Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wpisy archiwalne w kategorii

waypointgame

Dystans całkowity:3153.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:186:21
Średnia prędkość:16.92 km/h
Maksymalna prędkość:44.89 km/h
Liczba aktywności:75
Średnio na aktywność:42.04 km i 2h 29m
Więcej statystyk
Środa, 24 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, transport, waypointgame

Z pracy i do pracy. I naklejki.

Kursy do i z pracy bez zmian. Ot, zwykłe rowerowanie. Może z wyjątkiem tego, że wczoraj było gorąco. Jak cholera. Nie zrozumiem chyba tych, którzy lubią przyjeżdżać do domu cali mokrzy. Przy czym przez "mokrzy" nie rozumiem "spoceni pod pachami" czy też "ze szlaczkiem na plecach".

Ustabilizowałem temperaturę, wsadziłem Hipcię w auto i pojechaliśmy do mnie do pracy po paczkę. W paczce - nowy bagażnik i nowe sakwy. A stamtąd, skoro już byliśmy obok, pojechaliśmy po naklejki. Z Wilanowa Cmentarz Mnemonicki oraz Przystań rowerowa, z Mokotowa Pałacyk i Pomnik.

Rano do pracy - standardowo - razem do Kasprzaka, później każde w swoją stronę.
Niedziela, 21 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, waypointgame, < 50km, kampinos

Szczęście do waypointów

Coś ostatnio mamy szczęście do waypointów nieaktywnych (lub po prostu nie umiemy szukać naklejek). Pewnie dlatego, że niektóre z nich odwiedzamy po chwili już od ich założenia... a od tego czasu dużo mogło się zdarzyć.

Pierwsza część wycieczki, to jazda skrótem przez Estrady w kierunku jeziorka Kiełpińskiego. Po drodze łapiemy trzy punkty, z czego dwa są nieaktywne. Nad jeziorkiem chwila siedzenia w chmurze OFFa, kąpiel, po kąpieli chwila siedzenia w chmurze komarów, które wyległy gromadnie na zewnątrz i mimo że byliśmy szczelnie spryskani, upierały się o nas obijać i sprawdzać, czy gdzieś nie ma luki w zabezpieczeniach. Z nad jeziorka postanowiliśmy wrócić drogą po wschodniej stronie ("Tam wjechały samochody, nie może być wody") - drogą po zachodniej stronie idzie się przez jakieś 50m bez butów, po kostki w wodzie.

Auta musiały wjeżdżać jeszcze inaczej. Wyrosła przed nami kałuża, w którą wjechałem. A jak wjechałem, to już się zorientowałem, że czasu na zdjęcie butów i rozmyslenie się już nie ma. Albo przejadę, albo but w wodę i z buta :) do przejechania było także jakieś 50 metrów. Początkowo po równej wodzie, nawet dno bylo widoczne i niezbyt głęboko. 10-15cm. Potem nagle chwila płycizny i wjeżdżamy w kałużę prawie po osie. Tu już było ciężko, ale się udało. Buty - oczywiście - mokre. Świetnie, zwłaszcza, że mamy plan wracać przez las.

Do lasu dojeżdżamy ul. Konopnickiej (podziwiając korek, który nieprzerwanie ciągnął się od dwóch godzin i panów policjantów, którzy na bocznej uliczce z suszarką czekali na spryciarzy, chcących korek objechać.). Z Konopnickiej wsiadamy na zielony szlak i wio. Uroczysko Szczukówek - miejsce znane już z poprzedniej podróży po waypointy. Dalej jedziemy zielonym w kierunku Uroczyska Na Miny. Poprzednio trasa była nieprzejezdna, przynajmniej na noc, tym raze błoto trochę obeschło a między kałużami prowadziła ładna, wyjeżdżona ścieżka, wystarczyło się jej zatem trzymać.

Przy Uroczysku chwila na znalezienie vlepki i... klops; ktoś zadał sobie trud, by oderwać fragment z kodem. Resztka vlepki pozostała. Przy okazji dowiadujemy się, że ruch turystyczny dozwolony jest od wschodu do zachodu. Ale my tu nie turystycznie, tylko waypointowo, to się nie liczy :)

Stamtąd jedziemy do Starego Dębu, ze Starego Dębu - do Sierakowa. Skręcamy o jedną drogę za wcześniej i jedziemy jakimiś ścieżkami, przeklinając w duchu, że nie zabraliśmy kompasu. Na szczęście udało się wyjechać. Z Sierakowa jeszcze przez Izabelin łapiąc punkt przy nagrobku i do domu.

Brakło czterystu metrów do 50km. Chociaż licznik Hipci wskazał, że te 50km przekroczyliśmy.
Sobota, 20 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, waypointgame, < 50km

Sobotnia wyprawa po punkty

Spakowaliśmy wszystko, bo teoretycznie mogła przyjść nam do głowy wyprawa nad jezioro i pojechaliśmy zdobywać waypointy. Wieczór już zapadał, miasto robiło się puste... Zaczęliśmy od Marymontu. Stacja Meteorologiczna, Latarnie Bielańskie; kolejnym punktem była dawna kotłownia szpitalna. Nałaziliśmy się dookoła muru po lasku - zaczynając od niewłaściwej strony. Kolejny punkt - lasek Lindego. Po zmroku zwiedzaliśmy wszystkie ławki po zachodniej stronie potoku i zaglądaliśmy każdej pod brzuch. Vlepki - nie było. Stamtąd zjeżdżając w dół Podleśną ustrzeliliśmy dwa punkty, a kolejnego szukaliśmy tuż obok Wisłostrady - ten ostatni - bez powodzenia.

Powrót do domu już spokojny, przez pl. Wilsona i Broniewskiego.

Niby czlowiek nic nie przejechał, ale czasu na zabawę poświęcił. I bardziej się zmęczył, niż jakby dwie godziny tylko jechał.
Czwartek, 18 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, transport, waypointgame

Co to za smar kupiłem?

Wróciłem skrzypiąc i piszcząc do domu. Nasmarowałem i na kurs pojechało cicho. Dziś jadę do pracy... i nadal - piszczy, mniej trochę, ale słychać mnie z daleka i tracę element zaskoczenia. Dziwny jakiś smar, cholernie ciekły, wcześniej miałem jakiś inny, taki bardziej gęsty, ten to się trzymał nawet przez kilka deszczy...

Po kursie wybyliśmy ustrzelić punkcik.

Na weekend... na weekend jest Plan. Związany z waypointami. I bezpośrednio powiązany z tym, czy auto, dziś odstawione do serwisu, jutro wróci do mnie. Naprawione.

Po tym ostatnim jeżdżeniu po zmianie miejsca pracy mogę wreszcie napisać, że czuję się ujeżdżony. Jeżdżę tyle, ile bym chciał, czuję, że jeździłem i trwa to odpowiednio długo.
Sobota, 13 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, nie do końca rowerowo, waypointgame, < 25km

Minisakwiarstwo transportowe - sobota

W sobotę nad ranem wyruszyliśmy - kierunek Bałtyk. Pierwszą rzeczą związaną z rowerami było... zabicie wróbla. Rowerem. Wiezionym na samochodzie. Na stacji tuż przed autostradą Hipcia zauważyła, że w jednym miejscu moje szprychy zrobiły się bardziej pierzaste. Wróbel został pochowany w zaciszu śmietnika na tejże stacji.

Nad morze dojechaliśmy spokojnie, jedynie w Gdyni przytrzymała nas kolumna setek Warszawiaków jadących na długi weekend do Władysławowa. Szczęśliwie, dzięki pilotowaniu Hipci, umnknęliśmy w bok i dotarliśmy na miejsce. Jedno z wielu miejsc, bo nie mieliśmy żadnego konkretnego planu. Białogóra okazała się tłoczna. Lubiatowo - rozsądne, pojechaliśmy jeszcze zobaczyć Stilo, tam z kolei było tylko pole namiotowe, pełne młodzieży, ale za to w pobliżu stała sobie latarnia, z której upolowaliśmy waypointa.

Stanęło na Lubiatowie, żadnych pokojów wolnych (albo takie, że psa bym nie wpuścił), więc znaleźliśmy pole namiotowe. (Jesteśmy nad morzem. Pole namiotowe mamy nad jeziorem. Właścicielem jest Koreańczyk albo inny Wietnamczyk. :) )

Popołudniem dopiero wybyliśmy nad morze, spakowawszy co potrzebne w sakwy, a z racji tego, że trasa wypadała po drogach niepublicznych, do bidonu poszedł napój izobroniczny.

