Sobota, 17 czerwca 2017
Kategoria trening, > 50 km, do czytania
Relaks w Karkonoszach - dzień trzeci
Kolejna wycieczka miała się już na dwieście procent zakończyć deszczem. Zakończyła się nieco szybciej.
Na podjeździe, na którym planowałem się upodlić, ledwo kilka minut po jego rozpoczęciu, zobaczyłem nagły ruch w okolicy prawej kostki i coś czarnego uniemożliwiło mi jazdę. Na całe szczęście był to podjazd, więc zatrzymałem się w miejscu. Na zjeździe byłoby już po frytkach.
Tylna przerzutka wisiała sobie, w niewiarygodny wręcz sposób zaplątana w łańcuch i szprychy, ale na szczęście tak, że niczego nie uszkodziła.
Doprowadziłem plątaninę do porządku i zjechałem na dół, gdzie rozpocząłem poszukiwania czynnego serwisu. Na szczęście było jeszcze wcześnie, więc dzięki pomocy kolegów udało mi się namierzyć jeden serwis, który nie dość, że był otwarty, to jeszcze mógł mieć pasujący hak. Pozostałe serwisy odpowiadały krótko: hak tylko na zamówienie.
Ruszyłem z buta w kierunku samochodu: pod górkę pchałem, z górki toczyłem się. Hipcia dopadła mnie po jakichś czterech kilometrach mojej pielgrzymki, zamieniliśmy się rowerami, na jej, sprawnym, dojechałem do auta i po chwili jechaliśmy w stronę Jeleniej Góry.
W serwisie działo się, tak jak zawsze dzieje się w serwisach w weekendy, tuż przed zamknięciem. Wszyscy nagle potrzebuja kupić rower, ustalić cenę, dopytać i pomacać. Chłopaki robią jakieś pilne naprawy, a w to wszystko wjeżdżam ja.
Na naprawę czekałem prawie godzinę. Gdy przyszło do płacenia, pojawił się problem - nie mam karty, została w hotelu. Ale od czego mamy najnowsze technologie i BLIK-a? Okazało się, że nie działa. Zabrałem rower i ruszyłem w poszukiwaniu czynnego Euronetu, bo tam można było w ten sposób wypłacać kasę. Jest. Nieczynny.
Wróciłem do serwisu i zapłaciłem w najbardziej okrężny sposób - zrobiłem przelew.
Po wszystkim wróciliśmy pod ścianę płaczu i tam (już w siąpiącej mżawce) nadrobiłem zaległości w podjeżdżaniu w kółko. Potem tylko skromny powrót do samochodu i czas na ostatnią porcję czeskiego piwa z widokiem na - dla odmiany - deszczowy Karpacz.
Na podjeździe, na którym planowałem się upodlić, ledwo kilka minut po jego rozpoczęciu, zobaczyłem nagły ruch w okolicy prawej kostki i coś czarnego uniemożliwiło mi jazdę. Na całe szczęście był to podjazd, więc zatrzymałem się w miejscu. Na zjeździe byłoby już po frytkach.
Tylna przerzutka wisiała sobie, w niewiarygodny wręcz sposób zaplątana w łańcuch i szprychy, ale na szczęście tak, że niczego nie uszkodziła.
Doprowadziłem plątaninę do porządku i zjechałem na dół, gdzie rozpocząłem poszukiwania czynnego serwisu. Na szczęście było jeszcze wcześnie, więc dzięki pomocy kolegów udało mi się namierzyć jeden serwis, który nie dość, że był otwarty, to jeszcze mógł mieć pasujący hak. Pozostałe serwisy odpowiadały krótko: hak tylko na zamówienie.
Ruszyłem z buta w kierunku samochodu: pod górkę pchałem, z górki toczyłem się. Hipcia dopadła mnie po jakichś czterech kilometrach mojej pielgrzymki, zamieniliśmy się rowerami, na jej, sprawnym, dojechałem do auta i po chwili jechaliśmy w stronę Jeleniej Góry.
W serwisie działo się, tak jak zawsze dzieje się w serwisach w weekendy, tuż przed zamknięciem. Wszyscy nagle potrzebuja kupić rower, ustalić cenę, dopytać i pomacać. Chłopaki robią jakieś pilne naprawy, a w to wszystko wjeżdżam ja.
Na naprawę czekałem prawie godzinę. Gdy przyszło do płacenia, pojawił się problem - nie mam karty, została w hotelu. Ale od czego mamy najnowsze technologie i BLIK-a? Okazało się, że nie działa. Zabrałem rower i ruszyłem w poszukiwaniu czynnego Euronetu, bo tam można było w ten sposób wypłacać kasę. Jest. Nieczynny.
Wróciłem do serwisu i zapłaciłem w najbardziej okrężny sposób - zrobiłem przelew.
Po wszystkim wróciliśmy pod ścianę płaczu i tam (już w siąpiącej mżawce) nadrobiłem zaległości w podjeżdżaniu w kółko. Potem tylko skromny powrót do samochodu i czas na ostatnią porcję czeskiego piwa z widokiem na - dla odmiany - deszczowy Karpacz.
- DST 57.54km
- Czas 02:35
- VAVG 22.27km/h
- Sprzęt Stefan
Komentarze
Ja tylko wiedziałem, że koksy łańcuchy rwą, ale żeby hak???!!! To co będzie następne? Jaką to trzeba mieć nogę???????
yurek55 - 17:49 wtorek, 27 czerwca 2017 | linkuj
Yurek, to oczywiste. Koksy urywają różne rzeczy w rowerach...
elizium - 09:19 wtorek, 27 czerwca 2017 | linkuj
Perypetie z tą przerzutką miałeś niewąskie. A jak doszło do urwania haka? Dlaczego?
yurek55 - 21:08 poniedziałek, 26 czerwca 2017 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!