Informacje

  • Łącznie przejechałem: 136654.57 km
  • Zajęło to: 259d 12h 39m
  • Średnia: 21.90 km/h

Warto zerknąć

Aktualnie

button stats bikestats.pl

Historycznie

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaliczając gminy

Moje rowery


Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Hipek.bikestats.pl

Archiwum

Kategorie

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2011

Dystans całkowity:777.53 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:41:17
Średnia prędkość:18.83 km/h
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:29.91 km i 1h 35m
Więcej statystyk
Środa, 30 listopada 2011 Kategoria do czytania, transport

Ożyj i zwyciężaj

Na sam koniec ostatniego dnia zwolnienia (czyli już legalnie, po godzinach pracy), pojechaliśmy na kurs. Po sześciu dniach bez roweru czułem się jak dziecko, któremu dano zabawkę. Wszystko nowe: rower nowy, świat nowy... tylko Hipcia ciągle stara i dobra ;)

Mogę sobie tylko wyobrażać, jak czują się ludzie, którzy wsiadają na rower po miesiącu/dwóch. I wolę tego nie sprawdzać.
Wtorek, 29 listopada 2011 Kategoria do czytania

Zwolnienia dzień drugi

Akcja czyszczenia trwa. W zasadzie powinienem zrobić rubrykę "odeszli od nas", ale nie ma co się chwalić graciarnią, jaką miałem w domu ;) Z ważniejszych rzeczy: udało się w końcu pozbyć starego komputera i monitora, które stały, zajmowały miejsce i nic nie robiły poza tym. Jak człowiek ma dużo czasu, to i głupie pomysły mu przychodzą do głowy: przesortowałem również lekarstwa. Tych po terminie było dużo. Z kilogram. Pani w aptece zlitowała się i nie kazała mi tego pojedynczo wrzucać do skrzyneczki na leki do utylizacji. :-)

Wniosek jest jeden: nie kupiłem MTBka, a już trzeba rozglądać się za szosówką. Za dużo tu miejsca. :-)

Samopoczucie już lepsze. Wszystko wygląda na to, że jutro wieczorem, już na legalu, tyłek wraca na siodło.

Wieczorem jeszcze znajdujemy dwie kolejne świeżynki. Jeśli ktoś chce na jakąś przezentację, czy do badań mieć przykład debila, to mam dwójkę na oku. O 1:30 w nocy pojechaliśmy na Filtry zdobywać waypointy. Samochodem, bo na rower jeszcze... nie szalejmy. Szczególnie, że jutro Hipcia do pracy idzie, ja sobie mogę robić wakacje :)

A tak o sobie nocowaliśmy jeszcze nieco ponad miesiąc temu... Tuż za namiotem było urwisko - kończył się klif. A trzydzieści metrów niżej - morze.

A tak sobie nocowaliśmy jeszcze nieco ponad miesiąc temu... © Hipek99


Trzeba to powtórzyć.
Poniedziałek, 28 listopada 2011 Kategoria do czytania

Zwolnienia dzień pierwszy

Z rana podróż do lekarza. O ile zwykle człowiek musi się starać, by być przekonywujacy i by lekarz dał to zwolnienie i uwierzył, że się źle czujesz, o tyle ja zastanawiam się, czy mówić wszystko. Tylu objawów, to jeszcze w życiu nie miałem i mam wrażenie, że średnio to zabrzmi. Ale pani doktor jakoś wierzy w moją wersję, ogólnie przyjmuje człowieka spokojnie i na luzie, bez tego nastroju Śmierci i Prosektorium, właściwego części lekarzy. Ot, przykład: "Tu ma pan tabletki, grzybka, wprowadzimy go do przewodu pokarmowego, żeby zrobić konkurencję obcym. Bo ma pan obcych w przewodzie pokarmowym.". Mniej więcej tak wyglądała cała wizyta. Dostałem przerwę do środy.

Już pod domem, wracając z apteki, zastanowiłem się, czy może warto wykiwać ZUS i wyskoczyć sobie na rowerek na chwilę. Ale miałem nieodparte wrażenie, że zanim ZUS się połapie, za moja zuchwałość skaże mnie natychmiast starożytny bóg DIARRHEVS, którego bronią brązowa błyskawica. Zatem wróciłem do domu. "Chory może chodzić", a skoro tak, to spokojnie zabrałem się za realizację akcji "Tu jest więcej miejsca, niż na to wygląda", z tytułem funkcjonalnym "Tu ZMIESZCZĄ się jeszcze dwa rowery". Na pierwszy ogień poszła selekcja wszystkich rzeczy, które miały się "jeszcze kiedyś przydać", a wszystko wskazuje na to, że nigdy to nie nastąpi.

W międzyczasie dotarł do mnie kurier, ze stosem niespodzianek: zimowe ochraniacze na buty, ulocki (wreszcie zostawię go sobie w pracy, nie bedę woził żelastwa do domu) i kask dla Hipci. Zatem teraz mamy już oboje i możemy oboje być PROŁ. Bo wcześniej był jeden, to jakoś tak dupnie: jeśli jedziemy razem i mam go na sobie ja, wyglądam na ostatnią dupę; jeśli ma na sobie go Ona - wyglądamy jak tatuś z córeczką. A teraz oboje możemy założyć sztywne czapki i być PROŁ. I jechać sobie po płaskim i równym, szukając tych krawężników, w które natychmiast przyfasolimy głową. A po prawdzie: cholera, nie udało się nam udowodnić, że kask ratuje życie na mieście (łącznie mamy trzy zderzenia z autami, jedną ostrą glebę na asfalcie po najechaniu na kundla i trochę pomniejszych gleb i nic - głowa nie draśnięta.), to może jak sobie je kupimy, to się w końcu zaczniemy przewracać i ratować sobie to życie?

Jako dowód - zdjęcie.

Hipek w kasku i kask Hipci © Hipek99


Drugi kurier zostawił w prezencie żelowe ogrzewacze. Patent super, szczególnie, że proces jest odwracalny. Szybko się rozgrzewa i grzeje z pół godziny. W góry, na rower... super.

Wieczorem bunia publikuje dwa nowe waypointy. Postanowienie o odpoczynku w serii postanowieniem, ale zdobywanie świeżynek to osobna konkurencja. Taki mały test w sprawdzeniu szybkości reakcji. Oboje zawsze patrzymy, kto był pierwszy w danym miejscu i sami lubimy być tymi, którzy nowe miejsca zdobywają. Zatem: stan: +2 świeżynki.
Niedziela, 27 listopada 2011 Kategoria do czytania

Zwolnienia dzień zerowy.

Niedziela, jak niedziela. Trochę leżę, trochę siedzę, w przerwie między jednym a drugim trochę biegam, więc prowadzę generalnie zdrowy tryb życia.

W tę niedzielę również prezentuję Hipci (kupioną oczywiście wcześniej) książkę Briana Lopesa "Jazda rowerem górskim". Prezent w zasadzie dla nas obojga.

Opinie są różne: jedni piszą, że dobra, inni piszą, że kupa nieprzydatnego bełkotu i same oczywistości. Od siebie napiszę tyle: na rowerze jeździć nauczyć się nie sztuka. Ale miedzy "jeździć" a "Jeździć" jest różnica. W tej książce są opisane dokładnie wszystkie podstawy. Rzeczy, których nie wiedziałem, do tego napisane w jedynej słusznej formie, którą mój analityczny łeb akceptuje: nie piszą, że coś trzeba robić; piszą jeszcze, dlaczego trzeba tak robić. Co daje człowiekowi możliwość samodzielnej analizy i samodzielnej pracy.

Zakup zatem dobry. Gdzie jest rower dla mnie? Muszę to wszystko przećwiczyć!
Sobota, 26 listopada 2011 Kategoria do czytania, < 25km

Jak Alleypiast wziął i się...

Od dawien dawna wiadomo, że trzeba uważać na to, co sobie człowiek życzy, szczególnie głośno. Tak, jak przy złotej rybce, kiedy mówiąc, że chce się mieć fujarę do samej ziemi, powinno się przewidzieć, że leniwa rybka zamiast przedłużyć to, co powinna, pozbawi nas obu nóg (chociaż to działa w obie strony: przy "chciałbym mieć fujarę jak niemowlę", można się spodziewać kilkudziesięciu centymetrów i trzech kilo wagi). Tak i ja, wczoraj, napisałem, że walka o pierwsze miejsce jest bez sensu. Zatem, żebym czasami nie zmienił zdania, w nocy z piątku na sobotę poczułem gorączkę. Potem doszło cuś w układzie pokarmowym... i tak sobota zaczęła się od leżenia. I trochę siedzenia.

W międzyczasie nieopatrznie pokazałem Hipci filmową zajawkęAlleypiasta, więc wyboru już nie było. O właściwej godzinie spróbowaliśmy. Zlazłem z łóżka, ubrałem się, nawet ruszając się i pobudzając krążenie, poczułem się lepiej. Wsiadłem na rower... i tu już poczułem, że jest inaczej, niż zwykle. Gdy wyszliśmy na prostą przy Górczewskiej, Hipcia zluzowałą pedały, poczekała na mnie i zapytała:
- My się chyba śpieszymy? Będziesz się tak wlókł?
- Nie, kochanie, mylisz się. - odrzekłem - Ja się nie wlokę. Ja
obecnie nakurwiam.

I to była prawda. Uda pracowały tak, że bolały tym głuchym bólem, który pozostaje w ztrętwiałych mięśniach po zastrzyku, płuca pracowały jak miechy, wzrok skupiony tylko na wąskim pasie dróżki przed sobą... a licznik nieubłaganie wskazuje 16km/h. Tu już wiedziałem, że złym pomysłem jest jechanie nawet 10km na miejsce zbiórki, powiedzenie "Heja!" i wracanie do domu. Na wszelki wypadek (dzięki, zasmarkana złota rybko) organizm stwierdził, że przypilnuje, żebym głupot nie robił. Na wysokości skrzyżowania z Lazurową poczułem, ze plan przejażdżki planuje się zesrać. Tyle, że dosłownie.

Wróciliśmy trochę naokoło, żeby nie było, że wracamy tą samą drogą: Lazurowa -> Dywizjonu. Tam na szczęście powiało w plecy.
Piątek, 25 listopada 2011 Kategoria do czytania, transport, waypointgame

Waypointbreak

Po pracy wszedłem do domu.

- Bez sensu, prawda? - zagaiłem.
- Bez sensu. - odpowiedziała Ona.

Bo i po prawdzie - było bez sensu. Rano jeszcze wypracowana przewaga nosiłą się w granicach siedemdziesięciu punktów, po południu było tego już trzydzieści. I malało. Potwierdziły się obserwacje z prawie pół roku naszego uczestnictwa w grze: przy obecnych zasadach i przy ilości punktów ustawionych przez Surfa, jakakolwiek walka o pierwsze miejsce jest bez sensu. Szkoda nóg. Nie mając wpływu na ilość zawodników, ktorzy jeżdżą i niemalże taśmowo nabijają punkty, nie ma szans na normalną rywalizację. Nawet wyjeżdżona stupunktowa przewaga może stopnieć w dwa dni Błędem było nasze założenie na początku listopada, że ludzie odłożą rowery pod kocyk i będzie można rywalizować przy porównywalnym stopniu wysiłku.

