Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wpisy archiwalne w kategorii

do czytania

Dystans całkowity:96832.03 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:4314:10
Średnia prędkość:22.38 km/h
Maksymalna prędkość:4401.00 km/h
Suma podjazdów:164904 m
Maks. tętno maksymalne:194 (100 %)
Maks. tętno średnie:169 (87 %)
Suma kalorii:202907 kcal
Liczba aktywności:1948
Średnio na aktywność:49.73 km i 2h 13m
Więcej statystyk
Piątek, 21 lutego 2014 Kategoria do czytania, transport

Na obręczy

Ruszyłem na moim nowym kółku w kierunku domu. Testowałem nowy patent: jazdę i jednoczesną rozmowę z Hipcią (przez słuchawki). Jedzie się fajnie, rozmawiamy sobie, gdy nagle znowu robi mi się miękko pod tyłkiem. Znowu dziura. Opcji nie mam za wiele, więc ruszam do domu. Siedem kilometrów przejechanych na obręczy.

W domu podczas naprawy znajduję w kole... centymetrowy fragment szkła. Najwyraźniej nie zostało usunięte przez serwisanta. W oponie mam też dziurę na wylot, ale zostawię ją na razie, mimo że jest spora. Jak będzie za dużo dziur, to się wymieni oponę.
  • DST 16.47km
  • Czas 00:55
  • VAVG 17.97km/h
  • Sprzęt Jaszczur
Czwartek, 20 lutego 2014 Kategoria do czytania, transport

Transport w rytmie reggae

Wyleciałem z pracy stosunkowo szybko, bo Hipcia wychodziła od siebie za kilka minut, a ja miałem chytry plan. Plan był taki, że skradnę się błyskawicznie do Łopuszańskiej, równie błyskawicznie przelecę dwa wiadukty i zaczekam na nią na Orlenie, a jak mi się uda, to niezauważenie załapię się za nią w tunel. Prawie się udało: na Jerozolimskich dostałem konkretnie wiatrem i straciłem kilka minut. Potem Łopuszańska, tam już wiatru nie było, ale strata się nie odrobiła: na drugim wiadukcie, na samym szczycie... minęliśmy się. Korzystając z tego, że ci z tyłu nie jechali, a ci z przodu stali na światłach, przeskoczyłem przez krawężnik za barierką i począłem gonić. Dogoniłem, migające światełko czekało na mnie na chodniku. A skoro już byliśmy akurat tam, to postanowiliśmy pojechać jak większość - ze spacerkiem przez tory, dołem. Trochę strata czasu to takie noszenie roweru, a potem jazda po nierównej kostce... no, ale jak kto woli.

Z domu pojechaliśmy sobie na ściankę i z powrotem. Nic wyjątkowego, sprawne wiosłowanie na krótkim dystansie, przynajmniej jeśli chodzi o jazdę. Na ścianie bowiem nas skomplementowano: że robimy postępy i mamy konkretne podejście do treningu. I widać to po wynikach.

Został jeszcze ranek, musiałem się bujnąć na Wilanów do szpitala. Wrzuciłem sobie na uszy moją nową zdobycz - "Ile lat" Natural Dread Killaz - i pomknąłem przed siebie. Załatwiłem, co miałem załatwić, po czym wróciłem (znowu ciągiem Hynka-Marynarska), po drodze wyprzedzony przez Klusię, która akurat do pracy jechała samochodem. Nie trąbiła na mnie, całe szczęście, bo byłoby mi głupio odruchowo pozdrowić ją międzynarodowym znakiem pokoju.

Została ostatnia prosta. Wyprzedzam jakiegoś hipstera (drugi już na mojej drodze, pierwszy, wyposażony w jakieś szprychówki - jak widać, aktywny uczestnik WMK - przy Wilanowskiej jechał środkiem pasa tamując cały ruch), wsiadam na koło komuś innemu, po czym, w okolicy wiaduktu, czuję, że tylne koło zrobiło się miękkie. Ostatnie dwa-trzy kilometry jadę na obręczy, opona jest szeroka, więc na szczęście nie spadła. Decathlon mam blisko, podszedłem na piechotę i (wstyd!) zapłaciłem za wymianę dętki. Alternatywą było jednak pchanie się do domu autobusem i potem przyjeżdżanie po rower, więc czuję się usprawiedliwiony.

Tym oto sposobem w dzień roboczy wykręciłem pod sześćdziesiąt kilometrów.

Na deser kawałek z płyty NDK. Trzepactwo, co prawda, w dżinsach i to na takich rowerach, że pożal się Święty Potworze, zero pr0, ale: rowery są, słońce jest, wszystko się buja, pozytywny nastrój, dobra muzyka, a na filmie nikt nie jedzie po chodniku, tylko albo DDR, albo jezdnia. I tak ma być! Jah bless!


  • DST 54.84km
  • Czas 02:24
  • VAVG 22.85km/h
  • Sprzęt Jaszczur
Środa, 19 lutego 2014 Kategoria transport, do czytania

Zaczyna się. Wiosna. Przebiśniegi już wyrosły. I przeszkadzają.

Już. Właśnie już. Wczoraj. Pierwszy taki paskudny dzień. Start. Droga rowerowa. Już cieplej, więc można postać na zewnątrz. Nie trzeba się spieszyć. Najlepiej pospacerować, bo ciepło. Najlepiej środkiem drogi rowerowej. Bo taka ładna, czerwona kostka. Więc idźmy ją wszyscy. Zwalniam posłusznie. Szukam miejsca. Przemykam. Krzyczeć? A po co? Niczego to nie da. A jeszcze taki cielaczek kankana zatańczy i wlezie mi pod koła. Dopóki nie wie, gdzie jestem, mam przewagę. Mijam. Slalomuję też między tymi, co idą do mnie twarzą. Bo jak wszyscy idą, to czemu nie on? Jadę dalej. Kawałek prostej. Przejście. Stoję po prawej stronie DDR. Obok staje staruszka z siatami. Naprzeciwko dwie siksy. Drobią nóżkami, nie mogą ustalić, czy staną na DDR czy na chodniku. W końcu, gdy ruszam, schodzą na przejście. Za to pajac obok stwierdza, że pasy są dla leszczy. Idzie prosto na mnie. Potrzebuje chwili, żeby zorientować się, gdzie jest. Schodzi, ale niechętnie. Kolejna prosta. Kolejne pasy. Kolejne wycieczki walące na przystanek. Zwolnić. Poczekać. Nie ma co się pchać, jeszcze zahaczę i zawsze i tak będzie moja wina. Przejazd rowerowy. Stoi auto. Puszcza pieszych. Widzi mnie? Widzi? Spojrzał w moją stronę. Widzi. Co?! Cofnął i zrobił mi miejsce?! Niemożliwe. Przetarłbym oczy, ale wybrudzę okulary. Wiadukt. Prosta. Przejazd rowerowy. Urrrrrwał twoją nać, wuju! Lusterka to do ozdoby, bo się ładnie błyszczą, co? Pojechał. Ciekawe, czy się zorientował, że zmusił mnie do hamowania. Nie gwałtownego, nie. Widziałem z daleka, co nadchodzi, byłem gotów. Skręt. Asfalt, kawałeczek na pocieszenie. Znowu DDr. Babcia. Robole parkujący na połowie DDR. Jakiś szczeniak zaczytany w komórce buja się na samym środku. Spokój. Kolejne zaparkowane auto. Babcia waląca środkiem. Facet z kundlem. Obrzuca mnie zaskoczonym spojrzeniem. Skąd tu, kurwa, rower? Matka z synem. Idą slalomem. Od lewej, do prawej. Weź powietrze w płuca... zauważyli sami. Nie musiałem krzyczeć. Z cienia, z lewej, wyjeżdża nieoświetlony. Prosto na mnie. Odbija do swojej prawej. Zupełnie nie zorientował się, że przez niego musiałem gwałtownie zahamować. Ostatnia prosta. Dwieście. Sto. Pięćdziesiąt metrów. Jest. Asfalt. Do samego domu asfalt. Już go nie wypuszczę. Spokój, spokój, spokój. Tu już wszystko jedzie przewidywalnie. Nie usiłuje mi zrobić z taką stanowczością krzywdy. Wleźć pod koła. Zrobić sobie krzywdy o mnie.

Ludzie się dziwią gdy mówię, że asfalt (pomijając bezpieczeństwo) jest po prostu spokojniejszy. Jakoś nie wierzą na słowo.

A to dopiero początek. Pierwsze ocieplenie. Główne uderzenie, gdy będzie pierwsze słonce wiosny, gdy temperatura wyjdzie powyżej 10 stopni, dopiero przed nami.
  • DST 21.65km
  • Czas 00:54
  • VAVG 24.06km/h
  • Sprzęt Jaszczur
Wtorek, 18 lutego 2014 Kategoria do czytania, transport

Alternatywna płachta biwakowa

Wpis zacznę nietypowo - od ostrzeżenia. Mianowicie: jeśli czytasz ten tekst i nie lubisz czarnego humoru lub nie podchodzisz z dużym dystansem do spraw będących przedmiotem owego, daruj sobie czytanie. Serio, serio.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Już? Zebrali się sami chętni? W porządku, zaczynamy.

El Stalkero miał ostatnio urodziny. Jako że jest z nas spokojne, urocze i inteligentne towarzystwo, zrobiliśmy mu prezent w klimacie Ponurego Żniwiarza. Czyli: było i czym duszę oddzielić od ciała, i gotowe nekrologi do wypełnienia, i urządzenie do niszczenia niepotrzebnych dokumentów, i... właśnie. Miał być też przenośny transporter do tego, co na tym świecie pozostaje, gdy dusza uleci już tam, gdzie dusze sobie ulatują. Ponieważ sprzedawca nam się trochę obijał, dostarczono go dopiero wczoraj.

Tak, jeśli ktoś się nie domyślił, był to oczywiście worek na zwłoki.

Ponieważ rano w pracy było nas mało, nie mogliśmy oprzeć się pokusie wejścia do pojemniczka, w końcu kto wie, czy przy następnej okazji też będzie nam dane zachować świadomość. Ja zmieściłem się cały, El Stalkero, jako że jest wyższy, mógł tylko siedzieć i udawać, że płynie kajakiem. Na tym skończyliśmy doświadczenia, Klusia (która przyszła później) stanowczo odmówiła testowania wytrzymałości i nośności transportera na trasie kuchnia-pokój.

Wrażenia ze środka są całkiem sympatyczne: ciepło, wygodnie, jest jak się obrócić na bok, rozmiar akurat mój - na 180 cm. Są jednak poważne minusy, związane z pomysłem wykorzystania owego urządzenia jako płachty biwakowej:
- waga (na oko nieco pod kilogram, trochę dużo),
- brak zabezpieczonego zamka - w przypadku deszczu będzie się lało do środka,
- brak wbudowanej moskitiery (samodzielne jej wykonanie też byłoby problematyczne),
- kolor: plusem jest to, że jest zdecydowanie maskujący, ale minusem jest to, że pobudkę nad ranem zrobi mi nie budzik, a policja,
- oddychalność: gruba czarna folia zdecydowanie nie chce oddychać (ale za to - z wyjątkiem zamka - mamy pełną wodoodporność).

Największym jednak minusem jest brak podwójnego zamka: ciężko byłoby wyleźć ze środka w przypadku noclegu, a i straszyć jest nieco trudniej, bo folia mocna, gruba, pazurami tak szybko się nie porwie, a (z tego co widzę po filmach) zombie nie mają wielkich zdolności manualnych, żeby sobie swobodnie grzebać przy zamku.



Przykład obrazkowy poniżej:
Testowanie nowego typu płachty biwakowej
Testowanie nowego typu płachty biwakowej © Hipek99 

A tak już dla świętego spokoju komunikuję, że wiatr znowu dał mi spokój i (znowu) jechało się na niezłą średnią. Przed garażem miałem 28,5 km/h.
  • DST 24.36km
  • Czas 00:55
  • VAVG 26.57km/h
  • Sprzęt Jaszczur
Poniedziałek, 17 lutego 2014 Kategoria do czytania, transport

Cześć pracy!

Dziś się jechało jakoś tak niespodziewanie dobrze. Jeszcze na Prymasa miałem średnią powyżej 29 km/h.
  • DST 7.74km
  • Czas 00:18
  • VAVG 25.80km/h
  • Sprzęt Jaszczur
Sobota, 15 lutego 2014 Kategoria < 50km, do czytania

Osiodłać szosę

W zeszłym tygodniu przygotowałem obie szosy do wyjazdu i czekaliśmy na dobre warunki. Czyli żeby było sucho. Dzisiaj Hipci nie chciało się za bardzo ruszać, ale w końcu kiedyś trzeba zakręcić wstępne kilka kilometrów żeby dopasować rower do siebie i przygotować się do nadchodzących dłuższych tras. A jak trzeba to nie ma że się nie chce.

Trasa miała być krótka łamane na bardzo krótka, bo wieczorem czekało nas sporo pracy (kupujemy nowy namiot wyprawowy i jesteśmy na etapie decyzji, które z namiotów zwrócić, a który zostawić). "Przygotowane" zostały dwa standardowe warianty z w miarę dobrym asfaltem: pętla przez Babice i Hornówek i pętla przez Babice, Mariew i Borzęcin (tu: powrót Warszawską). Co do standardowych tras zrobiliśmy jedną zmianę: w końcu zerknąłem na mapę i ustaliłem że zamiast tłuc się Fortową, można po prostu pojechać dalej Kocjana i skręcić w pierwszą w lewo za torami.

Sama trasa była tak nikczemnie krótka, że teraz powinienem zrobić niewiarygodnie długi wpis, zachwycając się nad każdym kamyczkiem, każdą chmurką i każdą kałużą błotka, robiąc od groma zdjęć i komentując każde z nich z osobna. Mam jednak litość dla Czytelnika i ograniczę się do suchych faktów.

Szosa to rower trochę inny. Przesiadka z dowolnego Crossa na MTB nie jest w ogóle odczuwalna (mieszczuchy pomijam, bo to nawet nie są rowery); przesiadkę z Crossa lub MTB na szosę da się zauważyć. Jedzie się trochę inaczej, rower jest lżejszy i na początku trzeba się do niego przyzwyczaić. Ja już miałem to za sobą, jadąc dwukrotnie do pracy, Hipcia potrzebowała pierwszych kilku kilometrów by ustalić sobie pozycję, przyzwyczaić się do hamowania i zmiany przerzutek. Ale gdy już to ogarnęła, to pooooooooszła!

Pierwsze kilometry za Babicami były z bocznym wiatrem, a potem z wiatrem w plecy. Poniższa mapa wskazuje, że przez pięć kilometrów mieliśmy średnią powyżej 30 km/h. Osiągnięcie, jak na (mocny) wiatr w plecy, nie z gatunku tych, które budzą szacunek i uznanie, ciekawsze jednak są obserwacje ze środka: szosa idzie jak przecinak. Nadal nie mogę się nadziwić temu, jak ten rower tnie, utrzymanie prędkości przelotowej powyżej 36 km/h nie wymagało żadnego wysiłku (na wyprawówce jednak trzeba by było trochę się namęczyć).

W Hornówku krótka przerwa (JKW drętwiały łapki, dopiero później udało jej się ustalić współpracujący chwyt) i dalej w prawo na Warszawę: już paskudniejszy asfalt, już dziury, już topniejący śnieg i mokro... i wiatr (nadal mocny), który tym razem zaczął przeszkadzać i dawał prosto w twarz (w zasadzie aż do domu jechaliśmy pod wiatr). A mimo to bez wysiłku jechaliśmy powyżej 27 km/h (widać to zresztą po średnich na poszczególnych odcinkach).

Jazda do pracy po mieście nie dawała w żadnym wypadku nawet przedsmaku tego, jak taki rower spisuje się na trasie. Teraz już nie mogę się doczekać aż rzucimy się na zaplanowane na ten rok dystanse.


  • DST 25.21km
  • Czas 00:59
  • VAVG 25.64km/h
  • Sprzęt Stefan
Piątek, 14 lutego 2014 Kategoria do czytania, transport

Dzień bez barana dniem straconym

Borze, borze szumiący i wilgocią pachnący, cóżem ja takiego zrobił, że na mnie ich zsyłasz?

Z pracy wróciłem planowo, normalnie, spokojnie i nawet pomyślałem, że może uda się przejechać dwa dni spokojnie. Niestety, już rano (po raz pierwszy na Prymasa) jakiś nadpobudliwy kurier Poczty Polskiej uparł się drzeć ryja przez okno. Że niby jakaś "ścieżka" jest. Panie, to Stolyca, tu są chodniki! Drogę rowerową, owszem, na upartego by znalazł: patrz w lewo i galopkiem: trzy pasy ruchu, zieleń, hyc przez barierkę, znowu zieleń, trzy pasy ruchu, chodnik i jest!

Sobie nakrzyczał i pojechał. Wzruszyłem ramionami i jeszcze bardziej nimi wzruszając ominąłem go w kolejce do świateł. Potem jeszcze, gdy już nasze drogi się rozjechały, jechał niepokojąco równo ze mną, jakby, być może, chciał nawiązać kontakt wzrokowy. Nie zastanawiałem się nad tym, szkoda mi energii na machanie do siebie łapami z odległości dwudziestu metrów.

Potem w pracy czas na szalone prawne teorie związane z ruchem drogowym. Główną nagrodę, złotą Pustą Dynię wygrywa stwierdzenie, że w przepisach stoi, że na podwójnej ciągłej wolno wyprzedzać ale przy zachowaniu szczególnej ostrożności. Drugie miejsce i tym samym srebrną Pustą Dynię wygrywa autor stwierdzenia, że przy skręcie w prawo za dużo się dzieje i tym samym nie da się wszystkiego zauważyć, a co za tym idzie, rowerzyści powinni przed przejazdem rowerowym zwalniać, bo po prostu nie da się ich zauważyć. Trzecia nagroda, brązowa Pusta Dynia trafia ex-aequo do autorów myśli przewodniej dotyczącej płacenia mandatów: nie płacimy, bo nie, ściągną sobie z podatku, a może akurat ktoś o tym sobie zapomni.
  • DST 19.15km
  • Czas 00:50
  • VAVG 22.98km/h
  • Sprzęt Jaszczur
Czwartek, 13 lutego 2014 Kategoria do czytania, transport

Brakowało mi takiego dnia

Jeszcze kilkanaście dni temu, gdy w zasadzie nie było o czym pisać, narzekałem sam do siebie, że to, co piszę, jest w gruncie rzeczy  nieciekawe i nudne, bo nic się nie dzieje. Po kilku wydarzeniach z ostatnich dni taką jazdę jak teraz przyjmuję z radością: w końcu nikt mnie nie próbował rozjechać, potrącić, zahaczyć, nikt nie trąbił, po prostu sobie jechałem. W różnej pogodzie, owszem (z pracy - deszcz, do pracy - mgła), ale jazda była spokojna i przyjemna.
  • DST 16.37km
  • Czas 00:44
  • VAVG 22.32km/h
  • Sprzęt Jaszczur
Środa, 12 lutego 2014 Kategoria do czytania, transport

Było cymbalistów wielu...

... i wczoraj jeden cymbał brzmiący zagrał dla mnie. Na trąbie. Za moimi plecami. A potem mnie wyprzedził.

Pokazałem mu międzynarodowy gest oznaczający "Czemu trąbisz, człeku, wszak jadę zgodnie z wszystkimi przepisami", po czym on dość gwałtownie wyhamował swój (zjeżdżający do zajezdni) autobus i zdawał się na mnie czekać. Gdy już liczyłem na to że w światły sposób wymienimy się poglądami, człek ów nagle ruszył. Rozumiem że był to komunikat mówiący "Tym razem ci odpuszczę, podły rowerzysto".

Nadal nie rozumiem tego postępowania: natrąbić i nadrzeć się przez okno jest komu, ale już zatrzymać się i podyskutować to nie. A szkoda, z przyjemnością poświęciłbym czas na spokojną dyskusję zawierającą elementy odpytania pieniacza na temat tego które przepisy złamałem (z wyjątkiem, oczywiście, tego: "Warszawa to nie wieś żeby po niej rowerem jeździć").

Doceniam, co prawda, postępowanie jednego człowieka, który kiedyś zwolnił do mojej prędkości i poinformował mnie że asfalt jest niebezpieczny, ale większość po prostu woli sobie zakrzyknąć. I nie wiem czego oczekuje - że od ich zakrzyknięcia nagle wezmę i zjadę potulnie na chodnik, bo Pan Kerowca z Warsiawy tego sobie życzy?
  • DST 28.84km
  • Czas 01:14
  • VAVG 23.38km/h
  • Sprzęt Jaszczur
Wtorek, 11 lutego 2014 Kategoria do czytania, transport

No i jest!

Od chwili już śledziłem, patrzyłem, dodawałem i zastanawiałem się. W końcu dzisiaj dodałem dziewięćset pięćdziesiąty pierwszy wpis w kategorii "Dojazdy do pracy" i niniejszym przekroczyłem sumę dwudziestu tysięcy kilometrów. Łącznie poświęciłem na to trzydzieści osiem dni.

Przy założeniu miejskiego spalania mojego samochodu (niech będzie 10 l/100 km) i ceny benzyny równej 5 zł (zaokrąglamy w dół), zaoszczędziłem 10.000 zł (a na eksploatację roweru tyle nie poszło). Konkurować w oszczędnościach mogłaby karta miejska, może wyszedłbym wtedy na zero, ale komfort jazdy w swoim własnym towarzystwie jest czymś na czym ciężko oszczędzać.
  • DST 16.36km
  • Czas 00:40
  • VAVG 24.54km/h
  • Sprzęt Jaszczur

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl