Wpisy archiwalne w kategorii
autorower
Dystans całkowity: | 325.42 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 14:01 |
Średnia prędkość: | 23.22 km/h |
Maksymalna prędkość: | 39.24 km/h |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 46.49 km i 2h 00m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 11 listopada 2018
Kategoria < 50km, autorower, do czytania, trening, szypko
Na kawę za Bug
Wycieczka z gatunku tych "nie wiadomo, po co, ale i tak było fajnie".
Wpadliśmy na pomysł zaliczenia jednej gminy, która była dziurą (w sensie gminnej mapy). Wsiedliśmy w samochód, podwieźliśmy się na miejsce startu i ruszyliśmy: tam i z powrotem do Broka, na Orlen, na kawę. Pół godziny jazdy, pół godziny siedzenia nad kawą, pół godziny powrotu.
I, cyk, kolejna gmina do kompletu.
Wpadliśmy na pomysł zaliczenia jednej gminy, która była dziurą (w sensie gminnej mapy). Wsiedliśmy w samochód, podwieźliśmy się na miejsce startu i ruszyliśmy: tam i z powrotem do Broka, na Orlen, na kawę. Pół godziny jazdy, pół godziny siedzenia nad kawą, pół godziny powrotu.
I, cyk, kolejna gmina do kompletu.
- DST 37.09km
- Czas 01:08
- VAVG 32.73km/h
- Sprzęt Stefan
Sobota, 7 kwietnia 2018
Kategoria trening, do czytania, autorower, < 50km
Krótko w okolicach Leszna
Samochodem do Leszna (wiem, wstyd, ale dojazd rowerem przekraczał założenia). Stamtąd rozgrzewka w kierunku Kazunia i krótki, sprinterski test w kierunku Leszna. Wiatr taki, że jadąc na maksa udawało mi się (momentami!) przekraczać 32 km/h.
Na zakończenie wspólny relaks na stacji Moya w Lesznie. Miała być wycieczka do Kampinosu (na Orlen), ale nogi były już miękkie i po prostu się nam nie chciało.
Pod stacją było trochę głośno, ale za to słońce świeciło prosto w twarz, kawa była smaczna... Można wypoczywać!
Po wszystkim, w domu, trochę prac serwisowych, bo zrobiły mi się jakieś niespodziewane luzy na sterach (ileż piachu było na tych łożyskach!), a przy okazji w końcu wziąłem i poprawiłem centrowanie w przednim kole.
Na zakończenie wspólny relaks na stacji Moya w Lesznie. Miała być wycieczka do Kampinosu (na Orlen), ale nogi były już miękkie i po prostu się nam nie chciało.
Pod stacją było trochę głośno, ale za to słońce świeciło prosto w twarz, kawa była smaczna... Można wypoczywać!
Po wszystkim, w domu, trochę prac serwisowych, bo zrobiły mi się jakieś niespodziewane luzy na sterach (ileż piachu było na tych łożyskach!), a przy okazji w końcu wziąłem i poprawiłem centrowanie w przednim kole.
- DST 34.34km
- Czas 01:10
- VAVG 29.43km/h
- Sprzęt Stefan
Sobota, 1 kwietnia 2017
Kategoria zaliczając gminy, do czytania, autorower, > 100km
Wietrzne gminożerstwo
Po czterech i połowie roku w końcu nadszedł czas na obudzenie kategorii
"autorower". Gminożerna trasa w okolicach Garwolina była niewiele
młodsza.
Plan był prosty: wywieźć się w okolice wspomnianego już Garwolina, zrobić sobie pętelkę i wrócić do domu samochodem. Skoro jazda pociągiem łącznie trwałaby niewiele krócej, a razem z koniecznością dojazdu na dworzec i trafienia w pociąg powrotny na pewno zajęłaby swoje, to samochód zdał się być rozsądnym pomysłem.
Wczesnym rankiem, gdzieś w okolicach 13:00 zapakowaliśmy się do samochodu i wywieźliśmy. Zaparkowawszy pod jakimś sanktuarium (miało duży parking, więc była szansa, że nikt się nie przyczepi), ruszyliśmy przed siebie.
Praktycznie od razu dostaliśmy się w dwie spore przeprawy szutrowo-piaskowe... Zwykle Hipcia puszcza trasę takimi terenami, ale zacząłem się zastanawiać, że jeśli trafimy na więcej takich terenów, to... trzeba się wybrać do domu po inne rowery, bo to nie jest trasa na cienkie, szosowe koła.
W końcu się wyprostowało... pod kątem nawierzchni. Ukształtowanie terenu było typowe dla tych okolic: piękne, krótkie pagóreczki, dla których nie wiadomo, czy zrzucać z blatu i zrobić podjazd jak człowiek, czy ciągnąć z blatu z kadencją 70... Do tegoodrobina
bardzo dużo paskudnych asfaltów (wszyscy lubimy takie szczególnie na
zjazdach)... od razu przypominał się pierwszy Maraton Podróżnika, gdzie
pierwszy raz jadąc w dużym peletonie wpadliśmy w środku nocy w jakieś
takie dziury... i nikt bynajmniej nie zwalniał.
No i do tego wszystkiego, oczywiście, nasz niezawodny przyjaciel: wiatr. Jechaliśmy w kilku różnych kierunkach, a wiało... z każdego. I to jest, kurde, smutne, jak się robi sześcioprocentowy zjazd z prędkością 26 km/h...
Trasę szacowaliśmy na około pięć godzin. Teraz zakładałem, że może wyrobimy się w sześć.
Kawałek na DK 17 był trochę smutny. Jechaliśmy wzdłuż całego szpaleru ściętych drzew. Bardzo nieładny obrazek pasujący do poczynań p. Szyszko, który zastał Polskę drewnianą, a zostawi murowaną; ale mam cichą nadzieję, że akurat ta wycinka to efekt prac przygotowujących tę trasę do przebudowy na drogę ekspresową, a nie... A nie coś innego.
Gdy dotarliśmy bliżej Wisły, wiatr w końcu się uspokoił (bo nie można powiedzieć, że przestał przeszkadzać). Temperatura też powoli spadała: maksymalnie było ze 23 stopnie, teraz powoli leciało w dół; im słońce niżej, tym bardziej zbliżaliśmy się do dziesięciu.
Końcówka była już, można powiedzieć, przyjemna. Wiatr ucichł, zrobiło się ciemnawo, przyjemnie, temperatura doszła do jakichś 13 stopni, czyli nadal nadawała się na krótki rękawek (całą drogę jechałem - jednak - w długich spodniach, nie było to szczególnym błędem).
W domu podsumowanie: czternaście nowych gmin.
Plan był prosty: wywieźć się w okolice wspomnianego już Garwolina, zrobić sobie pętelkę i wrócić do domu samochodem. Skoro jazda pociągiem łącznie trwałaby niewiele krócej, a razem z koniecznością dojazdu na dworzec i trafienia w pociąg powrotny na pewno zajęłaby swoje, to samochód zdał się być rozsądnym pomysłem.
Wczesnym rankiem, gdzieś w okolicach 13:00 zapakowaliśmy się do samochodu i wywieźliśmy. Zaparkowawszy pod jakimś sanktuarium (miało duży parking, więc była szansa, że nikt się nie przyczepi), ruszyliśmy przed siebie.
Praktycznie od razu dostaliśmy się w dwie spore przeprawy szutrowo-piaskowe... Zwykle Hipcia puszcza trasę takimi terenami, ale zacząłem się zastanawiać, że jeśli trafimy na więcej takich terenów, to... trzeba się wybrać do domu po inne rowery, bo to nie jest trasa na cienkie, szosowe koła.
W końcu się wyprostowało... pod kątem nawierzchni. Ukształtowanie terenu było typowe dla tych okolic: piękne, krótkie pagóreczki, dla których nie wiadomo, czy zrzucać z blatu i zrobić podjazd jak człowiek, czy ciągnąć z blatu z kadencją 70... Do tego
No i do tego wszystkiego, oczywiście, nasz niezawodny przyjaciel: wiatr. Jechaliśmy w kilku różnych kierunkach, a wiało... z każdego. I to jest, kurde, smutne, jak się robi sześcioprocentowy zjazd z prędkością 26 km/h...
Trasę szacowaliśmy na około pięć godzin. Teraz zakładałem, że może wyrobimy się w sześć.
Kawałek na DK 17 był trochę smutny. Jechaliśmy wzdłuż całego szpaleru ściętych drzew. Bardzo nieładny obrazek pasujący do poczynań p. Szyszko, który zastał Polskę drewnianą, a zostawi murowaną; ale mam cichą nadzieję, że akurat ta wycinka to efekt prac przygotowujących tę trasę do przebudowy na drogę ekspresową, a nie... A nie coś innego.
Gdy dotarliśmy bliżej Wisły, wiatr w końcu się uspokoił (bo nie można powiedzieć, że przestał przeszkadzać). Temperatura też powoli spadała: maksymalnie było ze 23 stopnie, teraz powoli leciało w dół; im słońce niżej, tym bardziej zbliżaliśmy się do dziesięciu.
Końcówka była już, można powiedzieć, przyjemna. Wiatr ucichł, zrobiło się ciemnawo, przyjemnie, temperatura doszła do jakichś 13 stopni, czyli nadal nadawała się na krótki rękawek (całą drogę jechałem - jednak - w długich spodniach, nie było to szczególnym błędem).
W domu podsumowanie: czternaście nowych gmin.
- DST 153.54km
- Czas 05:38
- VAVG 27.26km/h
- Sprzęt Stefan
Środa, 11 lipca 2012
Kategoria transport, do czytania, autorower
Decyzje, decyzje
Czy weekend spędzić w skałach, czy na rowerze (Mazury)? Jak człowiek miał tylko rower, to problemów nie było, ale nie, musiał coś nowego wykombinować...
- DST 23.77km
- Czas 01:00
- VAVG 23.77km/h
- VMAX 39.24km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Środa, 21 grudnia 2011
Kategoria autorower, do czytania
Nareszcie śnieg w Warszawie!
Zachciało się człowiekowi śniegu - dostał śnieg. To teraz chcę pieniędzy. Dużo pieniędzy.
Śmieszki rowerowe rozjeżdżone pojedynczymi śladami rowerów robią się coraz ładniejsze. Na wiadukcie przy Górczewskiej leżało z 1,5cm śniegu; ledwo się przebiliśmy! Chwilę później miałbym pierwszą zimową glebę, przy łagodnym skręcie odjeżdża mi przednie koło, na szczęście skończyło się tylko na pojedynczym czknięciu, bo byłby obciach. Dużo ludzi jednak nie było, jakoś bym to chyba przeżył ;-)
Rower - idealnie przystosowany do zimy. Od dwóch tygodni nie chciało mi się pompować kół, więc teraz mogę mówić, że po prostu chciałem być przygotowany na ewentualny opad śniegu.
Śmieszki rowerowe rozjeżdżone pojedynczymi śladami rowerów robią się coraz ładniejsze. Na wiadukcie przy Górczewskiej leżało z 1,5cm śniegu; ledwo się przebiliśmy! Chwilę później miałbym pierwszą zimową glebę, przy łagodnym skręcie odjeżdża mi przednie koło, na szczęście skończyło się tylko na pojedynczym czknięciu, bo byłby obciach. Dużo ludzi jednak nie było, jakoś bym to chyba przeżył ;-)
Rower - idealnie przystosowany do zimy. Od dwóch tygodni nie chciało mi się pompować kół, więc teraz mogę mówić, że po prostu chciałem być przygotowany na ewentualny opad śniegu.
- DST 20.97km
- Czas 01:01
- VAVG 20.63km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Niedziela, 6 listopada 2011
Kategoria autorower, do czytania, waypointgame, < 25km
Autorower w Konstancinie-Jeziornej
Jak się powiedziało "A", wypada powiedzieć "Psik". W drugi dzień weekendu pakujemy rowery i ruszamy na zdobywanie waypointów w Konstancinie-Jeziornej. Nauczeni dniem poprzednim, ubieramy się jeszcze cieplej, co w konsekwencji i tak okazuje się nie w pełni wystarczające (ręce i stopy); gdy wróciliśmy do samochodu, termometr pokazał 2 stopnie.
Pierwsza część wycieczki - ciekawa: wyjeżdżamy z Konstancina, i ruszamy wzdłuż torów i pól, próbując tędy dostać się do sąsiedniej wioski. Turlamy się powolutku w świetle lampek, co chwilę ogrzewając się rudym napitkiem. Potem wracamy do Konstancina i zaczynamy Serię. Seria - to konstancińskie wille, których, kurka... jest mnogo. Sama jazda po dzielnicy willowej jest przyjemna, spokój, cisza... ale przejechanie kilkuset metrów - postój na kod i tak w kółko... irytuje i męczy. I na pewno nie grzeje. Zatem z przyjemnością powitaliśmy końcówkę, gdzie można było więcej jechac niż stać. Jednym z waypointów z końcówki był Obiekt kanalizacyjny w Oborach. Na początku, objeżdżamy dworek dookoła, potem stwierdzamy, że jednak może trzeba zawrócić. Tu, przy zawracaniu, przyczepia się do mnie pies, który goni mnie uparcie po dziurawej drodze. Gazu wyciągnąć nie dam rady, gdy jest za blisko nogawki, wykonuję kontrolny kop w tył, trafiam podeszwą, czyli blokiem, skutecznie: Hipcię tylko raz szczeknął, potem, gdy jechaliśmy, tylko warczał cicho zza ogrodzenia. Najchętniej bym sprzedał kopa nie psu, a właścicielowi, który nie pilnuje zwierzaka, bo to nie wina psiaka, że nas pogonił... trudno. Na sam obiekt zajeżdżamy, czeka nas tylko znalezienie odpowiedniej drogi podejścia, wspinaczka na "balkonik" i odpisanie kodu. I pokrzywy! Pierwszy raz w życiu poparzyłem się pokrzywami w listopadzie! :D
Potem tylko powrót do samochodu, ogrzewanie na maksa i do domu.
Pierwsza część wycieczki - ciekawa: wyjeżdżamy z Konstancina, i ruszamy wzdłuż torów i pól, próbując tędy dostać się do sąsiedniej wioski. Turlamy się powolutku w świetle lampek, co chwilę ogrzewając się rudym napitkiem. Potem wracamy do Konstancina i zaczynamy Serię. Seria - to konstancińskie wille, których, kurka... jest mnogo. Sama jazda po dzielnicy willowej jest przyjemna, spokój, cisza... ale przejechanie kilkuset metrów - postój na kod i tak w kółko... irytuje i męczy. I na pewno nie grzeje. Zatem z przyjemnością powitaliśmy końcówkę, gdzie można było więcej jechac niż stać. Jednym z waypointów z końcówki był Obiekt kanalizacyjny w Oborach. Na początku, objeżdżamy dworek dookoła, potem stwierdzamy, że jednak może trzeba zawrócić. Tu, przy zawracaniu, przyczepia się do mnie pies, który goni mnie uparcie po dziurawej drodze. Gazu wyciągnąć nie dam rady, gdy jest za blisko nogawki, wykonuję kontrolny kop w tył, trafiam podeszwą, czyli blokiem, skutecznie: Hipcię tylko raz szczeknął, potem, gdy jechaliśmy, tylko warczał cicho zza ogrodzenia. Najchętniej bym sprzedał kopa nie psu, a właścicielowi, który nie pilnuje zwierzaka, bo to nie wina psiaka, że nas pogonił... trudno. Na sam obiekt zajeżdżamy, czeka nas tylko znalezienie odpowiedniej drogi podejścia, wspinaczka na "balkonik" i odpisanie kodu. I pokrzywy! Pierwszy raz w życiu poparzyłem się pokrzywami w listopadzie! :D
Potem tylko powrót do samochodu, ogrzewanie na maksa i do domu.
- DST 20.72km
- Czas 01:40
- VAVG 12.43km/h
- Sprzęt Unibike Viper
Sobota, 5 listopada 2011
Kategoria do czytania, waypointgame, < 50km, autorower
Autorower w Wawrze
Pierwsza wycieczka z gatunku "autorower". Po wszystkich ostatnich wycieczkach nie chciało nam się za bardzo jechać z domu na Wawer, więc pakujemy rowery na samochód, dowozimy kupry na Wawer i tam robimy przesiadkę na jednoślady. Przy okazji dowiaduję się, czy da się prowadzić auto w butach SPD. Da się, jest nawet wygodnie.
Wycieczka nie była długa, ot taka, na rozpędzenie ale przez dwa tygodnie względnie bez roweru zgubiliśmy gdzieś ślad pogody i teraz wyjechaliśmy średnio przygotowani. Znaczy - ubrani za lekko. Cała prawie trasa przebiegła asfaltem, bez większych wrażeń, ot, typowe jeżdżenie od kapliczki do kościoła i spisywanie kodów. Pod koniec zrobiło się ciekawiej, bo zajechaliśmy pod las, gdzie pałętamy się po cmentarzu, a potem jedziemy w ciemny las (cała trasa była robiona po zmroku), szukać wierzby. Przy przecięciu z ul. Podkowy mylimy drogę i wyjeżdżamy komuś pod dom. Ów, pewnie zaniepokojony, że ktoś mu pod domem łazi i świeci latarkami, kieruje nas na właściwą drogę.
Wycieczka nie była długa, ot taka, na rozpędzenie ale przez dwa tygodnie względnie bez roweru zgubiliśmy gdzieś ślad pogody i teraz wyjechaliśmy średnio przygotowani. Znaczy - ubrani za lekko. Cała prawie trasa przebiegła asfaltem, bez większych wrażeń, ot, typowe jeżdżenie od kapliczki do kościoła i spisywanie kodów. Pod koniec zrobiło się ciekawiej, bo zajechaliśmy pod las, gdzie pałętamy się po cmentarzu, a potem jedziemy w ciemny las (cała trasa była robiona po zmroku), szukać wierzby. Przy przecięciu z ul. Podkowy mylimy drogę i wyjeżdżamy komuś pod dom. Ów, pewnie zaniepokojony, że ktoś mu pod domem łazi i świeci latarkami, kieruje nas na właściwą drogę.
- DST 34.99km
- Czas 02:24
- VAVG 14.58km/h
- Sprzęt Unibike Viper