Wpisy archiwalne w kategorii
> 50 km
Dystans całkowity: | 20451.88 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 790:19 |
Średnia prędkość: | 25.81 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.60 km/h |
Suma podjazdów: | 13114 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 94828 kcal |
Liczba aktywności: | 300 |
Średnio na aktywność: | 68.17 km i 2h 38m |
Więcej statystyk |
Sobota, 16 czerwca 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Upalne Leszno
Oj, gorąco było! Do tego "sekcja zakrętów Witki" została zamknięta ze względu na zabawy samochodowych ścigantów (o czym dowiedziałem się dopiero na miejscu).
- DST 59.54km
- Czas 01:53
- VAVG 31.61km/h
- Sprzęt Zenon
Do Blue City
- DST 50.28km
- Czas 01:50
- VAVG 27.43km/h
- Sprzęt Stefan
Wtorek, 29 maja 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Leszno klasycznie
Ze względu na obowiązki domowe nie miałem nawet dwóch godzin, więc pojechałem przez Leszno, żeby nie ryzykować kręceniem po uliczkach np. Ożarowa (i niechcący nie przestać, jak ostatnio, dziesięciu minut przed przejazdem kolejowym).
Na początku mijałem się z jednym szosowcem, a w Koczargach było blisko czołówki, bo sześcioosobowy peleton zasadniczo utrzymał się w swoim pasie, ale jeden przypał postanowił lecieć pasem lewym, bo przecież jest pr0.
Od Mariewa praktycznie nie minąłem już nikogo.
Ciepły dzień dzisiaj. O wiele za ciepły. Idzie złe.
Na początku mijałem się z jednym szosowcem, a w Koczargach było blisko czołówki, bo sześcioosobowy peleton zasadniczo utrzymał się w swoim pasie, ale jeden przypał postanowił lecieć pasem lewym, bo przecież jest pr0.
Od Mariewa praktycznie nie minąłem już nikogo.
Ciepły dzień dzisiaj. O wiele za ciepły. Idzie złe.
- DST 58.14km
- Czas 01:42
- VAVG 34.20km/h
- Sprzęt Czorny
Niedziela, 27 maja 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Kampinoski Orlen powoli staje się tradycją
Wystartowaliśmy oddzielnie, bo każdy miał w planie co innego. Poleciałem "dołem", czyli od południa, w Żelazowej Woli zdzwoniliśmy się i ustaliliśmy, że jesteśmy w odpowiedniej odległości od Orlenu. Dalej to, co ostatnio: kawa, potem jeszcze jedna kawa i powrót pod wiatr do domu.
Ciekawe, czy z tradycji zrobi się - za jakiś czas - seria.
Ciekawe, czy z tradycji zrobi się - za jakiś czas - seria.
- DST 99.15km
- Czas 02:57
- VAVG 33.61km/h
- Sprzęt Czorny
Wtorek, 22 maja 2018
Kategoria > 50 km, do czytania, trening, szypko
Ślisko jak nie wiem co
Tuż po deszczu, po okolicy. Moje opony, do których nawet na sucho nie mam zaufania, na wodzie tańczyły jak dwie baletnice, w związku z czym każdy ostrzejszy zakręt równał się mocnemu zwolnieniu.
- DST 61.35km
- Czas 02:01
- VAVG 30.42km/h
- Sprzęt Stefan
Sobota, 12 maja 2018
Kategoria > 50 km, do czytania, trening, ze zdjęciem
Kawałek za Warszawę
Planowałem, dla oszczędności czasu, podwieźć się autobusem do Leszna i ruszyć stamtąd, ale wskutek awantury (której byłem jedynie biernym obserwatorem), zostałem wyproszony z rowerem z autobusu. Oczywiście wszystko - formalnie - zgodnie z przepisami. Ja to pół biedy, co najwyżej pojadę sobie 20 minut dłużej niż autobus, ale że kierowca wyprosił również dzieciaka, dla którego 30 km to jednak spory dystans, to już nieładne. No, ale mam nadzieję, że ten pokaz pozycji i mocy polepszył mu humor i wiózł pasażerów z pieśnią na ustach.
Dokręciłem... prawie do Leszna, bo tuż przed zawróciłem, zastanawiając się, co to za drzewa kwitną tak na biało...
Do domu wróciłem standardowym fragmentem przez Pilaszków.
A tu - pojedynczy mak, jakieś 50 metrów od miejsca wypadku sprzed kilku dni...
Dokręciłem... prawie do Leszna, bo tuż przed zawróciłem, zastanawiając się, co to za drzewa kwitną tak na biało...
Do domu wróciłem standardowym fragmentem przez Pilaszków.
A tu - pojedynczy mak, jakieś 50 metrów od miejsca wypadku sprzed kilku dni...
- DST 56.81km
- Czas 02:09
- VAVG 26.42km/h
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 10 maja 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Jak wiejski trzepak
Wszystkie rzeczy, które czekały na mnie po pracy (w tym wizyta na poczcie) spowodowały, że na rower wyruszyłem dopiero po 20:00. W związku z tym chciałem zabrać mocniejszą lampkę, a nie migawkę, która spisuje się tylko do oznaczania pozycji, ale zamiast taktycznej postanowiłem zabrać jedną z lampek, która była w użyciu na Pięknym Wschodzie. W końcu baterie mocne, używana nie była za długo, powinna na tym latać jeszcze kilka tygodni.
Ostrzegawcza dioda zaświeciła się prawie od razu po włączeniu lampki (jeszcze w tryb migający). Nie przejąłem się tym, bo na tym trybie potrafi wytrzymać bardzo długo, a ja miałem do przejechania godzinę na miganiu i z półtorej na słabszej wersji. Wiatr zawiał w plecy, więc do Leszna dojechałem prędziutko, w międzyczasie zakładając tylko odblaskowe szelki. Nie, to nie efekt wczorajszego wypadku, zakładam je na wieczorne jazdy już od roku, bo gdy samochodów prawie nie ma na wiejskich dróżkach, wolę już z daleka świecić się jak choinka.
W planie miałem odwiedzenie nowego asfaltu w okolicy Wierszów (spójrzcie na ślad - posąg z Wyspy Wielkanocnej siedzący w kucki przed dywanem?), więc lecę prosto, aż do Bożej Woli, po drodze łapiąc raz pobocze, gdy pan Tirowiec, wyprzedzając mnie na zakręcie, nagle uznał, że ma za mało miejsca, bo sunie komuś na czołówkę i zepchnął mnie z drogi. Tu, już na prostych fragmentach widzę, że lampka jednak daje radę i świeci znośnie, więc miałem nadzieję, że - jeśli nic się nie zepsuje - dotrę wygodnie do Leszna i tam, na stacji, kupię baterie.
Przelotu przez Brzozówkę i Wiersze nie pamiętam za dokładnie. Głównie dlatego, że było po prostu już za ciemno, by zorientować się, jak faktycznie wygląda okolica: wąski fragment oświetlony przez to, co zostało z lampki i łunę zachodzącego słońca. I to był moment, w którym zorientowałem się, że mam problem. Rozwiązałem go metodą wiejsko-trzepacką, już na szosie na Leszno (wcześniej nie minął mnie żaden samochód, więc nie było potrzeby się gimnastykować): na poboczu włączyłem w komórce latarkę i w ten sposób oznaczając swoją pozycję, dotarłem do stacji w Lesznie, gdzie kupiłem w końcu komplet baterii. Lampka w międzyczasie padła zupełnie.
Od tego miejsca komfort jazdy podniósł się znacząco (szczególnie, że od trzymania telefonu drętwiała mi już ręka) i do domu, mimo że pod wiatr, dotarłem w znośnym czasie.
W miejscu wypadku nie stoi nic - na razie tylko dwa znicze. Powinien zostać tam postawiony Ghost Bike.
Ostrzegawcza dioda zaświeciła się prawie od razu po włączeniu lampki (jeszcze w tryb migający). Nie przejąłem się tym, bo na tym trybie potrafi wytrzymać bardzo długo, a ja miałem do przejechania godzinę na miganiu i z półtorej na słabszej wersji. Wiatr zawiał w plecy, więc do Leszna dojechałem prędziutko, w międzyczasie zakładając tylko odblaskowe szelki. Nie, to nie efekt wczorajszego wypadku, zakładam je na wieczorne jazdy już od roku, bo gdy samochodów prawie nie ma na wiejskich dróżkach, wolę już z daleka świecić się jak choinka.
W planie miałem odwiedzenie nowego asfaltu w okolicy Wierszów (spójrzcie na ślad - posąg z Wyspy Wielkanocnej siedzący w kucki przed dywanem?), więc lecę prosto, aż do Bożej Woli, po drodze łapiąc raz pobocze, gdy pan Tirowiec, wyprzedzając mnie na zakręcie, nagle uznał, że ma za mało miejsca, bo sunie komuś na czołówkę i zepchnął mnie z drogi. Tu, już na prostych fragmentach widzę, że lampka jednak daje radę i świeci znośnie, więc miałem nadzieję, że - jeśli nic się nie zepsuje - dotrę wygodnie do Leszna i tam, na stacji, kupię baterie.
Przelotu przez Brzozówkę i Wiersze nie pamiętam za dokładnie. Głównie dlatego, że było po prostu już za ciemno, by zorientować się, jak faktycznie wygląda okolica: wąski fragment oświetlony przez to, co zostało z lampki i łunę zachodzącego słońca. I to był moment, w którym zorientowałem się, że mam problem. Rozwiązałem go metodą wiejsko-trzepacką, już na szosie na Leszno (wcześniej nie minął mnie żaden samochód, więc nie było potrzeby się gimnastykować): na poboczu włączyłem w komórce latarkę i w ten sposób oznaczając swoją pozycję, dotarłem do stacji w Lesznie, gdzie kupiłem w końcu komplet baterii. Lampka w międzyczasie padła zupełnie.
Od tego miejsca komfort jazdy podniósł się znacząco (szczególnie, że od trzymania telefonu drętwiała mi już ręka) i do domu, mimo że pod wiatr, dotarłem w znośnym czasie.
W miejscu wypadku nie stoi nic - na razie tylko dwa znicze. Powinien zostać tam postawiony Ghost Bike.
- DST 82.74km
- Czas 02:34
- VAVG 32.24km/h
- Sprzęt Stefan
Wtorek, 8 maja 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Leszno z lekkim haczykiem
Nic szczególnego. Wieczorna przebieżka przez Witki, Leszno, Wiktorów i z powrotem przez Izabelin. Czyli taki standard z dwoma haczykami.
Co ciekawe, tuż przy samym starcie minąłem... trzy niezależnie jadące kolarki. Rzadko mija się tam dziewczyny, ale żeby aż trzy? Dzień kobiet jakiś, czy co?
Co ciekawe, tuż przy samym starcie minąłem... trzy niezależnie jadące kolarki. Rzadko mija się tam dziewczyny, ale żeby aż trzy? Dzień kobiet jakiś, czy co?
- DST 63.47km
- Czas 02:00
- VAVG 31.73km/h
- Sprzęt Stefan
Niedziela, 6 maja 2018
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening, zaliczając gminy, ze zdjęciem
Koniec majówki, ale gminy wpadają
Ostatnia już, majówkowa, wycieczka. Zaparkowaliśmy pod Karczmą, w której zamierzaliśmy zjeść obiad i ruszyliśmy.
Zaczęło się od przyjemnej jazdy bocznymi uliczkami przez wioski.
Potem był odcinek specjalny: DK 86, szerokie, znośne pobocze i wiatr w plecy, więc lecieliśmy jak na skrzydłach.
A końcówka - już pod wiatr - na początku równolegle do DK79, potem, po zaliczeniu ostatniej gminy - już szerokim jej poboczem.
Miłe zakończenie wyjazdu - i pojeździł człowiek, i kolejne dziewięć gmin dorzucił do kolekcji.
A, no i zdobyłem KOM-a, ale tylko dlatego, że byłem czwartym, który pojechał jakąś zapomnianą przez bogów i rowerzystów drożyną.
Zaczęło się od przyjemnej jazdy bocznymi uliczkami przez wioski.
Potem był odcinek specjalny: DK 86, szerokie, znośne pobocze i wiatr w plecy, więc lecieliśmy jak na skrzydłach.
A końcówka - już pod wiatr - na początku równolegle do DK79, potem, po zaliczeniu ostatniej gminy - już szerokim jej poboczem.
Miłe zakończenie wyjazdu - i pojeździł człowiek, i kolejne dziewięć gmin dorzucił do kolekcji.
A, no i zdobyłem KOM-a, ale tylko dlatego, że byłem czwartym, który pojechał jakąś zapomnianą przez bogów i rowerzystów drożyną.
- DST 75.61km
- Czas 02:28
- VAVG 30.65km/h
- Sprzęt Stefan
Sobota, 5 maja 2018
Kategoria > 50 km, do czytania, trening, zaliczając gminy, ze zdjęciem
Terenowa wycieczka szosą
W poprzednim wpisie wspominałem o szaleństwach RwGPS-a. Ale o tym, co w praktyce znaczą jego dziwactwa, mieliśmy dopiero się dowiedzieć. Trasa miała być prosta: z Czeladzi do Trzebini, zaliczamy kilka gmin i wracamy.
Już na wstępie wyjechaliśmy na szuter, ale uznaliśmy, że to wypadek przy pracy i na pewno jakoś trzeba przebić się do drogi głównej i za chwilę przecież będzie okej. I było, pojawił się asfalt. A potem pojechaliśmy przez park, a na moim Garminie pojawił się napis wskazujący, że właśnie jedziemy Szlakiem Rowerowym Dawnego Pogranicza. Hmm... no dobrze. Za parkiem wyjeżdżamy na asfalt, a po chwili... wjeżdżamy w wąską szutróweczkę. Cały czas szlakiem, cały czas szutrem, jedziemy sobie aż za Sosnowiec.
Asfalt pojawia się dopiero w Mysłowicach, ale już kawałek dalej wjeżdżamy znowu w las. Zrazu jest po prostu utwardzona ziemia, potem przechodzi w piasek, a potem w tak głęboki piach, że trzeba przejść na napęd nożno-pchający. I tak sobie spacerujemy dobre półtora kilometra...
Ślad jeszcze raz wytnie nam numer: taka mała niespodzianka w okolicy Chełmka. Przecież można jechać drogą wojewódzką, wiadomo. Ale głupio by było, skoro można pojechać takim fajnym lasem, co? Dość szybko się orientujemy i zawracamy. Wystarczy terenu na dzisiaj.
Na dworzec w Trzebini zajeżdżamy po wypoczynku na Orlenie i mamy jeszcze tyle czasu, by wciągnąć czeskie bezalkoholowe.
Za bilety płacę 6 zł za osobę. Za rowery - 7 zł za sztukę...
Wysiadamy na katowickim dworcu i wracamy do Czeladzi. Tu problemów nie ma, może poza ostatnim fragmentem, który pokonujemy znowu po szutrze. Ale, tak w sumie, już nam się nie spieszy...
Już na wstępie wyjechaliśmy na szuter, ale uznaliśmy, że to wypadek przy pracy i na pewno jakoś trzeba przebić się do drogi głównej i za chwilę przecież będzie okej. I było, pojawił się asfalt. A potem pojechaliśmy przez park, a na moim Garminie pojawił się napis wskazujący, że właśnie jedziemy Szlakiem Rowerowym Dawnego Pogranicza. Hmm... no dobrze. Za parkiem wyjeżdżamy na asfalt, a po chwili... wjeżdżamy w wąską szutróweczkę. Cały czas szlakiem, cały czas szutrem, jedziemy sobie aż za Sosnowiec.
Asfalt pojawia się dopiero w Mysłowicach, ale już kawałek dalej wjeżdżamy znowu w las. Zrazu jest po prostu utwardzona ziemia, potem przechodzi w piasek, a potem w tak głęboki piach, że trzeba przejść na napęd nożno-pchający. I tak sobie spacerujemy dobre półtora kilometra...
Ślad jeszcze raz wytnie nam numer: taka mała niespodzianka w okolicy Chełmka. Przecież można jechać drogą wojewódzką, wiadomo. Ale głupio by było, skoro można pojechać takim fajnym lasem, co? Dość szybko się orientujemy i zawracamy. Wystarczy terenu na dzisiaj.
Na dworzec w Trzebini zajeżdżamy po wypoczynku na Orlenie i mamy jeszcze tyle czasu, by wciągnąć czeskie bezalkoholowe.
Za bilety płacę 6 zł za osobę. Za rowery - 7 zł za sztukę...
Wysiadamy na katowickim dworcu i wracamy do Czeladzi. Tu problemów nie ma, może poza ostatnim fragmentem, który pokonujemy znowu po szutrze. Ale, tak w sumie, już nam się nie spieszy...
- DST 72.40km
- Czas 03:06
- VAVG 23.35km/h
- Sprzęt Stefan