Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wpisy archiwalne w kategorii

< 50km

Dystans całkowity:11464.23 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:482:43
Średnia prędkość:23.75 km/h
Maksymalna prędkość:68.12 km/h
Suma podjazdów:5953 m
Maks. tętno maksymalne:191 (98 %)
Maks. tętno średnie:164 (84 %)
Suma kalorii:44964 kcal
Liczba aktywności:304
Średnio na aktywność:37.71 km i 1h 35m
Więcej statystyk
Środa, 15 sierpnia 2012 Kategoria < 50km, do czytania

Plaża i skromne kółko szlakami

Namiot - plaża - namiot.

Potem, już po zachodzie, wycieczka rowerowym szlakiem, dobiliśmy po kilku kilometrach do asfaltu, dalej już nie było sensu pchać się w lasy, wróciliśmy asfaltem.
  • DST 45.97km
  • Czas 03:21
  • VAVG 13.72km/h
  • VMAX 35.42km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
Środa, 18 lipca 2012 Kategoria do czytania, transport, < 50km

Nadarzyn na dwa przełożenia

Zaczynając od tytułu, jak wiadomo, jeżdżę na rezerwowym kole, które ma z tyłu wytarte zębatki nr 6 i 7. Przerzutki tylnej, jako że czekam na nowe koło, nie chciało mi się regulować, zatem z tyłu prawie nigdy nic nie zmieniam, korzystam tylko z przedniej przerzutki. W zasadzie nie wiem po co, bo na pagórkowatą Warszawę to i jedno przełożenie wystarczy.

Wieczorem miałem odwieźć auto do mechanika, więc zapakowałem doń rower, zajechałem do Nadarzyna i gdzieś po 21:00 wcisnąłem słuchawki do uszu i ruszyłem w kierunku Warszawy. Jechało się bardzo przyjemnie, wioski pełne batmanów, ale mentalności tam już chyba nigdy sie nie zmieni (ja tu od gówniarza bez świateł jeżdżę i żyję, to na wuj mi te światła?). Zajechałem do Pruszkowa i szukałem skrętu w prawo, z którego jedzie się w lew na Poznań (docelowo przez Piastów na Ursus). Przegapiłem i wyleciałem na Jerozolimskich, stwierdziłem, że skoro dobrze się jedzie, to już pojadę tamtędy. Podsumowanie dokonane w domu wykazało, że straciłem osiem minut z sześćdziesięciu na stanie na światłach.

Jadąc wczoraj, myślałem sobie, jak to byłoby fajnie, gdybym miał szosówkę. Rzadko miewam okazję zrobić trasę po szosie dłuższą niż kilkaset metrów od jednych do drugich świateł, a tu byłaby okazja. Szosówkę też kupię, jak wymyślę, jak miałbym to wszystko upchnąć w mieszkaniu.

Rzadko sobie włączam ustrojstwa GPSowe, a skoro teraz była okazja, to i sobie trasę prześledziłem:
  • DST 42.63km
  • Czas 01:42
  • VAVG 25.08km/h
  • VMAX 38.86km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
Sobota, 7 lipca 2012 Kategoria do czytania, < 50km

Jeziorko Kiełpińskie

W piątek zakupiłem amortyzator, w sobotę przyciąłem, instaluję... ni cholery sie nie da. Albo chodzi ciężko, ale luzów nie ma, albo chodzi lekko, ale są cholerne luzy. Poprzedni chodził dobrze (a był nowy), więc wątpię, żeby była to kwestia łożysk, pewnie chodzi o moje doświadczenie.

Niemniej jednak Hipcia naciskała, żeby ruszyć kuper i pojechać nad wodę, byle sprawnie, bo wieczorem siatkarze grają. Dobrze więc - w akompaniamencie moich pomruków i brzydkich słów (bo miałem rower do jazdy prosto - skręcanie było utrudnione), ruszyliśmy w kierunku Łomianek - prościutko Estrady > Trenów > Kampinoska > Wiślana. Stamtąd już znaną Kościelną Drogą pod jeziorko. Montujemy się w zacisznej zatoczce i ładujemy do chłodnej wody. Niestety, chwilę później spokój zakłócają nam gówniarze, którzy również postanowili tam się rozbić; dobrze, że byli w miarę cicho.

Pomoczyliśmy tyłki i wróciliśmy do domu tą samą drogą - spóźnieni tylko kilka minut na pierwszego seta.
  • DST 34.88km
  • Czas 01:37
  • VAVG 21.58km/h
  • VMAX 35.15km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
Niedziela, 24 czerwca 2012 Kategoria do czytania, < 50km

Niedzielna przejażdżka w okolice Łomianek

Sobota została dniem serwisowym, łańcuchy zostały zdjęte, wyczyszczone, nadmiar bagażników odinstalowany, hamulce przeglądnięte: rowery przygotowane do jazdy miejskiej. Dodatkowo wyskoczyliśmy na ściankę, zobaczyć, jak się będzie wchodziło po tak długiej przerwie.

W niedzielę za to obiecałem wycieczkę, zatem ruszyliśmy: przez Lasek na Bemowie i wypoczynek na Łączce Telezajączka (nasza ulubiona miejscówka), dalej Estrady i prosto do Łomianek. Stamtąd, ponieważ byliśmy ograniczeni czasowo, nie jechaliśmy się przekąpać nad jeziorem, tylko zjechaliśmy w prawo, przecięliśmy Park Młociński i zajechaliśmy na lody do miejsca oznaczonego przez żółte "M"; wszystkie stojaki rowerowe zajęte, aż miło popatrzeć.

Dalej przez okolice cmentarza, ponownie Estrady i Sikorskiego aż do Starych Babic (przez nowe rondo i fragment DDR) i dalej znaną drogą przez Lachtorzew. Przedłużyliśmy jeszcze drogę przez nieodwiedzaną do tej pory ulicę Kartezjusza i tak spokojnie zajechaliśmy do domu. Kolano nie bolało, ale z taką prędkością jadąc dziwiłbym się, gdyby bolało.

Dziwna sprawa: kierowcy zachowywali tak piękne odstępy wyprzedzając nas, że nie można było uwierzyć, że jesteśmy w Polsce. Jakaś akcja poprawnego wyprzedzania rowerzystów była, czy co?
  • DST 41.87km
  • Czas 02:20
  • VAVG 17.94km/h
  • VMAX 37.06km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
Poniedziałek, 18 czerwca 2012 Kategoria < 50km, sakwy

Dzień 17

#relacja powstaje#
  • DST 40.50km
  • Czas 02:55
  • VAVG 13.89km/h
  • VMAX 41.77km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
Niedziela, 18 marca 2012 Kategoria do czytania, waypointgame, < 50km, kampinos

Do Kampinosu

W sobotę rowerowanie wyszło średnio, poszliśmy na cztery godziny wspinaczki, potem trochę obowiązków domowych i już nam się odechciało. W niedzielę za to postanowiliśmy wykorzystać słońce i, jak cała Warszawa, wyjść na rower. Pojechaliśmy zatem rzadziej przez nas uczęszczaną trasą, przez Lachotrzew. Całą drogę jechaliśmy obok siebie, w myśl aktualnych przepisów, żadne auto nie miało potrzeby trąbić, aż do... babickiego cmentarza. Tam nagle za sobą usłyszałem klakson. Obejrzałem się i za kierownicą jadącego za mną samochodu (jasnozielone suzuki swift, blach nie zapamiętałem) ujrzałem wyraźnie poirytowaną siksę. Wzruszyłem ramionami, bo co mnie to, że ona się tam denerwuje, ale postanowiła zatrąbić drugi raz. Znów się obejrzałem, miałem wrażenie, że czegoś oczekiwała ode mnie. Nie wiem, czego chciała. Jechała za mną równiutkie piętnaście sekund, zanim mnie wyprzedziła, drąc o coś pysk (słyszałem, bo miała uchylony szyberdach, wiosna w końcu). Nie słuchałem, ale z miny i postawy ciała wywnioskowałem, że ma o coś pretensje. W aucie jeszcze była jedna siksa i, co zauważyłem na końcu, rozparte na tylnej kanapie prosię, które gwałtownym ruchem obejrzało się na mnie, gdy stukałem się po głowie. Prosię, jestem pewien, miało na sobie czarny, kreszowy dres. Byłem głęboko przekonany, że za moment się zatrzyma i będziemy mogli wspólnie zastanowić się, dlaczego szkoda jej było piętnastu sekund jechania za rowerzystami, ale nie szkoda jej kilku minut na pyskówkę; jednak nie zatrzymała się, może świniak musiał szybko dostać paszę, ta teoria jest mocna, bo akurat zatrzymali się pod sklepem.

Dalej droga poprowadziła nas prościutko przez Lipków w kierunku Hornówka. Mijaliśmy sporo ludków na rowerach, jadących na szczęście w przeciwną stronę. W Hornówku zbiliśmy na Truskaw i tu już pojechaliśmy gęsiego, bo na tej drodze raz, że dziury, dwa, że kierowcy potrafią czynić cuda. Zajechaliśmy pod wiaty przy czarnym szlaku tylko po to, zeby usiąść, zdjąć z siebie bluzy, popatrzeć na gromadę, która chyba własnie wróciła ze wspólnej wycieczki i pogapić się w mapę. Czekały na nas bowiem Wrzosowiska, a konkretnie ich skraj, przy którym stała sobie ambona. Okazało się, że bez kąpieli od tej strony nie dotrzemy, musieliśmy objechać i zaatakować od strony drogi palmirskiej, która była przepięknie błotnista. W końcu z niej zjechaliśmy, trochę jadąc, trochę pchając, trochę obchodząc bajora dotarliśmy pod samą ambonę, gdzie sobie siedział ktoś. Ktoś okazał się na szczęście nie myśliwym, ale chętnie współpracował, pozwolił wyleźć na górę, zdobyć vlepkę, nawet pogadaliśmy sobie o grze.

Stamtąd mielismy jechać jeszcze dalej w puszczę, ale postanowilismy zatrzymać się na piwo, po krótkim poszukiwaniu miejsca zatrzymaliśmy się i, w ciszy szumu krzewów, przy świergocie ptaków, odpoczywaliśmy. W końcu jednak trzeba było spojrzeć na zegarek, okazało się, że nie mamy po co jechać dalej, musieliśmy jeszcze zdążyć do Wola Parku... zatem, niestety, trzeba bylo zrobić w tył zwrot i pojechać do domu, tym razem przez Izabelin i, skrętem w prawo, przez Stare Babice.

Widok z miejscówki © Hipek99


Rowery w trawie puszczy © Hipek99


Perła w kniei © Hipek99
  • DST 37.47km
  • Czas 02:07
  • VAVG 17.70km/h
  • VMAX 31.09km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
Niedziela, 26 lutego 2012 Kategoria do czytania, waypointgame, < 50km

Ursynowskie waypointy

Sobotę odpuścilismy rowerowo i przeznaczyliśmy na przygotowanie do urlopu, jak również na popołudniowe odwiedzenie ścianki na Nowowiejskiej. W niedzielę za to postanowiliśmy porowerować: w rytmie oglądanego z nudów przez Hipcię familinego filmu "Szkoła Rocka" przeczyściłem rowery, potem spakowaliśmy wszystko i po zmroku wyruszyliśmy w trasę.

Początek był standardowy do bólu: Górczewska>Prymasa>Bitwy>Banacha>Rostafińskich>Boboli>Wołoska>Domaniewska>Modzelewskiego. Po drodze złapał nas całkiem spory (w stosunku do prognozy na niedzielę) śnieg. Dotarliśmy do Rzymowskiego, tam wskoczyliśmy na jezdnię, przemknęliśmy pod Puławską i skręciliśmy w KEN. Na pierwszy strzał poszła Wieża z bardzo fajną zagadką. Potem, stosunkowo blisko, czekał Platan, gdzie zakładam cieplejsze rękawiczki. To jest jednak wielki minus tej gry: waypointowanie chłodzi. Mniejsza, gdy jadę trzydzieści kilometrów, by odhaczyć jedną miejscówkę i wrócić, jednak gdy między kolejnymi punktami jest około kilometra, a do tego, żeby do tak nadźganych waypointów dotrzeć, trzeba jeszcze robić trochę przystanków nawigacyjnych, człowiek marznie. Kolejny przystanek, Alternatywy 4, był też bardzo blisko, przy Lidlu robimy postój i pakujemy Hipci ogrzewacze do rękawiczek. W tym momencie w końcu można odrobinę się rozpędzić, do Pająka było ze dwa kilometry, zanim ochłodziliśmy się przy nim, już byliśmy przy Bazarku. Na sam koniec pozostawiliśmy sobie Kolektor.

Powrót wykręciliśmy przez okolice Kopy Cwila, porównując odczuwanie temperatury z dzisiaj (odrobinę poniżej zera) i sprzed dwóch tygodni (około dwudziestu poniżej). Jednak między jednym a drugim jest różnica.

Wyprawa wyszła ciekawa, pierwotnie mieliśmy zakręcic kółko po okolicach Izabelina, ale koniec końców zdecydowaliśmy się na Ursynów. Im częściej tam bywam, tym bardziej nie lubię tej dzielnicy. Jest męcząca i nudna... ale o tym już chyba kiedyś pisałem. Plusem jest na pewno, że udało się odwiedzić zaległe, czekające waypointy.
  • DST 48.86km
  • Czas 02:57
  • VAVG 16.56km/h
  • VMAX 32.33km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
Sobota, 11 lutego 2012 Kategoria do czytania, waypointgame, < 50km

Raz - to przypadek, dwa - to wyjątek, trzy - to zbieg okoliczności, cztery - to już seria

Tydzień i dwa tygodnie, i trzy tygodnie temu wychodziliśmy na rower w sobotę pod wieczór. W tym tygodniu też się tak złożyło, a zatem - mamy serię, czy tam tradycję wieczorno-sobotnich wyjazdów w zimę. Nie chciało mi się, oj, nie chciało okrutnie. Ale wiedział człowiek, bo jest mądry, że jak już wsadzi tyłek na siodło, to będzie lepiej.

Celem był Ursynów, a raczej jego północna granica. Pojechaliśmy starą, znaną, zjeżdżoną do bólu (przynajmniej przeze mnie) trasą: Górczewska-Prymasa-Bitwy-Banacha-Rostafińskich-Boboli-Wołoska. Przy Rzymowskiego odbiliśmy w Gotarda, bo czekał tam Okrąglak, sam WP niczym jakoś nie wyróżniający się, ale lubię tamte okolice. Tam robimy pierwszą przerwę na herbatę.

Dalej poprowadziłem tylko mi znanymi ścieżkami ;), dzięki czemu udało mi się zmylić czujną Hipcię i z zaskoczenia wyprowadzić tuż przy Puławskiej w okolicy Murala. Tamte okolice to zawsze taki lokalny biegun wilgoci, tym razem jakoś było znośnie, zatem sprawnie zbieramy się w kierunku przejścia podziemnego, bo czekała na nas Kopa Cwila. Przejście pod Puławską, całe nadźgane graffiti, to kapitalne miejsce na WP, problem w tym, że jest ich tam już trochę w okolicy. Do Kopy dojeżdżamy bez większych problemów, na miejscu wita nas ostry chłód, w ruch idą ogrzewacze dłoni, bo trzeba trochę pochodzić w poszukiwaniu odpowiedniej ławki. Ławka sie nie odnalazła, dla pewności obchodzimy jeszcze okoliczne, ja dodatkowo objeżdżam jeszcze teren. A dnia kolejnego okazało sie, że kod jednak był. :(

Wracamy do przejścia spacerem, bo Hipcia grzała sobie dłonie zwinąwszy je w pięści, w przejściu robimy pauzę na ogrzewacze i herbatę. Stamtąd do domu kierujemy się przez Rzymowskiego. Tradycją jest, że przy każdym wyjeździe słyszymy jakiś "ciekawy tekst". I tak - przy pierwszym wyjeździe był przestraszony dresik i jego "O kurwa!", przy drugim: "Patrz, jakie waryjoty, na rowerach!", przy trzecim podpity facet stojący na przystanku, który obudził chyba całe osiedle swoim "Jesteście debeściaki! Łaaaaaaaaa!" (czuliśmy się jak kolarze na TdP ;) ). Tym razem było skromne "Kurwa, patrz, na rowerach!".
  • DST 32.19km
  • Czas 02:03
  • VAVG 15.70km/h
  • VMAX 32.65km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
Sobota, 4 lutego 2012 Kategoria < 50km, waypointgame, do czytania

W pogardzie mając tnące szpony mrozu...

W piątek wieczorem odbyło się WaypointBeer. Co się działo, kto przyszedł i gdzie w końcu wylądowaliśmy, pisać nie będę, kto był, ten wie, kto nie był, niech przyjdzie następnym razem. ;)

W sobotę za to Hipcia, dostała ataku aktywności i już od ósmej (ósmej, kruca, a wróciliśmy o wpół do czwartej!) usiłowała mnie obudzić. Co koniec końców udało się, jednak nie o ósmej i nie o dziewiątej ;) A jak już się zwlekliśmy, to nam się nigdzie nie chciało ruszać. I tak poczekaliśmy na tradycyjną godzinę rozpoczęcia weekendowego rowerowania. 21:00 :)

Powoli ubraliśmy się, spakowaliśmy wszystko, żeby nie zleszczyć tak jak ostatnio zabraliśmy cztery żelowe i dwa solne ogrzewacze do rąk i termos. Info dla Morsa, który najwyraźniej potrzebuje takich danych: według prognozy temperatura uśredniona miała oscylować w granicach 21-24 na minusie, odczuwalna: 25-30 poniżej zera.

Ruszamy zatem w mroźną Warszawę. Pierwszym punktem docelowym miał być Zając w Kapuście, zatem wybierając optymalną drogę skierowaliśmy się na Al. Solidarności, budząc popłoch, zazdrość i zamieszanie. I rozbawienie panów straźników miejskich, którzy uśmiechali się do nas życzliwie, stojąc obok na światłach. Gazeta w internecu mówiła, że Most Śląsko-Dąbrowski jest zamknięty, że nagroda za wjazd to 500zł, ale jednoślady mogą jechać. To pojechaliśmy więc. Nie wiem, kto tworzył wszystkie rozjazdy przed tunelem na trasie W-Z, ale miał fantazję. Samochodem może i sprawnie, jak się ma lusterka, rowerem dwukrotnie lądowaliśmy na złym pasie, dobrze, że ruch był niewielki. Na miejscu, przed mostem, faktycznie: na znaku jak wół: jednoślady jadą bez mandatu. Przemarznięta Wisła robi ciekawe wrażenie, zastanawialiśmy się, czy w taką pogodę komuś będzie się chciało stać i pilnować wjazdu - a jednak tak: trzy samochodziki zatrzymane przez miłych panów Straszników. Za mostem odhaczamy placyk, zmieniam baterie w lampce i kierujemy się ul. Jagiellońską na południe. Przy waypoincie z Zającem zużywam pierwszy ogrzewacz - ciepło znika momentalnie, w domu grzał pół godziny, tu - zaledwie pięć minut, ale dobrze, że ręce wyciągnięte do wpisania kodu na telefon (do notatek na mrozie ołówek, ołówek bierz, idioto!) wracają do temperatury. Dalej szurujemy w kierunku Stadionu Narodowego (coś ostatnio często go widzimy) i wracamy na "naszą stronę" mostem Poniatowskiego. W samą porę, bo nad Wisłą zaczyna się robić chłodno. Przy poczekalni Warszawa-Powiśle robimy przerwę na herbatę, nie odważamy się wejść do środka, ale chwila przerwy w jeździe i osłonięcie od wiatru dużo daje. Decydujemy jechać dalej.

Trasa prowadzi wzdłuż Alej Ujazdowskich, zaczyna się robić coraz bardziej chłodno, moment przerwy przy koksowniku przy Placu na Rozdrożu niewiele daje, ale zawsze to chwila spokoju we względnym cieple. Dalej tylko kilkaset metrów i przyjemny zjazd do kotła wilgotności i zimna - na Dolny Mokotów. Skwer Chorwacki już czeka, momentalnie, przez pięć minut przeszukiwania, tracę dłonie. Zarządzamy zatem przerwę techniczną - ładujemy się do poczekalni Szpitala Czerniakowskiego i przez kwadrans pozwalamy kończynom wrócić do normalnej temperatury. Herbata znów się przydaje (język mam poparzony do poniedziałku), gdy Hipci dłonie wracają do normalnej barwy, pakujemy jej do rękawiczek jednorazowe ogrzewacze, dodatkowo na ryjek Hipcia zakłada maskę a'la Hannibal Lecter, która, jak się okaże, pod górę utrudni bardzo oddychanie.

Ruszamy. W chłód, w wilgoć, z myślą, żeby się wyrwać z tej cholernej miski i wspiąć na górę. Na szczycie już jest sucho, zatem cieplej. Jedziemy Batorego, żeby Pole Mokotowskie objechać bokiem, Hipcia robi mi tylko smaka, bo cały czas chwali się, że jej w końcu ciepło w dłonie. Kolejna chmura wilgotności - przy Braci Rostafińskich, a potem już pozostaje "pracowy" standard: Banacha-Bitwy-Prymasa-Górczewska, przejechany spokojnie i w cieple, inaczej, niż ostatnio. Wyjąwszy Hipcię, której zamarzały powieki pokryte śniegiem - ot, cud okularnika - w okularach rowerowych ciężko jeździć i widzieć świat. W domu jesteśmy równiutko o północy, jeszcze w kurtce lecę do kuchni, żeby nastawić piwo na grzańca - w końcu, jak już człowiek się zagrzeje, to grzaniec bardziej drażni niż cieszy.
  • DST 31.76km
  • Czas 01:49
  • VAVG 17.48km/h
  • VMAX 34.02km/h
  • Sprzęt Unibike Viper
Sobota, 28 stycznia 2012 Kategoria do czytania, waypointgame, < 50km

W mrozie kółka kręcą się...

Start: standardowo - 22:00. Cel - średnio ustalony, na pierwszy ogień ma iść Cypel Czerniakowski. No to ruszamy. Chrup, chrup, zmrożony śnieg chrupie pod oponami, wiatr wieje w twarz, kominiarka powoli zaczyna pokrywać się szronem na wysokości ust. Miasto wymarłe, nieliczni piesi, w większości tupiący w miejscu na przystankach, patrzą na spode wciśniętego między ramiona łba. Na skrzyżowaniu z Płocką stoimy gotowi do przejechania po pasach, ale na czerwonym zatrzymuje się SM i patrzy na nas z zainteresowaniem. No to cóż, na władzę nie poradzę, kuper z siodła i spacerujemy. Dalej droga prowadzi Grzybowską aż do Kruczej; Hipcia narzeka, że w weekend idzie się przejechać swoją standardową trasą do roboty. Na wysokości Wspólnej postanawiamy zaszaleć i zobaczyć, gdzie kończy sie Krucza. Szaleństwo kończy się przy skrzyżowaniu z Piękną, którą lecimy prosto... i lądujemy na Rozbracie. Tu pierwsze sprawdzenie mapy (konkretnie: GPSa), uwielbiam ciapać po telefonie nosem, nie palcem. Korekta trasy, lecimy do Górnośląskiej, potem tylko trucht przez Wisłostradę i jesteśmy.

Schodzę na dół, w okolice śluzy, biorę latarkę, zaczynam spisywać kod na kartkę. W tym momencie czuję zimno w palcach. Momentalnie ręce, dotychczas ciepłe, zachodzą zimnem. Wracam na górę, zabijam ręce, krążenie wraca. Startujemy wzdłuż Wisłostrady, ale coś mi podpowiada, że od Wisły trzeba uciekać. Zbijamy w lewo w kierunku Rozbratu, na górę. Tu, przy Placu na Rozdrożu, podejmujemy decyzję, że jazda do domu przez Ursynów nie jest dobrym pomysłem. Pozostaje przechrupanie się przez dróżkę przy Armii Ludowej i przez Pole Mokotowskie lecimy w kierunku Woli. Coraz bardziej widać efekty mrozu, ręce i stopy narzekają nieprzerwanie. Pod Rondem Zesłańców robimy krótki postój na ogrzewacz żelowy do rąk (grzeje się Hipcia). Do domu pozostaje pięć kilometrów, mkniemy przez Górczewską, w okolicach Wola parku tracę już częściowo małe palce u rąk, Hipcia ma sporo gorzej. Zajeżdżamy pod blok, winda, jeszcze słowa pochwały od nawalonego sąsiada "mają pańsssstwo ssssdrowie, tak jeśdśiś...". W domu pakujemy Hipcię pod koc i odmrażamy.

Słowa podsumowania. Pogoda była dobra na jazdę. Niemyślący okazaliśmy się my; w gory - to W GÓRY. Trzeba się przygotować i w ogóle. A miasto? Pfff... Miasto to miasto. A trzeba było, przede wszystkim, jak się zaczyna robić chłodno - przerwa na stacji benzynowej. To nie Afryka, stacji jest od cholery. Z drugiej strony, termos z herbatą też by nie zaszkodził. A po trzecie - trzeba kupić jakieś zajebiste rękawiczki, takie na minus czterdzieści, czy co.
  • DST 27.43km
  • Czas 01:45
  • VAVG 15.67km/h
  • VMAX 33.19km/h
  • Sprzęt Unibike Viper

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl