Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2018
Dystans całkowity: | 1585.40 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 64:25 |
Średnia prędkość: | 24.61 km/h |
Liczba aktywności: | 39 |
Średnio na aktywność: | 40.65 km i 1h 39m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 17 maja 2018
Kategoria transport
Transport
- DST 18.06km
- Czas 01:03
- VAVG 17.20km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 17 maja 2018
Kategoria < 50km, do czytania, trening
Nie złapałem deszczu, a i tak zmokłem
Wiedziałem, że ma być jeszcze jedna zlewa, ale czasu mało, a na rower trzeba iść; do wyboru miałem trenażer (ble) albo perspektywę zmoknięcia (mniej ble). Czarne chmury szalały sobie gdzieś tam daleko na południu, więc uznałem, że jest szansa, że się z nimi nie spotkam. Po czym pojechałem... na pocztę. Jak człowiek XX wieku wrzuciłem list do skrzynki na listy i ruszyłem przed siebie.
Już nad S8 zauważyłem, że jest mokro. Chwilę później wjechałem na tereny, nad którymi przed chwilą przeleciała burza. I przestało się robić sucho (bo błotnika, oczywiście, nie zabrałem).
Nie miałem jakiegoś konkretnego pomysłu, za to miałem ciśnienie, by - z okazji tego, że planowałem jedynie półtorej godziny - przejechać się po terenach, po których jeżdżę rzadko. I nie tylko ja jeżdżę tam rzadko, bo na jednym z segmentów zdobyłem szósty czas ze średnią zaledwie 31 km/h! W okolicy jest jednak sporo ukrytych "segmentowych pętli", o których nikt nie wie i dowiaduje się dopiero wtedy, gdy po nich, jakimś dziwnym trafem, przejedzie. Czasem zresztą grzebię po przeglądarce segmentów, znalazłem już jedną pętlę Leszno-Wąsy i drugą, w Izabelinie. Pierwszą nie zdarzyło mi się jechać nigdy, drugą - ze dwa razy, w tym pierwszym razem czystym przypadkiem.
Powrót przez ulicę Piwną, przedłużony obok Flyspota przy Poznańskiej. W tym miejscu już byłem, piłem kawę na Lotosie i szukałem rezerwacji sali w pobliskim hotelu, ale na rowerze jechałem tamtędy może czwarty raz.
Na technicznej wzdłuż eski zrobiło się sucho i dzięki temu dojechałem do domu suchym (choć upiaszczonym) rowerem.
Peregrynacje drogowo-dróżkowe (widać zresztą na mapie, jak się kręciłem) uznaję za sukces. Było ciekawie, przyjemnie, a byłoby jeszcze milej, gdyby nie było mokro (każdy skręt o 90 stopni łączył się z drastycznym, irytującym zwolnieniem, bo asfalt jest twardy i boli, lepiej nie ryzykować).
Już nad S8 zauważyłem, że jest mokro. Chwilę później wjechałem na tereny, nad którymi przed chwilą przeleciała burza. I przestało się robić sucho (bo błotnika, oczywiście, nie zabrałem).
Nie miałem jakiegoś konkretnego pomysłu, za to miałem ciśnienie, by - z okazji tego, że planowałem jedynie półtorej godziny - przejechać się po terenach, po których jeżdżę rzadko. I nie tylko ja jeżdżę tam rzadko, bo na jednym z segmentów zdobyłem szósty czas ze średnią zaledwie 31 km/h! W okolicy jest jednak sporo ukrytych "segmentowych pętli", o których nikt nie wie i dowiaduje się dopiero wtedy, gdy po nich, jakimś dziwnym trafem, przejedzie. Czasem zresztą grzebię po przeglądarce segmentów, znalazłem już jedną pętlę Leszno-Wąsy i drugą, w Izabelinie. Pierwszą nie zdarzyło mi się jechać nigdy, drugą - ze dwa razy, w tym pierwszym razem czystym przypadkiem.
Powrót przez ulicę Piwną, przedłużony obok Flyspota przy Poznańskiej. W tym miejscu już byłem, piłem kawę na Lotosie i szukałem rezerwacji sali w pobliskim hotelu, ale na rowerze jechałem tamtędy może czwarty raz.
