Wpisy archiwalne w kategorii
trening
Dystans całkowity: | 19231.36 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 653:08 |
Średnia prędkość: | 29.42 km/h |
Maksymalna prędkość: | 71.28 km/h |
Suma podjazdów: | 10044 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (87 %) |
Suma kalorii: | 115449 kcal |
Liczba aktywności: | 319 |
Średnio na aktywność: | 60.48 km i 2h 03m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 28 maja 2020
Kategoria szypko, > 50 km, do czytania, trening
Kampinoska "pętla"
Popołudniowo-popracowy wypad na zachód. Odwiedziłem Kampinos (trasą od Leszna), powrót przez Gawratową Wolę i Leszno, a dalej, mijając lekko porwany peleton KGS, wróciłem po swoich śladach, czyli przez Mariew. Od kiedy zrobiono DDPiR w Kaputach staram się unikać tamtejszej trasy, żeby nikomu nie przeszkadzać.
- DST 83.99km
- Czas 02:34
- VAVG 32.72km/h
- Sprzęt Stefan
Wtorek, 26 maja 2020
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Poprawka
Postanowiłem poprawić ostatni wypad na południe Warszawy, bogatszy o poprzednie doświadczenia poprowadziłem trasę mocno inaczej. Tym razem asfalty były o wiele bardziej łaskawe. W zasadzie, poza pojedynczymi sytuacjami, były dobre i bardzo dobre, a momentami, szczególnie po odcinkach technicznych wzdłuż ekspresówek, wspaniałe.
Wyleciałem "standardowo" Wirażową, tym razem jadąc po księżycu kawałek dalej, do wiaduktu na Paluchu, potem meandrując dotarłem do Janek, skąd zacząłem szlajanie się wzdłuż ekspresówek. Przejechałem jakiś fragmencik świeżo zmoczony deszczem, co, w połączeniu z pobliskim lasem, dało mocne obniżenie temperatury, ale i wspaniały zapach mokrego, iglastego lasu.
Przeciąlem Brwinów, upstrzony bezsensownymi DDPiR-ami, ale tym razem, przy wylocie na Koszajec, udało się to zrobić nawet bezproblemowo (bo na tym wylocie ich po prostu nie ma) i dotarłem do domu przez Domaniew.
W sumie ciekawa wycieczka, sporo dobrych i nowych - dla mnie - asfaltów.
Wyleciałem "standardowo" Wirażową, tym razem jadąc po księżycu kawałek dalej, do wiaduktu na Paluchu, potem meandrując dotarłem do Janek, skąd zacząłem szlajanie się wzdłuż ekspresówek. Przejechałem jakiś fragmencik świeżo zmoczony deszczem, co, w połączeniu z pobliskim lasem, dało mocne obniżenie temperatury, ale i wspaniały zapach mokrego, iglastego lasu.
Przeciąlem Brwinów, upstrzony bezsensownymi DDPiR-ami, ale tym razem, przy wylocie na Koszajec, udało się to zrobić nawet bezproblemowo (bo na tym wylocie ich po prostu nie ma) i dotarłem do domu przez Domaniew.
W sumie ciekawa wycieczka, sporo dobrych i nowych - dla mnie - asfaltów.
- DST 66.07km
- Czas 02:11
- VAVG 30.26km/h
- Sprzęt Zenon
Niedziela, 24 maja 2020
Kategoria > 100km, szypko, do czytania, trening
Do Fryderyka
Mój poprzedni wyjazd na okolice stu kilometrów był w styczniu, w ramach Tour de WOŚP w Kórniku, a wcześniej chyba rok temu, gdy odwiedzaliśmy okolice Krynicy i jeździliśmy z Wojtkiem po Słowacji...
Życie. Nie zawsze się jeździ, czasem robi się inne rzeczy.
Droga do Żelazowej z mocnym wiatrem w twarz, droga do Warszawy też taka łamana, bo wiatr najpierw nie pomagał, potem pomagał, a potem obrócił i w ogóle przeszkadzał. Złapałem trochę słońca, może w końcu zrobi się coś w stylu opalenizny kolarskiej (którą zwykle o tej porze roku miałem już mocno utrwaloną).
Zrobiłem też małe odstępstwo od standardu jadąc przez Mokas zamiast prosto do ŻW, okazuje się, że w Woli Pasikońskiej położono z kilometr pięknego asfaltu. W okolicy Nowych Mostków też. I kawałek dalej też. Wystarczy rok nie jeździć i taaaaaaaaakie niespodzianki.
Do 100 km brakło mi dosłownie 500 m, więc w ramach rozszerzonego schłodzenia niehonorowo dokręciłem do równego.
Życie. Nie zawsze się jeździ, czasem robi się inne rzeczy.
Droga do Żelazowej z mocnym wiatrem w twarz, droga do Warszawy też taka łamana, bo wiatr najpierw nie pomagał, potem pomagał, a potem obrócił i w ogóle przeszkadzał. Złapałem trochę słońca, może w końcu zrobi się coś w stylu opalenizny kolarskiej (którą zwykle o tej porze roku miałem już mocno utrwaloną).
Zrobiłem też małe odstępstwo od standardu jadąc przez Mokas zamiast prosto do ŻW, okazuje się, że w Woli Pasikońskiej położono z kilometr pięknego asfaltu. W okolicy Nowych Mostków też. I kawałek dalej też. Wystarczy rok nie jeździć i taaaaaaaaakie niespodzianki.
Do 100 km brakło mi dosłownie 500 m, więc w ramach rozszerzonego schłodzenia niehonorowo dokręciłem do równego.
- DST 100.21km
- Czas 03:07
- VAVG 32.15km/h
- VMAX 46.08km/h
- K: 18.0
- HRmax 173 ( 89%)
- HRavg 154 ( 79%)
- Kalorie 2337kcal
- Podjazdy 194m
- Sprzęt Stefan
Sobota, 23 maja 2020
Kategoria > 50 km, szypko, do czytania, trening
Pętla koszajcowo-swięcicko-borzęcińska
Sobotni wypad częściowo śladami wycieczki sprzed tygodnia. Wiatr w sumie nie wiedział co robił, powietrze pełne przedburzowo-podeszczowej wilgoci, więc bliżej mu było do sauny niż późnej wiosny, jakieś to wszystko takie dziwne.
- DST 55.95km
- Czas 01:43
- VAVG 32.59km/h
- VMAX 46.80km/h
- K: 19.0
- HRmax 184 ( 95%)
- HRavg 161 ( 83%)
- Kalorie 1334kcal
- Podjazdy 130m
- Sprzęt Stefan
Czwartek, 21 maja 2020
Kategoria > 50 km, do czytania, trening
Co cię nie zabije, to zniechęci
Korzystając z wizyty w biurze (po raz pierwszy od wybuchu pandemii, bleee) postanowiłem zwiedzić południową stronę Warszawy. Narysowałem sobie fajną trasę i postanowiłem jechać.
Początek był obiecujący, bardzo przyzwoita droga rowerowa wzdłuż Wirażowej (zawsze chciałem dowiedzieć się, co tam jest), księżycowa sekcja wzdłuż pola ziemniaków z widokiem na Warszawę, a potem terenowy fragmencik w kierunku budowanego wiaduktu nad S2.
Tu pole, tam Warszawa.
A potem się zaczęło. Niby było z wiatrem, ale asfalt przeszkadzał jechać równo, albo były jakieś korki popracowe, albo ktoś wymyślił DDR-kę zrobioną z kostek Bauma łupanych metodą zrzucania ich z PKiN na parking. Potem niby wiatr powinien przeszkadzać, bo jednak do domu trzeba wrócić, no to przeszkadzał. No i albo było pod wiatr, albo było po kolejnych fragmentach asfaltu z XIV wieku. Zniechęcające jak cholera.
Polepszyło się dopiero przy samym mieście, za Pruszkowem, czyli na dobrze znanych terenach.
Początek był obiecujący, bardzo przyzwoita droga rowerowa wzdłuż Wirażowej (zawsze chciałem dowiedzieć się, co tam jest), księżycowa sekcja wzdłuż pola ziemniaków z widokiem na Warszawę, a potem terenowy fragmencik w kierunku budowanego wiaduktu nad S2.
Tu pole, tam Warszawa.
A potem się zaczęło. Niby było z wiatrem, ale asfalt przeszkadzał jechać równo, albo były jakieś korki popracowe, albo ktoś wymyślił DDR-kę zrobioną z kostek Bauma łupanych metodą zrzucania ich z PKiN na parking. Potem niby wiatr powinien przeszkadzać, bo jednak do domu trzeba wrócić, no to przeszkadzał. No i albo było pod wiatr, albo było po kolejnych fragmentach asfaltu z XIV wieku. Zniechęcające jak cholera.
Polepszyło się dopiero przy samym mieście, za Pruszkowem, czyli na dobrze znanych terenach.
- DST 60.02km
- Czas 02:02
- VAVG 29.52km/h
- VMAX 45.36km/h
- K: 12.0
- HRmax 180 ( 93%)
- HRavg 151 ( 78%)
- Kalorie 1527kcal
- Podjazdy 144m
- Sprzęt Stefan
Wtorek, 19 maja 2020
Kategoria trening, do czytania, szypko, > 50 km
Standardowo, ale nie do końca. i nie od początku.
Wyśledziłem sobie ostatnio fajną trasę spod górki śmieciowej, przez Ciećwierza, do Izabelina. Postanowiłem ją przetestować, jako alternatywę dla standardowej drogi przez Hubala-Dobrzańskiego.
No i fajnie.
A dalej było trochę pod wiatr, trochę z bocznym wiatrem, trochę z wiatrem i trochę bez słońca, albowiem zaszło ono za chmury. Za to deszczu prawie nie było, mimo że wyjechałem tuż po nim i trochę w trakcie drugiej tury.
No i fajnie.
A dalej było trochę pod wiatr, trochę z bocznym wiatrem, trochę z wiatrem i trochę bez słońca, albowiem zaszło ono za chmury. Za to deszczu prawie nie było, mimo że wyjechałem tuż po nim i trochę w trakcie drugiej tury.
- DST 66.34km
- Czas 02:04
- VAVG 32.10km/h
- VMAX 43.56km/h
- K: 14.0
- HRmax 180 ( 93%)
- HRavg 157 ( 81%)
- Kalorie 1616kcal
- Podjazdy 108m
- Sprzęt Stefan
Niedziela, 17 maja 2020
Kategoria szypko, > 50 km, do czytania, trening
Pętla odpołudniowa i raczej nieznana
Wracając w sobotę samochodem zorientowałem się, że rzadko (a w zasadzie nigdy) nie byłem na terenach na zachód od Janek. Narysowałem sobie więc trasę prowadzącą przez prawie nigdy (albo nigdy) nieodwiedzane tereny i ruszyłem w nieznane.
Konkretnie to w tych okolicach byłem tylko raz, jak się okazało cztery lata i jeden dzień temu. Wtedy, pamiętam, zgubiłem się (co widać po mapie), bo jechałem po nieznanych drogach na podstawie kilku wyrytych w pamięci wskazówek. No, teraz miałem mapę.
Po przebiciu się przez miasto miałem długą prostą z bocznym wiatrem wzdłuż ekspresówki, masakrę wietrzną w kierunku Pruszkowa, masakrę wietrzno-ddrkową przez Pruszków i dalej, za Pruszkowem zrobiło się lepiej (pod kątem DDR), za to wiatr... No, ale jak zarabiamy, to potem przychodzą procenty i od Rokitna jechałem do domu ze wspaniałym wiatrem.
Hasanie kończę na Piwnej, ale potem uznaję, że jeszcze dokręcę przez Szeligowską, co w sumie dochodzi do skutku, ale bez spektakularnych rezultatów (nie licząc dopalenia się - nieudanym - sprintem na wiadukt).
Konkretnie to w tych okolicach byłem tylko raz, jak się okazało cztery lata i jeden dzień temu. Wtedy, pamiętam, zgubiłem się (co widać po mapie), bo jechałem po nieznanych drogach na podstawie kilku wyrytych w pamięci wskazówek. No, teraz miałem mapę.
Po przebiciu się przez miasto miałem długą prostą z bocznym wiatrem wzdłuż ekspresówki, masakrę wietrzną w kierunku Pruszkowa, masakrę wietrzno-ddrkową przez Pruszków i dalej, za Pruszkowem zrobiło się lepiej (pod kątem DDR), za to wiatr... No, ale jak zarabiamy, to potem przychodzą procenty i od Rokitna jechałem do domu ze wspaniałym wiatrem.
