Czwartek, 19 kwietnia 2012
Kategoria do czytania, transport
Na zewnątrz mokro, a wyjazd się szykuje
Z pracy wracałem Połczyńską, jedzie się fajnie, mknę sobie, nagle zauważam, że coś auta mnie jakoś tak trudniej wyprzedzają. Patrzę na licznik - 43km/h. Zapewne to był wiatr, a nie rezultat brudu zmytego z napędu, niemniej jednak postanowiłem wykorzystać tę sytuację i wyciągnąłem sobie 50km/h. Nowy rekord. Co tam, że z wiatrem, ważne, ze nie w tunelu.
Z rana uwierzyłem nowemu metele na słowo i założyłem, że, tak jak piszą, padało będzie tylko wieczorem. Wyszedłem prosto w deszcz, ale jakiś taki niewielki, stwierdziłem, że będzie przyjemnie - no i było. Jechałem sam, więc standard - Połczyńska. Jakoś tak spokojnie, nikt nie chciał nikogo rozjeżdżać.
Do pracy przyszedł namiot, tym razem Wabakimi 2, którego już testowaliśmy rok temu, a którego z powodu wady oddaliśmy. Może teraz będzie jakiś lepszy egzemplarz, bo namiot, mimo przeciętnych parametrów, naprawdę jest dobry, jeśli chodzi o tempo rozstawiania, możliwość rozstawienia w deszczu i przestronność. Do tego przyszła paczka z rzeczami ze sklepu rowerowego, dobrze, że pamiętałem, żeby zabrać sakwy.
Już prawie udało się kupić bilet na samolot, sam bilet to nie sztuka, samolotem trzeba przewieźć rowery. Strony linii lotniczych są zawsze niesamowicie precyzyjne, zatem postanowiłem zadzwonić na Call Center. "Call Center", nie "Infolinię", bo dzwonić trzeba aż do Norwegii. Zastanowiłem się wpierw, w jakim języku rozmawiać, bo to, że ingoranccy Norwegowie nie znają tak ważnego języka jak polski, było dla mnie więcej niż pewne. Norweskim z kolei władam świetnie, problem w tym, że jest to taka specjalna odmiana norweskiego, którą rozumiem tylko ja. Pozostał zatem angielski. Wystukałem numer, włączył się automat, zacząłem słuchać i przestraszyłem się, że z grona tych wszystkich bulgotnięć mam domyśleć się, którą cyfrę mam wybrać, żeby toto zaczęło do mnie mówić po angielsku. Coś mi się wydawało, że bulgotnięcia na początku zawierały słowo "english", rozłączyłem się i z radością, po kolejnym połączeniu, usłyszałem "For english press zero.". Dalej czekały mnie dwie rozmowy, przeprowadzone z jedną Norweżką i jednym Norwegiem, z tego badania wyciągam wniosek, że Norwegowie mówią lepiej po angielsku niż Norweżki. A propos Norweżki: zapomniałem zapytać, czy rozmawiam z Marit Bjoergen, w końcu powinni się domyślać, że Pan z Polski dzwoni i podstawiać do telefonu kogoś sławnego.
W każdym razie udalo mi się dogadać, a chwilę po tym, jak szczęśliwy, pełen informacji, odłożyłem telefon, Hipcia wystrzeliła mi "A może jednak ten WizzAir".
Nie ma. Z Węgrami to sobie sama gadaj! :)
Z rana uwierzyłem nowemu metele na słowo i założyłem, że, tak jak piszą, padało będzie tylko wieczorem. Wyszedłem prosto w deszcz, ale jakiś taki niewielki, stwierdziłem, że będzie przyjemnie - no i było. Jechałem sam, więc standard - Połczyńska. Jakoś tak spokojnie, nikt nie chciał nikogo rozjeżdżać.
Do pracy przyszedł namiot, tym razem Wabakimi 2, którego już testowaliśmy rok temu, a którego z powodu wady oddaliśmy. Może teraz będzie jakiś lepszy egzemplarz, bo namiot, mimo przeciętnych parametrów, naprawdę jest dobry, jeśli chodzi o tempo rozstawiania, możliwość rozstawienia w deszczu i przestronność. Do tego przyszła paczka z rzeczami ze sklepu rowerowego, dobrze, że pamiętałem, żeby zabrać sakwy.
Już prawie udało się kupić bilet na samolot, sam bilet to nie sztuka, samolotem trzeba przewieźć rowery. Strony linii lotniczych są zawsze niesamowicie precyzyjne, zatem postanowiłem zadzwonić na Call Center. "Call Center", nie "Infolinię", bo dzwonić trzeba aż do Norwegii. Zastanowiłem się wpierw, w jakim języku rozmawiać, bo to, że ingoranccy Norwegowie nie znają tak ważnego języka jak polski, było dla mnie więcej niż pewne. Norweskim z kolei władam świetnie, problem w tym, że jest to taka specjalna odmiana norweskiego, którą rozumiem tylko ja. Pozostał zatem angielski. Wystukałem numer, włączył się automat, zacząłem słuchać i przestraszyłem się, że z grona tych wszystkich bulgotnięć mam domyśleć się, którą cyfrę mam wybrać, żeby toto zaczęło do mnie mówić po angielsku. Coś mi się wydawało, że bulgotnięcia na początku zawierały słowo "english", rozłączyłem się i z radością, po kolejnym połączeniu, usłyszałem "For english press zero.". Dalej czekały mnie dwie rozmowy, przeprowadzone z jedną Norweżką i jednym Norwegiem, z tego badania wyciągam wniosek, że Norwegowie mówią lepiej po angielsku niż Norweżki. A propos Norweżki: zapomniałem zapytać, czy rozmawiam z Marit Bjoergen, w końcu powinni się domyślać, że Pan z Polski dzwoni i podstawiać do telefonu kogoś sławnego.
W każdym razie udalo mi się dogadać, a chwilę po tym, jak szczęśliwy, pełen informacji, odłożyłem telefon, Hipcia wystrzeliła mi "A może jednak ten WizzAir".
Nie ma. Z Węgrami to sobie sama gadaj! :)
- DST 20.66km
- Czas 00:50
- VAVG 24.79km/h
- VMAX 50.49km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Komentarze
Marit ssie. ;)
Kto wie, czy ów Norweg to nie sam Anders Behring Breivik. ;) mors - 14:44 poniedziałek, 23 kwietnia 2012 | linkuj
Kto wie, czy ów Norweg to nie sam Anders Behring Breivik. ;) mors - 14:44 poniedziałek, 23 kwietnia 2012 | linkuj
Może nie Marit Bjoergen, ale można z założyć z dużym prawdopodobieństwem, że gadałeś z blondynką. No chyba, że mają pełen outsourcing i call center mają w Indiach. To wtedy nie. :D
Niewe - 11:06 piątek, 20 kwietnia 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!