Na technicznej wzdłuż eski zrobiło się sucho i dzięki temu dojechałem do domu suchym (choć upiaszczonym) rowerem.
Peregrynacje drogowo-dróżkowe (widać zresztą na mapie, jak się kręciłem) uznaję za sukces. Było ciekawie, przyjemnie, a byłoby jeszcze milej, gdyby nie było mokro (każdy skręt o 90 stopni łączył się z drastycznym, irytującym zwolnieniem, bo asfalt jest twardy i boli, lepiej nie ryzykować).
- DST 41.62km
- Czas 01:30
- VAVG 27.75km/h
- Sprzęt Stefan
Środa, 16 maja 2018
Kategoria do czytania, transport
Ludzie dzielą się na dwie grupy
Bo zawsze można podzielić ludzi na jakieś dwie grupy. Ja dziś należałem do tej z nich, która sprawdziła rano temperaturę, ale nie spojrzała na prognozę.
I było mi miło, dopóki nie postanowiłem sprawdzić, co będzie działo się wieczorem. A potem za oknem zrobiło się mokro.
I byłoby wszystko w porządku, gdyby nie to, że miałem tylko krótki komplet rowerowy. Który, chwilę po ruszeniu, był już cały mokry, bo deszcz rozpędził się z mocnego w potężną ulewę. I, jakieś dwa kilometry po ruszeniu już było mi wszystko jedno.
I było mi miło, dopóki nie postanowiłem sprawdzić, co będzie działo się wieczorem. A potem za oknem zrobiło się mokro.
I byłoby wszystko w porządku, gdyby nie to, że miałem tylko krótki komplet rowerowy. Który, chwilę po ruszeniu, był już cały mokry, bo deszcz rozpędził się z mocnego w potężną ulewę. I, jakieś dwa kilometry po ruszeniu już było mi wszystko jedno.
- DST 7.37km
- Czas 00:25
- VAVG 17.69km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 16 maja 2018
Kategoria do czytania, transport
Warszawa to nie wieś, żeby po niej samochodem jeździć
Jeśli ktoś nie zna, to tytuł jest parafrazą jednej ze złotych myśli umieszczonych na stronie Warszawskiej MK.
Wybieraliśmy się po pracy na piwo, a jako że nie jestem szczególnym zwolennikiem kierowania pojazdami pod wpływem alkoholu, uznałem, że wybiorę alternatywną opcję. Zaplanowałem wypożyczenie roweru miejskiego i dotarcie na miejsce spotkania. W pierwszej wersji było to raptem 3,5 km. Później jednak okazało się, że chciałby przejechać się ze mną kolega, którego przepełnia jednak irracjonalny, ale paraliżujący strach przed jazdą po jezdni, więc przedłużyliśmy trasę do 6,5 km, żeby dotrzeć na miejsce zbiórki tylko drogami rowerowymi.
Przed wyjściem okazało się jednak, że kolega zrezygnował z opcji jazdy rowerem, gdy tylko dowiedział się, że ktoś może go zabrać autem. Też miałem taką opcję, ale... uznałem, jak w tytule notki. Po to mamy rowery miejskie, żeby z nich korzystać, a nie siedzieć w pudełkach i gnieść się w korku. Po co mam stać i się turlać, skoro mogę jechać?
Zaparkowałem pod Biblioteką Narodową, zrobiłem sobie spacer, do domu wróciłem autobusem, a rano wskoczyłem na innego mieszczucha i doturlałem się do pracy.
Wybieraliśmy się po pracy na piwo, a jako że nie jestem szczególnym zwolennikiem kierowania pojazdami pod wpływem alkoholu, uznałem, że wybiorę alternatywną opcję. Zaplanowałem wypożyczenie roweru miejskiego i dotarcie na miejsce spotkania. W pierwszej wersji było to raptem 3,5 km. Później jednak okazało się, że chciałby przejechać się ze mną kolega, którego przepełnia jednak irracjonalny, ale paraliżujący strach przed jazdą po jezdni, więc przedłużyliśmy trasę do 6,5 km, żeby dotrzeć na miejsce zbiórki tylko drogami rowerowymi.
Przed wyjściem okazało się jednak, że kolega zrezygnował z opcji jazdy rowerem, gdy tylko dowiedział się, że ktoś może go zabrać autem. Też miałem taką opcję, ale... uznałem, jak w tytule notki. Po to mamy rowery miejskie, żeby z nich korzystać, a nie siedzieć w pudełkach i gnieść się w korku. Po co mam stać i się turlać, skoro mogę jechać?
Zaparkowałem pod Biblioteką Narodową, zrobiłem sobie spacer, do domu wróciłem autobusem, a rano wskoczyłem na innego mieszczucha i doturlałem się do pracy.
- DST 10.42km
- Czas 00:44
- VAVG 14.21km/h
- Sprzęt Cuś innego
Wtorek, 15 maja 2018
Kategoria do czytania, transport
W końcu załatwione
Nie z tej strony, to z drugiej - pojechałem przed pracą. Pani siedziała w okienku i... sprawa załatwiona.
- DST 12.72km
- Czas 00:41
- VAVG 18.61km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 14 maja 2018
Kategoria do czytania, transport
Luźną nogą po mieście
Rano ruszyłem w kierunku pracy, tradycyjnie, najkrótszą trasą. Ale po pracy musiałem znowu odwiedzić urząd. Poniedziałek, wiecie, ten dzień, kiedy urząd jest czynny dłużej, tak dla obywateli. No cóż, poniedziałek poniedziałkiem, ale pani akurat dziś wyszła wcześniej. Zdarza się. Przecież mogłem zadzwonić, mówiła "pan dzwoni, tak od czwartku". Szkoda, że nie wspomniała, że nie zamierza odbierać.
Szlag mnie trafił, ale tylko troszeczkę.
Postanowiłem polecieć do domu z nadzieją na przechwycenie Hipci na znanym nam skrzyżowaniu. Najpierw jednak przeciąłem Park Szczęśliwicki. Głupia sprawa: tyle lat pracowałem tuż obok, a przejeżdżałem przezeń ze dwa razy, nigdy nie będąc nawet w bezpośredniej bliskości górki. Nadrobiłem to i najpierw się nań wyskrobałem, a potem pozwoliłem się ściągnąć grawitacji po paskudnej trylince.
Po drodze na miejsce przejęcia maleńka awanturka z mięśniakiem z jakiegoś pierdzikółka, któremu zapukałem do samochodu. A zapukałem - bo mogłem. A mogłem, bo, wiadomo, był aż tak blisko. Skończyliśmy na wymianie dwóch zdań. Po co więcej gadać? Głupiemu nie wytłumaczy, a bić się nie lubię.
Na miejscu okazało się, że Hipcia pewnie już przemknęła. W sumie to i tak musiałem liczyć na farta: nie wiedziała o moich planach, bo byla już w drodze. A skoro się nie spotkaliśmy, to zakręciłem dawno nieodwiedzaną Aleją Czerwca. I już.
Szlag mnie trafił, ale tylko troszeczkę.
Postanowiłem polecieć do domu z nadzieją na przechwycenie Hipci na znanym nam skrzyżowaniu. Najpierw jednak przeciąłem Park Szczęśliwicki. Głupia sprawa: tyle lat pracowałem tuż obok, a przejeżdżałem przezeń ze dwa razy, nigdy nie będąc nawet w bezpośredniej bliskości górki. Nadrobiłem to i najpierw się nań wyskrobałem, a potem pozwoliłem się ściągnąć grawitacji po paskudnej trylince.
Po drodze na miejsce przejęcia maleńka awanturka z mięśniakiem z jakiegoś pierdzikółka, któremu zapukałem do samochodu. A zapukałem - bo mogłem. A mogłem, bo, wiadomo, był aż tak blisko. Skończyliśmy na wymianie dwóch zdań. Po co więcej gadać? Głupiemu nie wytłumaczy, a bić się nie lubię.
Na miejscu okazało się, że Hipcia pewnie już przemknęła. W sumie to i tak musiałem liczyć na farta: nie wiedziała o moich planach, bo byla już w drodze. A skoro się nie spotkaliśmy, to zakręciłem dawno nieodwiedzaną Aleją Czerwca. I już.
- DST 24.99km
- Czas 01:22
- VAVG 18.29km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 13 maja 2018
Kategoria > 100km, szypko, do czytania, trening, ze zdjęciem
Umówieni na kawę
Planowałem na dzisiaj wycieczkę przez Wyszogród, ale okazało się, że Hipcia chce ruszyć chwilę po mnie i jest szansa, że się gdzieś umówimy po drodze. Skoro tak, to uznałem, że ruszę z zasadniczą częścią planu i odwiedzę nowy asfalt na odcinku Górki-Wilków, a potem zobaczę, jak stoję z czasem.
Sam asfalt to efekt dopisania się przeze mnie do grupy na fejsie. W związku z tym, że KGS jeździ po tych terenach, co ja (właściwie: to ja jeżdżę po tych terenach, co oni), mam na bieżąco informacje związane z wydarzeniami, spotkaniami, problemami i przyjemnymi niespodziankami. Jedną z nich była właśnie nowa droga. Sama fotka, wrzucona przez jednego z kolarzy na grupę, wygląda zachęcająco.
Skoro tak, to trzeba to samemu sprawdzić. Ruszyłem z Warszawy i, wspomagany wiatrem, bardzo szybko dotarłem do Leszna (skoro wiało w plecy, dla towarzystwa nie mogłem odpuścić sobie fragmentu przez Witki). Stamtąd ruszyłem prosto na północ. Tuż za Lesznem zadzwoniła Hipcia, że właśnie rusza.
Dojazd z Sowiej Woli do Górek nie był zachęcający: wąski i dziurawy asfalt, który jednak da się znośnie jechać, ale potem... potem sama przyjemność. Powiem szczerze, że nie zachwyca mnie pomysł robienia asfaltów przez sam środek Puszczy (zwłaszcza, że poszedł - jeśli artykuły w necie nie kłamią - przez ostoję wilków). Ale, skoro już zrobili, to jest to idealny teren na kolarskie wycieczki (na razie, bo niedługo dorobią tam progi zwalniające... prawdopodobnie nieznaczne wyniesienia asfaltu).
Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Dojechałem do Gniewniewic, w znanym sklepie zatankowałem picie i ruszyłem na znaną z poprzedniej wycieczki trasę za wałem. Siedem kilometrów świętego spokoju, z dala od samochodów, z nielicznymi rowerzystami. Polecam każdemu, kto ma ochotę na chwilę przyjemnej jazdy (Jurku, pewnie sprawdzisz, co?).
Ze Śladowa ruszyłem w kierunku Sochaczewa, a po chwili zadzwoniła Hipcia. Ustaliliśmy, że jesteśmy w prawie tej samej odległości od kampinoskiego Orlenu, więc w Brochowie ruszyłem ścinką na Wolę Pasikońską, a po 30 minutach od rozmowy byłem już na stacji. Miałem trochę bliżej, więc spokojnie biorę kawę i czekam.
Po kilku minutach przybywa Hipcia. Siadamy sobie w słoneczku, pijemy kawę, czas leci... A potem bierzemy jeszcze jedną kawę i siadamy, dla odmiany, w cieniu. W końcu, po ponad godzinie uznajemy, że trzeba się ruszyć.
Już razem ruszamy stoczyć nierówną walkę z wiatrem. Tuż przed Warszawą pojawiają się mocne, burzowe podmuchy, ale na szczęście na straszeniu się kończy i na sucho docieramy do domu.
Sam asfalt to efekt dopisania się przeze mnie do grupy na fejsie. W związku z tym, że KGS jeździ po tych terenach, co ja (właściwie: to ja jeżdżę po tych terenach, co oni), mam na bieżąco informacje związane z wydarzeniami, spotkaniami, problemami i przyjemnymi niespodziankami. Jedną z nich była właśnie nowa droga. Sama fotka, wrzucona przez jednego z kolarzy na grupę, wygląda zachęcająco.
Skoro tak, to trzeba to samemu sprawdzić. Ruszyłem z Warszawy i, wspomagany wiatrem, bardzo szybko dotarłem do Leszna (skoro wiało w plecy, dla towarzystwa nie mogłem odpuścić sobie fragmentu przez Witki). Stamtąd ruszyłem prosto na północ. Tuż za Lesznem zadzwoniła Hipcia, że właśnie rusza.
