielonymi pagórkami dobiliśmy się do DK 58, której cyfra z daleka wyglądała jak "S8" i przyprawiła mnie o niewielki zawalik. Stąd już wiedziałem, że jednak dojedziemy do Szczytna. I faktycznie - drogą krajową, robiąc krótki postój w Jedwabnie (procesja zajęła całą drogę, ale pozwolono nam się przemknąć), dojechaliśmy do Szczytna.
Tutaj zrobiliśmy sobie syty i solidny postój na Orlenie. Uzupełniam wodę w camelbaku - jest to pierwsza z nim trasa i jak na razie spisuje się bardzo przyzwoicie.
Ruszamy. Po chwili kompletnie się wypłaszcza, a niekończące się lasy zaczynają powoli ustępować polom. Płaskim, niekończącym się polom.
Gdy droga zaczęła skręcać w kierunku Ciechanowa, dostaliśmy wiatr w twarz. W zasadzie w niczym to nie przeszkadzało, do pociągu mieliśmy bardzo dużo czasu. Łapiąc promienie słońca przemykaliśmy w kierunku odwiedzonej drogi nr 60, którą - z postojem na zakup wody, bo zaczęło jej brakować - dotarliśmy na dworzec w Ciechanowie. Stamtąd pociągiem tej samej relacji, co dwa miesiące temu (Olsztyn - Kielce), ale tym razem bardzo pustym, spokojnie docieramy do domu.
Zaliczyliśmy jakieś 15 gmin. W zupełnym spokoju. Świąteczny dzień zniechęcił ludzi do wyjazdów gdziekolwiek, do tego cały dzień jechaliśmy przez niekończącą się zieleń. Bociany towarzyszyły nam cały, caluteńki dzień, do tego kilka stało sobie po prostu przy drodze, zaledwie metr od nas. Procesję napotkaliśmy tylko jedną. To akurat mało, spodziewaliśmy się dużej ilości kwiatków na drogach, a tu... goły asfalt.
Wycieczka bardzo udana.
- DST 292.48km
- Czas 09:36
- VAVG 30.47km/h
- Sprzęt Stefan
Środa, 25 maja 2016
Kategoria transport
Praca i takie tam
- DST 38.41km
- Czas 01:42
- VAVG 22.59km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 24 maja 2016
Kategoria < 50km, do czytania, transport
Codzienność
Po pracy przejechałem się kolejną, nieznaną dróżką w bliskiej okolicy - tym razem była to Instalatorów. Póżniej przez Gołąbki ze skokiem przez tory z rowerem na plecach.
A potem uznałem, że w sumie to można podjechać na Pętlę S8. Spodobała mi się ta zabawa: "tyle" podjazdów i to jeszcze w Warszawie? I to tak blisko domu?
Jasne, nie przemieszczam się; widoków wielkich nie ma (chociaż, wróć, pięknie zachodziło słońce), ale ja jestem prostym człowiekiem: jak mam czego słuchać, to mogę jeździć choćby w kółko.
Na jednym, jedynym okrążeniu trekkingiem z sakwą wykręcilem taki sam czas, jak w weekend, ale kolarką. Ciekawe...
A reszta to już miasto i poranny transport.
A potem uznałem, że w sumie to można podjechać na Pętlę S8. Spodobała mi się ta zabawa: "tyle" podjazdów i to jeszcze w Warszawie? I to tak blisko domu?
Jasne, nie przemieszczam się; widoków wielkich nie ma (chociaż, wróć, pięknie zachodziło słońce), ale ja jestem prostym człowiekiem: jak mam czego słuchać, to mogę jeździć choćby w kółko.
Na jednym, jedynym okrążeniu trekkingiem z sakwą wykręcilem taki sam czas, jak w weekend, ale kolarką. Ciekawe...
A reszta to już miasto i poranny transport.
- DST 56.04km
- Czas 02:19
- VAVG 24.19km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 23 maja 2016
Kategoria do czytania, transport
Oj, co tak krótko?
Dojazd do pracy, musiało być szybko.
Nie przypuszczałem, że najkrótsza trasa jest tak krótka. Ale jako że prowadzi DDR-ami, to wolno z niej korzystać tylko w wyjątkowych sytuacjach.
Nie przypuszczałem, że najkrótsza trasa jest tak krótka. Ale jako że prowadzi DDR-ami, to wolno z niej korzystać tylko w wyjątkowych sytuacjach.
- DST 6.72km
- Czas 00:19
- VAVG 21.22km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 22 maja 2016
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania
Z Nadarzyna do Warszawy
... przez okolice Leszna.
Po drodze, przy Warszawskiej (w Borzęcinie), ostrzeżony przez jadącego z naprzeciwka rowerzystę, uniknąłem mandatu za niejechanie po kostkowym potworku oznaczonym jako DDPiR. Dwóch rowerzystów już stało na miejscu i bynajmniej nie wyglądali na zatrzymanych za brak dzwonka. Zjechałem, gdy patrol był widoczny z daleka. Gdy ich mijałem, wymieniłem spojrzenia z każdym. Oni wiedzieli i ja wiedziałem. Z trudem udało mi się nie wyszczerzyć bezczelnie.
Jeszcze, kurde, rozumiem: w godzinach porannych, w tygodniu. Ale w niedzielę po południu? Co tam komu na tym asfalcie wadzi ten rower? Gdyby jeszcze alternatywa nadawała się do czegokolwiek...
Trudno, trzeba będzie jeździć tradycyjną trasą z Zaborowa przez Mariew.
Po drodze, przy Warszawskiej (w Borzęcinie), ostrzeżony przez jadącego z naprzeciwka rowerzystę, uniknąłem mandatu za niejechanie po kostkowym potworku oznaczonym jako DDPiR. Dwóch rowerzystów już stało na miejscu i bynajmniej nie wyglądali na zatrzymanych za brak dzwonka. Zjechałem, gdy patrol był widoczny z daleka. Gdy ich mijałem, wymieniłem spojrzenia z każdym. Oni wiedzieli i ja wiedziałem. Z trudem udało mi się nie wyszczerzyć bezczelnie.
Jeszcze, kurde, rozumiem: w godzinach porannych, w tygodniu. Ale w niedzielę po południu? Co tam komu na tym asfalcie wadzi ten rower? Gdyby jeszcze alternatywa nadawała się do czegokolwiek...
Trudno, trzeba będzie jeździć tradycyjną trasą z Zaborowa przez Mariew.
- DST 74.25km
- Czas 02:26
- VAVG 30.51km/h
- Sprzęt Stefan