Wpisy archiwalne w kategorii
zaliczając gminy
Dystans całkowity: | 28542.99 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 1208:26 |
Średnia prędkość: | 23.62 km/h |
Maksymalna prędkość: | 77.85 km/h |
Suma podjazdów: | 31910 m |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (93 %) |
Maks. tętno średnie: | 150 (77 %) |
Suma kalorii: | 63284 kcal |
Liczba aktywności: | 148 |
Średnio na aktywność: | 192.86 km i 8h 13m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 27 września 2020
Kategoria > 50 km, do czytania, zaliczając gminy
Jesienny wiatr
W sumie to nam się nie chciało. Z tego całego niechcenia się mieliśmy nawet przygotowaną trzydziestokilometrową trasę, ale dość szybko uznaliśmy, że jesteśmy twardymi pluszakami i damy radę.
Cała jazda pod chmurami, w mocnym wietrze, który pomógł tylko na końcówce. Kilka pagórków, ze dwa nawet lekko strome.
Cała jazda pod chmurami, w mocnym wietrze, który pomógł tylko na końcówce. Kilka pagórków, ze dwa nawet lekko strome.
- DST 58.46km
- Czas 02:22
- VAVG 24.70km/h
- VMAX 46.08km/h
- K: 9.0
- Kalorie 1238kcal
- Podjazdy 447m
- Sprzęt Stefan
Piątek, 25 września 2020
Kategoria < 50km, do czytania, zaliczając gminy
Mokre, ruchliwe, śliskie gminy
Było tak, że miało być deszczowo. I było.
Zostawiliśmy auto pod kościołem w Jeziorzanach, założyliśmy błotniki do szos i ruszyliśmy. Prom przez Wisłę wziął nas z zaskoczenia. Potem było tylko gorzej: wąskie, ruchliwe drogi, padający deszcz, dzięki któremu podjazdy pod pagórki były chłodne, a zjazdy wolne i ostrożne i rozpogodzenie w połowie jazdy (co oczywiście nie wysuszyło dróg).
A potem ponownie prom, już po zmroku i powrót na kwaterę.
Zostawiliśmy auto pod kościołem w Jeziorzanach, założyliśmy błotniki do szos i ruszyliśmy. Prom przez Wisłę wziął nas z zaskoczenia. Potem było tylko gorzej: wąskie, ruchliwe drogi, padający deszcz, dzięki któremu podjazdy pod pagórki były chłodne, a zjazdy wolne i ostrożne i rozpogodzenie w połowie jazdy (co oczywiście nie wysuszyło dróg).
A potem ponownie prom, już po zmroku i powrót na kwaterę.
- DST 40.72km
- Czas 01:44
- VAVG 23.49km/h
- VMAX 52.56km/h
- K: 15.0
- Kalorie 771kcal
- Podjazdy 512m
- Sprzęt Stefan
Sobota, 13 czerwca 2020
Kategoria > 200 km, do czytania, zaliczając gminy, ze zdjęciem
Podlaskie gminy 3: pod wiatr i chłodniej
Po dniu takiego upału, jaki był wczoraj, przyjąłem z ulgą poranne temperatury w okolicach dziewiętnastu stopni. Wiatr... wiał w twarz. Po prostu w twarz. Do tego był mocniejszy niż wczoraj, ale co począć, czasem jest tak, że zawsze pod wiatr.
Dość szybko robię przerwę na założenie rękawków, bo robi się niepokojąco chłodno. Równie szybko i znienacka atakuje nas Orlen w Stawiskach, którego nie mieliśmy na rozpisce... Wypadł na dwudziestym szóstym kilometrze, ale zaskakującemu Orlenowi nie zagląda się w ekspres do kawy.