Hasanie kończę na Piwnej, ale potem uznaję, że jeszcze dokręcę przez Szeligowską, co w sumie dochodzi do skutku, ale bez spektakularnych rezultatów (nie licząc dopalenia się - nieudanym - sprintem na wiadukt).
- DST 61.30km
- Czas 01:55
- VAVG 31.98km/h
- VMAX 51.48km/h
- K: 16.0
- HRmax 182 ( 94%)
- HRavg 163 ( 84%)
- Kalorie 1578kcal
- Podjazdy 206m
- Sprzęt Stefan
Środa, 13 maja 2020
Kategoria < 50km, do czytania, trening
Po lesie też można
Czasem nachodzi mnie takie dziwna, niczym nieuzasadniona chęć do jazdy po lesie. Po prostu nachodzi i już. Nie wiem dlaczego, nie wiem skąd, nie wiem nawet po co. Ale jeśli jest potrzeba, to staram się ją zrealizować.
Miałem ruszyć drugim rowerem, ale okazało się, że musiałbym przy nim grzebnąć (przełożenie światełek, pompowanie, smarowanie) i uznałem, że mam w nosie, pojadę szosą. A co mi tam!
Zaatakowałem od południa. Sprawnie przebiłem się przez tłum biegaczy w lesie Bemowskim, przeciąłem poligon WAT i już byłem na drodze 898. Co ciekawe, nikt mnie nie zatrzymał, a więc chyba nie sprawdzają tego na jakim rowerze się jedzie!
Postanowiłem to sprawdzić w KPN-ie. Jako że był to dzień na szalone decyzje, na klaudyńskim rondzie pojechałem po raz pierwszy w życiu w lewo, szutrówką. Potem wyjechałem na asfalt, wróciłem do szutru, aż w końcu gruntówką wyjechałem na Ciećwierza. Stamtąd bardzo miłym skrótem na północ dotarłem do Lasek, przeciąlem je i wjechałem w las. Pojechałem przez chwilę prosto, a potem znalazłem sobie szlak niebieski i pojechałem za nim. Na mapie przede mną pojawił się napis "Lipków Dąbrowa", a ponieważ nie wiedziałem, że Lipków ma taką część (i gdzie ona w ogóle się mieści), pojechałem na nią.
Okazało się, że to to miejsce pod Łomiankami, gdzie czasem trąbią, jak się nie jedzie trzystumetrowym kawałkiem DDR...
Nie mając za bardzo jak wrócić, cofnąlem się i na pierwszym rozwidleniu odbiłem w lewo. Gdy już miałem nadzieję, że uda mi się zameldować na BS, że kampinoski piach mnie nie rozwałkował, wjechałem w taką piaskownicę, że tylko fatbike by ją przeciął, więc musiałem ruszyć spacerem... do pierwszej utwardzonej ścieżki w prawo.
Kilka pagórków później wyleciałem na parking przy Wólce Węglowej, podreperowałem średnią odcinkiem wzdłuż górki śmieciowej i wbiłem z powrotem w bemowski las, nawet, niechcący (a potem chcący) robiąc jakiś techniczny fragment trasozjazdopodjazdozakrętopagórków dedykowany dla MTB (pojechałem za jakimś ętebowcem i mnie tam wprowadził, a potem zniknął mi z oczu...).
Miałem ruszyć drugim rowerem, ale okazało się, że musiałbym przy nim grzebnąć (przełożenie światełek, pompowanie, smarowanie) i uznałem, że mam w nosie, pojadę szosą. A co mi tam!
Zaatakowałem od południa. Sprawnie przebiłem się przez tłum biegaczy w lesie Bemowskim, przeciąłem poligon WAT i już byłem na drodze 898. Co ciekawe, nikt mnie nie zatrzymał, a więc chyba nie sprawdzają tego na jakim rowerze się jedzie!
Postanowiłem to sprawdzić w KPN-ie. Jako że był to dzień na szalone decyzje, na klaudyńskim rondzie pojechałem po raz pierwszy w życiu w lewo, szutrówką. Potem wyjechałem na asfalt, wróciłem do szutru, aż w końcu gruntówką wyjechałem na Ciećwierza. Stamtąd bardzo miłym skrótem na północ dotarłem do Lasek, przeciąlem je i wjechałem w las. Pojechałem przez chwilę prosto, a potem znalazłem sobie szlak niebieski i pojechałem za nim. Na mapie przede mną pojawił się napis "Lipków Dąbrowa", a ponieważ nie wiedziałem, że Lipków ma taką część (i gdzie ona w ogóle się mieści), pojechałem na nią.
Okazało się, że to to miejsce pod Łomiankami, gdzie czasem trąbią, jak się nie jedzie trzystumetrowym kawałkiem DDR...
Nie mając za bardzo jak wrócić, cofnąlem się i na pierwszym rozwidleniu odbiłem w lewo. Gdy już miałem nadzieję, że uda mi się zameldować na BS, że kampinoski piach mnie nie rozwałkował, wjechałem w taką piaskownicę, że tylko fatbike by ją przeciął, więc musiałem ruszyć spacerem... do pierwszej utwardzonej ścieżki w prawo.
Kilka pagórków później wyleciałem na parking przy Wólce Węglowej, podreperowałem średnią odcinkiem wzdłuż górki śmieciowej i wbiłem z powrotem w bemowski las, nawet, niechcący (a potem chcący) robiąc jakiś techniczny fragment trasozjazdopodjazdozakrętopagórków dedykowany dla MTB (pojechałem za jakimś ętebowcem i mnie tam wprowadził, a potem zniknął mi z oczu...).
- DST 29.48km
- Czas 01:27
- VAVG 20.33km/h
- Sprzęt Stefan
Wtorek, 12 maja 2020
Kategoria < 50km, do czytania, trening
Wycieczkowo po mało uczęszczanych trasach
Tym razem pętla przez Estrady-Wólczyńską-Arkuszową-Truskaw i powrót standardowym traktem do domu. Unikam jazdy ciągiem Laski-Truskaw, bo zrobiono tam ciąg DDPiR, który dopiero za Hornówkiem robi się przyjemny, a w zasadzie dopiero pod koniec da się na nim jechać wygodnie (i nawet nie chodzi o jazdy szybsze, po prostu jazda starą kostką bauma, blisko bram i furtek czy też pod sklepami, przecinaną co chwilę jakimiś wyjazdami (więc trzeba obniżyć chodnik), nie jest w żadnym wypadku przyjemna). Czasem jednak mam ochotę po prostu poszwędać się i zobaczyć co się gdzie dzieje.
No i widziałem jelonka. W tym samym miejscu, w którym trzy tygodnie temu swój wyścig z samochodem, tuż przede mną, przegrała sarenka. Tym razem jelonkowi się udało, postał sobie na DDR i zwiał tam, skąd przyszedł.
No i widziałem jelonka. W tym samym miejscu, w którym trzy tygodnie temu swój wyścig z samochodem, tuż przede mną, przegrała sarenka. Tym razem jelonkowi się udało, postał sobie na DDR i zwiał tam, skąd przyszedł.
- DST 33.74km
- Czas 01:13
- VAVG 27.73km/h
- Sprzęt Stefan
Poniedziałek, 11 maja 2020
Kategoria < 50km, do czytania, trening
Czasem trzeba zmoknąć
Czasem jest tak, że widząc paskudne, nadciągające chmury, stwierdzam: a, poszedłbym na rower. A dziś akurat mogłem to zrobić.
Jazda w deszczu jest dla mnie bardzo przyjemna. Jest coś relaksującego w kapiących kroplach, rozbijających się o daszek czapki, kurtkę i rower, w kroplach pokrywających uparcie licznik, przecierany co chwilę, w całym tym deszczowoszarym nastroju. W wyjazdach niedaleko domu zdecydowanie pomaga też świadomość tego, że po zakończeniu przejażdżki nie muszę wchodzić w krzony rozbijać namiotu, czy też jechać przed siebie aż się wypada, a potem... jechać dalej (chociaż i te dwie ewentualności mają swój niekłamany urok). Razem z deszczem idą też inne, wątpliwej urody atrakcje, takie jak, na przykład, wymiana dętki zgrabiałymi dłońmi czy też możliwość przejażdżki tyłkiem po asfalcie bez wykorzystania roweru, ale akurat te przyjemności zostały mi oszczędzone.
Gdy wychodziłem z domu dopiero kropiło, po chwili zaczęło padać, jeszcze w bezpośredniej okolicy postanowiłem wykorzystać potężny wiatr w plecy (prawie bez pedałowania 40 km/h!) i zrobić atak na segment, jak się okazało: udany.
Na Gołąbkach deszcz przeszedł w ulewę i zrobiło się jeszcze przyjemniej, przeciąłem Ożarów (o dziwo nie stając na przejeździe) i pojechałem przez Strzykuły. Miałem w planie skręcić na Wieruchów i wrócić do domu najkrótszą trasą, bo brak rękawiczek robił się już coraz bardziej uciążliwy (było już siedem stopni), ale jakoś się zamyśliłem i zorientowałem po kilkunastu metrach jazdy w kierunku północnym. No a przecież zawracał nie będę!
Fragment od Ożarowa do Zielonek pokonałem DDR-ką i wpadłem na szalony pomysł dojechania nią aż do Warszawy, wzdłuż głównej, ale po chwili zobaczyłem znajomy znak "Oczyszczalnia ścieków Babice" (nie jestem fanem oczyszczalni, po prostu drugi, identyczny, mijam na standardowej trasie z Babic, więc uznałem, że między tymi znakami może prowadzić droga) i skręciłem sprawdzić, czy dojadę tam, gdzie chciałbym. Okazało się, że tak.
Powrót już prawie że bez deszczu, co nie znaczy, że na sucho.
Jazda w deszczu jest dla mnie bardzo przyjemna. Jest coś relaksującego w kapiących kroplach, rozbijających się o daszek czapki, kurtkę i rower, w kroplach pokrywających uparcie licznik, przecierany co chwilę, w całym tym deszczowoszarym nastroju. W wyjazdach niedaleko domu zdecydowanie pomaga też świadomość tego, że po zakończeniu przejażdżki nie muszę wchodzić w krzony rozbijać namiotu, czy też jechać przed siebie aż się wypada, a potem... jechać dalej (chociaż i te dwie ewentualności mają swój niekłamany urok). Razem z deszczem idą też inne, wątpliwej urody atrakcje, takie jak, na przykład, wymiana dętki zgrabiałymi dłońmi czy też możliwość przejażdżki tyłkiem po asfalcie bez wykorzystania roweru, ale akurat te przyjemności zostały mi oszczędzone.
Gdy wychodziłem z domu dopiero kropiło, po chwili zaczęło padać, jeszcze w bezpośredniej okolicy postanowiłem wykorzystać potężny wiatr w plecy (prawie bez pedałowania 40 km/h!) i zrobić atak na segment, jak się okazało: udany.
Na Gołąbkach deszcz przeszedł w ulewę i zrobiło się jeszcze przyjemniej, przeciąłem Ożarów (o dziwo nie stając na przejeździe) i pojechałem przez Strzykuły. Miałem w planie skręcić na Wieruchów i wrócić do domu najkrótszą trasą, bo brak rękawiczek robił się już coraz bardziej uciążliwy (było już siedem stopni), ale jakoś się zamyśliłem i zorientowałem po kilkunastu metrach jazdy w kierunku północnym. No a przecież zawracał nie będę!
Fragment od Ożarowa do Zielonek pokonałem DDR-ką i wpadłem na szalony pomysł dojechania nią aż do Warszawy, wzdłuż głównej, ale po chwili zobaczyłem znajomy znak "Oczyszczalnia ścieków Babice" (nie jestem fanem oczyszczalni, po prostu drugi, identyczny, mijam na standardowej trasie z Babic, więc uznałem, że między tymi znakami może prowadzić droga) i skręciłem sprawdzić, czy dojadę tam, gdzie chciałbym. Okazało się, że tak.
Powrót już prawie że bez deszczu, co nie znaczy, że na sucho.
- DST 29.99km
- Czas 01:12
- VAVG 24.99km/h
- Sprzęt Stefan