Plusem jest to, że nie musimy się zastanawiać, czy w sobotę z rana atakujemy zachodni KPN, na tyle, żeby na wieczór zostawić siły na AlleyPiasta, nie musimy zastanawiać się, czy nie warto poświęcić prywatnej okazji, wypadającej w niedzielę, żeby wymknąć się na małe kółko dookoła boiska... i tak dalej. KPN poczeka na grudzień. I nowy rower. Który kupuję. :D
Piątek, 25 listopada 2011 Kategoria do czytania, transport, waypointgame

Praca-dom-praca przez pszczołobiedronkę, czy inne tam stworzenie

Wieczorem, urągając wszelkim zasadom EcoDrivingu wybrałem się (jak co miesiąc) samochodem do TESCO (oddalonego od domu o całe 500m w linii prostej). Chwiłę już nie jeździłem, więc zapomniałem, jakie to jest wygodne, gdy widzisz, co jest za tobą, bez odwracania łba. Powraca pomysł lusterka rowerowego, ale pierwsze, które miałem, rozbiłem rok temu przewracając się na zakręcie. Drugiego nie kupię.

Z rana wita mnie okrzyk "O, deszcz pada". Pogodnik w internecie podpowiada jednak, że deszczu dziś nie ma prawa być, zatem wniosek jest prosty: nie deszcz to, a jakaś fatamrugana. Na zewnątrz okazuje się, że pogodnik miał rację, jest po prostu, uczciwie, mokro.

Przed pracą jedziemy jeszcze odwiedzić Pszczółki, które okazały się być biedronkami. Stamtąd już sam jadę do pracy, przy okazji rozdziewiczając dróżkę rowerową przy Szczęśliwickiej. Pomijając skręt w Opaczewską, jedzie się przyjemniej, niż jezdnią.

Nadal nie mam roweru do buszowania po lasach. Zastanawiam się jednak, czy na pewno jest potrzebny. Bo, popatrzmy bestii w ślepia: kupuję go, żeby wziąć sobie udział w jakimś tam wyścigu. Ale żeby się ścigać, trzeba trochę nabyć praktyki. A gdzie ja nabędę praktyki do jazdy dziennej, jeśli Hipcia uznaje tylko nocną jazdę? Pozostaje mi chyba tylko nocny fragment Mazovii 24h ;-)
Czwartek, 24 listopada 2011 Kategoria do czytania, transport

Analiza postępuje

Wczoraj mieliśmy taki przyjemny dzień. Wieczorem mroźnie, ale sucho. Człowiek sobie wytworzył poduchę powietrza dookoła siebie i tak się turlał. Z rana za to natura, czyli tak zwana codzienność, postanowiła zaprosić nas do udziału w eksperymencie pt. "wpływ wilgoci i jej przewodności cieplnej na organizmy żywe". Ale też było fajnie. W tej mgle. Nawet ludzie światła włączają, co mnie bardzo dziwi - nietoperze są w mniejszości.

Wieczorem wczoraj dokonaliśmy komisyjnego przetestowania nowego odkrycia. Mięta dobrze grzeje, trzeba będzie zapamiętać i kupować na szlajanie się po lasach.

Wracając wczoraj z pracy skupiłem się znowu na tej lewej kończynie. Dokonałem dogłębnej analizy, której wyniki zaprezentuję natychmiast. Dla uproszczenia, zebrałem ją w dwóch punktach:
1. Jeśli noga nie kręci dobrze, to kręci źle.
2. Jeśłi noga kręci źle - jest zepsuta!

Pokrzepiony błyskiem tej jakże błyskotliwej myśli, rozważyłem, jak naprawić zepsutą nogę. Samo "naprawić" to jakoś złe słowo, bo skoro uczyła sie jeździć metodą "huzia na intruza" (kupił sobie chłopiec SPD i zaczął po prostu jeździć), to teraz nie ma co jej oduczać. Wracamy! Wracamy do punktu, w którym wiemy, że dobrze działało: platformy. Zatem w SPD, ale jak na platformach. Tu kolejne odkrycie - jeśli myślę o tym, jak to ma pracować - jest dobrze. Jak przestaję myśleć - jest źle: czyli - naprawić trzeba pamięć ruchową.

No i naprawiam. Na razie skupiam się tylko na pierwszej części ruchu (pchanie) i od czasu do czasu dodaję kolejną (ściąganie w tył). Powoli. Mamy czas.

Kupowanie roweru dla Hipka rusza pełną parą. Co prawda jeszcze to chwilę potrwa, ale zapewne zdążę przekosić KPN już na stworzonym w tem celu pojeździe. I może jeszcze przed śniegiem. W końcu przyda się kask... i drugi, który niedługo nadejdzie.

Odkryłem, jak można sobie eksportować (... za mocne słowo, może: przenosić) waypointy do mapy google'a. Którą to mapę otwieram w telefonie, widzę siebie po GPS, widzę wszystkie punkty, mogę się do każdego znawigować... Bomba!
Środa, 23 listopada 2011 Kategoria do czytania, transport

Zabawy z blokami trwają

Od kilku dni męczę tę lewą stopę. Nie wiem, jak to, kurna, jest: prawa kręci i problemu z nią nie ma, a lewa wydziwia. I nie sposób ją umiejscowić tak, żeby nie cierpła. Znaczy: jeśli tylko pcham, to nie cierpnie. Robi się gorzej, gdy próbuję podciągać stopę w górę. Jakoś tak palce wpadają mi coraz głebiej w but i coraz głebiej... a prawa nadal tkwi w miejscu.

Wpadłem w końcu dziś na pomysł, że może po prostu dupnie tą lewą pedałuję, bo naciskać na pedały potrafi dwuletnie dziecko, ale poprawnie pedałować trzeba się nauczyć.

[edit]

No i masz... No i co teraz? Trzeba w końcu ten rower kupić. Zwłaszcza, że na crossie po KPN zimą nie poszaleję... zbytnio. Przynajmniej w pionie.
Wtorek, 22 listopada 2011 Kategoria do czytania, transport, waypointgame

Praca, kurs i waypointy

Trochę tego jeżdżenia było. Popołudniowa i poranna Warszawa, nocna Praga. Szczególnie nocna praga - ul. Środkowa, przez otwarte bramy widać świecące się pod kapliczkami znicze, w okolicy trzech panów dresiarzy zaczyna się nami interesować (głupota z naszej strony: trzeba było ustawić rowery pyskiem w kierunku ucieczki, bo gdyby skoczyli, to byłaby szansa, że nas dogonią zanim osiągniemy prędkość międzygwiezdną), ale poprzestają na patrzeniu. O tej godzinie latarką po dziwnych miejscach musi świecić albo ktoś niezrównoważony, albo jakiś psychopata. :)

Udało mi się opanować w miarę telefon, zatem mam możliwość korzystania z nawigacji i uproszczenia sobie drogi. Jest szybciej (szczególnie, gdy chodzi o odpisywanie), ale mniej klimatycznie (urządzenie, które doprowadza pod sam punkt nie jest tak fajne, jak znalezienie go tylko dzięki mapie i notatkom. Niestety, życie weryfikuje plany: odpisywanie ostatniej wycieczki do puszczy kosztowało mnie ponad pół godziny. Zatem te trudniejsze (dłuższe) do opisania punkty będę sobie giepeesował, żeby przyspieszyć robotę. Czasem nawet te moje pięćset znaków na minutę to za wolno :]

Perełka na dziś: Cmentarz choleryczny. Zamknięty w trójkącie między nasypami kolejowymi i otoczony brzozowym zagajnikiem. Polecamy - oczywiście po zmroku. Kodu za to proponujemy nie zdobywać, ile my się nakombinowaliśmy, to glowa mała. Rozumiem litery greckie w kodzie - te akurat były czytelne, ale polskich znaków, jako żywo, bym się nie spodziewał. Zwłaszcza, że vlepka była upaskudzona klejem i ciężko było zauważyć "ogonek".

Z innej beczki: kolega z pracy dziś (po rozmowach ze mną) przyjechał zaopatrzony w SPD. I mówi, że fajniej. Tylko patrzeć, aż kupi sobie obciski. Tak zaczyna się szaleństwo...

stat4u Blogi rowerowe na www.bikestats.pl