Wpisy archiwalne w kategorii
szypko
Dystans całkowity: | 13902.53 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 436:35 |
Średnia prędkość: | 31.84 km/h |
Maksymalna prędkość: | 72.00 km/h |
Suma podjazdów: | 9462 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 107699 kcal |
Liczba aktywności: | 197 |
Średnio na aktywność: | 70.57 km i 2h 12m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 17 czerwca 2014
Kategoria < 50km, do czytania, szypko
Odebrać samochód
Po pracy rekreacyjnie pod Warszawę odebrać samochód od mechanika. Zapakowałem do sakwy trochę klamotów, które przywiózł kurier (na lekko jechać to trochę nie fason) i ruszyłem. Zacząłem spokojnie, ale potem jakoś dobrze się jechało... więc postanowiłem utrzymać tempo. Gdzieś w okolicy zjazdu na S2 pojawiła się DDR, nówka sztuka, wyasfaltowana, więc postanowiłem naprawić mój błąd i zjechać, bo pierwotnie jej nie zauważyłem, uwagę moją zwrócili dopiero stojący tam rowerzyści. Oczywiście za taką próbę zgodności z przepisami musiałem zostać ukarany i kara nastąpiła - śmieszka skończyła się w powietrzu po kilkuset metrach, na jezdnię z powrotem prowadziła jakaś wąziutka ścieżynka.
W Pruszkowie przymuliły mnie trochę światła wraz z samochodami, ale potem już szło przyjemniej. Przed Nadarzynem średnia sięgała prawie 31 km/h, wytraciłem ją na ostatnim, szutrowym fragmencie pod sam warsztat. Rekord tej trasy na tym rowerze - 30,67 km/h - poprzednia przymiarka dała średnią 30,47 - mimo że wtedy miałem lekko z górki i chyba wiatr w plecy, a teraz bywało różnie.
W Pruszkowie przymuliły mnie trochę światła wraz z samochodami, ale potem już szło przyjemniej. Przed Nadarzynem średnia sięgała prawie 31 km/h, wytraciłem ją na ostatnim, szutrowym fragmencie pod sam warsztat. Rekord tej trasy na tym rowerze - 30,67 km/h - poprzednia przymiarka dała średnią 30,47 - mimo że wtedy miałem lekko z górki i chyba wiatr w plecy, a teraz bywało różnie.
- DST 26.34km
- Czas 00:52
- VAVG 30.39km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 12 czerwca 2014
Kategoria < 50km, do czytania, szypko
Dzida od startu do mety
Musiałem odwieźć auto do mechanika. Zabrałem tym razem szosę, żeby jakoś szybciej być w domu.
Warunki - zdecydowanie sprzyjające: nogi nie wypoczęte po weekendzie i dorobione wczorajszym treningiem i dodatkowo wiatr w twarz, miejscami nawet silny.
Jeszcze 3 km od domu miałem średnią 32.65, potem światła, samochody (strasznie zamulają, nie wiem, mają silniki, a się tak grzebią...), zajeżdżając pod blok miałem 32,3 i wszystko wytraciłem na ostatnich 300 m uliczki osiedlowej, gdzie przyblokował mnie wlokący się 17 km/h samochód.
Warunki - zdecydowanie sprzyjające: nogi nie wypoczęte po weekendzie i dorobione wczorajszym treningiem i dodatkowo wiatr w twarz, miejscami nawet silny.
Jeszcze 3 km od domu miałem średnią 32.65, potem światła, samochody (strasznie zamulają, nie wiem, mają silniki, a się tak grzebią...), zajeżdżając pod blok miałem 32,3 i wszystko wytraciłem na ostatnich 300 m uliczki osiedlowej, gdzie przyblokował mnie wlokący się 17 km/h samochód.
- DST 25.46km
- Czas 00:48
- VAVG 31.82km/h
- Sprzęt Stefan
Sobota, 12 kwietnia 2014
Kategoria do czytania, transport, szypko
Transportowy Stefan
Wypadła praca w sobotę. Zaprosiłem do współpracy Stefana, bo w normalnym ruchu nie daje przewagi, natomiast w wolny dzień zapewni szybszy dojazd do i z pracy. Średnia wyszła ciekawa.
W związku z tym, że ruchu nie było, byłem w pracy o około osiem minut szybciej. Kto komu więc blokuje ruch i kogo powinno się wysłać na chodniki? Czy któryś pan samochodziarz na każde osiem kilometrów trasy traci łącznie osiem minut przez cyklistów jadących jezdnią? Wątpię.
W związku z tym, że ruchu nie było, byłem w pracy o około osiem minut szybciej. Kto komu więc blokuje ruch i kogo powinno się wysłać na chodniki? Czy któryś pan samochodziarz na każde osiem kilometrów trasy traci łącznie osiem minut przez cyklistów jadących jezdnią? Wątpię.
- DST 7.90km
- Czas 00:15
- VAVG 31.60km/h
- Sprzęt Stefan
Sobota, 29 marca 2014
Kategoria > 100km, zaliczając gminy, szypko
Definicja słowa "lekko".
Tydzień temu mieliśmy trochę dłuższy wyjazd, dlatego też w tym tygodniu nie chciałem niczego dłuższego. Po prostu, dla odmiany, chciałem trochę posiedzieć w domu a nie na siodełku. Kiedyś, gdy na takie dni planowaliśmy "lekką" trasę, to kończyła się ona po dziesięciu, no, dwudziestu kilometrach. Teraz - "lekka" trasa według Hipci to nie wiecej niż dwieście z groszami. Znak czasów...
Pierwszą trasą był Białystok, nie chciało nam (mi) się jednak zrywać o szóstej rano by zdążyć na Warszawę Gdańską na pociąg. Postanowiliśmy uderzyć w inne miejsce. Gdzieś około południa wytoczyliśmy szosy na asfalt i ruszyliśmy przed siebie. Czekały na nas dwa pociągi powrotne z Kutna.
Aż do Sochaczewa jedzie się świetnie: wiatr nie przeszkadza (czasem pomaga), średnia powyżej 30 km/h, słońce świeci... nie ma co narzekać. Narzekać można było w mieście, bo przez ruch uliczny musieliśmy sporo pozwalniać. Na szczęście wypadliśmy na "pięćdziesiątkę" (zupełnie niechcący) i (tradycyjnie na tej drodze ignorując zakaz dla rowerów) dojechaliśmy do "92", tam skręciliśmy na Poznań. Zakaz dla rowerów wyparował, za to pojawiło się piękne, szerokie pobocze.
Pierwszy postój w Łowiczu, na jakiejś stacji, uwinęliśmy się szybko i zaraz byliśmy z powrotem w trasie. Przed Kutnem dwukrotnie zbijaliśmy w boczne drogi, żeby zaliczyć dwie gminy, nie wpłynęło to znacząco na średnią. Nie rwaliśmy jakoś szaleńczo, ale też nie obijaliśmy się, a średnia wisiała wysoko - nadal powyżej 30 km/h.
Przed Kutnem postanowiliśmy ruszyć w górę, na północ, zaliczyć jeszcze jedną gminę - Strzelce. Tam stanęliśmy i zaczęliśmy analizować: na pierwszy pociąg mogliśmy jeszcze spokojnie zdążyć, przed drugim mogliśmy jeszcze zaliczyć jedną gminę. Po chwili już jechaliśmy na północ, w kierunku Gostynina. Szybkie zaliczenie (Gostynin ma też gminę miejską, nie ma tak łatwo) i powrót do Kutna. W Gostyninie założylimy bluzy, w Kutnie, na stacji - całą resztę. Teraz dopiero zdałem sobie sprawę z tego, jakiego mieliśmy farta nie decydując się na powrót do Warszawy przez Płock - mielibyśmy do zrobienia około 130 km późnym wieczorem, wieczorem chłodniejszym niż tydzień temu. A ubrania mieliśmy zdecydowanie cieńsze niż podczas tamtego wyjazdu...
Do samego dworcaudało się średnia się utrzymywała bez zmian. Nie "udało się", bo byliśmy spokojnie i daleko od granicy. Rekord ustanowiony: 175 km ze średnią większą od 30 km/h.
Na stacji przekiblowaliśmy pół godziny i wróciliśmy do domu pociągiem Przewozów Regionalnych. Takim jeszcze nie jechaliśmy: wagon bez przedziałów, pamiętający bardzo stare czasy, wieszaków na rowery było sześć, ale większość z powyginanymi hakami... Ja tam na takie bzdury nie narzekam, ale ktoś ze współpasażerów całkiem głośno to komentował.
W Warszawie dla świętego spokoju docisnęliśmy ostatnie kilometry, żeby czasem się nam cyfry nie zepsuły przez ślamazarną jazdę.
Zaliczonych gmin: 8 (Łódzkie +6, Mazowieckie +2).
Pierwszą trasą był Białystok, nie chciało nam (mi) się jednak zrywać o szóstej rano by zdążyć na Warszawę Gdańską na pociąg. Postanowiliśmy uderzyć w inne miejsce. Gdzieś około południa wytoczyliśmy szosy na asfalt i ruszyliśmy przed siebie. Czekały na nas dwa pociągi powrotne z Kutna.
Aż do Sochaczewa jedzie się świetnie: wiatr nie przeszkadza (czasem pomaga), średnia powyżej 30 km/h, słońce świeci... nie ma co narzekać. Narzekać można było w mieście, bo przez ruch uliczny musieliśmy sporo pozwalniać. Na szczęście wypadliśmy na "pięćdziesiątkę" (zupełnie niechcący) i (tradycyjnie na tej drodze ignorując zakaz dla rowerów) dojechaliśmy do "92", tam skręciliśmy na Poznań. Zakaz dla rowerów wyparował, za to pojawiło się piękne, szerokie pobocze.
Pierwszy postój w Łowiczu, na jakiejś stacji, uwinęliśmy się szybko i zaraz byliśmy z powrotem w trasie. Przed Kutnem dwukrotnie zbijaliśmy w boczne drogi, żeby zaliczyć dwie gminy, nie wpłynęło to znacząco na średnią. Nie rwaliśmy jakoś szaleńczo, ale też nie obijaliśmy się, a średnia wisiała wysoko - nadal powyżej 30 km/h.
Przed Kutnem postanowiliśmy ruszyć w górę, na północ, zaliczyć jeszcze jedną gminę - Strzelce. Tam stanęliśmy i zaczęliśmy analizować: na pierwszy pociąg mogliśmy jeszcze spokojnie zdążyć, przed drugim mogliśmy jeszcze zaliczyć jedną gminę. Po chwili już jechaliśmy na północ, w kierunku Gostynina. Szybkie zaliczenie (Gostynin ma też gminę miejską, nie ma tak łatwo) i powrót do Kutna. W Gostyninie założylimy bluzy, w Kutnie, na stacji - całą resztę. Teraz dopiero zdałem sobie sprawę z tego, jakiego mieliśmy farta nie decydując się na powrót do Warszawy przez Płock - mielibyśmy do zrobienia około 130 km późnym wieczorem, wieczorem chłodniejszym niż tydzień temu. A ubrania mieliśmy zdecydowanie cieńsze niż podczas tamtego wyjazdu...
Do samego dworca
Na stacji przekiblowaliśmy pół godziny i wróciliśmy do domu pociągiem Przewozów Regionalnych. Takim jeszcze nie jechaliśmy: wagon bez przedziałów, pamiętający bardzo stare czasy, wieszaków na rowery było sześć, ale większość z powyginanymi hakami... Ja tam na takie bzdury nie narzekam, ale ktoś ze współpasażerów całkiem głośno to komentował.
W Warszawie dla świętego spokoju docisnęliśmy ostatnie kilometry, żeby czasem się nam cyfry nie zepsuły przez ślamazarną jazdę.
Zaliczonych gmin: 8 (Łódzkie +6, Mazowieckie +2).
- DST 182.82km
- Czas 06:02
- VAVG 30.30km/h
- VMAX 44.74km/h
- Sprzęt Stefan
Niedziela, 9 marca 2014
Kategoria do czytania, > 50 km, szypko
Szybka szosowa pętla
Na niedzielę planowaliśmy wyjazd. Taki dłuższy wyjazd, ze zdobyciem nowego województwa. Niewiele z tego wyszło, postanowiliśmy bowiem połączyć przyjemne (rower) z przyjemnym (ścianka) i pożytecznym (zaległa grzebanina przy rowerach). Pobudka późnym rankiem i gdzieś po 11:00 ruszyliśmy na szosach przed siebie. Do zrobienia była znana pętla przez Łomianki, Truskawkę i Leszno.
Już na starcie okazało się, że jedzie się bardzo dobrze. Gdzieś na czwartym kilometrze postój techniczny: Hipci na wyboju zruszyło się najwyraźniej zbyt lekko przykręcone siodełko, wykorzystuję to zatrzymanie do pozbycia się z siebie zbędnych warstw odzieży. Podczas naszego postoju wyprzedza nas chmara rowerzystów, widać, że słońce zaświeciło i wszyscy wylęgli na rower. Do Łomianek jedzie się nieźle, na pierwszych dziesięciu kilometrach mamy średnią 31,1 km/h. Przed Łomiankami wyprzedzamy chłopaka na szosie, z którym później bujaliśmy się aż do skrętu w Czosnowie - najpierw my jechaliśmy przed nim, potem on jechał jakieś dwieście metrów przed nami.
W Łomiankach i okolicach wylęgli szosowcy, naliczyłem się coś ponad dwudziestu, a przy okazji zrobiłem mały test dla Bestii: sprawdzałem, czy ktokolwiek z nich do mnie machnie. Mimo nawiązania kontaktu wzrokowego z każdą grupą tylko jeden skinął głową. Wniosek? Oburzający się na to, że kolarze jadą z "napinką" i "kamienną twarzą" Bestia próbuje wprowadzić w życie coś, co albo nigdy nie istniało, albo od dawna nie istnieje. Coś jakby kierowca samochodu oburzał się, że wszyscy wymijani kierowcy nie odpowiadają na jego powitanie. Albo jakby taternik pieklił się, że gdy idzie przez Krupówki to nikt mu nie odmachnie.
My tymczasem jechaliśmy sobie w pełnym słońcu, z bardzo zadowalającą średnią. Po skręcie na południe okazało się, że wiatr znienacka zawiał w twarz i to mocno, co tłumaczyłoby, dlaczego wcześniej się tak dobrze jechało. Uznaliśmy jednak, że wiatr jest wymówką dla słabiaków, którzy nie mają mocy i jechaliśmy dalej swoje. Co dziesięć kilometrów sprawdzałem średnią, która owszem, powoli malała, ale nadal tkwiła powyżej 30 km/h.
Prosta przez Truskawkę i Janówek ma swoją specyfikę. Specyfiką ową jest pas rowerowy, który jedzie sobie raz z jednej, raz z drugiej strony jezdni, zawsze na przemian (kto był ten wie). Pas już jest częściowo zarośnięty, więc miejsca zwykle jest na jeden rower, poza tym uznaliśmy, że jedziemy tylko tym pasem, który jest z naszej prawej strony. Doprowadziło to do kilku ciekawych sytuacji, gdy wyprzedzaliśmy ludzi jadących z naprzeciwka po angielsku, czyli mając ich po prawej, albo środkiem - jeden z ich dwójki był po prawej, drugi po lewej. Na szczęście ruch był niewielki, na szosie do Leszna - również. W Lesznie po raz drugi albo trzeci dotknęliśmy stopą asfaltu (na światłach), po czym pojechaliśmy już na Warszawę. Została nam ostatnia prosta, na której dwukrotnie trafiła się niebezpieczna sytuacja: raz jakiś dziadek wyjeżdżał z... cmentarza, ale tak, że zajechał drogę facetowi, który szykował się do wyprzedzenia nas, drugim razem jakaś babcia skręciła w lewo zmuszając nas do nagłego hamowania.
Na niebie lampa, jedzie się przyjemnie, jeszcze trochę podnieśliśmy średnią, końcówkę pojechaliśmy przez Babice i Kocjana, żeby jak najmniej czasu stracić na skrętach, światłach i skrzyżowaniach. Pozostała ostatnia prosta, spowalniający wszystko wyjazd pod blok i jest! Średnia powyżej 30 km/h utrzymana!
Każdy ma swoje osiągnięcia. Ja chodziłem i cieszyłem się ze średniej, Hipcia - że przez 70 km nie zdrętwiały jej dłonie. Dodatkowo już wiemy, że jednak można jechać w trybie przystanków co 70 km (a tak, w kontekście BB Tour, sugerują doświadczeni koledzy); do tej pory robiliśmy je nieco częściej, wypadały średnio co półtorej godziny.
Dodatkowa obserwacja: gdybyśmy zaplanowali dłuższą trasę, pewnie udałoby się dociągnąć do 100 km z taką średnią. Słabnięcia nie było widać na horyzoncie.
Już na starcie okazało się, że jedzie się bardzo dobrze. Gdzieś na czwartym kilometrze postój techniczny: Hipci na wyboju zruszyło się najwyraźniej zbyt lekko przykręcone siodełko, wykorzystuję to zatrzymanie do pozbycia się z siebie zbędnych warstw odzieży. Podczas naszego postoju wyprzedza nas chmara rowerzystów, widać, że słońce zaświeciło i wszyscy wylęgli na rower. Do Łomianek jedzie się nieźle, na pierwszych dziesięciu kilometrach mamy średnią 31,1 km/h. Przed Łomiankami wyprzedzamy chłopaka na szosie, z którym później bujaliśmy się aż do skrętu w Czosnowie - najpierw my jechaliśmy przed nim, potem on jechał jakieś dwieście metrów przed nami.
W Łomiankach i okolicach wylęgli szosowcy, naliczyłem się coś ponad dwudziestu, a przy okazji zrobiłem mały test dla Bestii: sprawdzałem, czy ktokolwiek z nich do mnie machnie. Mimo nawiązania kontaktu wzrokowego z każdą grupą tylko jeden skinął głową. Wniosek? Oburzający się na to, że kolarze jadą z "napinką" i "kamienną twarzą" Bestia próbuje wprowadzić w życie coś, co albo nigdy nie istniało, albo od dawna nie istnieje. Coś jakby kierowca samochodu oburzał się, że wszyscy wymijani kierowcy nie odpowiadają na jego powitanie. Albo jakby taternik pieklił się, że gdy idzie przez Krupówki to nikt mu nie odmachnie.
My tymczasem jechaliśmy sobie w pełnym słońcu, z bardzo zadowalającą średnią. Po skręcie na południe okazało się, że wiatr znienacka zawiał w twarz i to mocno, co tłumaczyłoby, dlaczego wcześniej się tak dobrze jechało. Uznaliśmy jednak, że wiatr jest wymówką dla słabiaków, którzy nie mają mocy i jechaliśmy dalej swoje. Co dziesięć kilometrów sprawdzałem średnią, która owszem, powoli malała, ale nadal tkwiła powyżej 30 km/h.
Prosta przez Truskawkę i Janówek ma swoją specyfikę. Specyfiką ową jest pas rowerowy, który jedzie sobie raz z jednej, raz z drugiej strony jezdni, zawsze na przemian (kto był ten wie). Pas już jest częściowo zarośnięty, więc miejsca zwykle jest na jeden rower, poza tym uznaliśmy, że jedziemy tylko tym pasem, który jest z naszej prawej strony. Doprowadziło to do kilku ciekawych sytuacji, gdy wyprzedzaliśmy ludzi jadących z naprzeciwka po angielsku, czyli mając ich po prawej, albo środkiem - jeden z ich dwójki był po prawej, drugi po lewej. Na szczęście ruch był niewielki, na szosie do Leszna - również. W Lesznie po raz drugi albo trzeci dotknęliśmy stopą asfaltu (na światłach), po czym pojechaliśmy już na Warszawę. Została nam ostatnia prosta, na której dwukrotnie trafiła się niebezpieczna sytuacja: raz jakiś dziadek wyjeżdżał z... cmentarza, ale tak, że zajechał drogę facetowi, który szykował się do wyprzedzenia nas, drugim razem jakaś babcia skręciła w lewo zmuszając nas do nagłego hamowania.
Na niebie lampa, jedzie się przyjemnie, jeszcze trochę podnieśliśmy średnią, końcówkę pojechaliśmy przez Babice i Kocjana, żeby jak najmniej czasu stracić na skrętach, światłach i skrzyżowaniach. Pozostała ostatnia prosta, spowalniający wszystko wyjazd pod blok i jest! Średnia powyżej 30 km/h utrzymana!
Każdy ma swoje osiągnięcia. Ja chodziłem i cieszyłem się ze średniej, Hipcia - że przez 70 km nie zdrętwiały jej dłonie. Dodatkowo już wiemy, że jednak można jechać w trybie przystanków co 70 km (a tak, w kontekście BB Tour, sugerują doświadczeni koledzy); do tej pory robiliśmy je nieco częściej, wypadały średnio co półtorej godziny.
Dodatkowa obserwacja: gdybyśmy zaplanowali dłuższą trasę, pewnie udałoby się dociągnąć do 100 km z taką średnią. Słabnięcia nie było widać na horyzoncie.
- DST 72.93km
- Czas 02:24
- VAVG 30.39km/h
- VMAX 41.11km/h
- Sprzęt Stefan
Piątek, 11 października 2013
Kategoria transport, do czytania, szypko
Pędząc za trzydziestką
Wieczorem wyszedłem tak, jak wychodzę ostatni. Późno. Nie ma co się bujać, trzeba szybko do domu jechać. Ale skoro jest późno i pusto, a ja się spieszę, to czemu by nie...?
Wskoczyłem na rower i śmignąłem. Przestawiając coś po drodze patrzę jak ustawiona na liczniku średnia momentalnie rośnie. 31 km/h. 32 km/h. 33 km/h. 36 km/h... coś tu nie pasuje... Nagle stop: światła. Spojrzenie w dół i widzę, że zamiast "AVG. SPEED", na liczniku napisane jest "MAX. SPEED". Wszystko jasne. Prawdziwa średnia wisiała sobie radośnie w okolicach 25 km/h. Na Jerozolimskich i Popularnej olałem śmieszkę. Trzydziestka pojawiła się nad torami, nie popuściłem do konca, mimo że na ostatniej prostej i światła się uwzięły, i wiatr zaczął wiać centralnie w twarz. 31,03.
Rano zastanawiałem się, czy uda się donieść temat do końca. Wyszedłem raczej późno (Hipcia spała, ma dziś wolne) i obawiałem się o korki. Obawy słuszne: juz pierwsze metry za wyjazdem z bloku zatrzymały mnie w korku. Sto metrów dalej zamajaczyła koszulka z Mazovii. Ruszyłem. Byłem już niedaleko, gdy zatrzymały mnie światła, ale zauważyłem znajomy profil rowerzysty. Dogoniłem go i minąłem gdy przy Hali Wola usiłował nie zginąć pod kołami skręcającego w prawo kretyna. Poczekałem, dojechaliśmy razem do skrzyżowania z Jerozolimskimi, gdzie znów popędziłem. Celem było dotrzymanie średniej do Prymasa, bo potem i tak będzie korek. Dojechałem, przejechałem, w tunelu utknąłem za ciężarówką. Jedziemy 17 km/h, nie idzie wyprzedzić, a średnia mi maleje! W końcu się wyrwałem, pozostało jeszcze przejechać spokojnie przez garaż i nie wygrzmocić się na zakręcie i... I mamy sukces! Pierwszy raz w dojeździe do pracy średnia powyżej 30 km/h. Licznik pokazal 30,27.
Wskoczyłem na rower i śmignąłem. Przestawiając coś po drodze patrzę jak ustawiona na liczniku średnia momentalnie rośnie. 31 km/h. 32 km/h. 33 km/h. 36 km/h... coś tu nie pasuje... Nagle stop: światła. Spojrzenie w dół i widzę, że zamiast "AVG. SPEED", na liczniku napisane jest "MAX. SPEED". Wszystko jasne. Prawdziwa średnia wisiała sobie radośnie w okolicach 25 km/h. Na Jerozolimskich i Popularnej olałem śmieszkę. Trzydziestka pojawiła się nad torami, nie popuściłem do konca, mimo że na ostatniej prostej i światła się uwzięły, i wiatr zaczął wiać centralnie w twarz. 31,03.
Rano zastanawiałem się, czy uda się donieść temat do końca. Wyszedłem raczej późno (Hipcia spała, ma dziś wolne) i obawiałem się o korki. Obawy słuszne: juz pierwsze metry za wyjazdem z bloku zatrzymały mnie w korku. Sto metrów dalej zamajaczyła koszulka z Mazovii. Ruszyłem. Byłem już niedaleko, gdy zatrzymały mnie światła, ale zauważyłem znajomy profil rowerzysty. Dogoniłem go i minąłem gdy przy Hali Wola usiłował nie zginąć pod kołami skręcającego w prawo kretyna. Poczekałem, dojechaliśmy razem do skrzyżowania z Jerozolimskimi, gdzie znów popędziłem. Celem było dotrzymanie średniej do Prymasa, bo potem i tak będzie korek. Dojechałem, przejechałem, w tunelu utknąłem za ciężarówką. Jedziemy 17 km/h, nie idzie wyprzedzić, a średnia mi maleje! W końcu się wyrwałem, pozostało jeszcze przejechać spokojnie przez garaż i nie wygrzmocić się na zakręcie i... I mamy sukces! Pierwszy raz w dojeździe do pracy średnia powyżej 30 km/h. Licznik pokazal 30,27.
- DST 21.07km
- Czas 00:42
- VAVG 30.10km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 28 kwietnia 2011
Kategoria do czytania, transport, szypko
No i jest :)
Bikestats nakłamie ze względu na zaokrąglenie, ale według licznika mam średnią powyżej 30km/h (30.14km/h). Czyli rekord jest :)
- DST 12.86km
- Czas 00:26
- VAVG 29.68km/h
- Sprzęt Unibike Viper