Dojazd z Sowiej Woli do Górek nie był zachęcający: wąski i dziurawy asfalt, który jednak da się znośnie jechać, ale potem... potem sama przyjemność. Powiem szczerze, że nie zachwyca mnie pomysł robienia asfaltów przez sam środek Puszczy (zwłaszcza, że poszedł - jeśli artykuły w necie nie kłamią - przez ostoję wilków). Ale, skoro już zrobili, to jest to idealny teren na kolarskie wycieczki (na razie, bo niedługo dorobią tam progi zwalniające... prawdopodobnie nieznaczne wyniesienia asfaltu).
Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Dojechałem do Gniewniewic, w znanym sklepie zatankowałem picie i ruszyłem na znaną z poprzedniej wycieczki trasę za wałem. Siedem kilometrów świętego spokoju, z dala od samochodów, z nielicznymi rowerzystami. Polecam każdemu, kto ma ochotę na chwilę przyjemnej jazdy (Jurku, pewnie sprawdzisz, co?).
Ze Śladowa ruszyłem w kierunku Sochaczewa, a po chwili zadzwoniła Hipcia. Ustaliliśmy, że jesteśmy w prawie tej samej odległości od kampinoskiego Orlenu, więc w Brochowie ruszyłem ścinką na Wolę Pasikońską, a po 30 minutach od rozmowy byłem już na stacji. Miałem trochę bliżej, więc spokojnie biorę kawę i czekam.
Po kilku minutach przybywa Hipcia. Siadamy sobie w słoneczku, pijemy kawę, czas leci... A potem bierzemy jeszcze jedną kawę i siadamy, dla odmiany, w cieniu. W końcu, po ponad godzinie uznajemy, że trzeba się ruszyć.
Już razem ruszamy stoczyć nierówną walkę z wiatrem. Tuż przed Warszawą pojawiają się mocne, burzowe podmuchy, ale na szczęście na straszeniu się kończy i na sucho docieramy do domu.
- DST 136.58km
- Czas 04:14
- VAVG 32.26km/h
- Sprzęt Stefan
Sobota, 12 maja 2018
Kategoria > 50 km, do czytania, trening, ze zdjęciem
Kawałek za Warszawę
Planowałem, dla oszczędności czasu, podwieźć się autobusem do Leszna i ruszyć stamtąd, ale wskutek awantury (której byłem jedynie biernym obserwatorem), zostałem wyproszony z rowerem z autobusu. Oczywiście wszystko - formalnie - zgodnie z przepisami. Ja to pół biedy, co najwyżej pojadę sobie 20 minut dłużej niż autobus, ale że kierowca wyprosił również dzieciaka, dla którego 30 km to jednak spory dystans, to już nieładne. No, ale mam nadzieję, że ten pokaz pozycji i mocy polepszył mu humor i wiózł pasażerów z pieśnią na ustach.
Dokręciłem... prawie do Leszna, bo tuż przed zawróciłem, zastanawiając się, co to za drzewa kwitną tak na biało...
Do domu wróciłem standardowym fragmentem przez Pilaszków.
A tu - pojedynczy mak, jakieś 50 metrów od miejsca wypadku sprzed kilku dni...
Dokręciłem... prawie do Leszna, bo tuż przed zawróciłem, zastanawiając się, co to za drzewa kwitną tak na biało...
Do domu wróciłem standardowym fragmentem przez Pilaszków.
A tu - pojedynczy mak, jakieś 50 metrów od miejsca wypadku sprzed kilku dni...
- DST 56.81km
- Czas 02:09
- VAVG 26.42km/h
- Sprzęt Stefan
Piątek, 11 maja 2018
Kategoria do czytania, transport
Praca
Tak sobie pokręciłem po mieście... Nawet, dla samej frajdy, wyjechałem na górkę w Parku Moczydło. Szalony ja.
- DST 15.52km
- Czas 00:57
- VAVG 16.34km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 10 maja 2018
Kategoria transport
Transport
- DST 16.76km
- Czas 00:57
- VAVG 17.64km/h
- Sprzęt Zenon