Po kawie sytuacja nie polepszyła się: nadal mieliśmy pod wiatr, nadal niebo było całe zasnute chmurami (to akurat plus, po wczorajszym ukropie), kilometry zjadały się powoli (zwłaszcza że krótkich podjazdów było sporo: na podjeździe jechało się wolno, bo podjazd, na zjeździe wolno, bo hamował wiatr).
Robimy przystanek jeszcze przy jakimś sklepie, gdzie kupujemy Pepsi, łapiemy krótki fragment na Olecko z wiatrem w plecy i już, z zaskoczenia, atakują nas Suwałki. Atakują swoją bardzo szeroką siecią dróg rowerowych (w zasadzie przy większości dróg była albo DDR, albo DDPiR), więc korzystamy z niej ile można, meldujemy się w motelu i ruszamy na podbój miasta. Konkretnie to kończy się na pizzy i naleśnikach, ale niech będzie, że "podbój".
Rynek w Stawiskach widziany z ławeczki na której piliśmy kawę.
Bez bruku to się nie liczy.
Zjazd (oczywiście pod wiatr).
Inny zjazd. Też pod wiatr.
Przystanek.
Dość szybko robię przerwę na założenie rękawków, bo robi się niepokojąco chłodno. Równie szybko i znienacka atakuje nas Orlen w Stawiskach, którego nie mieliśmy na rozpisce... Wypadł na dwudziestym szóstym kilometrze, ale zaskakującemu Orlenowi nie zagląda się w ekspres do kawy.
Po kawie sytuacja nie polepszyła się: nadal mieliśmy pod wiatr, nadal niebo było całe zasnute chmurami (to akurat plus, po wczorajszym ukropie), kilometry zjadały się powoli (zwłaszcza że krótkich podjazdów było sporo: na podjeździe jechało się wolno, bo podjazd, na zjeździe wolno, bo hamował wiatr).
Robimy przystanek jeszcze przy jakimś sklepie, gdzie kupujemy Pepsi, łapiemy krótki fragment na Olecko z wiatrem w plecy i już, z zaskoczenia, atakują nas Suwałki. Atakują swoją bardzo szeroką siecią dróg rowerowych (w zasadzie przy większości dróg była albo DDR, albo DDPiR), więc korzystamy z niej ile można, meldujemy się w motelu i ruszamy na podbój miasta. Konkretnie to kończy się na pizzy i naleśnikach, ale niech będzie, że "podbój".
Rynek w Stawiskach widziany z ławeczki na której piliśmy kawę.
Bez bruku to się nie liczy.
Zjazd (oczywiście pod wiatr).
Inny zjazd. Też pod wiatr.
Przystanek.
- DST 219.65km
- Czas 09:18
- VAVG 23.62km/h
- VMAX 55.08km/h
- K: 19.0
- Kalorie 4358kcal
- Podjazdy 1559m
- Sprzęt Stefan
Piątek, 12 czerwca 2020
Kategoria > 200 km, do czytania, zaliczając gminy, ze zdjęciem
Podlaskie gminy 2: pod wiatr i gorąco
Jeśli wczoraj myślałem, że było gorąco, to dzisiaj zmieniłem swoje zdanie. Już poranek był tak ciepły, że nie czuć było porannej wilgoci, a niektóre lasy pachniały nawet nie tyle rankiem, co słońcem i obietnicą tego, co nadejdzie.
Po drobnych problemach z korbą, pokonujemy kilka pagórków i na tym, gdzieś w okolicach Wizny (tak, tej Wizny), skończył się dobry asfalt. A w zasadzie skończyło się cokolwiek, co można było nazwać "asfaltem". Odtąd, do końca dnia, jechaliśmy praktycznie po dziurach, albo jakiejś tarce, albo czymś tego typu. Oczywiście wiatr obrócił i dziś dla odmiany nie wieje tak, jak wczoraj, tylko tak, żeby stale jakoś przeszkadzać i wiać pod kątem.
Przeciąwszy Narwiański Park Narodowy stajemy na obiad w Złotorii, na jakimś przyekspresowym parkingu dla tirów, gdzie jemy porządny obiad i odpoczywamy trochę w cieniu i klimatyzacji. Jest zdecydowanie najcieplejszy dzień od dawna, słońce parzy tylko po wyjściu z cienia, a my... a my dodatkowo mamy lekkie oparzenia po wczorajszej jeździe (hej, no, krem jest dla słabych, stosuje się go dopiero na różowe!).
Dalsza część jazdy to wkurzanie się na asfalty, bruki, wiatr, asfalty i wiatr. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem tak paskudny dzień, że złożyło się do kupy wszystko: i dziury, i wiatr, i temperatura... Do tego w połowie trasy przeskakuje mi coś w nadgarstku i od tej pory rękami udaję Szopena, zmieniając chwyty co kilka minut, szukając tego jednego, w którym być moze nie będzie bolało.
Gdy już myślałem, że gorzej nie będzie, po skręcie z krótkiego, równego odcinka drogi wojewódzkiej, pojawił się przed nami odcinek przez Biebrzański PN, prowadzący do Jedwabnego. Ten asfalt był prawdopodobnie starszy od tego parku, robiony metodą wywalania łopatą kupy asfaltu z przyczepy i ubijania go drugą łopatą na ziemi...
W Jedwabnem krótkie zakupy i historia pana, który się przypałętał w alkoholowym spacerze; historia, która zawierała wszystko, co najsmutniejsze: dobrą pracę i widoki na przyszłość, a potem nagły zwrot akcji, alkoholizm i powolne staczanie się do zera, brak perspektyw w maleńkim miasteczku na Podlasiu, picie niemalże z nudów i polskie realia pracy za kilkanaście złotych na godzinę jako pomocnik majstra (ale z obowiązkami majstra). Pan wkrótce oddala się przed siebie, w sobie znanym kierunku, my kierujemy się z powrotem na Łomżę, łapiemy fragment szutru, po czym kładziemy się spać w jakimś weselno-tirowym motelu przy drodze wojewódzkiej.
Pagórek.
Bruk przy zamku w Tykocinie.
Gmina Knyszyn w trakcie zaliczania.
Kamyki pozlepiane smołą. To tylko wygląda jakby było równe.
... a to chyba jeden z lepszych fragmentów asfaltu z tego dnia.
...i szuterek na koniec.
Po drobnych problemach z korbą, pokonujemy kilka pagórków i na tym, gdzieś w okolicach Wizny (tak, tej Wizny), skończył się dobry asfalt. A w zasadzie skończyło się cokolwiek, co można było nazwać "asfaltem". Odtąd, do końca dnia, jechaliśmy praktycznie po dziurach, albo jakiejś tarce, albo czymś tego typu. Oczywiście wiatr obrócił i dziś dla odmiany nie wieje tak, jak wczoraj, tylko tak, żeby stale jakoś przeszkadzać i wiać pod kątem.
Przeciąwszy Narwiański Park Narodowy stajemy na obiad w Złotorii, na jakimś przyekspresowym parkingu dla tirów, gdzie jemy porządny obiad i odpoczywamy trochę w cieniu i klimatyzacji. Jest zdecydowanie najcieplejszy dzień od dawna, słońce parzy tylko po wyjściu z cienia, a my... a my dodatkowo mamy lekkie oparzenia po wczorajszej jeździe (hej, no, krem jest dla słabych, stosuje się go dopiero na różowe!).
Dalsza część jazdy to wkurzanie się na asfalty, bruki, wiatr, asfalty i wiatr. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem tak paskudny dzień, że złożyło się do kupy wszystko: i dziury, i wiatr, i temperatura... Do tego w połowie trasy przeskakuje mi coś w nadgarstku i od tej pory rękami udaję Szopena, zmieniając chwyty co kilka minut, szukając tego jednego, w którym być moze nie będzie bolało.
