Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2012
Dystans całkowity: | 956.83 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 44:58 |
Średnia prędkość: | 21.28 km/h |
Maksymalna prędkość: | 48.73 km/h |
Liczba aktywności: | 29 |
Średnio na aktywność: | 32.99 km i 1h 33m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 31 lipca 2012
Kategoria do czytania, transport
Zakończenie lipca
Większym niż zwykle transportowym uderzeniem. Pomogła jedna sprawa do załatwienia.
- DST 24.79km
- Czas 01:12
- VAVG 20.66km/h
- VMAX 38.86km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Wtorek, 31 lipca 2012
Kategoria transport, do czytania
Muszę chyba szukać nowej drogi
Coraz więcej ludzi dowiaduje się o tym, że Dźwigowa jest otwarta i coraz więcej ich już spotykam. Nie wiem, czy to zjazdy są tak magiczne w płaskiej przecież Warszawie, czy ten konkretny zjazd jest taki uroczy? Mniej więcej połowa ludzi, jak tylko zacznie się droga w dół, przestaje od razu pedałować. I mkniemy sobie w dół około 15km/h, a wyprzedzić nie ma jak...
Wczoraj na szczęście przede mną jechał autobus i mogłem śmiało, z pięćdziesiątką na liczniku wyprzedzić trzech.
Dalej już była czysta transportówka - z tym że kursowe kręcenie było z Hipcią.
Wczoraj na szczęście przede mną jechał autobus i mogłem śmiało, z pięćdziesiątką na liczniku wyprzedzić trzech.
Dalej już była czysta transportówka - z tym że kursowe kręcenie było z Hipcią.
- DST 42.79km
- Czas 01:55
- VAVG 22.33km/h
- VMAX 48.73km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Poniedziałek, 30 lipca 2012
Kategoria do czytania, transport
Niektórzy kupują Mustangi...
... i jeżdżą z konikiem na masce. Inni znowu mają Jaguary, by na masce mieć kocura. Niektórzy kupują też rowery, by na rurze sterowej mieć fajne logo. Hipcia dzisiaj zawstydziła wszystkich jadąc z żywym pająkiem. :) Fajne bydlę było, centymetr cielska, z łapami ze dwa centymetry. Już przez noc zdążył sobie na linkach i przewodach hamulcowych utkać pajęczynę.
- DST 8.33km
- Czas 00:24
- VAVG 20.82km/h
- VMAX 38.86km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Sobota, 28 lipca 2012
Kategoria do czytania, > 50 km
Jedziemy sprawdzić, czy Śniardwy naprawdę istnieją
Jakoś się tak złożyło, że nigdy chyba jeżdżąc z rodzicami na Mazury, nie rozbiliśmy się nad Śniardwami, także nie pamiętam, żebym je kiedykolwiek widział. Hipcia też jakoś nie miała okazji, stąd wniosek, że jezioro może być tylko namalowane na mapie, a zupełnie nie istnieć w rzeczywistości. Zamiast niego może być, np. kolejny stadion, albo autostrada.
Rozłożyliśmy namiot i po całym dniu siedzenia w wodzie i na słońcu (temperatura nie pozwalała na nic innego), pod wieczór dosiedliśmy rowerów i ruszyliśmy... z początku w znane, bo zwiedzone już w zeszłym roku, ale od Wiartla już zaczęło się nieznane jak się patrzy. Początkowo asfalt wywiódł nas do Szerokiego Boru, gdzie przez całą wioskę przejechaliśmy po brukowanej drodze - coraz mniej już, niestety, jest miejsc, gdzie nie ma asfaltu. Skręciliśmy w prawo, przecięliśmy drogę piską i zanurzyliśmy się znowu w puszczę. Zaczęła się leśna, wyłożona kamieniami droga, mieliśmy zaraz odbić w lewo, ale skręt wyrósł trochę za wcześnie i minęliśmy go.
Skoro tak, to pojechaliśmy dalej, droga miała nas wyprowadzić tam, gdzie zamierzaliśmy jechać, na przeszkodzie stanęły dwa płoty z napisem na żółtej tablicy, której nawet nie trzeba było czytać, żeby wiedzieć, że dojechaliśmy do terenu wojskowego. Zawracamy i odbijamy w pierwszą rozsądną w prawo, po drodze włączając już oświetlenie. Hipcia zdążyła już ponarzekać, że to może nie tędy, ale wyrósł asfalt, a na asfalcie my. Można było oczywiście skręcić w lewo i dojechać do Niedźwiedziego Rogu krócej, ale niektórzy mają wstręt do wracania po swoich śladach, więc pojechaliśmy w kierunku Pisza, zakręcić pętlę. Dojechaliśmy do głównej, tam chwilę pobłądzilismy szukając właściwego skrętu, w końcu pojechaliśmy gdzieś bardziej na czuja - po kilku kilometrach pojawiły sie drogowskazy i byliśmy już pewni, że jedziemy na Niedźwiedzi Róg.
Drogowskazy były ciekawie pisane - odległości od celu były opisane mniej więcej tak (kolejnośc spotykania): 7km, 6km, 3km, 2km, 2.5km, 2km. :)
W końcu udało się dotrzeć - już po zmroku, ale widać jeszcze było, że drugiego brzegu nie widać. Ucieszeni tym, że jezioro istnieje, pojechaliśmy dalej - już asfaltem, w kierunku Rucianego. Było bardzo ciepło, póki sie jechało, było znośnie, każdy przystanek (mimo że było już po 21:00), od razu łączył się z byciem oblanym przez pot. Z ulgą przywitaliśmy chmurę chłodu między łąkami.
Gdy pojawil się asfalt, pojawiły się też samochody, na szczęście do samego Rucianego minęłiśmy ich zaledwie kilka. W Rucianem za to impreza i szaleństwo, centrum zapchane ludźmi, VW Golfami i techniawą, zatem podpytawszy taksiarza o kierunek, zwinęliśmy się czym prędzej. Tu już trafiliśmy na znany fragment drogi - do pokonania 10km do Karwicy i 7 na pole namiotowe.
Mazury mają to do siebie, ze drogi mają proste. Na ostatnim, szutrowym fragmencie, już zasypiałem, ze dwa razy zjechałem na obrzeże drogi, gdzie na szczęście było nierówno :)
Dojechaliśmy gdzieś przed pierwszą, zalegliśmy na pomoście z winem, potem w ramach rozbudzenia (bo znowu mnie śpioch wziął), poszliśmy zrobić grilla. Grillowanie skończyliśmy o 3:00, zasnęliśmy o czwartej, w akompaniamencie ryków gówniarzerii (z biwaku klasowego IIIb, jak potem napisali sprayem na trawie), rozważałem nawet wycieczkę do nich z dwoma argumentami do wyboru: racjonalnym lub siłowym, ale zapomniałem, bo zasnąłem. Zbudzili nas gdzieś o szóstej-siódmej, ale i tak zbudziłoby nas cholerne słońce.
Tyle było jeżdżenia, w niedzielę była jeszcze większa lampa zakończona burzą, pierwszy raz chowałem się przed burzą do samochodu. Chyba słusznie: od cholery połamanych drzew w okolicy, pioruny bijące w odległości kilkuset metrów... Wietrzysko się przetoczyło - do pięćdziesięciu kilometrów od jeziora jeszcze widziałem połamane drzewa. Po przeczytaniu relacji Kajmana uznałem, że u nas i tak było w miarę spokojnie.
Wracając do Warszawy natknęliśmy się jeszcze na korek... bo ludzie wracali akurat z Pikniku Country. Nadłożyłem 50km pojechawszy przez Łomżę, przynajmniej miałem luz na drodze aż do samych Marek.
Rozłożyliśmy namiot i po całym dniu siedzenia w wodzie i na słońcu (temperatura nie pozwalała na nic innego), pod wieczór dosiedliśmy rowerów i ruszyliśmy... z początku w znane, bo zwiedzone już w zeszłym roku, ale od Wiartla już zaczęło się nieznane jak się patrzy. Początkowo asfalt wywiódł nas do Szerokiego Boru, gdzie przez całą wioskę przejechaliśmy po brukowanej drodze - coraz mniej już, niestety, jest miejsc, gdzie nie ma asfaltu. Skręciliśmy w prawo, przecięliśmy drogę piską i zanurzyliśmy się znowu w puszczę. Zaczęła się leśna, wyłożona kamieniami droga, mieliśmy zaraz odbić w lewo, ale skręt wyrósł trochę za wcześnie i minęliśmy go.
Skoro tak, to pojechaliśmy dalej, droga miała nas wyprowadzić tam, gdzie zamierzaliśmy jechać, na przeszkodzie stanęły dwa płoty z napisem na żółtej tablicy, której nawet nie trzeba było czytać, żeby wiedzieć, że dojechaliśmy do terenu wojskowego. Zawracamy i odbijamy w pierwszą rozsądną w prawo, po drodze włączając już oświetlenie. Hipcia zdążyła już ponarzekać, że to może nie tędy, ale wyrósł asfalt, a na asfalcie my. Można było oczywiście skręcić w lewo i dojechać do Niedźwiedziego Rogu krócej, ale niektórzy mają wstręt do wracania po swoich śladach, więc pojechaliśmy w kierunku Pisza, zakręcić pętlę. Dojechaliśmy do głównej, tam chwilę pobłądzilismy szukając właściwego skrętu, w końcu pojechaliśmy gdzieś bardziej na czuja - po kilku kilometrach pojawiły sie drogowskazy i byliśmy już pewni, że jedziemy na Niedźwiedzi Róg.
Drogowskazy były ciekawie pisane - odległości od celu były opisane mniej więcej tak (kolejnośc spotykania): 7km, 6km, 3km, 2km, 2.5km, 2km. :)
W końcu udało się dotrzeć - już po zmroku, ale widać jeszcze było, że drugiego brzegu nie widać. Ucieszeni tym, że jezioro istnieje, pojechaliśmy dalej - już asfaltem, w kierunku Rucianego. Było bardzo ciepło, póki sie jechało, było znośnie, każdy przystanek (mimo że było już po 21:00), od razu łączył się z byciem oblanym przez pot. Z ulgą przywitaliśmy chmurę chłodu między łąkami.
Gdy pojawil się asfalt, pojawiły się też samochody, na szczęście do samego Rucianego minęłiśmy ich zaledwie kilka. W Rucianem za to impreza i szaleństwo, centrum zapchane ludźmi, VW Golfami i techniawą, zatem podpytawszy taksiarza o kierunek, zwinęliśmy się czym prędzej. Tu już trafiliśmy na znany fragment drogi - do pokonania 10km do Karwicy i 7 na pole namiotowe.
Mazury mają to do siebie, ze drogi mają proste. Na ostatnim, szutrowym fragmencie, już zasypiałem, ze dwa razy zjechałem na obrzeże drogi, gdzie na szczęście było nierówno :)
Dojechaliśmy gdzieś przed pierwszą, zalegliśmy na pomoście z winem, potem w ramach rozbudzenia (bo znowu mnie śpioch wziął), poszliśmy zrobić grilla. Grillowanie skończyliśmy o 3:00, zasnęliśmy o czwartej, w akompaniamencie ryków gówniarzerii (z biwaku klasowego IIIb, jak potem napisali sprayem na trawie), rozważałem nawet wycieczkę do nich z dwoma argumentami do wyboru: racjonalnym lub siłowym, ale zapomniałem, bo zasnąłem. Zbudzili nas gdzieś o szóstej-siódmej, ale i tak zbudziłoby nas cholerne słońce.
Tyle było jeżdżenia, w niedzielę była jeszcze większa lampa zakończona burzą, pierwszy raz chowałem się przed burzą do samochodu. Chyba słusznie: od cholery połamanych drzew w okolicy, pioruny bijące w odległości kilkuset metrów... Wietrzysko się przetoczyło - do pięćdziesięciu kilometrów od jeziora jeszcze widziałem połamane drzewa. Po przeczytaniu relacji Kajmana uznałem, że u nas i tak było w miarę spokojnie.
Wracając do Warszawy natknęliśmy się jeszcze na korek... bo ludzie wracali akurat z Pikniku Country. Nadłożyłem 50km pojechawszy przez Łomżę, przynajmniej miałem luz na drodze aż do samych Marek.
- DST 72.73km
- Czas 04:11
- VAVG 17.39km/h
- VMAX 37.06km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Piątek, 27 lipca 2012
Kategoria do czytania, transport
Z pracy jechałem
I tyle pamiętam, co znaczy, że na pewno tylko z pracy jechałem. Bo, w przeciwieństwie do innych, jak ja czegoś nie pamiętam, to znaczy, że się nie zdarzyło. Takie założenie wspaniale ułatwia życie.
- DST 13.61km
- Czas 00:37
- VAVG 22.07km/h
- VMAX 40.03km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Piątek, 27 lipca 2012
Kategoria do czytania, transport
Z braku większych wydarzeń...
... będę relacjonował te mniejsze. A zatem:
1. Znowu utknąłem pod wiaduktem przy Dźwigowej za starszą panią.
2. Dziś rano widziałem, jak Policja aresztuje śmieciarkę.
Publiczność: brawa, oklaski.
Jeśli komuś mało, może sobie tutaj dodać dowolnej treści psioczenie na rowerowych patałachów i rowerowe bydło. To pasuje do każdego dnia.
[edit]
A w ramach odprężenia zupełnie nierowerowy film.
1. Znowu utknąłem pod wiaduktem przy Dźwigowej za starszą panią.
2. Dziś rano widziałem, jak Policja aresztuje śmieciarkę.
Publiczność: brawa, oklaski.
Jeśli komuś mało, może sobie tutaj dodać dowolnej treści psioczenie na rowerowych patałachów i rowerowe bydło. To pasuje do każdego dnia.
[edit]
A w ramach odprężenia zupełnie nierowerowy film.
- DST 25.84km
- Czas 01:06
- VAVG 23.49km/h
- VMAX 42.89km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Czwartek, 26 lipca 2012
Kategoria do czytania, transport
Jeden pęknięty łańcuch i jedna jałówka
Gdy jeszcze w pracy siedziałem zadzwoniła Hipcia, że zerwała łańcuch. Ją czekał spacer, a mnie kilka minut naprawy tego w domu. Na szczęście udało się to zrobić i ruszyć w kierunku kursu.
Przy Radiowej niebieskie coś przejechało bardzo, bardzo blisko mnie i akurat zatrzymało się na czerwonym. "Szczęście mi sprzyja!", pomyślałem. Podjechałem i grzecznie puknąłem w szybkę, by zaraz tego pożałować. Przestraszyłem bowiem panią za kółkiem, która chwilowo rozmawiała sobie przez telefon. Jak już wyrównała tętno po tym jakże stresującym zdarzeniu (nie wiem, cholera, może zorientowała się, że od pół godziny kieruje samochodem?), moje oczy napotkały jej oczy... Kompletne niezrozumienie i pustka, połączone z zaskoczeniem wyzierały z jej oczodołów, miałem wrażenie, ze większe zrozumienie w oczach miewają krowy. Opuściła jednak okno... z tyłu. Bała się, że wejdę do środka, czy co? Po moim pytaniu "kto cię laleczko uczył jeździć", zatrajkotała do słuchawki "Poczekaj, poczekaj, chwilę, bo tu pan mnie chce okrzyczeć". W tym momencie zwątpiłem we wszystko, w świat, we wszechświat i w sens istnienia Boga. Bo jeśli to coś było stworzone na boskie podobieństwo, to ja proszę skierowanie do piekła: o Szatanie mam jakieś wyobrażenie i pewnie się nie zawiodę. Po tym, jak powiedziałem, ze zostawiła mi przy wyprzedzaniu dziesięć centymetrów, poczułem, że pustka i niezrozumienie w jej oczach wchłaniają mnie jeszcze bardziej. Rzuciłem zatem "Naucz się kurwa, jeździć" i pojechałem w cholerę.
Z powrotem na szczęście jechaliśmy świeżo po deszczu, więc na DDRach panował zupełny spokój, czego nie można powiedzieć o DDR rano - kolejki przy światłach, chaos (bo jak zawsze każdy musi ruszyć jako pierwszy, a że z obu stron często rusza cała chmara, to rezultat bywa zabawny). Pożegnaliśmy się z Hipcią, w międzyczasie bydło pojechało już w cholerę i mogłem spokojnie dotrzeć do pracy.
Przy Radiowej niebieskie coś przejechało bardzo, bardzo blisko mnie i akurat zatrzymało się na czerwonym. "Szczęście mi sprzyja!", pomyślałem. Podjechałem i grzecznie puknąłem w szybkę, by zaraz tego pożałować. Przestraszyłem bowiem panią za kółkiem, która chwilowo rozmawiała sobie przez telefon. Jak już wyrównała tętno po tym jakże stresującym zdarzeniu (nie wiem, cholera, może zorientowała się, że od pół godziny kieruje samochodem?), moje oczy napotkały jej oczy... Kompletne niezrozumienie i pustka, połączone z zaskoczeniem wyzierały z jej oczodołów, miałem wrażenie, ze większe zrozumienie w oczach miewają krowy. Opuściła jednak okno... z tyłu. Bała się, że wejdę do środka, czy co? Po moim pytaniu "kto cię laleczko uczył jeździć", zatrajkotała do słuchawki "Poczekaj, poczekaj, chwilę, bo tu pan mnie chce okrzyczeć". W tym momencie zwątpiłem we wszystko, w świat, we wszechświat i w sens istnienia Boga. Bo jeśli to coś było stworzone na boskie podobieństwo, to ja proszę skierowanie do piekła: o Szatanie mam jakieś wyobrażenie i pewnie się nie zawiodę. Po tym, jak powiedziałem, ze zostawiła mi przy wyprzedzaniu dziesięć centymetrów, poczułem, że pustka i niezrozumienie w jej oczach wchłaniają mnie jeszcze bardziej. Rzuciłem zatem "Naucz się kurwa, jeździć" i pojechałem w cholerę.
Z powrotem na szczęście jechaliśmy świeżo po deszczu, więc na DDRach panował zupełny spokój, czego nie można powiedzieć o DDR rano - kolejki przy światłach, chaos (bo jak zawsze każdy musi ruszyć jako pierwszy, a że z obu stron często rusza cała chmara, to rezultat bywa zabawny). Pożegnaliśmy się z Hipcią, w międzyczasie bydło pojechało już w cholerę i mogłem spokojnie dotrzeć do pracy.
- DST 40.67km
- Czas 01:50
- VAVG 22.18km/h
- VMAX 42.51km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Środa, 25 lipca 2012
Kategoria do czytania, transport
Dojazdy
Droga przez Kleszczową>Chrobrego>Dźwigową zostaje chyba na stałe zapatentowana jako opcja powrotna z pracy. Nie muszę przemierzać fragmentu Prymasa, jeden, dwóch rowerzystów podążających w moim kierunku i tyleż z naprzeciwka; nawet w godzinach szczytu. Minusem jest fragment Kleszczowej, gdy jest korek, ale nie spowalnia mnie to jakoś znacząco.
Na pewno trzeba zrezygnować z jazdy DDR pod koniec, gdy przy Alejach pojawiają się ekrany; przejazd rowerowy jest nieco dupny, a jezdnia ma dwa pasy, zmieszczę się. Wczoraj z kolei zakorkowałem się przy nowej ścieżynce pod wiaduktem przy Dźwigowej, zastanawiałem się, kiedy trafię na kogoś, kto będzie jechał przede mną i jechał zdecydowanie za wolno. Wyprzedzić kobity nie było jak, zatem musiałem całe pięćset metrów przemękolić za nią.
Z rana z kolei rowerowy tłum: wyszło słońce, to i ludzie wyszli. Na szczęście obyło się bez większych zagrożeń dla życia.
Na pewno trzeba zrezygnować z jazdy DDR pod koniec, gdy przy Alejach pojawiają się ekrany; przejazd rowerowy jest nieco dupny, a jezdnia ma dwa pasy, zmieszczę się. Wczoraj z kolei zakorkowałem się przy nowej ścieżynce pod wiaduktem przy Dźwigowej, zastanawiałem się, kiedy trafię na kogoś, kto będzie jechał przede mną i jechał zdecydowanie za wolno. Wyprzedzić kobity nie było jak, zatem musiałem całe pięćset metrów przemękolić za nią.
Z rana z kolei rowerowy tłum: wyszło słońce, to i ludzie wyszli. Na szczęście obyło się bez większych zagrożeń dla życia.
- DST 26.36km
- Czas 01:08
- VAVG 23.26km/h
- VMAX 39.63km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Wtorek, 24 lipca 2012
Kategoria do czytania, transport
Kompensacja
Ja się nie znam, bo literatury fachowej nie znam, ale z tego, co czytam u trenujacych koleżanek i kolegów, to kompensacja, to jest coś takiego, że jak się człowiek dzień wcześniej zmęczy, albo mu się po prostu nie chce i wlecze się jak lebiega, to mówi, że robi kompensację i robi to samo, ale już jest profesjonalnie. Jak używa pulsometru, to może powiedzieć, że "jedzie w strefie", bo wtedy to już jest w ogóle, że no no. Czasami taką kompensację nakazuje trener i wtedy już w ogóle dupa kryta, bo chciałbym, ale, cholera, nie mogę, nie pozwolił mi drań i już.
Zatem wczoraj, po dwóch dniach zasuwania z sakwami pod wiatr, nie miałem zupełnie ochoty na spieszenie się i postanowiłem, dla odmiany, pokompensować zamiast się wlec. Nawet utrzymałem się w pierwszej strefie (taksiarskiej, druga to już trzeba poza Warszawę wyjechać i trzeba szybciej jeździć, żeby zdążyć na czas do domu). Różnica znaczna - czułem się profesjonalnie z takim kompensowaniem, że ojacię. Trzeba to częściej robić.
Jak już dojechałem do domu, to przyszedł czas na ruszenie w kierunku kursowym i z powrotem. Rano, gdy jechaliśmy do pracy, Hipcia narzekała, że coś wolno jedziemy, zatem, zapewne, nieświadomie kompensowaliśmy. Znowu w pierwszej strefie. Szaleństwo.
Zatem wczoraj, po dwóch dniach zasuwania z sakwami pod wiatr, nie miałem zupełnie ochoty na spieszenie się i postanowiłem, dla odmiany, pokompensować zamiast się wlec. Nawet utrzymałem się w pierwszej strefie (taksiarskiej, druga to już trzeba poza Warszawę wyjechać i trzeba szybciej jeździć, żeby zdążyć na czas do domu). Różnica znaczna - czułem się profesjonalnie z takim kompensowaniem, że ojacię. Trzeba to częściej robić.
Jak już dojechałem do domu, to przyszedł czas na ruszenie w kierunku kursowym i z powrotem. Rano, gdy jechaliśmy do pracy, Hipcia narzekała, że coś wolno jedziemy, zatem, zapewne, nieświadomie kompensowaliśmy. Znowu w pierwszej strefie. Szaleństwo.
- DST 41.27km
- Czas 01:52
- VAVG 22.11km/h
- VMAX 41.41km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Poniedziałek, 23 lipca 2012
Kategoria do czytania, transport
Do pracy, ciut zaspany
Stówka stówce nierówna - jakoś wyprawowe, na które poświęcaliśmy około czternastu godzin (w tym dziewięć godzin jazdy), wchodziły jak marzenie. Takie cywilne, zawierajace się w limicie sześciu-siedmiu godzin (w tym pięć godzin jazdy), jakoś się odbijają na człowieku bardziej. A jako że nie wyspałem się od zeszłego weekendu, to dziś też byłem cholernie niewyspany. I tu pojawia się piękno opinii, jaką mam w pracy: przychodzę wymięty i zaspany, i nie wita mnie naturalne pytanie "Gdzie chlałeś wczoraj?", tylko "Co, byłeś wczoraj na Jurze się wspinać?". :)
- DST 8.34km
- Czas 00:23
- VAVG 21.76km/h
- VMAX 34.51km/h
- Sprzęt Unibike Viper