Na plaży bardzo szybko dowiedziałem się, co znaczy Bardzo Obciążona Tylna Oś Jadąca Po Piasku. Stąd też niesamowita średnia - trochę było jechania, a trochę pchania.

Wracając, już po zmroku(Damian, uwaga), zaliczyłem pierwszą glebę spowodowaną SPD. A zaraz po niej drugą. Nic to, że na piasku, nic to, że nieco byłem spojony winem, gleba to gleba.

Po drodze jeszcze poszwędaliśmy się przy "Dostrzegalni pożarów" i przyległej do niej budzie (parking? hangar?) na terenie byłej jednostki rakietowej WP. Było mieć vlepki, byłby waypoint. A tak - było psińco.
Niedziela, 7 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, waypointgame, < 50km

Niedzielny wieczór

Nie mogliśmy się zdecydować, co chcemy robić, w końcu pod wieczór wyskoczyliśmy. Najpierw po sąsiedzku: Amfiteatr, potem celujemy w Szubienicę. Dźwigowa okazuje się być zamknięta, więc kombinujemy gdzieś przez Odolany, skacząc po torach i uciekając przed pociągami. W końcu znajdujemy rzeczone miejsce... a naklejki nie ma; przez półtora roku wyparowała.

Kolejny strzał - Kino Ada. Tu - jak się później okazało - kod jest, ale nie wchodzi. Ostatni cel, Dom Grabskiego próbujemy osiągnąć, przeszkadza nam remont wiaduktu przy ul. Traktorzystów. Próbujemy go obejść, przechodząc przejściem podziemnym pod PKP Ursus. Tu sprawdzamy mapę i kicha - zmyliłem drogę. W międzyczasie przejście podziemne zalewa uroczo woda (5-10 cm głębokości), czekamy chwilę, aż pioruny zaczną bić trochę dalej i ruszamy. Ze zdobycia punktu rezygnujemy, nie chce nam się szukać objazdu, wracamy przez Dworzec Zachodni do domu.

W domu okazuje się, że wczorajsza robota przy czyszczeniu poszła na marne, więc biorę jeszcze raz rowery na warsztat, czyszczę i smaruję. No, i niech mi kropla choć spadnie!
Sobota, 6 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, waypointgame, < 50km, kampinos

Jeziorko Kiełpińskie - wieczorem

Plan był, żeby się przewieźć nad wodę. Najbliższa woda to jeziorko Kiełpińskie, zatem ruszamy. Przy okazji spisujemy trzy punkty, które w zeszłym tygodniu postawił Surf, a po które nikt na razie się nie zgłosił.

Najpierw, jeszcze po drodze, uderzamy na Pomnik poświęcony załodze Boeinga B-17G „I'll be seeing you”. Potem osiągamy cel wyprawy, czyli samo jeziorko Kiełpińskie, pobyt zaczynamy od dokładnego wysmarowania się substancją przeciwkomarową, bo te latające diabelstwa były wszędzie. Zabezpieczeni pochłonęliśmy przygotowane zupki chmielowe, wykąpaliśmy się i wbiliśmy z powrotem na rowery. Już po ciemku dotarliśmy do drugiego punktu, położonego po przeciwnej, niż byliśmy, stronie jeziora: o tutaj.

Do zdobycia ostatniego punktu wystarczyło w zasadzie pojechać prostopadle do ul. Kolejowej i ją przekroczyć, ul. Konopnickiej znaleźliśmy, ale wejścia szlaku w las nie tak od razu - Szczukówek też został zaliczony; mieliśmy jeszcze pojechać do Starego Dębu, ale szlak okazał się jedną wielką kupą błota i odechciało się nam.

Po powrocie zrobiłem to, co zwykle mi się nie zdarza - ogarnąłem porządnie rowery z błota, wyczyściłem i nasmarowałem napęd. Jestem z siebie dumny.
Piątek, 5 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, transport, waypointgame

Gdzie jest zima?

Wcale nie chodzi mi o to, że temperaturowo wolę zimę od lata, o tym już swoje wypisałem. Zima ma jednak jeszcze jeden, potężny plus: zimą na rower wychodzą tylko niektórzy. W szczególności na rower nie wychodzą ludzie, dla których warunkiem wyjścia jest sucha nawierzchnia, temperatura > 20 stopni oraz gwarancja braku opadów przez najbliższe dwa dni. Bo teraz, niestety, jest ciepło, nie pada i jest sucho. I jeździ ich od cholery.

Sama obecność ludzi mi nie przeszkadza, przeszkadza mi to, co wyczyniają. Zjeżdżanie do lewej krawędzi/skręty w lewo bez oglądania się, jazda parami/trójkami/peletonem z prędkością 12km/h i brakiem możliwości wyprzedzenia... Hipcia do tego musi się jeszcze borykać z pacanami, którym uraża dumę to, że wyprzedza ich laska na rowerze i nagle przyspieszają z 15km/h do jakichś 25 i muszą, muszą wyprzedzić. No i wyprzedzają, na sto, dwieście metrów, dopóki nie zaczną zwalniać i Hipci znudzi się korzystanie z powietrznej promocji.

Najgorszy jest "zdrój parapetów" (rondo Zesłańców), gdzie tych mosiężnych tłuków wstrzymuje "to" długie, czerwone światło, po czym gnają na łeb, na szyję, jak bydło, potrącając się, byle tylko być pierwszym na dole i jako pierwszy wnieść rower na górę. Po co - nie wiem. Ostatnio jechałem chyba dwunasty w peletonie do schodów, gdy wniosłem rower na schody (jako ostatni), dwóch pierwszych dopiero przekładało nogę nad ramą. Ale spieszyć się trzeba...

Inna plaga to czerwone światła. Rozumiem, kurczę, gdy jest pusto, rozumiem. Ale w normalnym ruchu, gdy jest przerwa między samochodami, zasuwanie na czerwonym? Potem wszyscy jojczą, że ludzie mają o rowerzystach okropne zdanie.

Naprawdę, nie przypuszczałem, że do tego dojdzie, ale w mojej klasyfikacji irytujących uczestników ruchu zrobiło się przesunięcie :) Poniżej lista, od najbardziej wkurzających do tych najmniej:
1. Rowerzyści
2. Rolkarze
3. Piesi
4. Kierowcy samochodów.

Ci ostatni, czyli samochodziarze, nieprzerwanie są tymi, których najbardziej lubię i przy których, jadąc jezdnią, czuję się najbezpieczniej.

Dziś rano dodałem naszego pierwszego waypointa. Wredny, ale mam nadzieję, że ciekawy. Takiego dotychczas nie widziałem.
Czwartek, 4 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, transport, waypointgame

Pojeździł Hipek...

...to teraz jest zmęczony. A w zasadzie to nie od samej jazdy zmęczony. Powrót z Mazur, dwa kursy w poniedziałek, trzy kursy wczoraj, wszystko poprzetykane jazdą na rowerze, nie można się dziwić zatem, że końcówka dojazdu do domu wczoraj była już praktycznie na autopilocie.

W międzyczasie akcja "czyścimy Warszawę" i kolejne cztery waypointy zaliczone.

Nie wiem, co to za jakaś chora moda, żeby jeździć ścieżką rowerową pod prąd, prosto na czołówkę. Dziś spotkałem takich trzech. I jednego, który zmieniał pasy na Banacha (i jechał slalomem po środkowym) zupełnie nie patrząc za siebie.
Środa, 3 sierpnia 2011 Kategoria do czytania, transport, waypointgame

Wyszedłem pięć minut wcześniej

...i dzięki temu do pracy przejechaliśmy znowu spory kawałek razem.

Przy zdobywaniu waypointa pod krzyżem (a raczej oznaczaniu go jako nieaktywny), zostałem zaatakowany (słownie) przez dziadka-fanatyka-obrońcę krzyża. Krótką rozmowę, której szkoda tu przytaczać, zakończyłem słowami "poszedł won". A dziadek... poszedł won.

Jeden cytat jednak warto przytoczyć i zapamiętać: "To pan jesteś katolik, czy inny zboczeniec?".

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl