Wpisy archiwalne w kategorii
do czytania
Dystans całkowity: | 96832.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 4314:10 |
Średnia prędkość: | 22.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 4401.00 km/h |
Suma podjazdów: | 164904 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 202907 kcal |
Liczba aktywności: | 1948 |
Średnio na aktywność: | 49.73 km i 2h 13m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 24 czerwca 2021
Kategoria < 25km, do czytania
Przewietrzenie
Trochę różnych zajęć, trochę przeziębienia i trochę upału. Z tego połączenia powstaje Kapitan Anieidęnarower.
Ale w końcu się zmusiłem, wieczorem, patrząc w szare chmury zalegające wszędzie, licząc, że ta burza, co ją prognozowali (i w końcu nie przyszła) zostawi mnie w spokoju.
Gdyby kogoś interesowało, to Pohulanka w Babicach już jest odremontowana. Zrobiłem króciutkie kółeczko, trochę się poruszałem, trochę krew pokrążyła, można z powrotem zejść w otchłań starości na kanapie.
Ale w końcu się zmusiłem, wieczorem, patrząc w szare chmury zalegające wszędzie, licząc, że ta burza, co ją prognozowali (i w końcu nie przyszła) zostawi mnie w spokoju.
Gdyby kogoś interesowało, to Pohulanka w Babicach już jest odremontowana. Zrobiłem króciutkie kółeczko, trochę się poruszałem, trochę krew pokrążyła, można z powrotem zejść w otchłań starości na kanapie.
- DST 16.37km
- Czas 00:39
- VAVG 25.18km/h
- Sprzęt Stefan
Niedziela, 20 czerwca 2021
Kategoria < 25km, do czytania
Wieczorne rozkręcenie
Sobotę spędziłem od rana na posterunku.
Wolontariat na Krwawej Pętli zacząłem od pobudki nieco przed czwartą, a tuż przed piątą rozpoczynałem działanie w bazie maratonu. Pogoda dopisała, aż za bardzo, trasa maratonu sama z siebie też do łatwych nie należy, więc zawodnicy mieli wszystkiego pod dostatkiem. Sporo osób zostało zmuszonych, przez pogodę, do wycofania się, największe żniwo zebrała znana "patelnia" na południe od Kampinosu. Ze swojej strony, mimo że nie musieliśmy jeździć w pełnym słońcu, też w bazie nie zmarzliśmy...
Pierwszy zawodnik pojawił się w bazie tuż po siódmej, ustanawiając najlepszy czas na 11 godzin i 59 minut. Potem powoli, powoli, zjeżdżali się kolejni. Jeśli miarą maratonu jest ilość uśmiechów na mecie, to ten był bardzo udany, bo jednakowo uśmiechnięci dojeżdżali i zawodnicy finiszujący, i ci, którzy do nas dojechali po wycofie. Trasa i sam maraton zebrała bardzo wiele pochwał, nieco mniej pochwał zebrała pogoda, więc można uznać, że maraton spotkał się z bardzo pozytywnym przyjęciem.
Dzień służbowy zakończyliśmy lekko przed 9:00, przed 10:00 bylem w domu, poszedłem spać, wstałem o 13:00, pokręciłem się, poszedłem spać, wstałem o 17:00. Zjadłem śniadanie, posiedziałem chwilę, popatrzyłem na mecz w siatkę i uznałem, że dobrze by było się przewietrzyć po tym wszystkim, żeby lepiej się spało.
Plan powiódł się idealnie. Przeleciałem przez Szeligi, z Babic pod Górkę Śmieciową i wróciłem do siebie.
Wolontariat na Krwawej Pętli zacząłem od pobudki nieco przed czwartą, a tuż przed piątą rozpoczynałem działanie w bazie maratonu. Pogoda dopisała, aż za bardzo, trasa maratonu sama z siebie też do łatwych nie należy, więc zawodnicy mieli wszystkiego pod dostatkiem. Sporo osób zostało zmuszonych, przez pogodę, do wycofania się, największe żniwo zebrała znana "patelnia" na południe od Kampinosu. Ze swojej strony, mimo że nie musieliśmy jeździć w pełnym słońcu, też w bazie nie zmarzliśmy...
Pierwszy zawodnik pojawił się w bazie tuż po siódmej, ustanawiając najlepszy czas na 11 godzin i 59 minut. Potem powoli, powoli, zjeżdżali się kolejni. Jeśli miarą maratonu jest ilość uśmiechów na mecie, to ten był bardzo udany, bo jednakowo uśmiechnięci dojeżdżali i zawodnicy finiszujący, i ci, którzy do nas dojechali po wycofie. Trasa i sam maraton zebrała bardzo wiele pochwał, nieco mniej pochwał zebrała pogoda, więc można uznać, że maraton spotkał się z bardzo pozytywnym przyjęciem.
Dzień służbowy zakończyliśmy lekko przed 9:00, przed 10:00 bylem w domu, poszedłem spać, wstałem o 13:00, pokręciłem się, poszedłem spać, wstałem o 17:00. Zjadłem śniadanie, posiedziałem chwilę, popatrzyłem na mecz w siatkę i uznałem, że dobrze by było się przewietrzyć po tym wszystkim, żeby lepiej się spało.
Plan powiódł się idealnie. Przeleciałem przez Szeligi, z Babic pod Górkę Śmieciową i wróciłem do siebie.
- DST 18.62km
- Czas 00:45
- VAVG 24.83km/h
- Sprzęt Stefan
Piątek, 4 czerwca 2021
Kategoria > 100km, do czytania, zaliczając gminy, ze zdjęciem
Świętokrzysko-małopolskie gminobranko (2)
Czego nie potrzebujemy rano? Dokładnie. Pobudki. Jest zupełnie zbędna, szczególnie gdy śpimy po bardzo ciepłym dniu i nadchodzi kolejny ciepły dzień.
Tym razem nie popełniamy błędu. Smarowanko kremem z samego rana, szybka kawa i można ruszać.
Poranne ciepełko jeszcze nie przyatakowało.
Tego dnia mamy do zrobienia mniej kilometrów, a lądujemy w maleńkiej wioseczce, w której nie ma sklepu, więc logika nakazuje, żeby jechać niespiesznie, by na samym miejscu wylądować pod wieczór. Dlatego też uznajemy, że nie ma co jej słuchać. Rozleniwianie się w ciepłe dni nigdy nie popłaca.
Pierwszy Orlen zaliczamy w Dziekanowicach. Pijemy kawę, coś chłodnego i ruszamy dalej. Czeka na nas... podjazd dnia.
Raptorek w ogrodzie. I widać, że porządni, prowspólnotowi ludzie tu mieszkają.
Podjazd do miejscowości Dosłońce jest nawet syty. A przynajmniej musimy go tak traktować, bo to najwyższa hopka dzisiaj - 3 km pod górę. Potem będą tylko same zmarszczki...
Na górze faktycznie jest raczej "do" słońca.
Na zjeździe mijamy Racławice (te Racławice), mijamy pomnik Głowackiego w pobliskich Janowiczkach i przez chwilę nawet poruszamy się Szlakiem Insurekcji, który prowadzi turystów przez te rejony. Aaaale nie patrzymy, nie czytamy, teren jest pięknie pofałdowany, jest gdzie zawiesić wzrok, zwłaszcza że...
Jakieś górki widać w oddali!
W końcu jednak dobre się kończy i ruszamy prawie płaskim terenem na 12 km prawie prost pod wiatr. Robimy tylko jedną niewielką odbitkę w Nowym Brzesku, żeby zobaczyć...
O, Wisła!
Potem dalej wjeżdżamy w jakiś pofałdowany teren, gdzie w sumie Hipcia mi zaraz zwiewa, na pierwszej hopce i... no w sumie mógłbym ją doganiać na zjazdach, ale jakoś mi się nie chce i jeżdżę za darmo z tych górek, bez nadmiernego pedałowania.
Pewnie zaraz będzie górka i stracimy kontakt wzrokowy...
Końcówka trasy jest po płaskim. Nocleg mamy w miejscowości Wał-Ruda, u Zosi. Jeśli wydaje się Wam, że mieszkanie jest zasypane różnego rodzaju "gadżetami", jakie pamiętamy raczej z lat 80 i 90... to jest to tylko ułamek tego, co tam faktycznie jest. Hipcia znalazła np. zastawę (chyba kompotową), którą miała w domu rodzinnym na przełomie lat 80 i 90.
Właścicielka jest bardzo miła, wskazuje nam pokój, daje klucz i w zasadzie poza krótką pogawędką nie narzuca się (dla nas to bardzo cenne, lubimy takich ludzi!). Robimy jeszcze krótką wycieczkę do sklepu w kierunku "jutrzejszym" (rozpoznanie bojem porannej trasy) i można w końcu oddać się kontemplacji wszystkich miśków, gadżetów i innych takich. I obejrzeć meczyk siatkówki.
Do snu usypiają nas: czujnie patrząca Matkaboska Wyszywana, Błogosławiona Karolina Malowana i Dzieciątko Jezus w żłóbku Gliniane.
Tym razem nie popełniamy błędu. Smarowanko kremem z samego rana, szybka kawa i można ruszać.
Poranne ciepełko jeszcze nie przyatakowało.
Tego dnia mamy do zrobienia mniej kilometrów, a lądujemy w maleńkiej wioseczce, w której nie ma sklepu, więc logika nakazuje, żeby jechać niespiesznie, by na samym miejscu wylądować pod wieczór. Dlatego też uznajemy, że nie ma co jej słuchać. Rozleniwianie się w ciepłe dni nigdy nie popłaca.
Pierwszy Orlen zaliczamy w Dziekanowicach. Pijemy kawę, coś chłodnego i ruszamy dalej. Czeka na nas... podjazd dnia.
Raptorek w ogrodzie. I widać, że porządni, prowspólnotowi ludzie tu mieszkają.
Podjazd do miejscowości Dosłońce jest nawet syty. A przynajmniej musimy go tak traktować, bo to najwyższa hopka dzisiaj - 3 km pod górę. Potem będą tylko same zmarszczki...
Na górze faktycznie jest raczej "do" słońca.
Na zjeździe mijamy Racławice (te Racławice), mijamy pomnik Głowackiego w pobliskich Janowiczkach i przez chwilę nawet poruszamy się Szlakiem Insurekcji, który prowadzi turystów przez te rejony. Aaaale nie patrzymy, nie czytamy, teren jest pięknie pofałdowany, jest gdzie zawiesić wzrok, zwłaszcza że...
Jakieś górki widać w oddali!
W końcu jednak dobre się kończy i ruszamy prawie płaskim terenem na 12 km prawie prost pod wiatr. Robimy tylko jedną niewielką odbitkę w Nowym Brzesku, żeby zobaczyć...
O, Wisła!
Potem dalej wjeżdżamy w jakiś pofałdowany teren, gdzie w sumie Hipcia mi zaraz zwiewa, na pierwszej hopce i... no w sumie mógłbym ją doganiać na zjazdach, ale jakoś mi się nie chce i jeżdżę za darmo z tych górek, bez nadmiernego pedałowania.
Pewnie zaraz będzie górka i stracimy kontakt wzrokowy...
Końcówka trasy jest po płaskim. Nocleg mamy w miejscowości Wał-Ruda, u Zosi. Jeśli wydaje się Wam, że mieszkanie jest zasypane różnego rodzaju "gadżetami", jakie pamiętamy raczej z lat 80 i 90... to jest to tylko ułamek tego, co tam faktycznie jest. Hipcia znalazła np. zastawę (chyba kompotową), którą miała w domu rodzinnym na przełomie lat 80 i 90.
Właścicielka jest bardzo miła, wskazuje nam pokój, daje klucz i w zasadzie poza krótką pogawędką nie narzuca się (dla nas to bardzo cenne, lubimy takich ludzi!). Robimy jeszcze krótką wycieczkę do sklepu w kierunku "jutrzejszym" (rozpoznanie bojem porannej trasy) i można w końcu oddać się kontemplacji wszystkich miśków, gadżetów i innych takich. I obejrzeć meczyk siatkówki.
Do snu usypiają nas: czujnie patrząca Matkaboska Wyszywana, Błogosławiona Karolina Malowana i Dzieciątko Jezus w żłóbku Gliniane.
- DST 183.10km
- Czas 07:29
- VAVG 24.47km/h
- VMAX 69.48km/h
- K: 24.0
- HRmax 165 ( 85%)
- HRavg 126 ( 65%)
- Kalorie 3198kcal
- Podjazdy 1198m
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 3 czerwca 2021
Kategoria > 100km, do czytania, zaliczając gminy, ze zdjęciem
Świętokrzysko-małopolskie gminobranko (1)
Jak to się zaczynało? A, wiem. Pewnego razu, rano, w Kielcach, wsiedliśmy na rower.
Dalej nie było z górki, bo sama trasa zaczęła się od najwyższego podjazdu tego dnia. I tak trochę przekornie, bo mieliśmy jechać na południe, więc zaczęliśmy od kierunku na północ. Na pierwszym podjeździe mija nas dwóch chłopaków, ruszających na poranny trening.
Podścigiwanie się na podjeździe.
Kawałek dalej podjazd się kończy i ruszamy szerokim łukiem na zachód. Ale zanim gdziekolwiek się rozpędzimy, tuż za Zagnańskiem rzuca się nam w oczy taki oto sędziwy obywatel, który z właściwą swojemu wiekowi swobodą siedzi i cieszy się wiosennym słońcem.
Ostatni raz przy Bartku byłem na wycieczce klasowej około trzydziestu lat temu...
Dalej kończą się atrakcje, zaczyna się napychanie brzuszka świeżymi, cieplutkimi gminami. Wiosenne słońce leniwie wschodzi, kilometry nawet wchodzą, widoki cieszą oczy...
No aż się nie chce jechać...
Wiatr nie rozpieszcza. Wieje jakoś z północnego wschodu, więc o ile jeszcze przez fragment trasy pomaga, o tyle na długiej prostej na Busko-Zdrój bardzo przeszkadza. No ale przecież się wcale nie ścigamy...
Obywatelka pomyliła asfalty.
Oczywiście, zgodnie z tradycją czerwcowych wyjazdów, nie mogło obyć się bez kwiatów rzucanych nam pod koła. Niestety, na wioskach panował spokój, ewentualnie trwały jakieś msze, nawet ołtarzy nie było. I nagle, gdy już się wydawało... (szczegółowy komentarz pominę)
Wtem!
Słońce rozpieszczało. Stacje trochę rozleniwiały (ale tylko trochę, bo w środku, w chłodzie, średnio było jak posiedzieć, a w cieniu było również ciepło, więc lepiej jechać). Poza tym - po co odpoczywać, skoro dzień taki piękny?
I tak trzeba żyć.
I tak też.
Zakupy na noc robimy w Stopnicy. Najpierw zahaczamy o tamtejszy rynek (bo może będzie taniej niż na stacjach), potem... uzupełniamy na stacji to, czego nie kupiliśmy w sklepie.
Ukryty selfiak w szybie.
Potem jeszcze tylko kilka kilometrów i już wjeżdżamy do ostatniej tego dnia gminy. Wydawać by się mogło, że Solec-Zdrój, miejscowość uzdrowiskowa, będzie miało przynajmniej jakiś sklep lub może, może, coś gotowego do jedzenia do wyboru... nie. W całej wsi jest czynna tylko jedna restauracja... ale mają jedzenie. Najedzeni wałkujemy się pod górkę do hotelu. Tam można się zrelaksować i odpocząć przed kolejnym dniem. Obok cmentarz, sąsiedzi będą spokojni w nocy...
Ostatnia gmina dnia pierwszego.
Dalej nie było z górki, bo sama trasa zaczęła się od najwyższego podjazdu tego dnia. I tak trochę przekornie, bo mieliśmy jechać na południe, więc zaczęliśmy od kierunku na północ. Na pierwszym podjeździe mija nas dwóch chłopaków, ruszających na poranny trening.
Podścigiwanie się na podjeździe.
Kawałek dalej podjazd się kończy i ruszamy szerokim łukiem na zachód. Ale zanim gdziekolwiek się rozpędzimy, tuż za Zagnańskiem rzuca się nam w oczy taki oto sędziwy obywatel, który z właściwą swojemu wiekowi swobodą siedzi i cieszy się wiosennym słońcem.
Ostatni raz przy Bartku byłem na wycieczce klasowej około trzydziestu lat temu...
Dalej kończą się atrakcje, zaczyna się napychanie brzuszka świeżymi, cieplutkimi gminami. Wiosenne słońce leniwie wschodzi, kilometry nawet wchodzą, widoki cieszą oczy...
No aż się nie chce jechać...
Wiatr nie rozpieszcza. Wieje jakoś z północnego wschodu, więc o ile jeszcze przez fragment trasy pomaga, o tyle na długiej prostej na Busko-Zdrój bardzo przeszkadza. No ale przecież się wcale nie ścigamy...
Obywatelka pomyliła asfalty.
Oczywiście, zgodnie z tradycją czerwcowych wyjazdów, nie mogło obyć się bez kwiatów rzucanych nam pod koła. Niestety, na wioskach panował spokój, ewentualnie trwały jakieś msze, nawet ołtarzy nie było. I nagle, gdy już się wydawało... (szczegółowy komentarz pominę)
Wtem!
Słońce rozpieszczało. Stacje trochę rozleniwiały (ale tylko trochę, bo w środku, w chłodzie, średnio było jak posiedzieć, a w cieniu było również ciepło, więc lepiej jechać). Poza tym - po co odpoczywać, skoro dzień taki piękny?
I tak trzeba żyć.
I tak też.
Zakupy na noc robimy w Stopnicy. Najpierw zahaczamy o tamtejszy rynek (bo może będzie taniej niż na stacjach), potem... uzupełniamy na stacji to, czego nie kupiliśmy w sklepie.
Ukryty selfiak w szybie.
Potem jeszcze tylko kilka kilometrów i już wjeżdżamy do ostatniej tego dnia gminy. Wydawać by się mogło, że Solec-Zdrój, miejscowość uzdrowiskowa, będzie miało przynajmniej jakiś sklep lub może, może, coś gotowego do jedzenia do wyboru... nie. W całej wsi jest czynna tylko jedna restauracja... ale mają jedzenie. Najedzeni wałkujemy się pod górkę do hotelu. Tam można się zrelaksować i odpocząć przed kolejnym dniem. Obok cmentarz, sąsiedzi będą spokojni w nocy...
Ostatnia gmina dnia pierwszego.
- DST 183.63km
- Czas 07:20
- VAVG 25.04km/h
- VMAX 54.36km/h
- K: 23.0
- HRmax 170 ( 88%)
- HRavg 133 ( 68%)
- Kalorie 3087kcal
- Podjazdy 1181m
- Sprzęt Stefan
Środa, 2 czerwca 2021
Kategoria < 25km, do czytania
Dworcowo
Na Zachodnią z domu, na kwaterę z Kielc Głównych.
- DST 15.14km
- Czas 00:51
- VAVG 17.81km/h
- Sprzęt Stefan
Niedziela, 30 maja 2021
Kategoria < 25km, do czytania
Na krótko
Nawet Strava mi napisała "This was easier than your usual effort". W takim razie musiało tak w istocie być.
- DST 15.03km
- Czas 00:34
- VAVG 26.52km/h
- Sprzęt Stefan
Piątek, 28 maja 2021
Kategoria > 100km, szypko, do czytania, trening
Lekka setka PS8
W sumie taka jazda trochę na sprawdzenie, czy dam radę utrzymać się na kole na takim dystansie. I nie, proszę się nie śmiać, naprawdę nie byłem tego pewien. Ale trasa powtarzała się na niektórych fragmentach, uznałem, że jest szansa, że złapię koło w drodze powrotnej. A jak nie, to wrócę sam, nie jest daleko.
No i co? Zaskoczyłem się pozytywnie, wychodzi na to, że po takiej przerwie jednak umiem nawet dać (za) mocną zmianę, nie mówiąc o utrzymaniu się na kole.
Trasa jak poniżej: zakręcona, bez długich prostych, ale przynajmniej poznałem nowy asfalt - przez Łaźniewek do Witek.
Nie obyło się bez kraksy (chyba nawet przy zerowej prędkości, bez mojego udziału), przerwy na siku (kto robi przerwę na siku po 70 km?) i ogólnie pozytywnych doświadczeń. Bo, panie i panowie, lekka setka to takie wydarzenie, gdzie nie wolno za mocno i za szybko, gdzie nie powinno się uciekać i szarpać - chodzi o to, żeby sobie po prostu przejechać w grupie stóweczkę. Chociaż po raz pierwszy udało mi się być na takiej, gdzie faktycznie od początku do końca była równa, ładna jazda. I oby tak częściej!
No i co? Zaskoczyłem się pozytywnie, wychodzi na to, że po takiej przerwie jednak umiem nawet dać (za) mocną zmianę, nie mówiąc o utrzymaniu się na kole.
Trasa jak poniżej: zakręcona, bez długich prostych, ale przynajmniej poznałem nowy asfalt - przez Łaźniewek do Witek.
Nie obyło się bez kraksy (chyba nawet przy zerowej prędkości, bez mojego udziału), przerwy na siku (kto robi przerwę na siku po 70 km?) i ogólnie pozytywnych doświadczeń. Bo, panie i panowie, lekka setka to takie wydarzenie, gdzie nie wolno za mocno i za szybko, gdzie nie powinno się uciekać i szarpać - chodzi o to, żeby sobie po prostu przejechać w grupie stóweczkę. Chociaż po raz pierwszy udało mi się być na takiej, gdzie faktycznie od początku do końca była równa, ładna jazda. I oby tak częściej!
- DST 103.31km
- Czas 03:12
- VAVG 32.28km/h
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 27 maja 2021
Kategoria do czytania, transport
Miasto
Się człowiek odzwyczaił od jeżdżenia transportowego. Co ta pandemia i praca zdalna robią z ludźmi...
- DST 44.88km
- Czas 02:08
- VAVG 21.04km/h
- Sprzęt Stefan
Środa, 26 maja 2021
Kategoria < 25km, do czytania
Falstart
Wyjedź tuż za miasto. Złap gumę. Wróć do domu na flaku, bo lepiej pompować koło lepszą pompką w domu.
- DST 3.35km
- Czas 00:14
- VAVG 14.36km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 26 maja 2021
Kategoria < 50km, do czytania, trening
Wieczorna pętla
Mój pierwotny plan by powieźć się przez chwilę na kole Strefy Koń-fortu upadł, gdyż guma.
To pojechałem sobie sam, przez Zaborów. Minąłem ich nawet, jeśli startowali jako jedna grupa, to po kilku okrążeniach dzieliło ich już ze 2-3 km.
To pojechałem sobie sam, przez Zaborów. Minąłem ich nawet, jeśli startowali jako jedna grupa, to po kilku okrążeniach dzieliło ich już ze 2-3 km.
- DST 44.92km
- Czas 01:35
- VAVG 28.37km/h
- Sprzęt Zenon