Środa, 3 sierpnia 2016
Kategoria transport
Okolica
- DST 65.58km
- Czas 02:51
- VAVG 23.01km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 2 sierpnia 2016
Kategoria do czytania, transport
Nareszcie na bieżąco
Trochę zaległości się narobiło.
Droga przebiegła mi obok ustawki na pętli S8, podczas której, jak się okazało, przeprowadzono udany zamach na KOM-a (i to nie tylko jednego).
Droga przebiegła mi obok ustawki na pętli S8, podczas której, jak się okazało, przeprowadzono udany zamach na KOM-a (i to nie tylko jednego).
- DST 44.61km
- Czas 01:51
- VAVG 24.11km/h
- Sprzęt Zenon
Poniedziałek, 1 sierpnia 2016
Kategoria transport
Praca
- DST 6.77km
- Czas 00:23
- VAVG 17.66km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 31 lipca 2016
Kategoria > 50 km
Okolica
- DST 51.90km
- Czas 01:56
- VAVG 26.84km/h
- Sprzęt Zenon
Sobota, 30 lipca 2016
Kategoria < 25km
Okolica
- DST 18.63km
- Czas 00:42
- VAVG 26.61km/h
- Sprzęt Zenon
Piątek, 29 lipca 2016
Kategoria transport
Praca
- DST 8.71km
- Czas 00:26
- VAVG 20.10km/h
- Sprzęt Zenon
Piątek, 29 lipca 2016
Kategoria transport
Dojazdy
- DST 15.78km
- Czas 00:52
- VAVG 18.21km/h
- Sprzęt Zenon
Czwartek, 28 lipca 2016
Kategoria do czytania, transport
Praca
Ależ lekko gna rower bez sakw...
- DST 7.80km
- Czas 00:19
- VAVG 24.63km/h
- Sprzęt Zenon
Środa, 27 lipca 2016
Kategoria > 200 km, sakwy, zaliczając gminy
Piąta (słoneczna) Hip-rawka. Dzień 5
Ostatni dzień. I prawdopodobnie najbardziej nagrzany. W Gorzowie dostajemy w oczy brukiem, tak paskudnym, że szybko wygnał nas na chodnik. Stamtąd pozostała nam tylko długa prosta przetykana stacjami i odbitkami na poszczególne gminy. Oczywiście asfalt zupełnie się nie poprawił, aż do wjechania na drogę 92 w Miedzichowie. Tam dostaliśmy ładny asfalt, ale za to paskudnie od niego grzało.
Ostatni przystanek na coś chłodnego zrobiliśmy w Lwówku. Po zaliczeniu gminy w Pniewach do przejechania pozostała nam irytująco długa prosta. W samym mieście nawet nie zbłądziliśmy, ale tuż przed dworcem... zaczął padać deszcz. Po tylu dniach w ukropie, akurat zaczęło padać.
Stanąłem w kolejce po bilety. Za mną pięć osób. Proszę o dwa bilety na ludzi, dwa na rowery, na 18:40. Płacę kartą. Kobitka prawie oddaje mi bilety, ale pyta "To miało być na 17:40?". Więc z powrotem: każdy bilet trzeba anulować, kazdy trzeba opieczętować i dopiero wtedy można mi wydrukować potwierdzenie zwrotu kasy. No a potem... potem trzeba moje bilety kupić. Stałem dwadzieścia minut, za mną kolejka urosła do dwudziestu osób, cały ruch zblokowany. W końcu jednak udało się nabyć bilety i po chwhili oczekiwaliśmy juz na (opóźniony) pociąg do Warszawy. pierwsza nasza Letnia Hip-rawka zakończona!
Podsumowanie:
Trasa choć przygotowana w celach gminnych okazała się bardzo ładną i widokową; składały się na nią mało ruchliwe drogi prowadzące raz po raz niekończącymi się lasami, zielonymi wzgórzami, rozległymi polami. Po drodze było mnóstwo jezior, trawersowanie wzniesień, trochę przewyższeń, ciągle towarzyszący nam zapach dojrzewających śliwek i pól, na których pełną parą trwały żniwa, do tego oczywiście kombajny, w tym nawet(!) klasyczne bizony, którymi Hipcia od zawsze chce jeździć (czarny ciągnik to przeżytek). Jedynymi minusami to była oczywiście temperatura, wiatr i wyjątkowo paskudne asfalty (ciężko to w ogóle nazwać "asfaltem"), ale w sumie dzięki temu ciężej było zasnąć na rowerze.
Ostatni przystanek na coś chłodnego zrobiliśmy w Lwówku. Po zaliczeniu gminy w Pniewach do przejechania pozostała nam irytująco długa prosta. W samym mieście nawet nie zbłądziliśmy, ale tuż przed dworcem... zaczął padać deszcz. Po tylu dniach w ukropie, akurat zaczęło padać.
Stanąłem w kolejce po bilety. Za mną pięć osób. Proszę o dwa bilety na ludzi, dwa na rowery, na 18:40. Płacę kartą. Kobitka prawie oddaje mi bilety, ale pyta "To miało być na 17:40?". Więc z powrotem: każdy bilet trzeba anulować, kazdy trzeba opieczętować i dopiero wtedy można mi wydrukować potwierdzenie zwrotu kasy. No a potem... potem trzeba moje bilety kupić. Stałem dwadzieścia minut, za mną kolejka urosła do dwudziestu osób, cały ruch zblokowany. W końcu jednak udało się nabyć bilety i po chwhili oczekiwaliśmy juz na (opóźniony) pociąg do Warszawy. pierwsza nasza Letnia Hip-rawka zakończona!
Podsumowanie:
Trasa choć przygotowana w celach gminnych okazała się bardzo ładną i widokową; składały się na nią mało ruchliwe drogi prowadzące raz po raz niekończącymi się lasami, zielonymi wzgórzami, rozległymi polami. Po drodze było mnóstwo jezior, trawersowanie wzniesień, trochę przewyższeń, ciągle towarzyszący nam zapach dojrzewających śliwek i pól, na których pełną parą trwały żniwa, do tego oczywiście kombajny, w tym nawet(!) klasyczne bizony, którymi Hipcia od zawsze chce jeździć (czarny ciągnik to przeżytek). Jedynymi minusami to była oczywiście temperatura, wiatr i wyjątkowo paskudne asfalty (ciężko to w ogóle nazwać "asfaltem"), ale w sumie dzięki temu ciężej było zasnąć na rowerze.
- DST 200.64km
- Czas 09:28
- VAVG 21.19km/h
- Sprzęt Zenon
Wtorek, 26 lipca 2016
Kategoria > 200 km, sakwy, zaliczając gminy
Piąta (słoneczna) Hip-rawka. Dzień 4
O piątej z minutami obudziły nas krzyki. Dwóch drwali wesoło kazało nam zmiatać, bo mieli rozpocząć wycinkę drzew w tej okolicy. Zebraliśmy się błyskawicznie, ale gdy się podnosiłem, skręciłem za bardzo bark i coś pociągnęło w plecach. Nie za mocno, ale już bałem się, że całą trasę zrobię postrzyknięty i złożony w pół.
Ruszyliśmy. Po chwili zrobiliśmy przystanek na jakiegoś energetyka, bo oczy mi klapały tak mocno, że bałem się, że rozbiją mi rower. Do tego plecy uniemożliwiały mi skuteczne oglądanie się za siebie, więc dzień zaczynał się jak najbardziej pozytywnie. Do tego, w przeciwieństwie do dnia poprzedniego, nie zaczęliśmy od jazdy po krzakach, więc już od samego rana dostaliśmy słoncem po glowach.
W ukropie i pod pieroński wiatr dotarliśmy do Stargardu (już nie szczesińskiego), skąd, robiąc solidny postój na Orlenie, objechaliśmy jezioro Miedwie i solidnym zygzakiem skierowaliśmy się w stronę południową, w końcu mając wiatr nieco z boku a potem zupełnie z tyłu. Droga prowadziła niewielkimi wioseczkami, tak, jak każdego dnia, mijaliśmy nieskończone ilości kombajnów pracujących na okolicznych łąkach. Oczywiście równo być nie mogło, zastanawiałem się, co mam bardziej obite: stopy, tyłek czy dłonie.
Tereny, przez które jechaliśmy, były terenami byłych PGR-ów, więc widać było charakterystyczną dla nich zabudowę: kilka budynków mieszkalnych, stare budynki PGR-u i dookoła, jak okiem sięgnąć, pola, na pagórkowatych terenach.
Tuktając coraz mniej radośnie po kolejnych dziurskach, zajechaliśmy do Lipian, gdzie napierw doświadczyliśmy uroku brukowanej ulicy, a potem zrobiliśmy zakupy w Biedronce.
Tak obładowani mogliśmy skorzystać z radości watru w plecy: fragment na Dębno przejechaliśmy nie wiedząc kiedy, po czym skręciliśmy w kierunku Gorzowa (mijając sklep "Hipek").
Na nocleg rozbiliśmy się bardziej z konieczności niedaleko Gorzowa, by nie pedałować przez całe miasto tylko dlatego, że chcieliśmy zrobić jeszcze kilka kilometrów. Znaleźliśmy dobrą miejscówkę, zabunkrowaliśmy się i... jak na złość, trzydzieści metrów od nas przejechał cicho samochód. Nie przebijaliśmy niczego, połozyliśmy się tam, gdzie byliśmy rozbici. Tym razem darowaliśmy sobie tropik i położyliśmy się tylko wewnątrz siatkowej sypialni.
Ruszyliśmy. Po chwili zrobiliśmy przystanek na jakiegoś energetyka, bo oczy mi klapały tak mocno, że bałem się, że rozbiją mi rower. Do tego plecy uniemożliwiały mi skuteczne oglądanie się za siebie, więc dzień zaczynał się jak najbardziej pozytywnie. Do tego, w przeciwieństwie do dnia poprzedniego, nie zaczęliśmy od jazdy po krzakach, więc już od samego rana dostaliśmy słoncem po glowach.
W ukropie i pod pieroński wiatr dotarliśmy do Stargardu (już nie szczesińskiego), skąd, robiąc solidny postój na Orlenie, objechaliśmy jezioro Miedwie i solidnym zygzakiem skierowaliśmy się w stronę południową, w końcu mając wiatr nieco z boku a potem zupełnie z tyłu. Droga prowadziła niewielkimi wioseczkami, tak, jak każdego dnia, mijaliśmy nieskończone ilości kombajnów pracujących na okolicznych łąkach. Oczywiście równo być nie mogło, zastanawiałem się, co mam bardziej obite: stopy, tyłek czy dłonie.
Tereny, przez które jechaliśmy, były terenami byłych PGR-ów, więc widać było charakterystyczną dla nich zabudowę: kilka budynków mieszkalnych, stare budynki PGR-u i dookoła, jak okiem sięgnąć, pola, na pagórkowatych terenach.
Tuktając coraz mniej radośnie po kolejnych dziurskach, zajechaliśmy do Lipian, gdzie napierw doświadczyliśmy uroku brukowanej ulicy, a potem zrobiliśmy zakupy w Biedronce.
Tak obładowani mogliśmy skorzystać z radości watru w plecy: fragment na Dębno przejechaliśmy nie wiedząc kiedy, po czym skręciliśmy w kierunku Gorzowa (mijając sklep "Hipek").
Na nocleg rozbiliśmy się bardziej z konieczności niedaleko Gorzowa, by nie pedałować przez całe miasto tylko dlatego, że chcieliśmy zrobić jeszcze kilka kilometrów. Znaleźliśmy dobrą miejscówkę, zabunkrowaliśmy się i... jak na złość, trzydzieści metrów od nas przejechał cicho samochód. Nie przebijaliśmy niczego, połozyliśmy się tam, gdzie byliśmy rozbici. Tym razem darowaliśmy sobie tropik i położyliśmy się tylko wewnątrz siatkowej sypialni.
- DST 293.33km
- Czas 13:49
- VAVG 21.23km/h
- Sprzęt Zenon


















