Wpisy archiwalne w kategorii
do czytania
Dystans całkowity: | 96832.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 4314:10 |
Średnia prędkość: | 22.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 4401.00 km/h |
Suma podjazdów: | 164904 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 202907 kcal |
Liczba aktywności: | 1948 |
Średnio na aktywność: | 49.73 km i 2h 13m |
Więcej statystyk |
Sobota, 28 października 2017
Kategoria > 200 km, do czytania, ze zdjęciem
Na Litwę!
Na papierze wszystko wyglądało idealnie. Wręcz wzorcowo. Wsiadamy sobie na rowery, robimy dwusetkę na zaostrzenie apetytu, po czym wypoczywamy sobie kilka dni na Litwie. Pięknie, co?
Na samym starcie, w Białymstoku, zaczęło lekko kropić. A potem się rozpadało. I juz po półgodzinie zaczęliśmy się zastanawiać, co nas podkusiło. Bo mógł człowiek wziąć auto, pojechać komfortowo, w cieple, bez wiatru, a nie tłuc się przy siedmiu stopniach w deszczu.
Przynajmniej wiatr wiał w plecy.
Po rozgrzewkowych kilkunastu kilometrach wyjechaliśmy na DK 8. Według tegorocznych badań, jeśli dobrze pamiętam, najbardziej niebezpieczna droga Polski. No to jesteśmy. Deszcz pada, tiry jeżdżą, wiatr wieje - ciągle w plecy.
Po jakichś trzydziestu kilometrach trafiliśmy na korek. Budowa mostu na rzeczce Kumiałce. I na szczęście to było miejsce, w którym zjeżdżaliśmy z krajówki, bo gdyby ten cały, czekający korek, nagle zaczął nam jechać w kierunku pleców, to nie byłoby wcale przyjemnie.
Na ósemkę wróciliśmy już bezdeszczowo, na kilkanaście kilometrów przed Augustowem. Na samym wjeździe do miasta mamy mały zgrzyt, bo ktoś nie wpadł na to, żeby zakazu dla rowerów nie dawać na fragmencie prowadzącym do centrum. Więc musimy chwilę postać i sprawdzić, czy na pewno ta odnoga nie jedzie na jakąś ekspresówkę lub coś.
Augustów pokonujemy po... kałużach. A potem mijamy znany z Pierścienia Punkt Kontrolny w klubie jachtowym i ulicą Turystyczną (po dziurach) wylatujemy na kolejną krajówkę. Byliśmy tam już trzeci raz...
Ciemno. Przed nami tylko asfalt, oświetlony fragmentem lampki. Zaczyna się robić nudno i sennie. Ratuje nas stacja benzynowa. Spędzamy tam ładne pół godziny. Dwie kawy, trochę jedzenia na zapas.
Końcówka to długa prosta do granicy, a potem... a potem zaliczamy kolejny kraj. Nigdy nie byliśmy jeszcze na Litwie.
Robimy jeszcze szybki postój na stacji benzynowej (dzikusy - nie mieli piwa alkoholowego!) i spędzamy jeszcze dwie godziny w drodze. I nareszcie, zasłużony urlop!
Na samym starcie, w Białymstoku, zaczęło lekko kropić. A potem się rozpadało. I juz po półgodzinie zaczęliśmy się zastanawiać, co nas podkusiło. Bo mógł człowiek wziąć auto, pojechać komfortowo, w cieple, bez wiatru, a nie tłuc się przy siedmiu stopniach w deszczu.
Przynajmniej wiatr wiał w plecy.
Po rozgrzewkowych kilkunastu kilometrach wyjechaliśmy na DK 8. Według tegorocznych badań, jeśli dobrze pamiętam, najbardziej niebezpieczna droga Polski. No to jesteśmy. Deszcz pada, tiry jeżdżą, wiatr wieje - ciągle w plecy.
Po jakichś trzydziestu kilometrach trafiliśmy na korek. Budowa mostu na rzeczce Kumiałce. I na szczęście to było miejsce, w którym zjeżdżaliśmy z krajówki, bo gdyby ten cały, czekający korek, nagle zaczął nam jechać w kierunku pleców, to nie byłoby wcale przyjemnie.
Na ósemkę wróciliśmy już bezdeszczowo, na kilkanaście kilometrów przed Augustowem. Na samym wjeździe do miasta mamy mały zgrzyt, bo ktoś nie wpadł na to, żeby zakazu dla rowerów nie dawać na fragmencie prowadzącym do centrum. Więc musimy chwilę postać i sprawdzić, czy na pewno ta odnoga nie jedzie na jakąś ekspresówkę lub coś.
Augustów pokonujemy po... kałużach. A potem mijamy znany z Pierścienia Punkt Kontrolny w klubie jachtowym i ulicą Turystyczną (po dziurach) wylatujemy na kolejną krajówkę. Byliśmy tam już trzeci raz...
Ciemno. Przed nami tylko asfalt, oświetlony fragmentem lampki. Zaczyna się robić nudno i sennie. Ratuje nas stacja benzynowa. Spędzamy tam ładne pół godziny. Dwie kawy, trochę jedzenia na zapas.
Końcówka to długa prosta do granicy, a potem... a potem zaliczamy kolejny kraj. Nigdy nie byliśmy jeszcze na Litwie.
Robimy jeszcze szybki postój na stacji benzynowej (dzikusy - nie mieli piwa alkoholowego!) i spędzamy jeszcze dwie godziny w drodze. I nareszcie, zasłużony urlop!
- DST 234.21km
- Czas 10:58
- VAVG 21.36km/h
- Sprzęt Zenon
Piątek, 27 października 2017
Kategoria do czytania, transport
Rekord rocznego przebiegu
Niby jakoś nigdy nie zwracam uwagi, jakoś nie sprawdzam, ale jednak miło się robi, jak rekord pobity, a do konca roku jeszcze całe dwa miesiące...
- DST 28.32km
- Czas 01:32
- VAVG 18.47km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 26 października 2017
Kategoria do czytania, transport
Nie ustąpiono mi pierwszeństwa
To w sumie normalka, szczególnie o tej porze roku. Wczoraj, na przykład, już po zmroku, więc gdy nagle okazało się, że w mieście jest dużo światełek, lampek i samochodzików, co skutecznie przykuwa uwagę kierowców, sam bym raz wbił się komuś w drzwi i raz widziałem, gdy ktoś ratował się omalże upadkiem przed drzwiami taksówki. Obie sytuacje, oczywiście, na zielonym dla rowerów.
Ale, ale, ja nie o tym. Otóż, moi drodzy, jeśli dobrze zauważyłem twarz, to dziś na przejeździe rowerowym nie ustąpił mi pierwszeństwa Ktoś Sławny. Ha!
Ale, ale, ja nie o tym. Otóż, moi drodzy, jeśli dobrze zauważyłem twarz, to dziś na przejeździe rowerowym nie ustąpił mi pierwszeństwa Ktoś Sławny. Ha!
- DST 28.36km
- Czas 01:32
- VAVG 18.50km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 25 października 2017
Kategoria do czytania, transport
Na singielku
Nie chciało mi się wymieniać linki, więc dzisiejsze dojazdy spędziłem na singlu. W wersji z najcięższą z tyłu. Jak już się toto rozbuja, to jakoś idzie, ale ruszanie ze świateł było irytujące.
- DST 19.35km
- Czas 01:00
- VAVG 19.35km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 24 października 2017
Kategoria do czytania, transport
Brzdęk!
Czego potrzebujemy tuż po wyruszeniu w kierunku domu? Dokładnie. Dźwięku pękniętej linki przerzutkowej.
- DST 18.45km
- Czas 00:59
- VAVG 18.76km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 22 października 2017
Kategoria trening, do czytania, < 50km
Nowe ścieżki
Zatrzymali mnie przed Babicami. "Trzeźwy?" - "Trzeźwy." - odpowiedziałem. Chociaż nie od razu. Trochę mnie zastrzelili pytaniem. Zapytali się jeszcze o to, czy dobrze rower jeździ, czy nie zimno (tak jakby sprawdzali, czy się nie sypnę bełkocząc) i ruszyłem dalej.
Na rondzie w Pogroszewie poleciałem na wprost. Zawsze mnie kusiło, by sprawdzić, co jest na drugim końcu tej drogi. Okazało się, że była tam droga krajowa, na której - łamiąc tylko jeden zakaz i tylko na chwileczkę - skręciłem w prawo. W pierwszą w prawo. Bo żeby się zgubić, trzeba skręcać Byle Gdzie.
Dojechałem do Płochocina, jadąc na zachód. I zawróciłem. Myślałem, że jadąc wzdłuż torów dobiję się w bezpośrednie okolice Ożarowa, ale skręciłem raz za wcześnie (chociaż dzięki temu oszczędziłem sobie szutrowy fragment). I tak, przez pomyłkę, z widokiem na góry (górkę śmieciową, ale liczy się!) dojechałem do Pruszkowa. A potem znowu potoczyłem się tam, gdzie mnie jeszcze nie było (no dobra, raz byłem, ale wtedy było tam szutrowo, a teraz zachęcał nowiutki asfalt) i tak wylądowałem w Piastowie. Ale najpierw miałem okazję wpaść w segment "Bumps by highway". "Bumps" były. A ja w nie wpadłem zdecydowanie ZA szybko. Żem ja tam widelca nie złamał...
A dalej to już wszystko znałem. Więc nic nowego.
Na rondzie w Pogroszewie poleciałem na wprost. Zawsze mnie kusiło, by sprawdzić, co jest na drugim końcu tej drogi. Okazało się, że była tam droga krajowa, na której - łamiąc tylko jeden zakaz i tylko na chwileczkę - skręciłem w prawo. W pierwszą w prawo. Bo żeby się zgubić, trzeba skręcać Byle Gdzie.
Dojechałem do Płochocina, jadąc na zachód. I zawróciłem. Myślałem, że jadąc wzdłuż torów dobiję się w bezpośrednie okolice Ożarowa, ale skręciłem raz za wcześnie (chociaż dzięki temu oszczędziłem sobie szutrowy fragment). I tak, przez pomyłkę, z widokiem na góry (górkę śmieciową, ale liczy się!) dojechałem do Pruszkowa. A potem znowu potoczyłem się tam, gdzie mnie jeszcze nie było (no dobra, raz byłem, ale wtedy było tam szutrowo, a teraz zachęcał nowiutki asfalt) i tak wylądowałem w Piastowie. Ale najpierw miałem okazję wpaść w segment "Bumps by highway". "Bumps" były. A ja w nie wpadłem zdecydowanie ZA szybko. Żem ja tam widelca nie złamał...
A dalej to już wszystko znałem. Więc nic nowego.
- DST 44.67km
- Czas 01:34
- VAVG 28.51km/h
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 19 października 2017
Kategoria trening, do czytania, < 50km
Słabiej niż rekord świata
Bo ów, w jeździe godzinnej, wynosi obecnie... 29,2 km/h!
(patrz niżej, wklejka z FB udaje trasę GPS)
Jurku, bierz się za robotę. Ten pan mógłby być Twoim dziadkiem! A ten dżentelmen (średnia 22,5 km/h) - nawet pradziadkiem!
(patrz niżej, wklejka z FB udaje trasę GPS)
Jurku, bierz się za robotę. Ten pan mógłby być Twoim dziadkiem! A ten dżentelmen (średnia 22,5 km/h) - nawet pradziadkiem!
- DST 45.34km
- Czas 01:33
- VAVG 29.25km/h
- Sprzęt Stefan
Środa, 18 października 2017
Kategoria transport, do czytania
Znowu smoki na mieście...
Trzeba będzie powrócić do codziennego, porannego sprawdzania poziomu zanieczyszczenia i, oczywiście, przeprosić się z maseczką.
- DST 22.92km
- Czas 01:11
- VAVG 19.37km/h
- Sprzęt Zenon
Sobota, 14 października 2017
Kategoria < 50km, do czytania, zaliczając gminy, ze zdjęciem
Przygraniczne gminy
Na weekend wybraliśmy się do Białowieży. Odpocząć, pospacerować, a przy okazji załatać dwie gminne dziury, które powstały - tuż przy granicy - po MRDP.
Na początek wybraliśmy się do Czeremchy. Gdy ściągaliśmy rowery z samochodu, akurat przed nami przeszedł... pogrzeb. Za karawanem - polonezem "pickupem" (nie wiem, jak one się nazywały) z drewnianą, rzeźbioną dobudówką - ruszyły powoli auta. A na końcu dwie panie. Na rowerach.
My też ruszyliśmy. Za śladem. Zaczęło się piaszczyście. Gdy opuszczaliśmy Czeremchę, nic się nie zmieniło. A za miastem zaczęła się leśna droga. I tutaj się zatrzymaliśmy na chwilę. Mapy Google'a mówiły, że jedziemy przez lasy do końca. Kilkanaście kilometrów do przodu i kilkanaście z powrotem. Tempem leśnej drogi to wyprawa na trzy godziny (w końcu na cienkich kołach).
Chwilę pokręciliśmy się tam i z powrotem. A potem stwierdziliśmy, że alternatyw nie ma, więc jedziemy przed siebie.
Po dłuższej chwili okazało się, że na horyzoncie pojawił się znak. "Koniec ograniczenia do 30 km/h". I tu nabrałem podejrzeń, że taki znak nie mógłby pojawić się w środku lasu. I faktycznie, wbrew wszelkim podejrzeniom, wyjechaliśmy na asfalt!
Czymże byłby wyjazd bez deszczu? Po trzydziestu kilometrach zaczęło mżyć, a potem padać. Ale na szczęście gminożerna wycieczka była krótka. W końcu tylko dwie gminy.
Tuż przed powrotem okazało się, że... nie trzeba było tłuc się przez lasy. Do miejsca, w którym wyjechaliśmy, spod samochodu mieliśmy wygodny i wcale nie dłuższy dojazd.
Na początek wybraliśmy się do Czeremchy. Gdy ściągaliśmy rowery z samochodu, akurat przed nami przeszedł... pogrzeb. Za karawanem - polonezem "pickupem" (nie wiem, jak one się nazywały) z drewnianą, rzeźbioną dobudówką - ruszyły powoli auta. A na końcu dwie panie. Na rowerach.
My też ruszyliśmy. Za śladem. Zaczęło się piaszczyście. Gdy opuszczaliśmy Czeremchę, nic się nie zmieniło. A za miastem zaczęła się leśna droga. I tutaj się zatrzymaliśmy na chwilę. Mapy Google'a mówiły, że jedziemy przez lasy do końca. Kilkanaście kilometrów do przodu i kilkanaście z powrotem. Tempem leśnej drogi to wyprawa na trzy godziny (w końcu na cienkich kołach).
Chwilę pokręciliśmy się tam i z powrotem. A potem stwierdziliśmy, że alternatyw nie ma, więc jedziemy przed siebie.
Po dłuższej chwili okazało się, że na horyzoncie pojawił się znak. "Koniec ograniczenia do 30 km/h". I tu nabrałem podejrzeń, że taki znak nie mógłby pojawić się w środku lasu. I faktycznie, wbrew wszelkim podejrzeniom, wyjechaliśmy na asfalt!
Czymże byłby wyjazd bez deszczu? Po trzydziestu kilometrach zaczęło mżyć, a potem padać. Ale na szczęście gminożerna wycieczka była krótka. W końcu tylko dwie gminy.
Tuż przed powrotem okazało się, że... nie trzeba było tłuc się przez lasy. Do miejsca, w którym wyjechaliśmy, spod samochodu mieliśmy wygodny i wcale nie dłuższy dojazd.
- DST 40.75km
- Czas 01:40
- VAVG 24.45km/h
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 12 października 2017
Kategoria do czytania, transport, ze zdjęciem
W Warszawie różne cuda się zdarzały
Pamiętam, na przykład, "magiczny" słupek gdzieś na Polu Mokotowskim. Zaczarowany. Było go widać w dzień, nie było w nocy.
Ale takich cudów, jak w Katowicach, to jeszcze u nas nie wymyślono! Tyle słupków i na pewno wszystkie niewidoczne w nocy.
Co ciekawe, na kilka osób, którym to zdjęcie pokazałem, aż cztery powiedziały, że brakuje jeszcze łańcuszka między słupkami...
Słupki na środku pasów © TomekChorzow
Ale takich cudów, jak w Katowicach, to jeszcze u nas nie wymyślono! Tyle słupków i na pewno wszystkie niewidoczne w nocy.
Co ciekawe, na kilka osób, którym to zdjęcie pokazałem, aż cztery powiedziały, że brakuje jeszcze łańcuszka między słupkami...
Słupki na środku pasów © TomekChorzow
- DST 18.23km
- Czas 01:05
- VAVG 16.83km/h
- Sprzęt Zenon