Gdy już myślałem, że gorzej nie będzie, po skręcie z krótkiego, równego odcinka drogi wojewódzkiej, pojawił się przed nami odcinek przez Biebrzański PN, prowadzący do Jedwabnego. Ten asfalt był prawdopodobnie starszy od tego parku, robiony metodą wywalania łopatą kupy asfaltu z przyczepy i ubijania go drugą łopatą na ziemi...
W Jedwabnem krótkie zakupy i historia pana, który się przypałętał w alkoholowym spacerze; historia, która zawierała wszystko, co najsmutniejsze: dobrą pracę i widoki na przyszłość, a potem nagły zwrot akcji, alkoholizm i powolne staczanie się do zera, brak perspektyw w maleńkim miasteczku na Podlasiu, picie niemalże z nudów i polskie realia pracy za kilkanaście złotych na godzinę jako pomocnik majstra (ale z obowiązkami majstra). Pan wkrótce oddala się przed siebie, w sobie znanym kierunku, my kierujemy się z powrotem na Łomżę, łapiemy fragment szutru, po czym kładziemy się spać w jakimś weselno-tirowym motelu przy drodze wojewódzkiej.
Pagórek.
Bruk przy zamku w Tykocinie.
Gmina Knyszyn w trakcie zaliczania.
Kamyki pozlepiane smołą. To tylko wygląda jakby było równe.
... a to chyba jeden z lepszych fragmentów asfaltu z tego dnia.
...i szuterek na koniec.
- DST 216.84km
- Czas 09:10
- VAVG 23.66km/h
- VMAX 46.44km/h
- K: 26.0
- Kalorie 3274kcal
- Podjazdy 1089m
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 11 czerwca 2020
Kategoria > 200 km, do czytania, zaliczając gminy, ze zdjęciem
Podlaskie gminy 1: pod wiatr i ciepło
Pobudka atakuje znienacka, ale będąc na to przygotowani, szybko się zbieramy i już po chwili jesteśmy w drodze. Świat wita nas porannym, poburzowym chłodem, mokrymi asfaltami i głębokimi kałużami. Jedziemy na południe, z grubsza w kierunku, z którego wczoraj przyjechaliśmy pociągiem. Celem numer 1 jest gmina Suraż: pojedyncza dziura pod Białymstokiem, którą musimy najpierw załatać. Zaczyna się wspaniale: droga wojewódzka jest nowiutka, szeroka, dwupasmowa, nikt nie nawymyślał przy niej dróg rowerowych czy innych przeszkadzających wynalazków, więc jedzie się wspaniale, ale... w momencie odbicia po gminę... Tak, zaczyna się gorszy aslfalt. Ale nic to, przecież nie będą takie złe do końca...
Łapiemy gdzieś tam brukowaną miejscowość, przelatujemy bokiem przez Łapy, gdzie miejscami są krajobrazy jak po huraganie, duże, zwalone gałęzie i często bardzo głębokie kałuże, i stajemy na kawę w Zambrowie. Robię dobry uczynek, regulując jednemu panu hamulce, po czym pijemy szybko kawę i... możemy się zbierać. Przyjechało całe stado motocyklistów, stanęło dokładnie przy nas i zaczęli gadać, w międzyczasie jeszcze dojeżdżali kolejni, więc robił się jeszcze większy hałas (bo, wiadomo, trzeba przywitać się przez odkręcenie manetki...)...
Nie wspomniałem o wietrze. W zasadzie wiał z każdej możliwej strony, akurat trasa była ustawiona głównie w linii wschód-zachód, a on wiał skośnie z północy, więc praktycznie nigdy nie pomagał, ale przeszkadzał praktycznie bez przerwy. W międzyczasie robi się bardzo ciepło, co tylko sugeruje, że jutro będzie jeszcze gorzej... Łapiemy jeszcze jedną kawę w Czyżewie, uzupełniamy bidony i kręcimy do Łomży, częściowo ruchliwą wojewódzką, a częściowo bokami, bo tam też coś trzeba złapać i zaliczyć.
Poranne mokrości.
Wioska sobie stoi.
...i pole jakieś.
Brukowane fragmenty, idealne na szosówki.
Elegancka techniczna wzdłuż ekspresówki.
Łapiemy gdzieś tam brukowaną miejscowość, przelatujemy bokiem przez Łapy, gdzie miejscami są krajobrazy jak po huraganie, duże, zwalone gałęzie i często bardzo głębokie kałuże, i stajemy na kawę w Zambrowie. Robię dobry uczynek, regulując jednemu panu hamulce, po czym pijemy szybko kawę i... możemy się zbierać. Przyjechało całe stado motocyklistów, stanęło dokładnie przy nas i zaczęli gadać, w międzyczasie jeszcze dojeżdżali kolejni, więc robił się jeszcze większy hałas (bo, wiadomo, trzeba przywitać się przez odkręcenie manetki...)...
Nie wspomniałem o wietrze. W zasadzie wiał z każdej możliwej strony, akurat trasa była ustawiona głównie w linii wschód-zachód, a on wiał skośnie z północy, więc praktycznie nigdy nie pomagał, ale przeszkadzał praktycznie bez przerwy. W międzyczasie robi się bardzo ciepło, co tylko sugeruje, że jutro będzie jeszcze gorzej... Łapiemy jeszcze jedną kawę w Czyżewie, uzupełniamy bidony i kręcimy do Łomży, częściowo ruchliwą wojewódzką, a częściowo bokami, bo tam też coś trzeba złapać i zaliczyć.
Poranne mokrości.
Wioska sobie stoi.
...i pole jakieś.
Brukowane fragmenty, idealne na szosówki.
Elegancka techniczna wzdłuż ekspresówki.
- DST 264.04km
- Czas 10:02
- VAVG 26.32km/h
- VMAX 46.80km/h
- K: 25.0
- Kalorie 4739kcal
- Podjazdy 1068m
- Sprzęt Stefan
Niedziela, 23 czerwca 2019
Kategoria < 50km, do czytania, zaliczając gminy
Spokojny rozjazd z czterema gminami w tle
Nie wiedzieliśmy, czy iść w góry, czy jechać na rower, ale okazało się, że można, kosztem kilkudziesięciu kilometrów (i kilku minut przed mapą) narysować trasę i chapnąć jeszcze cztery sztuki. Tak więc, prawie z walizką w jednej, a laptopem w drugiej ręce, rysowałem trasę i zgrywałem na urządzenie.
A potem się okazało, że Wojtek jednak nie miał ustawki i też mógł z nami jechać. Ale wtedy pewnie nie wyszłoby nic ze słowa "rozjazd"...
A potem się okazało, że Wojtek jednak nie miał ustawki i też mógł z nami jechać. Ale wtedy pewnie nie wyszłoby nic ze słowa "rozjazd"...
- DST 39.31km
- Czas 01:32
- VAVG 25.64km/h
- VMAX 66.96km/h
- K: 27.0
- HRmax 154 ( 79%)
- HRavg 118 ( 61%)
- Kalorie 891kcal
- Podjazdy 507m
- Sprzęt Stefan
Sobota, 22 czerwca 2019
Kategoria > 100km, do czytania, zaliczając gminy, ze zdjęciem
Dwie gminy. Tylko dwie. I trzeba aż obce kraje odwiedzić.
Tylko dwie: Sękowa i Krempna, schowane tak, że nie ciachnęła ich żadna trasa, którą mogliśmy przejeżdżać w okolicy. Umawiamy się z Wojtkiem w Uściu Gorlickim, na dzień dobry dostajemy deszczem, potem wysychamy, potem uciekamy, potem patrzymy, jak pada. W międzyczasie Wojtek czasem narzuca tempo, a czasem ucieka, żeby zrobić fotkę lub dwie.
Zahaczamy o Magurski Park Narodowy, Słowację (Hipcia chciała kofolę, ale wszystko pozamykane, więc nic z tego nie wyszło) i spokojnie wracamy do Uścia, gdzie robimy krótki postój pod stacją benzynową i wracamy: my do Krynicy, Wojtek poszaleć na innych pagórkach.
W ogóle to trasa inną być miała, ale akurat pośrodku jej ktoś wymyślił sobie rajd samochodowy i pozamykał drogi.
Fotek kilka na fejsie tkwi.
Zahaczamy o Magurski Park Narodowy, Słowację (Hipcia chciała kofolę, ale wszystko pozamykane, więc nic z tego nie wyszło) i spokojnie wracamy do Uścia, gdzie robimy krótki postój pod stacją benzynową i wracamy: my do Krynicy, Wojtek poszaleć na innych pagórkach.
W ogóle to trasa inną być miała, ale akurat pośrodku jej ktoś wymyślił sobie rajd samochodowy i pozamykał drogi.
Fotek kilka na fejsie tkwi.
- DST 128.11km
- Czas 04:38
- VAVG 27.65km/h
- VMAX 75.96km/h
- K: 22.0
- HRmax 166 ( 86%)
- HRavg 127 ( 65%)
- Kalorie 2884kcal
- Podjazdy 1589m
- Sprzęt Stefan
Piątek, 21 czerwca 2019
Kategoria > 100km, do czytania, zaliczając gminy
Małopolskie gminy z Wojtkiem
Wyjazd z Krynicy pod górę, długi zjazd do Nowego Sącza i prawie w połowie drogi spotykamy Wojtka z bratem. Legenda Gorlickich podjazdów przeciągnęła nas po kilku pagórkach, zrobiliśmy do spółki jednego KOM-a (Wojtek jechał, a ja nie przeszkadzałem) i pożegnaliśmy się na Krzyżówce w sam raz: my pojechaliśmy w dół, po świeżo przemoczonym, Wojtek pojechał na spotkanie deszczu.
- DST 133.49km
- Czas 04:31
- VAVG 29.55km/h
- VMAX 76.68km/h
- K: 27.0
- HRmax 180 ( 93%)
- HRavg 132 ( 68%)
- Kalorie 2775kcal
- Podjazdy 1347m
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 20 czerwca 2019
Kategoria > 100km, szypko, zaliczając gminy
Podkarpackie gminy
Pierwszy dzień południowo-polskiego gminobrania. Atak przypuszczamy zaraz po śniadaniu, sprawdziwszy uprzednio prognozę jakieś czyścipięćtysięcy razy. Głównie miało padać z naciskiem na burze.
Nie padało. Nawet nie grzmiało.
Było parno, paskudnie, ale z góry nic nie spadło. Wręcz przeciwnie: końcówka była w mocnym słońcu, można było się opalić, dopalić i spalić.
Nie padało. Nawet nie grzmiało.
Było parno, paskudnie, ale z góry nic nie spadło. Wręcz przeciwnie: końcówka była w mocnym słońcu, można było się opalić, dopalić i spalić.
- DST 105.62km
- Czas 03:29
- VAVG 30.32km/h
- VMAX 72.00km/h
- K: 24.0
- HRmax 176 ( 91%)
- HRavg 138 ( 71%)
- Kalorie 2181kcal
- Podjazdy 754m
- Sprzęt Stefan
Piątek, 3 maja 2019
Kategoria > 50 km, zaliczając gminy
Majówka, dzień 4: mokro
- DST 66.61km
- Czas 02:57
- VAVG 22.58km/h
- VMAX 48.96km/h
- K: 9.0
- HRmax 154 ( 79%)
- HRavg 115 ( 59%)
- Kalorie 1409kcal
- Podjazdy 603m
- Sprzęt Stefan