Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wtorek, 1 listopada 2011 Kategoria nie do końca rowerowo, do czytania

Po tatrzańskich szlakach

Czas strzelić sobie pierwszy zerodystansowy wpis. A co mi tam szkodzi!

Dzień pierwszy:

Start - wczesnym północkiem z Warszawy, lądowanie w Zakopanem w okolicach siódmej. Po całej trasie za kółkiem dostaje leniwca i w rezultacie pod Łysą Polaną meldujemy się dopiero około 9:00. W towarzystwie szkolnych wycieczek, rodzin i skromnej liczby takich jak my (w tym znakomitej ilości przyjaciół zza południowej granicy), meldujemy się na czerwonym szlaku i radośnie ruszamy w stronę Morskiego Oka. Sam szlak jest tak niesamowicie ciekawy, że szkoda mi czasu na opisywanie: spacer asfaltem, jak po parku, tylko że cały czas pod górę. Pod Morskim Okiem obalamy sobie po piwku i ruszamy dalej. Obchodzimy Morskie Oko, wspinamy się na Czarny Staw pod Rysami (po drodze dowiadując się od napotkanej rodziny, że nam zazdroszczą, bo możemy iść dalej: tak, trzeba było jeszcze grubsze kurtki zalożyć, to na pewno by się Wam udało). Staw obchodzimy dookoła, juz samotnie, bo wszyscy kończą zabawę na skałkach przed szlakiem i podchodzimy w górę. Za nami nikt nie idzie. Po chwili przydają się raki, za nami nadal nikogo, z góry schodzą Turyści (można ich poznać po sprzęcie i ubiorze) i Prawdziwi Turyści (tych poznajemy po jesiennych kurtkach, adidasach i dżinsach). Po chwili mijamy długie, czerwone ślady po kimś, kto najwyraźniej miał dużego pecha i po kogo wcześniej wyleciał helikopter: spotkany po drodze człowiek mówi, że ktoś zmarł, ale komunikaty TOPRu, które Hipcia sprawdziła po przyjeździe, mówią o turystce w adidasach, która poślizgnęła się na śniegu. Dalej ślady prowadzą na wschód, podążamy za nimi, w ten sposób tracąc łącznie z 20 minut przez kogoś, kto poszedł oglądać widok, albo zwyczajnie się wysikać: niewidoczne z dołu, a wyraźne z góry pozostałe ślady prowadzą w górę w innym miejscu, gdybyśmy wczesniej byli na tym szlaku, pewnie byśmy to wiedzieli. Wychodzimy, po drodze jednak analizujemy czas i okazuje się, że wyjść damy radę, ale przy świetle dziennym nie zdążymy opuścić przynajmniej tej strefy, która jest niebezpieczna. Podejście zostawiamy jako nieudane i schodzimy w dół. Zmrok łapie nas w okolicy zejścia na Morskie Oko, droga prosta, czołówki mocne, więc spokojnie, bez przygód schodzimy w dół, zrozpaczeni po nieudanym podejściu, przy Wodogrzmotach Mickiewicza zostawiamy waypointa.

Dzień drugi:

Wstaliśmy jakoś z samego rana i ruszyliśmy czerwonym na Czerwone Wierchy. Po półtoragodzinnym spacerze na Przysłop Miętusi zalegamy na ławeczce w słońcu. Niesamowite: słońce grzeje, piękny widok, a my siedzimy sobie ubrani na krótko i pijemy piwo... w ostatnich dniach października. Trzeba jednak ruszać dalej: żółty szlak na Małołączniak kusi i zachęca, zatem ruszamy pod górę. Samo podejście trudne nie jest, chociaż w jednym miejscu umieszczono łańcuchy, ale to chyba bardziej profilaktycznie niż z rzeczywistej potrzeby. Na szczycie siadamy na sniegu obserwując panoramę Zakopanego, racząc się herbatą i zostawiając waypointa. Dalej droga wiedzie czerwonym, w stronę Krzesanicy (piwo+waypoint), a jeszcze dalej - Ciemniaka. Tu robimy dłuższy przystanek, spożywając prawie cały alkohol, jaki mieliśmy i zostawiając jeszcze jednego waypointa. Stamtąd schodzimy kawałek czerwonym, a potem odbijamy na zielony, w kierunku schroniska przy Hali Ornak. Na sam koniec zostaje nam jeszcze niesamowicie nudny spacer Doliną Kościeliska (dobrze, że pustą o tej godzinie) i powrót do samego Kościeliska Drogą pod Reglami.

Dzień trzeci:

Z rana budzi mnie Hipcia. Ma ambicję zaatakować Orlą Perć, ja za to widzę, jak fantastycznie czują się moje nogi (w tym lewa kostka) i próbuję sugerować inną trasę. Nie ma, że boli, trzeba ruszać tyłek, Hipci nie przegadasz. Zgadza się tylko na wyjechanie na Kasprowy i zejście do Murowańca, zamiast podejścia z Kuźnic. I tak czynimy: przed dziewiątą jesteśmy już na górze, schodzimy, szybkie śniadanie przy schronisku i ruszamy w kierunku Czarnego Stawu. Tam - żółty szlak i drogowskaz na Granaty. Wio, pod górę. Na początku jeszcze czysto, widać kamienie, a droga, prócz tego, ze pod górę, nie robi żadnych trudności. Potem nagle zaczyna się śnieg, widząc, że dalej będzie cały czas biało, zakładamy raki. Zaraz po zalożeniu, widzimy, że ślady prowadzą w górę, po sniegu. Oznaczeń szlakowych brak, zatem popełniamy drugi raz ten sam błąd i idziemy za śladami. Kilka metrów w górę to ludzkie ślady, potem to, co nas prowadzi, to ślady staczającego się śniegu, złudnie przypominającego ludzkie stopy. Na razie idzie się dobrze, idziemy więc wyżej, w końcu widzimy, że zaczynają się skały, robi się bardzo stromo i nie ma najmniejszych szans, żeby tamtędy prowadził szlak. Za nami fantastyczny widok na żleb, którym się wspięliśmy, niesamowita stromizna, ale zleźć trzeba, na szczęście raki spokojnie wystarczą do schodzenia: idąc twarzą do zbocza leziemy stabilnie w dół, powoli, ale bezpiecznie. W połowie zejścia odwracamy się i widzimy na dole człowieka idącego w ślad za nami. Gdy się mijamy, okazuje się, że facet porwał się na to zbocze, mając jedynie buty i rękawiczki. Kawałkiem kamienia ciosał sobie stopnie i szedł w górę. Gdy informujemy go, że tamtędy raczej szlak nie może prowadzić, wlazł po tym śniegu jeszcze 15 metrów (!), usiadł sobie, wyjął mapę i stwierdził, że to na pewno tędy. Ale, że może to dobry pomysł, żeby zawrócić; niemniej jednak, czas ma niezły, zdąży znaleźć szlak i jeszcze przejść. Schodził wolniej niż wchodził, więc mamy nadzieję, że pomyślał i zawrócił, zamiast pchać się dalej. My znaleźliśmy szlak schodząc (a gdybyśmy najpierw spojrzeli na mapę, to pewnie byłoby to szybciej) i ruszyliśmy do góry. Po chwili śnieg się skończył, by kawałek dalej znów się zacząć, niestety, zdjęliśmy już raki, więc stracilismy na to zdejmowanie i zakładanie trochę czasu. W końcu - szczyt. Na Krzyżne nie ma co już ruszać, stawiamy zatem waypointa i ruszamy w kierunku pozostałych Granatów. Po chwili napotykamy "skok nad przepaścią", który srodze mnie zawiódł, bo ani skok to nie był, ani przepaść żadna. Dalej to już tylko droga do ostatniego Granatu, gdzie również zostawiamy WP i spokojne zejście w dół zielonym szlakiem, przy początku którego zostawiamy ostatniego waypointa. Pozostaje tylko doturlać się pod Murowaniec i zejść, naszym ulubionym zejściem do Kuźnic. W lesie, jeszcze przed rozwidleniem na niebieski/żółty spotykamy w lesie dwie pary ślepi. Patrzą na mnie, my patrzymy na nie, ale nikt nie atakuje nikogo, mijamy się nawzajem. Co to był za stwór? Nie wiadomo.

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl